Rozdział 38

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Emma

Czuję, że ktoś dotyka mojego policzka. Dotyk jest chłodny i bezsilny. Otwieram oczy i dostrzegam Matta. Przygląda mi się beznamiętnym wzrokiem i kciukiem masuje moją dłoń. Wygląda jak trup wyprany, z jakich kolwiek uczuć. To przecież Matt. Człowiek, dla którego straciłam głowę. Mężczyzna, któremu oddałam swoje serce i ojciec mojego dziecka. Naszego dziecka. Patrzę w jego oczy i dostrzegam w nich zmartwienie, ale i jednocześnie smutek. Wie, w jakim jest stanie. Wie, co mu jest. Zatapiam się w jego tęczówkach tak, jakbym chciała zapamiętać ich każdy szczegół. Leży w ciszy i tym razem przenosi swój wzrok na sufit.

- Musisz odpocząć - mówi twardo.

- Nic nie muszę - stoję przy swoim.

- Musisz - odwraca głowę w drugą stronę tak, aby na mnie nie patrzeć.

- Ty musisz wyzdrowieć - patrzę na niego uparcie. Trzymam go za rękę.

- Proszę idź już - prosi.

- Matt... - szepcze, ale mi przerywa, puszczając moją dłoń.

- Idź już - mówi chłodno.

Wychodzę i siadam w poczekalni obok Katy i mamy Matta. Mała kładzie mi głowę na kolanach ze znudzenia, kurczowo trzymając rysunek.

- Emily? Mogę iść do taty? - pyta cichutko.

- Tak. Chodź - biorę ją za rączkę i odsuwam drzwi.

Stoję w nich, nie wchodząc. Mała zawiesza mu rączki na jego szyi, lekko gniotąc rysunek. Przyglądam im się i widzę, jak Matthew mocno tuli swoją córkę. Katy tuli się do niego, a Matthew zaczyna pociągać nosem tak, jakby miał się zaraz rozpłakać. Katy siada na jego łóżku i zaczyna opowiadać, a on słucha. Słucha i wygląda, jakby naprawdę go to ciekawiło. Nie mogę już wytrzymać. Pieką mnie oczy, więc odchodzę od drzwi i siadam na krześle obok pani Patel.

- Skarbie siedzisz tu już długo. Powinnaś się położyć, a z tego, co wiem, to przemęczanie się w twoim stanie nie jest wskazane. Proszę cię, pojedz, chociaż na chwilę się zdrzemnąć - jego mama przytula mnie, a ja walczę przed nią, by się nie rozpłakać.

- Nie mogę. Nie mogę go tu zostawić - szepcze żałośnie.

- Kochanie. Pojedziesz dzisiaj z Katy do domu. To dziecko też musi odpocząć. Obiecuję, że zadzwonię jak coś się będzie działo - mówi spokojnie, pocierając moje plecy. Zmuszam się, aby skinąć głową, że się zgadzam.

- Niech bedzię - mówię cicho.

Wstaję powoli i wchodzę do sali. Biorę małą za rączkę i mówię, że musimy już iść i, że przyjedziemy jutro. Matthew nawet na mnie nie patrzy. Unika mojego wzroku jak ognia. Wzdycham i prowadzę małą w kierunku wyjścia ze szpitala. Nie chcę opuszczać tego miejsca. Nie chcę zostawić jego. Choć wiem, że jest tu jego mama... Czuję, że nie mogę go zostawić. Pani Patel ma rację. Powinnam odpocząć, ale jak mam zasnąć skoro jego nie ma obok? Dzwonię po taksówkę i przyjeżdża po kilkunastu minutach. Pomagam małej wsiąść, po czym siadam obok niej. Obejmuje ją delikatnie, a ona się we mnie wtula swoim drobnym ciałkiem. Dlaczego nigdy nie może być dobrze? Dlaczego wszystko krzyżuje się, gdy ma być lepiej? Opieram głowę o okno i czuję, jak robię się senna. Kiedy taksówka podjeżdża pod dom, płacę taksówkarzowi i wysiadam razem z małą. Otwieram drzwi od mieszkania i panuje ciemność i pustka. Jest chłodniej, niż bym się spodziewała. Na moim ciele pojawia się gęsia skórka i lekko się wzdrygam. Prowadzę małą do pokoiku i układam na łóżku. Wyciągam pierwszą lepszą bajkę i zaczynam jej czytać. Mija kilka stron, a mała już śpi. Przykrywam ją kołdrą i siedzę tak przy niej kilka minut. W końcu wstaję i wchodzę do sypialni. Przymykam oczy, czując łzy zbliżające się do popłynięcia i płyną. Swobodnie tworzą ślaczek na mojej twarzy. Wyciągam świeże ubrania i ręcznik, po czym zmierzam do łazienki. Wchodzę pod ciepły prysznic i nakładam żel na jedną z dłoni i wmasowuje w ciało. Krople spływają po mojej skórze, usuwając wszystkie bolesne emocje. Myję włosy i wcieram w nie szampon. Za każdym razem, gdy spłukuje każdy skrawek swojego ciała, czuję, jak kapie ze mnie kolejna fala uczuć. Wychodzę spod kabiny prysznicowej i starannie wycieram swoje ciało, potem włosy, a na końcu ubieram się. Podłączam suszarkę do kontaktu i starannie suszę włosy. Kiedy są już suche, odłączam urządzenie i odkładam na miejsce. Opuszczam łazienkę i zmierzam do sypialni. Opadam na miękkie łóżko i biorę głęboki oddech. Zasypiam z nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Musi być. Nie bez niego, bo bez niego jestem tylko niewidzialnym duchem.

Budzę się i zdaje się, że jest środek nocy. Nie mogę już spać. Poprawiam poduszkę pod głową i patrzę w bok. Analizuję każdy szczegół, a z każdą chwilą przygniatają mnie wspomnienia.

~wspomnienie~

- Ja już się będę zbierać - odpowiedziałam

- Czytałaś tę książkę? - zapytał, podchodząc do stołu w salonie.

- T... Tak - niepewnie spuściłam wzrok. Widziałam, jak nad czymś myślał.

- Odłożę ją - powiedziałam. Wzięłam książkę i gdy chciałam odłożyć ją na półkę, zahaczyłam o zdjęcie w szklanej ramce.

Huk był głośny. Wypełniał całe mieszkanie. Serce dudniło mi w piersi, a gardło związało się w supeł.

- Nic ci się nie stało? - zapytał. Był taki zmartwiony i zatroskany.

- N... Nie - odpowiedziałam roztrzęsiona - ja... Ja to posprzątam. Przepraszam. Ja nie chciałam - jąkałam się, mój głos drżał na tyle, że nie byłam pewna, czy dobrze mnie słyszał.

- Ej nic się nie stało - szeptał z troską, delikatnie dotykając mojej dłoni, co sprawiło, że zabrałam ją. Czułam, jak podniósł delikatnie mój podbródek - nic się nie stało - powtarzał cicho. Nasze tęczówki skrzyżowały się ze sobą. Gdy nasze usta delikatnie się ze sobą stykały, od razu odsunęliśmy się, słysząc za sobą Katy:

- Tatusiu, co się stało? - obaj odwróciliśmy się w stronę Małej.

- Nic skarbie. Chodź spać - szeptal z troską i wziął ją za rączkę.

***

- Śpi jak suseł - zaśmiał się lekko - co ty robisz? - patrzył na mnie zdezorientowany.

- Sprzątam - odpowiedziałam krótko, zamiatając ostatnie kawałki szkła - cholera - mruknęłam pod nosem, czując kawałek szkła, który rozciął mi palec.

- Pokaż to - kucnął przy mnie, uśmiechając się lekko - wziął w dłonie mój kciuk i delikatnie pocałował - już lepiej? - patrzył w moje oczy.

- Tak - odpowiedziałam cicho, na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech. Spuścił na chwile wzrok, gdy zobaczył zdjęcie, widziałam, jak jego uśmiech powoli schodził.

- Gdy Katy miała dwa lata... Ona odeszła. Chorowała, a ja nie mogłem nic zrobić - jego oczy zrobiły się szklane - ja tak bardzo chciałbym zastąpić jej matkę, ale nie potrafię - kontynuułował

- To nie twoja wina - położyłam dłoń na jego policzku - to no twoja wina - Gdy po jego poliku spłynęła mała, przezroczysta łza starłam ją kciukiem.

- Przepraszam - odpiarł. Patrzyłam, jak jego dłoń swobodnie leżała na mojej.

- Pójdę już - zabrałam niepewnie dłoń.

- Odprowadzę cię - speszony odwrócił wzrok. Poszłam pod drzwi i ściągnęłam z wieszaka płaszcz. Założyłam torebkę, unikając jego wzroku, który cały czas patrzył na mnie, a ja nawet nie miałam odwagi, by na niego spojrzeć. Kiedy otworzyłam drzwi, czułam ucisk na nadgarstku. Jego ciepły dotyk na chwilę sprawił, że miły prąd przeszedł przez moje ciało. Jego miękkie usta złączyły się z moimi. Czułam, jak moje tętno przyspieszało. Czułam się, jakbym latała. Czułam jego usta na sobie.

- Nigdy, więcej tego nie rób - powiedziałam drżącym głosem. Na jego twarzy malowało się zakłopotanie. To był nasz pierwszy pocałunek. Patrzyłam w jego oczy koloru klonu, które patrząc w moje, się w nich zatapiały. On pragnął mnie, a ja jego. Jego usta pieściły moje. Mój oddech stawał się jego oddechem.

~teraźniejszość~

Nawet nie wiem kiedy, ale mam mokre policzki od łez. Tak bardzo pragnę cofnąć czas. Pragnę znów złączyć nasze usta i usłyszeć bicie jego serca przy moim uchu. Pragnę, aby nigdy nie zniknął, lecz wiem, że to niemożliwe...

Matthew

Nie mogę pozwolić, żeby tu była. Nie chce, żeby tu była i widziała co się ze mną dzieje. Czuję, jak moje ciało słabnie z każdą chwilą, a sińce pod oczami są coraz bardziej widoczne. Leżę już tu kilkanaście godzin, a lekarz nic mi nie chce powiedzieć. Znaczy to, że nie jest dobrze. Ciągle robią mi jakieś badania, które i tak nic nie dają.

- Dzień dobry. Jak się pan czuje? - wchodzi lekarz ubrany w fartuch i poprawia okulary, które co jakiś czas spadają mu z nosa.

- Bywało lepiej - mamrocze poirytowany.

- No dobrze... Zrobiliśmy panu podstawowe badania i nie mam za dobrych wieści. Nadal nie znaleźliśmy dawcy, a leki jeszcze bardziej niszczą pana wątrobę. Przyniosło to odwrotny skutek, ale nadal robimy wszystko, aby było lepiej - tłumaczy, co jakiś czas zerkając na mnie.

- Nie może mi pan po prostu powiedzieć, że umieram?! To aż takie trudne?! - wybucham, mając świadomość, że już nie będzie dobrze. Nigdy nie będzie.

- Proszę, pana robimy wszystko, co w naszej mocy... - przerywam mu, próbując ustawić się do postaci siedzącej.

- Gówno robicie! Po prostu nie informujcie rodziny co się ze mną dzieje. Nie chce, żeby cierpieli - mówię łagodniej, choć w moim głosie nadal słychać złość i rozczarowanie.

Jestem wściekły. Tak cholernie zły, bo już za późno. To koniec, a ja muszę się z tym liczyć. Patrzę uparcie w sufit, czekając, aż mężczyzna w kitlu opuści tę salę i właśnie tak robi. Leżę sam w pomieszczeniu i tak jest dobrze. Nie chce nikogo widzieć. Lepiej będzie, jak nie będą wiedzieli. Nie chciałem wcale wyrzucać stąd Emily, ale nie miałem wyboru. Otaczam wokół siebie mur, bo tak jest lepiej. Lepiej, gdy wszyscy są poza nim i nie cierpią.

- Jak się czujesz synku? - mama siada przy moim łóżku i ściska lekko moją dłoń.

- Dobrze mamo - kłamię jej prosto w oczy, a ona w to wierzy. Wierzy albo nie chce się ze mną kłócić.

- Emily pojechała z Katy do domu, aby się zdrzemnąć - tłumaczy z troską i zmartwieniem wymalowanym na twarzy.

- To dobrze - odpowiadam krótko, unikając wzroku.

Martwi się o mnie. Jej troska jest wymalowana na twarzy i robi mi się jej żal. Chciałbym jej powiedzieć całą prawdę, ale to by złamało jej serce. No bo co miałbym jej powiedzieć? "Mamo umieram, wyjdź stąd"? Byłbym dupkiem, gdybym powiedział jej prawdę. Nie chce, aby moja własna córka patrzyła, jak jej ojciec umiera. Nie chcę, aby Emily wiedziała o wszystkim. Zastanawiam się, czy ja naprawdę na to wszystko zasłużyłem. Czy to wszystko, co zrobiłem do tej pory, było bez sensu. Cały żal tego świata ściska mnie za szyję i wzbudza rozpacz. Nienawidzę tego uczucia. Właśnie w tej chwili zdaję sobie sprawę, że mama cały czas przy mnie siedzi, trzymając mnie za rękę. Nie odzywam się do niej, a głowę mam skierowaną tak, żeby na nią nie patrzeć.

Synku... - szepcze z żalem, ale ja na nią nie patrzę - spójrz na mnie - prosi. Siłą powstrzymuję się, aby tego nie robić. Wysuwam swoją dłoń spod jej objęć i daje znak, aby wyszła.

Wstaje powoli i opuszcza salę. Cicho wzdycham, a po moim poliku spływają dwie samotne łzy. Nie wiadomo jak bardzo chciałbym im wszystkim uniknąć cierpienia, nie potrafię. Każdą drogę, którą wybieram i tak będzie malowana bólem. Człowiek jest stworzony, aby czuć, ale dlaczego strata tak boli? Kiedy się przywiązujesz, oznacza to, że dałeś się oswoić. Za wszystko to ja biorę odpowiedzialność. Można uniknąć cierpienia, przez akceptację Emily pomogła mi zaakceptować przeszłość. Pomogła mi przejść po rozgrzanym węglu, unikając bólu. Zabliźniła rany na sercu, ale nigdy nie zagoi tych na duszy. One zawsze zostaną. Bez względu na wszystko i wszystkich.

***
Jeszcze tylko ostatni rozdział i epilog. Gotowi na koniec? ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro