Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Emma

Podnoszę głowę od poduszki, a słońce wpadające przez białe zasłony przyprawia mnie o przymrużenie powiek. Podpieram się na łokciach i zerkam na budzik obok. Jest wczesna godzina, a właściwie idealna pora, żeby wstać. Powoli zsuwam się na skrawek łóżka i przecieram twarz dłońmi. Podchodzę do łóżeczka i moje maleństwo jeszcze śpi. Stoję tak dłuższą chwilę i nie potrafię się nie uśmiechnąć. Uśmiech sam włazi mi na twarz i nie mogę go w żaden sposób powstrzymać.

Powoli opuszczam pokój i czuję się, jakby wszystko wróciło do normy. Cały dom wysprzątany bardziej niż kiedykolwiek, a zza kuchni wychyla się Matt robiący śniadanie. Ale to nie prawda. Dom jest czysty, ale brakuje mu życia. Kuchnia jest zajęta, ale przez kogoś innego. W pierwszej chwili do głowy przychodzi mi pani Patel, ale niestety się mylę. Chciałabym się mylić.

— O już wstałaś — Alex? Co on tu do piernika robi? Chyba nie dawałam mu kluczy, a przynajmniej sobie tego nie przypominam.

— Co ty tu robisz? — Pytam, uważnie mu się przyglądając. Właśnie w tej chwili zdaje sobie sprawę, że stoi przede mną z talerzem kanapek.

— Mama Matta powiedziała mi, gdzie chowasz zapasowy klucz na wszelki wypadek. — Obnaża mnie wzrokiem, a ja czuje, że się rumienie. No bo ludzie stoję przed nim w piżamie — no i pomyślałem, że jesteś głodna. A i zrobiłem przy okazji zakupy. — Stawia talerz na stole.

— Mówiłam ci, że nie musisz tego robić — upominam go — potrafię sobie sama zrobić śniadanie. Mam ręce i nogi, aby pojechać do sklepu. Nie potrzebuję twojej pomocy, czy litości, czy jak ty tam sobie zwiesz — po wypowiedzeniu tych kilku zdań zdaje sobie sprawę, że padło kilka słów za dużo. No dobra trochę za dużo — przepraszam. — Odwracam wzrok.

— Nic się nie stało. Rozumiem — mówi cicho — pójde już.

— Nie. Zostań — uspokajam go gestem ręki — zjemy razem?

— Pewnie — odpowiada, stając w pół kroku.

Alex od jakiegoś czasu strasznie dużo tu przychodzi. Jeśli nie i, to dzwoni, aby się upewnić, czy wszystko dobrze. Czasem zastanawiam się, czy oni wszyscy się jakoś nie zmówili. Dzwonią co godzinę, sprawdzają, czy jeszcze żyje. Jeszcze kilka miesięcy temu to była jakaś masakra. Nie dość, że moja mama przeprowadziła się tu na czas mojej ciąży. Cudem udało mi się ją przekonać, aby po wszystkim wróciła do domu. Nikt mi nie pozwalał zająć się własnym dzieckiem. "Emily musisz odpoczywać" to zdanie słyszałam w kółko. No, ale bez przesady. Na końcu wygłosiłam bardzo długą przemowę i na szczęście odpuścili, ale nie Alex.

— Jeśli pozwolisz, pójdę się ubrać — informuje go. Kiwa głową, a ja opuszczam kuchnię.

Wchodzę do łazienki i zakładam jeansy i luźną, czarną bluzkę z trzy czwartym rękawkiem. Podchodzę do lustra i pozbywam się wszystkich niedoskonałości na skórze. Co jak co, ale zmęczenie ewidentnie wychodzi mi oczami. No cóż, ale uparta ja się nie przyzna do zmęczenia. Zwłaszcza po tej cudownej przemowie dla całej rodziny. Patrzę się w to lustro od dobrych kilku minut i nie potrafię oderwać od niego wzroku.

Wychodząc, dostrzegam mężczyznę i niepewnie kieruje się do pomieszczenia. Siadam obok niego i bez słowa zaczynam jeść kanapkę. Czuję, jego wzrok na sobie, jednak go ignoruje. Jedzenie śniadania z przyjacielem twojego zmarłego ukochanego jest dziwne. No i niezręczne. Gdy zjadam ostatni kęs, powoli wstaje od stołu i wkładam naczynie do zlewu. A i popsuła się zmywarka. Jak tak dalej pójdzie, to zbankrutuje. Informuje chłopaka, że muszę iść obudzić Katy. Nie zważając, czy coś w ogóle do mnie mówi, wchodzę do pokoju małej. Delikatnie dotykam jej polika i mówię, że pora wstawać. Cicho mruczy coś pod noskiem, gdy odsłaniam duże brązowe rolety, które natychmiast przepuszczają światło po odsłonięciu.
Opuszczam pokój i niemalże na palcach wchodzę do sypialni. Jednak to chyba niemożliwe, żeby nie obudzić małej, ponieważ po chwili zaczyna cicho gaworzyć. Lekko uśmiecham się pod nosem i biorę Rose na ręce.

— No kto się tak ślicznie uśmiecha? — delikatnie dotykam jej drobnych paluszków.

Nie do wiary, że ten maluch tak na mnie działa. Słodki uśmiech i nie mogę powstrzymać własnego banana na twarzy. Powoli wychodzę z małą na rękach. Dostrzegam Katy kończącą śniadanie i Alexa stojącego przed drzwiami, który na nią czeka?

— Jeśli to nie problem zawiozę ją do szkoły — zwraca się do mnie. Chce zacząć się sprzeciwiać, ale nie mam ochoty się z nim kłócić. Kiwam po prostu głową na potwierdzenie.

Mała zerka na mnie ukradkiem, a gdy to zauważam, od razu spuszcza wzrok. Nic nie mówiąc, ciągnie Alexa za rękę w stronę drzwi tak, jakby chciała się stąd, jak najszybciej ulotnić. Znikają za drzwiami, a ja po raz kolejny mam wyrzuty sumienia. To ja powinnam ją zawieźć. To ja nie powinnam była pozwolić, aby jej oczka ujęły się smutkiem. To ja nie powinnam była zachowywać się tak w stosunku do Alexa. On chciał dobrze. Chciał mnie tylko trochę odciążyć, ale co jeśli coś się za tym kryje? Zachowuje się inaczej. Z myśli wyrywa mnie mała bawiąca się moimi włosami, co wzbudza we mnie lekki śmiech. Całuję ją delikatnie w policzek i chodzę z nią po domu. Pokazuje jej, jakiego miała wspaniałego tatę i jak bardzo by ją pokochał. Mimo że wiem, że nic nie rozumie, bo jest jeszcze za mała, chichocze cicho. Wkłada swoje malutkie paluszki do buźki. Każdy skrawek tego mieszkania przypomina mi Matthew. Nie raz chciałam sprzedać ten dom i zacząć wszystko od początku, ale nie mogę. Sprzedając ten dom, skrzywdziłabym Katy jeszcze bardziej, a na to pozwolić nie mogę. Tyle tu wspomnień. Pamiętam, jak na wystawie podszedł do mnie i doprowadził do osłupienia. Gęsia skórka wędrowała po moim ciele, a Maya się wtedy ze mnie śmiała. Byłam wtedy czerwona jak burak, a jemu się to podobało. Każdy jego dotyk sprawiał, że mogłam od frunąć. Gdy mieszkałam jeszcze z Mayą, po tej całej wystawie obrazów zapytała się mnie, czy Matt się do mnie odezwał. Prawda jest taka, że oboje milczeliśmy. Ale czasem lepiej jest milczeć, aby wszystkie sprawy wróciły na swoje miejsce. Żałuje jedynie tego, że zamiast wykorzystać czas ze sobą, oboje straciliśmy go na kłótnie i sprzeczki.

Owen

— Proszę pana, proszę pana! — Słyszę krzyki jakiegoś chłopca.

Obracam się i natychmiast podbiegam do grupki dzieciaków zgromadzonych w kółku. Jedna z dziewczynek siedzi na betonie, a drugi chłopiec siedzi, trzymając się za nos. Każe uczniom się rozejść i zostaje sam tylko z tą dwójką.

— O co tutaj chodzi? — pytam, pomagając chłopcu wstać.

— Katy? To twoja sprawka? — Patrzę na nią poważnie jednak kiedy widzę, że nawet nie drgnie mój wzrok ciepleje.

Kiwa główką, powoli podnosząc się. Wzdycham i prowadzę chłopca do higienistki. Kiedy stajemy pod gabinetem, każę małej poczekać przed salą. Wchodzę z chłopcem do pomieszczenia i tłumacze kobiecie całą sytuację. Gabinet wyposażony jest w biurko i w dużą szafę z opatrunkami, plastrami i apapami. Chłopak siada na kozetkę i wygląda, jakby miał zaraz zemdleć na widok krwi z nosa. Pielęgniarka kręci głową z niedowierzaniem i współczuciem. Wzdycham i informuje młodego, aby zaraz po oparzeniu nosa wrócił do sali na lekcje. Opuszczam pomieszczenie i dostrzegam Katy siedzącą przed wejściem.

— Powiesz mi, co się stało? — Pytam, marszcząc brwi.

— Możemy już iść? — Niecierpliwie wstaje.

— Pod warunkiem, że powiesz mi, co się stało — nalegam spokojnie, kucając przed nią.

— Niech mnie pan zostawi w spokoju — prosi cichutko bliska łez.

— No dobrze. — Wzdycham — chodźmy do sali — rzucam cicho — ale i tak będę musiał zadzwonić do twojej mamy — informuje ją, prowadząc na lekcje.

— Nie! — Staje w miejscu — proszę — odpiera ciszej.

— Takie są przepisy. No już, już na lekcje. — Otwieram jej drzwi.

Patrzy na mnie chwilę, po czym posłusznie wchodzi. Zamieniam kilka słów z kobietą prowadzącą lekcje religii. Nie to żeby coś, ale ta kobieta mnie przeraża. Włosy wyglądają jak wronie gniazdo. Ubrana jest w gruby szary sweter i w za dużą spódnicę. Ludzie mamy wiosnę. Po szkole chodzą płotki, że we wakacje rzucił ją jej mąż z powodu, że była za bardzo zazdrosna. Ciekawe, czy to wszytko prawda. Stoję tak dłuższą chwilę, orientując się, że patrzę na nią za długo. Zamyka mi drzwi przed nosem, co sprawia, że wszystkie myśli nagle znikają. Odchodzę i wchodzę do wolnej sali komputerowej. Cisza i spokój. Zapominam o sytuacji na przerwie, wpisując oceny. W pewnej chwili, gdy dostrzegam imię Katy, wszystko wraca. Nauczyciele mówili, że niedawno straciła ojca. Nagle robi, mi się żal tego dziecka. Ale jej matka nie zwraca na to uwagi, jak się zachowuje? Przecież musi widzieć, że coś jest nie tak. Dzwonię do sekretariatu i proszę o numer telefonu. W słuchawce słychać sygnał, a potem kobiecy głos.

— Dzień dobry.

— Dzień dobry. Jestem wychowawcą pani córki od niedawna. Pani córka wdała się w bójkę z jednym z chłopców na jednej z przerw — tłumaczę, przeglądając oceny dziewczynki — chciałbym, aby pani na chwilę do mnie podjechała.

— Wszystko dobrze z tym chłopcem? — Pyta z troską — Z Katy wszystko w porządku? — dopytuje.

— Spokojnie. Niech się pani nie martwi. Z nią wszystko w porządku. Jeśli chodzi o chłopca, to ma zbity nos, ale chyba nie jest złamany — odpowiadam po chwili namysłu — w takim razie do zobaczenia za godzinę na przerwie. Będę czekać na szkolnym boisku — odpieram i rozłączam rozmowę.

Mija kolejna godzina, a dzwonek na przerwę daje o sobie znać. Idę szkolnym korytarzem i zatrzymuje mnie jeden z uczniów. Michael szkolny kuchcik, który robi genialne babeczki z kremem. Pracuje tu od niedawna, a już zdążyłem polubić te dzieciaki. Daje mi jedno ze swoich specjałów i nie mogę wyjść z podziwu. Ten chłopiec robi najlepsze ciastka, jakie w życiu jadłem. Zamieniam z nim kilka słów, po czym wychodzę na boisko. Rozglądam się, a Katy ani śladu. Mam nadzieję, że ten chłopak nie ma złamanego nosa.

— Dzień dobry — słyszę głos za sobą, na co od razu się odwracam.

— Pani zapewne jest Mamą Katy? Dzień dobry. — Podaje mi dłoń, na co ja robie również to samo. W ogóle nie są do siebie podobne. Inne oczy, rysy twarzy i kolor włosów. Dziwne.

— Tak. Chciał pan porozmawiać — przypomina, a ja orientuje się, że nadal trzymam jej dłoń, skupiając wzrok na jej wyglądzie. Puszczam ją lekko, przy okazji uciekając wzrokiem.

— A tak. Chciałem porozmawiać. Zapraszam — prowadzę ją do środka, puszczając przodem.

Idę obok kobiety i co jakiś czas na nią
zerkam. Staje pod wolną salą i wpuszczam kobietę. Mija chwila, zanim odpalam komputer, a w tym czasie jest grobowa cisza.

— Katy od początku roku ma strasznie złe oceny. Niech pani spojrzy. Za rysunek z plastyki dostała zaledwie dwa, ponieważ nie chciała pracować w grupie. A dzisiaj wdała się w bójkę z jednym z uczniów. — Pokazuje na oceny, uważnie tłumacząc, jak wygląda sytuacja.

— Katy strasznie zamknęła się po stracie ojca. Spróbuję dzisiaj jeszcze raz z nią porozmawiać — mówi cicho tak, jakby czymś się głęboko zamartwiała.

— Mam nadzieję, ponieważ jeśli tak dalej pójdzie może się to źle skończyć — poważnieję — myślała pani, aby zabrać Katy do psychologa?

— Myślałam. Wiele razy nad tym myślałam, ale nie sądziłam, że jest aż tak źle — mówi, unikając mojego wzroku.

— Znam świetną panią psycholog. Tutaj mam jej wizytówkę. I proszę, niech to pani przemyśli. Szkoda dziecka — uśmiecham się pokrzepiająco i daje jej wizytówkę, niezdarnym ruchem dotykając opuszki jej palców.

— Dziękuje. — Odwzajemnia uśmiech, choć wydaje się on nieco smutniejszy i wymuszony — w takim razie do widzenia. — Podaje mi dłoń na pożegnanie, gdy zmierzamy do drzwi. Ściskam ją delikatnie.

— Do widzenia — odpieram ciepło, zamykając za nią drzwi.

Biorę głęboki oddech i stwierdzam, że cała rozmowa przebiegła lepiej niż myślałem. Mogło być zdecydowanie gorzej. Moje serce przestaje galopować i nastaje cisza w sali. Koniec przerwy nastaje, gdy przerywa ją głośny dzwonek. Zabieram teczkę i wszystkie dokumenty z biurka i nie spiesząc się, wychodzę z sali. Zamykam na klucz i po raz kolejny zmierzam szkolnym korytarzem.

***
No kto by pomyślał, że Katy zabawi sie w boksera? Ah... Bardzo przeżywa to wszystko. Obie z Emily bardzo się pogubiły i myśle, że nie prędko odnajdą drogę. ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro