ROZDZIAŁ 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 36

Oddech ugrzązł mi w gardle, a strach ścisnął żołądek.

Patrzyłam na bladą twarz Theo. Wpatrywał się ze zdziwieniem w dziurę powstałą w jego klatce piersiowej. Kurtka powoli nasiąkała krwią. Upiorny, szkarłatny kwiat rozkwitał na materiale, jak róże w pogodny, czerwcowy poranek.

Zachwiał się, a ja miałam ochotę poderwać się z podłogi i go podtrzymać. Podparłam się sprawną ręką, ale nic z tego nie wyszło. Nie miałam siły wstać.

Z przerażeniem obserwowałam, jak blask niebieskich, pięknych oczu gaśnie z każdą kolejną sekundą.

– Theo... – wychrypiałam.

Kaim błyskawicznie znalazł się przy mnie. Kucnął, rozrywając komin zdjęty z twarzy. Przewiązał materiał przez moje przedramię, ścisnął mocno, po czym zdjął sweter i obwiązał nim rozcięte zgięcie łokcia.

– Theo, Kaim... Pomóż Theo...

Mówienie przychodziło mi z trudem. Głowa zrobiła się nagle strasznie ciężka, a powieki zamykały się bez mojego pozwolenia. Byłam tak zmęczona, tak cholernie zmęczona...

– Pieprzyć go, Katherine. Masz przeżyć, rozumiesz? – syknął. Jedną ręką przyciskał materiał do rany, a drugą klikał coś w telefonie. – Pogotowie do starego szpitala Alexandra Willsona. Jedna osoba z raną od postrzału, druga nieprzytomna, a trzecia z pociętą ręką. Wykrwawia się, więc zapierdalajcie tak szybko, jak możecie – powiedział, po czym rzucił słuchawką.

– Będzie ci... zimno – wysapałam, uśmiechając się głupio. W końcu został w samym podkoszulku, oddając mi swój golf, a na dworze temperatura była bliska zeru.

– Bądź cicho. Nie trać sił. – Usiadł obok. Oparł się o ścianę, a sekundę później poczułam na sobie ciepłe ramiona. Objął mnie. Jedną ręką cały czas przyciskał materiał do rany, a drugą pocierał sprawne ramię, dzięki czemu było mi odrobinę cieplej.

Pewnie byłabym w ogromnym szoku, gdybym miała na to siłę.

– Pomóż mu – szepnęłam.

– Cicho. Wszystko będzie dobrze.

– To wszystko przeze mnie... To wszystko... prze...

– Nie wolno ci umierać, Katherine. Słyszysz? Nie...

Niczego więcej nie usłyszałam.

━━ ♟ ━━

– Jaka piękna pozytywka! – wykrzyczał Jasper, trzymając w dłoni maleńką baletnicę. Nie miałam pojęcia, która to już, ale z każdej cieszył się tak samo. – Dziękuję, Kate. – Pochylił się i pocałował mnie w policzek.

– Fuuuuj – jęknęłam, po czym przetarłam twarz rękawem, na co zaśmialiśmy się głośno.

Ogień w kominku tańczył wesoło, gdy Toru odpakowywał smaczki dla Pianki z odzobnego papieru. Puszyste, piękne stworzenie machało ogonem z radości tak intensywnie, że prawie przewróciło Theo, który wszedł do pokoju z chipsami w ręku.

Przewróciłam oczami na ten widok. Stół uginał się od świątecznego jedzenia i słodyczy, a on jak zwykle musiał dorwać się do chipsów.

Typowy Theo.

Usiadł między Jasperem a Megan i objął ich ramieniem. Mój brat z uśmiechem na ustach złapał szeleszczącą paczkę, na co rudzielec zdzielił go pstryczkiem w nos, a następnie pocałował w to samo miejsce.

– Otwórz swój prezent, Kate – zamruczał Aaron prosto do mojego ucha. Po ciele rozszedł się przyjemny dreszczyk, który dotarł aż do zbiegu ud.

Zerknęłam kątem oka na rodziców stojących przy choince. Wtuleni w siebie szeptali coś, co było przeznaczone tylko i wyłącznie ich uszom. Korzystając z okazji, że nie patrzyli, wpiłam się w usta jasnowłosego. Nasz pocałunek, krótki, choć namiętny, przerwał radosny głos Vivien:

– Nie chcę być jeszcze ciocią!

Ze śmiechem oderwałam się od zadowolonego Aarona. Chłopak głaskał mnie po plecach, gdy otwierałam prezent.

Rozerwałam papier z małymi, świątecznymi elfami i dotarłam do kartonowego pudełka. Przed otwarciem omiotłam spojrzeniem wszystkich wokół, czując napływające wzruszenie.

Tak wspaniale było być tam z nimi wszystkimi. Otoczona miłością, szczęściem i rodzinnym ciepłem.

Zamrugałam, chcąc pozbyć się łez, zbieranych w kącikach oczu, po czym otworzyłam pudełko.

Mina mi zrzedła, gdy zobaczyłam w środku czarny, zgrabny pistolet.

Pudełko wyślizgnęło się z rąk. Opadło na podłogę i rozbryzgało szkarłatną ciecz na wszystkie strony.

– Co do... – urwałam, gdy uświadomiłam sobie na co patrzyłam.

Na podłodze widniała ogromna, ciemna plama krwi.

Zerwałam się z kanapy i z przerażeniem spojrzałam na resztę osób. Gdy tylko mój wzrok napotkał Theo, zaczęłam wrzeszczeć.

Z klatki piersiowej chłopaka wypływały litry krwi.

Wpadłam plecami na ścianę, tracąc dech w piersiach.

– Obiecałem mu, że się obudzisz, Katherine. – Głos rozszedł się po pomieszczeniu, choć nikt nic nie mówił.

Oddychałam szybko i płytko. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Pod nogami poczułam wilgoć, więc spojrzałam w dół, co było cholernym błędem. Krwi pojawiało się coraz więcej, przez co stałam zanurzona w niej po kostki. Zaczęłam podnosić nogi do góry i krzyczeć z przerażenia.

Głosy znów wybrzmiały.

– Można do niej mówić. Może słyszeć.

– Cześć, Kate. To ja, Toru. Tęsknimy za tobą. Wróć do nas.

Rozchodziły się echem. Miałam wrażenie, że były wszędzie.

Zakryłam uszy dłońmi. Przeskakiwałam wzrokiem po twarzach wszystkich osób znajdujących się w pomieszczeniu. Stali w półkolu, wpatrując się we mnie oczami pozbawionymi emocji.

Krew z klatki piersiowej Theo wypływała tak gęsto, jakby chłopak był jej nieskończonym źródłem.

– Tęsknimy. Pianka ciągle cię szuka.

– Twoi przyjaciele cię odwiedzają, Katherine. Czekają na ciebie.

– Wiesz, że sąsiadka kupiła sobie siódmego kota?

– Gdy myślę o tym... Jest mi tak strasznie ciężko, Kathy.

– Dzisiaj jest ładny dzień.

– Wszystko... Wszystko będzie dobrze, Kate. Tylko się obudź.

– Obudź się, Kathy.

– Wracaj do nas.

Słowa napływały tak szybko, że zaczęły na siebie nachodzić. Nie rozumiałam już niczego. Głowa pękała od głośnych głosów. Przycisnęłam ręce do uszu jeszcze mocniej, ale to nic nie dało.

Krzyczałam, próbując zagłuszyć wszystkie dźwięki.

Nagle wszystko ucichło.

Odczekałam chwilę, aż zabrałam dłonie z uszu. Otworzyłam ostrożnie oczy i uświadomiłam sobie, że znajdowałam się w zupełnie innym miejscu, niż przed chwilą.

Zamrugałam kilka razy. Starałam się przyzwyczaić oczy do bieli otaczającej mnie z każdej strony. Wokół nie było niczego innego, oprócz niej. Rażąca, sterylna, wyprana z emocji biel.

Wyprostowałam plecy i zmarszczyłam brwi. Rozejrzałam się ze zdezorientowaniem. Wtedy usłyszałam dziwny dźwięk.

Nie był to żaden głos, tak, jak poprzednio, a raczej ciche pikanie.

Próbowałam wsłuchać się w dźwięk, ale mimo to nie potrafiłam określić, z której strony dochodził.

Nagle zaczęło swędzieć mnie gardło, a oddech przychodził z trudem. Miałam wrażenie, że coś blokuje drogi oddechowe. Przełyk zaczął dziwnie drapać, a oczy zachodziły łzami.

Dusiłam się.

Kaszlałam, walcząc o oddech.

Moje ciało odmówiło posłuszeństwa, przez co potknęłam się o własne nogi i wylądowałam na plecach.

– Budzi się. – Usłyszałam, gdy zamknęłam oczy. – Doktorze, budzi się.

Wzięłam głęboki wdech.

Mogłam oddychać.

Otworzyłam z trudem oczy. Mrugałam, żeby przyzwyczaić się do światła szpitalnych jarzeniówek.

Chciałam zapytać, co się dzieje, ale głos ugrzązł mi w gardle. Usta miałam strasznie suche, a język chyba od dawna nie był zwilżony wodą.

– Spokojnie, jesteś w szpitalu.

Odnalazłam wzrokiem mężczyznę, który robił coś przy moim łóżku. Kątem oka dostrzegłam uniform lekarski.

– Masz ogromne szczęście, młoda damo. Niedokrwienie spowodowało zatrzymanie akcji serca. Niewiele brakowało, Katherine.

━━ ♟ ━━

Pierwszy tydzień był trudny.

Okazało się, że lekarze utrzymywali mnie w śpiączce farmakologicznej przez niecały miesiąc, aby pozwolić organizmowi wrócić do częściowej sprawności. Po wybudzeniu przez jakiś czas miałam problem z poruszaniem się, koncentracją i bólami głowy.

Pierwszą osobą, która mnie odwiedziła, był Toru.

Chłopak dowiedział się o wszystkim od Kaima, co bardzo mnie zdziwiło. Tym bardziej, że ani on, ani Aaron nie dali żadnego znaku życia.

Byłam wściekła na jasnowłosego, ale jeszcze bardziej się martwiłam. Nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Nie miałam pojęcia, czy coś się stało, czy może po prostu nie chciał się ze mną widzieć. Drażniło mnie to niesamowicie i spędzało sen z powiek.

Nawet setki telefonów nic nie dały – żaden z braci nie odbierał.

– Naprawdę nic nie wiem, Kathy. Kaim po prostu zadzwonił do mnie tamtej nocy i powiedział pokrótce co się stało. Dowiedziałem się w jakim szpitalu jesteś i przychodziłem codziennie żeby sprawdzić, czy się obudziłaś. – Toru wzruszył ramionami. – Nie skontaktował się ze mną więcej. Ani on ani Aaron.

– Ale przecież możesz zapytać Edwarda, czy kogoś innego... Może oni mają kontakt z Aaronem, albo Kaimem? – spytałam pełna nadziei.

– Pytałem już. Nikt nic nie wie.

Zaklęłam pod nosem.

Od razu nasunęło się inne, tak samo ważne pytanie. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby wydobyć je z gardła.

– A... Theo?

Pokręcił głową.

Nie potrzebowałam słów.

Odwróciłam wzrok, ale Toru i tak zauważył jedną, samotną łzę spływającą po twarzy. Położył dłoń na moim przedramieniu, po czym zaczął głaskać skórę kciukiem. Nie odezwałam się ani słowem do końca dnia. Wszystko mówiły korytarze łez, które rzeźbiły swoje własne ścieżki na policzkach.

Potem przyszła Vivien.

Moja przyjaciółka wyglądała jak wrak człowieka. Zawsze błyszczące, zielone oczy zgasły, cera zrobiła się szara, a włosy były w nieładzie.

W milczeniu obserwowałam dziewczynę, która weszła do sali. Usiadła przy łóżku i spojrzała na mnie dziwnym, nieodgadnionym wzrokiem. Jakby wcale jej tam nie było.

– Vivien... – szepnęłam, czując dziwną pustkę.

– Kathy – jęknęła, po czym rozpłakała się jak dziecko.

Użyłam wszystkich sił, jakie miałam, żeby przytulić przyjaciółkę.

Siedziałyśmy tak długo, bardzo długo, wypłakując się w swoje ramiona. Opłakiwałyśmy wszystko, co się wydarzyło, aż skończyły się siły i łzy.

Vivien przychodziła do mnie codziennie, tak samo jak Toru. Pomagali w rehabilitacji i codziennym funkcjonowaniu. Z każdym dniem obserwowałam, jak przyjaciółka nabierała barw, choć bardzo długo zajęło jej przywrócenie dawnego blasku w oczach.

Po wyjściu ze szpitala spędziłam cały dzień na tuleniu Pianki. Byłam wdzięczna Toru za to, że postanowił wziąć ją do swojego wynajętego mieszkania, podczas mojego pobytu w szpitalu.

Brakowało mi tego mokrego, radosnego noska.

Na drugi dzień do drzwi zapukał Kaim.

– Tym razem się nie włamałeś? – spytałam pół żartem, pół złośliwie.

– Mogę wejść?

Nawet pytasz? Świat się skończył.

Kiwnęłam głową i niespiesznie przeszłam do kuchni. Oparłam się plecami o blat, splatając ręce na piersi.

– Więc? – ponagliłam go. – Aaron nie raczył się pokazać?

Kaim wszedł do pomieszczenia i zatrzymał się kilka kroków ode mnie. W jego chłodnym, zdystansowanym spojrzeniu było coś jeszcze. Coś, czego nie spodziewałam się zobaczyć.

W ciemnych oczach czaił się ból.

I chociaż byłam wdzięczna Kaimowi za to, że był jedyną osobą, która była ze mną szczera, to całym sercem pragnęłam, żeby tym razem jego słowa okazały się kłamstwem.

Poczułam, jak nogi się pode mną uginają, a serce przestaje bić, gdy powiedział:

– On nie wyszedł.

– Co? – wydusiłam.

– Aaron nie wydostał się z tego domu, zanim wybuchła bomba, Katherine. On nie wyszedł z tego budynku.


━━ ♟ ━━

JA WALE 

😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭

PRZEPRASZAM WSZYSTKICH, KTÓRZY LUBILI THEO, ARONIARY I SIEBIE, BO TEN MOMENT MNIE POKONAŁ.

Statystyki:

6 stron A5 (317/321)

1541 słów

10337 znaków ze spacjami

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro