Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Emma

Od wczoraj czuję się jakoś dziwnie. Tak, jakbym pokonała jakąś trudną barierę dla mnie do przekroczenia. Wcześniej nie znałam tego uczucia, a teraz jest ono mi coraz bardziej znajome. Kiedy przespałam się z tą wczorajszą rozmową, poczułam się jakby lżej. Może nie jest to coś w stylu największej lekkości, ale jest zdecydowanie lepiej. Nigdy bym nie przypuszczała, że zwykła rozmowa, z  facetem, którego tak naprawdę nie znam, pomoże mi, w czymkolwiek. Może nie jest jakimś magiem czy terapeutom, ale ta rozmowa Dała mi dużo do myślenia. Po wczorajszej wymianie zdań z Katie poczułam, że może być już dobrze. Może nawet poczułam to, że wszystko zacznie się układać choć na chwilę. Nie wiadomo jak bardzo się staram i próbuję zapomnieć, nie potrafię. Dopiero wczoraj uświadomiłam sobie, że nie zapomnę, póki się z tym wszystkim nie pogodzę. No bo jak można się pogodzić ze stratą, Jeśli tak naprawdę nie uświadomisz sobie, że ta osoba już nie wróci. Ta prawda jest bolesna, ale prawdziwa. Nigdy wcześniej nie chciałam tego przyjąć do wiadomości, bo bałam się, że zapomnę o nim i o tym, co nas łączyło. Nie chciałam zapomnieć. Chciałam stawić, choć jeden krok i móc wreszcie przespać choć jedną noc. Dopiero od kilku nocy zaczynam uświadamiać sobie, że koszmary mijają. Może nie jest to stan, w którym jestem gotowa na nowe życie, ale przynajmniej próbuję zrobić, choć dwa kroki w przód. Jeden krok kosztuje mnie tak wiele, że sama bałam się, że nie dam rady. Nie dałabym rady. Niedawno byłam pewna tego, że sama doskonale dam sobie radę I może dałabym, ale to wszystko było silniejsze. Było na tyle silne, że nie byłam w stanie myśleć realnie. Pogrążałam się we własnym smutku, raniąc wszystkich dookoła.

~wspomnienie~

Zapach delikatnie spalonych grzanek i świeżo zaparzonej kawy natychmiast rozbudzał mnie. Uniosłam powieki i widziałam pokój. Zmęczona przetarłam oczy, rozglądając się ze zdezorientowaniem. Kiedy skapnęłam sie, gdzie byłam, wstałam z łóżka, idąc za szlakiem zapachu grzanek.

— O już się obudziłaś. — Matt wstał od stołu, wkładając talerzyk do zmywarki, lekko się przy tym trudząc.

Miał na sobie luźne dresy i koszulkę idealnie opinającą jego klatkę piersiową, która uwypuklała się. Był to czas po wypadku samochodowym, nadal korzystał z kul, które pomagały mu w poruszaniu się. Nigdy nie mówił mi, jak się czuł. Zawsze myślał o innych, a nie o sobie. Z taką radością szykował to śniadanie, mimo że jego noga odmawiała posłuszeństwa. Dbał o nas wszystkich, a o siebie na samym końcu.

— Katy jeszcze śpi? — zapytałam cicho i odebrałam od niego talerzyk — siadaj. — mierzyłam go wzrokiem, sama nie będąc zadowolona z tego, że nie odpoczywał, zwłaszcza że miał to zalecane.

— Już, już — uspokoił mnie i z lekkim trudem w końcu zasiadł przy stole. Byłam wtedy zła, że to nie ja wstałam wcześniej od niego i, że to nie ja przygotowałam to śniadanie, dając mu odpocząć. Tymczasem on trudził się dla mnie, robiąc mi jedzenie.

— Mówiłam, że masz odpoczywać — powiedziałam w końcu i częstowałam się grzankami na talerzyku. Smakowały wtedy tak zaskakująco dobrze.

— Chcesz kawy? — Pytał, a gdy zobaczyłam, że zamierza wstać, od razu ustawiałam go do pionu.

— Nawet o tym nie myśl. — Kierowałam palcem w jego stronę i wstałam, chcąc przygotować sobie poranną kawę.

Podeszłam do szafki na samej górze i sięgnęłam po jedną szklankę, po czym wsypałam do niej łyżeczkę kawy. Zalałam wrzątkiem i czułam jej cudowny aromat, który jak zwykle zaczynał rozprzestrzeniać się po kuchni. Kiedy do kuchni weszła Katy pierwsze, o co zapytał to:

— Jak ci się spało mała? — Matthew patrzył z troską na córeczkę, a ja nie mogłam wtedy ukryć uśmiechu. Mówił do niej tak ciepło, a zarazem w sposób, który sprawiał, że sama poczułam, jak serce rosło mi w piersi.

— Dobrze tatusiu — odpowiedziała, przecierając leniwie oczka — też mogę grzankę? — Mała patrzyła na mnie z zaspanym uśmiechem.

— Pewnie. Już się robi — powiedziałam i natychmiast wstałam od stołu.

Ciepłe grzanki umieściłam na talerzu, zaraz stawiając go przed dziewczynką. Zajadała pyszności, brudząc sobie przy tym nosek.

— Proszę księżniczko — odparłam i usiadłam z powrotem.

Wtedy czułam ogarniający mnie spokój. Pamiętam też, że kilka dni przed tym wszystkim, stało się coś jeszcze. Dni, w których Matt leżał w szpitalu, Katy poprosiła mnie, abym nauczyła ją grać na gitarze. Wtedy po raz pierwszy odkąd przestałam grać na scenie, poczułam się tak wolna i szczęśliwa. Tłumacząc jej wszystkie ruchy i triki miałam z tego niezłą zabawę. Gdy popełniała błędy śmiałyśmy się obie i chyba wtedy miałyśmy Największą radość. Byłam wtedy z niej tak cholernie dumna.

— Tato, a kupimy gitarę? — Głosik małej wyrywał mnie z morza myśli.

— Pewnie — mówił, a ja patrzyłam na niego, jakbym zobaczyła ducha. Byłam wtedy tak bardzo zaskoczona, że nie wiedziałam, czy dobrze usłyszałam.

— Serio? — Uniosłam brwi do góry, nie wierząc w to, co powiedział.

— Serio — rzucił pewnie, obdarzając mnie lekkim spojrzeniem. W tym spojrzeniu było coś, co mnie przyciągnęło. Było tajemnicze, a zarazem spokojne. To najbardziej w nim kochałam. Tę tajemniczość, która mnie do niego przyciągała jak magnes sprawiający, że nie mogłam sie od niego oderwać.

~Teraźniejszość~

Uśmiecham się szeroko na samo wspomnienie i po raz pierwszy od bardzo dawna mam siłę, aby wstać z łóżka. Nie czuję się już w ten sposób, który sprawiał, że miałam ochotę siedzieć tylko w czterech ścianach. Teraz nabieram ochoty, aby wreszcie zwlec się z tego łóżka i chociażby ubrać się i zjeść śniadanie. Podchodzę do lustra i po raz pierwszy nie wzdryguję się na swój widok. Mam odwagę, aby unieść kącik ust i uśmiechnąć się choć trochę. Przeczesuje włosy dłonią i Tkwię wzrokiem w zwierciadle, przyglądając się swojemu odbiciu, którego tak dawno nie widziałam. Może nie wyglądam najlepiej, bo przecież potargane włosy i piżama w paski nie prezentuje się najlepiej z rana, ale to właśnie ja. Mam odwagę, aby chociaż wstać z łóżka i spojrzeć we własne odbicie. Podchodzę do szafy i wyciągam świeżą bluzkę jeansy, które będzie zdobił brązowy, skórzany pasek. Mimo że Rose nieźle dawała mi dzisiaj w kość, w nocy o dziwo jestem wyspana. Nie czuję się zmęczona, a wory pod oczami są niemalże niewidoczne. Kiedy słysze pukanie do drzwi mruczę cos pod nosem.

— Patrick? Co ty tu robisz? — pytam z lekką irytacją.

— Słuchaj, ja wiem, że może nie jesteś w humorze, że mnie widzisz, ale możemy porozmawiać? — pyta niecierpliwie, a ja tylko z nic nieznacznym westchnięciem otwieram szerzej drzwi.

— Ludzie wy tu się zmówiliście na pielgrzymki? — pytam, prowadząc do kuchni. — Daj mi chwilę, muszę się ogarnąć — zostawiam go samego w kuchni, idąc do łazienki.

Ostatnio każdy, kto wchodzi do tego domu albo mam mi do przekazania jakąś złą wiadomość albo przychodzi w odwiedziny, wypytując mnie o stan zdrowia. Niedługo będę musiała sobie zrobić listę osób, które wchodzą bez pytania albo tych, którzy zapowiadają swoją wizytą. Założę się, że tych z pierwszej grupy będzie zdecydowanie więcej, czego serdecznie dość. Co jeszcze się okaże? Nie mam zielonego pojęcia i chyba wolę nie wiedzieć Z czym przyszedł do mnie Patryk. Z Mayą ostatni raz rozmawiałam, po powrocie z pogrzebu Matta. Nie chciałam z nią utrzymywać kontaktu ani z nikim innym. Chciałam się odciąć od wszystkich. Teraz kiedy jestem w łazience, zaczynam się zastanawiać, po co on tu przyszedł i co chce mi powiedzieć tak ważnego, że nie mogło zaczekać do popołudnia. Zakładam na siebie świeże ubrania, po czym zaczynam ogarniać włosy, którym brakuje do ideału po dzisiejszej nocy. Rozczesuje je, krzywiąc się na poplątane końcówki. Dzisiaj Postanawiam zrobić delikatny makijaż przy użyciu błyszczyka i tuszu do rzęs. Dopracowuje ostatnie detale i wychodzę z łazienki dostrzegając, że siedzi cierpliwie w kuchni i chyba nigdzie się nie wybiera.

— O czym chciałeś porozmawiać? — pytam, wyciągając filiżankę z szafki — napijesz się czegoś? — pytam, odwracając się w jego stronę.

— O Mayi. I nie. Dzięki — mówi, a ja w tym czasie zaparzam kawę.

— Co się znowu stało? Nie układa się wam? — stawiam filiżankę kawy przed nim, po czym robie ją również dla siebie.

— Nie wiem jak to powiedzieć... Słuchaj Emily Maya się bardzo zmieniła odkąd. No wiesz — gubi się w słowach, mieszając łyżeczką filiżankę kawy.

— Odkąd co? — pytam, stając w półkroku z kawą w ręku.

— Maya poroniła — mówi ciszej, utkwiając wzrok w kawie.

— Jak to poroniła? — Siadam naprzeciw niego, mierząc go wzrokiem.

— No poroniła no. Nie wiem jak to sie stało. Było wszystko w porządku i... Eh... Mogłabyś z nią po prostu porozmawiać? — prosi błagalnie, patrząc prosto w moje oczy. W tej chwili od bardzo dawna zaczynam mu współczuć. Zrobił wiele złego to prawda, ale w tej chwili o tym nie myślę.

— O czym miałabym z nią porozmawiać?

— Nie wiem. Po prostu z nią porozmawiaj. Ona teraz tego potrzebuje. — wzdycha ciężko i dopiero teraz dostrzegam, że jego oczy są szklane od łez. On ją kocha. Bardzo ją kocha.

Owen

Wcześnie rano dostałem wiadomość od Colina o zamierzonym planie odzyskania Wiktorii. Niechętnie wstaję i szykuję się na lotnisko. Oboje wczoraj wieczorem pracowaliśmy nad banerem dla jego ukochanej. Brzmi to żałośnie, ale chyba z perspektywy Kobiet Może to być słodkie, a przynajmniej tak mi się zdaje. Kiedy oboje wysiadamy na lotnisku, widzę, jak spięty poprawia czarną flanelową koszulę i podciąga spodnie. Jest blady jak papier dokładnie jak nie Colin, którego znam. Uśmiecham się do niego szeroko i klepie go po plecach dodając mu otuchy.

— Będzie dobrze stary. — Popycham go w przód i rozwijam banner, na którym widnieje ogromny napis.

— O tam jest! — wskazuje na dziewczynę, która ciągnie samotnie walizkę nie oglądając sie za siebie.

Tłum ludzi wypełnia całe lotnisko, a kobieta informująca o zaraz startującym samolocie sprawia, że wszyscy zaczynają się przepychać. Dziewczyna znika nam z pola widzenia, a mój kumpel staje, patrząc w jeden martwy punkt. Stoję obok niego, dotykając delikatnie jego ramienia w milczeniu, obserwując, jak pasażerowie wchodzą do samolotu. W pewnym momencie zrywa się i zaczyna biec, przepychając się przez tłumy. Nagle wszyscy rozpraszają się na boki, a ja trzymam baner z lekkim uśmiechem, który robi się coraz pewniejszy, gdy dostrzegam dziewczynę i chłopaka przytulających się do siebie.

— Myślałem, że wsiadłaś do samolotu — szepcze, dotykając czołem jej czoła.

— Nie mogłam —wyszeptuje. Mój przyjaciel delikatnie muskając jej usta.

— Kocham cie — mówi między pocałunkami, a wszyscy ludzie przyglądają się im, jakby działa się tu niesamowicie piękna komedia romantyczna.

— No ludzie przestańcie się migdalić, a przynajmniej przy mnie — narzekam, przewracając oczami.

— Zamknij sie. Nigdy sie nie całowałeś? — Victoria wybucha lekkim chichotem.

— Całowałem i to był najlepszy pocałunek w moim życiu — kiedy wypowiadam te słowa, wszystkie oczy lądują na mnie.

— Kim jest ta dziewczyna? Tylko błagam, nie mów, że Amanda, bo to by oznaczało, że jesteś kretynem — odzywa się Colin, obejmując ramieniem dumnie swoją dziewczynę.

— Nie. Spokojnie. To nie Amanda — uśmiecham się szeroko pod nosem, chowając wzrok w podłodze, zstępując z nogi na nogę.

***
Witam wszystkich z rana! ❤️
Co wy na to, aby zrobić mały drama time? 😄😂

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro