Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Owen

— Mary przecież to nie jest normalne. Jeszcze ten gość. Kto to do cholery był? Nie rozumiem jej, dlaczego tego nie zgłosiła. Przecież ten skurwiel powinien iść do więzienia. Po jaką cholerę się zgodziła. Chciała tego? Przecież to nie jest normalne. Ja już nie wiem co myśleć. — Wzdycham, chodząc wkółko po salonie już od jakiejś godziny.

— Streściłeś mi kilka miesięcy twojego życia, w ciągu godziny klnąc, co drugie słowo. Już nawet nie wiem, na czym skończyłeś. Możesz się wreszcie uspokoić? — pyta pokornie siedząc na kanapie jak gdyby nigdy nic i przygląda mi się, zakładając nogę na nogę.

— I co mi to da?! Weź, mi powiedz, co mi to da, bo ja już nie wiem. Ten pieprzony gnój potraktował ją jak szmatę, a ja nie mogę siedzieć bezczynnie. Nie mogę, rozumiesz? — zakładam dłonie na karku i siadam, starając się opanować zdenerwowanie.

— Nie pomyślałeś, że nie powiedziała ci dlatego, że nie była gotowa? Nie łatwo jest rozmawiać na takie tematy. Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej — odpiera, delikatnie dotykając mojego kolana.

— I co mam patrzeć jak cierpi? Mam patrzeć i nic nie robić? Ona faszeruje się tabletkami. Tak być nie powinno. — Zamykam twarz w dłoniach, starając się wziąć kontrolę nad własnym głosem.

— Wydaje mi się, że powinniście porozmawiać na spokojnie — mówi, patrząc na mnie ze zrozumieniem i ściska moją dłoń — nie przejmuj się. Wszystko się ułoży — przytula mnie, a ja wtulam się w jej szyję.

— Dzięki — szepcze jej na ucho, po czym powoli wstaję.

— Tylko błagam, nie rób żadnej awantury. Mam dość słuchania połowy twojego życia seksualnego — skazuje na mnie palcem, zanim robię jakikolwiek ruch.

— Postaram się — mówię bardziej do siebie niż do Mary i ruszam do drzwi i zakładam kurtkę.

Wsiadam do samochodu i przekręcam kluczyk. Zakładam dłonie na kierownicy i biorę głęboki oddech. Dociskam pedał gazu, mijając bloki, uliczki, a światło latarni oświetla moją drogę, prócz samochodowych świateł. Krople spadają po szybie, rysując niezrozumiałe ścieżki, a wycieraczki samochodowe pozbywają się ich z prędkością jednej sekundy. Kiedy przystaje pod domem Emily, dopiero teraz dostrzegam, że serce bije mi tak głośno, że zagłusza moje myśli. Wyłączam samochód i nastaje głucha cisza. Przecieram twarz dłońmi, starając się za wszelką cenę zachować spokój. Wysiadam z samochodu i zmierzam w kierunku domu. Wszystko jest tak szare i smutne, że nawet kot balansujący na płocie nie robi na mnie wrażenia. Powietrze robi się gęste i nieprzyjemne. Pali moje oczy albo to emocje rozgrzewające moją klatkę piersiową do czerwoności. Dzwonie dzwonkiem do drzwi i mam nadzieję, że otworzy. Stanie przede mną, a ja będę mógł powiedzieć "przepraszam". Przytulę ją do siebie i powiem, że jest bezpieczna. Że nic jej nie grozi. Że może na mnie liczyć. Sekundy dłużą się niemiłosiernie, a gdy klamka powoli się rusza, robię się blady jak ściana, tracąc głos. Drzwi otwierają się, a napięcie znika w ułamku sekundy.

— Dzień dobry. Ja do Emily — mówię drżącym głosem.

— Wejdź, proszę. Zaraz pewnie wróci — mówi starsza kobieta z wnuczką na rękach i rozszerza drzwi.

— Dziękuję — uśmiecham się lekko i wchodzę.

Włosy mam mokre, a kurtka wręcz prosi o wysuszenie. Przyglądam się starszej kobiecie dosłownie chwilę, bo Katy wbiega do wejścia z impetem i zaczyna mówić o grze w karty. Prosi mnie o jedną partyjkę rozweselona. Zgadzam się z lekką niepewnością, po czym wieszam kurtkę na wieszaku. Babcia upomina starszą wnuczkę, aby dała mi chwilę odpocząć, jednak młoda upiera się i ciągnie mnie za rękę do kuchni. Płacz dziecka roznosi się po domu, jednak pani Patel wie co zaradzić, ponieważ po chwili maleństwo cichnie. Siadam z dziewczynką przy kuchennym stole i zaczynam słuchać zasad gry. Szybko łapię i zaczynamy partyjkę. Muszę przyznać, że to dziecko jest w tym naprawdę dobre. Ogrywa mnie za każdym razem, a ja zapominam o całej sprawie.

— Mała a może zrobimy sobie przerwę? — pytam po chwili.

— A musimy? Emily jeszcze nie wróciła, myślałam, że wróci z panem — krzywi się lekko tak, jakby się czymś martwiła.

— A wiesz może, gdzie poszła? — przyglądam się dziewczynce, widząc jej niezadowoleną minę.

— Po tym, jak pan od nas poszedłeś, płakała. Nie wiem, gdzie poszła. Mam tylko ją i babcie — zaczyna cichutko, spuszczając wzrok.

Nagle dobiega mnie dzwonek do drzwi. Mówię małej, że pójdę zobaczyć kto to. Z myślą, że Emily zostawiła klucze i pewnie nie wie, jak wejść zmierzam do nich. Kiedy chwytam klamkę, moje ciało lekko się waha. Wbijam się w podłogę, a głos starszej kobiety, abym otworzył, wypełnia moją głowę. Otwieram je, jednak w drzwiach staje facet w mundurze. Mój wzrok mierzy go z góry do dołu. Serce przyspiesza gwałtownie, a nurtujące pytania wręcz wybijają się na powierzchnię.

— Dzień dobry rodzina pani Emmy Clarke? — głęboki głos policjanta wchodzi przez moje uszy i zagłusza każdy dźwięk. Biorę oddech na jej imię i otwieram szerzej drzwi.

— Tak. Coś się stało? — wyprzedza mnie pani Patel, a ja stoję jak słup soli, gubiąc słowa.

— Kobieta została potraktowana nożem przez obcego napastnika. Doszło do zatrzymania akcji serca. Przebywa teraz w najbliższym szpitalu... — "została potraktowana nożem" słowa odbijają mi się w głowie niczym nieznośna piłeczka pingpongowa. Nie słyszę nic. Głucha cisza. Szum krwi rozrywa moje żyły, a klatka piersiowa zapomina, jak się oddycha. Dusi mnie.

Szloch starszej kobiety wydobywa się z jej ust. Zakrywa je dłońmi, a ja jak w jakimś amoku nie potrafię ruszyć palcem. Przełykam gulę w gardle, starając się co kolwiek powiedzieć.

— To jest nieprawda — zaprzeczam stanowczo.

— Jesteśmy zmuszeni, aby państwa przesłuchać najszybciej jak to możliwe... — odpiera jeden z policjantów, a gdy dociera do niego dziecięcy głosik, milknie.

— Babciu? O co chodzi? — pyta cieniutkim głosikiem uważnie się wszystkim przyglądając.

— Kochanie Emily dzisiaj nie wróci — zaczyna jej babcia i kuca przy dziewczynce ze smutkiem.

— Muszę do niej jechać. Ona mnie potrzebuję — mówię stanowczo i pewnie.

— Przesłuchamy was wszystkich w ciągu tego tygodnia, więc proszę być przygotowanym. Do widzenia — wzdychają, wychodząc z mieszkania.

— A co jej się stało? — dopytuje Katy, trzymając babcie kurczowo za dłoń — proszę pana, mogę z panem do niej jechać? — patrzy na mnie zaniepokojona, a jej oczka robią się szklane.

— Sam pojadę. Pani niech zajmie się dziećmi. One są teraz najważniejsze — wypuszczam nerwowo powietrze. Kobieta kiwa lekko głową i przytula do siebie mocno wnuczkę, która zaczyna cichutko szlochać.

Wychodzę z mieszkania, czując pulsujący strach. Każdy krok jest jak chodzenie po rozżarzonych węglach. Parzy moje stopy, zniewalając je w ogniu cierpienia. Wsiadam do samochodu, nerwowo ruszając. Głodny warkot silnika roznosi się w moich uszach. Łamię wyznaczoną prędkość, a silnik zostawia po sobie pamiątkę w postaci czarnego jak smoła dymu. Mijam auto za autem. Drogę za drogą. Tłumy ludzi przepychają się na silniku. Powieki robią się czerwone, a knykcie zaciśnięte na kierownicy białe jak papier. Bez zastanowienia przejeżdżam na czerwonym świetle, a za mną wagon samochodów trąbi w niebo głosy. Kiedy podjeżdżam na szpitalny parking, wysiadam z samochodu, zmierzając w kierunku dużych drzwi. Wchodzę do środka, mijając parę obejmującą się radośnie, że wreszcie może opuścić to przeklęte miejsce. Kobieta jest w dość zaawansowanej ciąży, a facet obejmuje ją jak największy skarb na świecie. Przechodzę przez kolejne białe drzwi i docieram do recepcji. Dopiero teraz dostrzegam, że cały ten czas nie miałem na sobie kurtki. Gorączka szpitalna, władnie mną, a nogi robią się miękkie. Podchodzę do recepcjonistki, wpychając się pomiędzy faceta stojącego tuż przede mną.

— Przyjechała tu. Przyjechała tu przed chwilą moja dziewczyna. Emma Clarke — mówię spanikowany, a facet odchrząkuje widocznie wkurzony.

— Proszę pana, proszę się nie wpychać. Właśnie obsługiwałam tego pana — odpiera kobieta, wcale nie zwracając na mnie uwagi.

— Mam to w dupie rozumie pani? Niech mi pani powie, gdzie ona jest. Ja muszę wiedzieć — składam ręce i opieram się o biurko stanowczo.

— Trzecie piętro. Ostatnia sala — rzuca od niechcenia.

Zrywam się jak poparzony i biegnę do windy. Nerwowo wciskam duży guzik. Niecierpliwie czekam na windę, przeskakując z nogi na nogę. Kiedy się otwiera, wchodzę do niej, wciskając podane piętro. Słowa policjanta jak mantra znów pojawiają się w mojej głowie "została potraktowana nożem". Jestem idiotą. Gdym wtedy nie wyszedł, nie doszłoby do tego. Nie wyszłaby z tego cholernego domu i nie byłaby teraz w tym cholernym miejscu. Wychodzę z windy i zmierzam długim i niekończącym się korytarzem, który zwęża się z każdym kolejnym krokiem. Z każdą chwilą coraz bardziej duszność rozpala moją klatkę piersiową. Biorę głęboki oddech, przymykając oczy. Będzie wszystko dobrze. Musi być. Staje w miejscu, gdy tylko dostrzegam mamę Emily oraz Clare i Thomasa bez małego Josh'a i Marka.

— Co z nią? — tylko tyle jestem w stanie powiedzieć.

— Ma operacje. Siedzimy już tu od godziny — mówi Thomas, tuląc do siebie Clare.

Mama Emily nawet na mnie nie patrzy. Nie patrzy na nikogo. Twarz ma zakrytą dłońmi i wcale nie zamierza się odzywać. Co jakiś czas z jej ust wydobywa się ciche szlochanie. Siadam obok niej, przecierając twarz dłońmi, po czym zakładam dłonie na karku i patrzę w szpitalne płytki.

— Dziękuję, że przyjechałeś — mówi kobieta, odrywając ręce od twarzy.

Jej oczy są pełne bólu. Zresztą tak jak moje, Thomasa i Clary. Są czerwone od płaczu do takiego stopnia, że kolor oczu stracił swój pierwotny odcień. Jest blada jak kartka papieru i smutna do takiego stopnia, że sam zaczynam czuć dokładnie to samo. To niemożliwe. Nie mogę czuć tego samego. To jej córka. Ja nigdy czegoś takiego nie poczuję. Nie mogę mieć dzieci i nigdy mieć nie będę. Kiwam lekko głową, nie mogąc wydusić z siebie, chociażby jednego krótkiego zdania. Gdy otwierają się duże drzwi, na końcu szpitalnego korytarza wyjeżdża z nich dziewczyna, a wokół niech mnóstwo lekarzy, mówiących coś do siebie. Szybko przejmuje ją inny lekarz, a gdy przyjeżdża koło nas łóżko szpitalne, podnoszę się bez wahania. Staje, przełykając każdą sekundę tego widoku. Widzę ją. Widzę dziewczynę, w której się zakochałem. Widzę dziewczynę, której twarz jest tak blada, że sam nie umiem tego przetworzyć. Widzę dziewczynę, która leży tak spokojnie, że sam mam ochotę wbić nóż w swoje serce i położyć się tuż obok niej, aby poczuć dokładnie to samo co ona dzisiaj. Znika za drzwiami, a lekarz mimo próśb jej matki nie pozwala jej wejść. Znów siada obok mnie i płacze. Nie hamuje szlochu przedzierającego się przez jej ciało. Płacze tak głośno, że sam zaczynam płakać. Płacze tak histerycznie, że mam ochotę powiedzieć, że to moja wina. To ja zraniłem jej córkę, wcale nie robiąc tego nożem.

— Państwo są rodziną pacjentki? — wychodzi lekarz prowadzący z sali, chowając długopis do kieszeni w białym fartuchu.

— Panie doktorze wyjdzie z tego? — pierwsza pyta jej mama, patrząc na niego z bólem.

— Jej stan jest ciężki. Dzisiejsze dwadzieścia cztery godziny będą decydujące. Ostrze było na tyle ostre, że zniszczyło jej śledzionę i przebiło żebra. Na szczęście nie doszło do przebicia kręgosłupa — mówi ze stoickim spokojem — proszę być dobrej myśli — dotyka ramienia starszej kobiety na znak wsparcia i powoli zaczyna odchodzić — A właśnie. Jest jeszcze coś — odwraca się doktor i robi kilka kroków w tył, po czym uważnie mi się przygląda.

— Tak? — pytam niepewnie, prostując się lekko.

— Dziewczyna była w ciąży. Dziecka nie udało się uratować. Maluch zbyt słaby. Bardzo mi przykro — tym razem słyszę w jego głosie nutę współczucia, która sprawia, że przestaję rozumieć jego słowa. Odchodzi powoli, a ja nie potrafię nic powiedzieć.

Clara rozumiejąc słowa lekarza, wtula się w Thomasa, który całuje ją w głowę. Dziewczyna szlocha cicho w szyję chłopaka, a ja stoję, zupełnie nie wiedząc, o co chodzi. Mama Emily siada w oszołomieniu na szpitalnym krześle i kręci głową z niedowierzaniem. Łzy płyną po jej policzkach, jednak wcale ich nie kryje. Zrywam się z podłogi, gdy tylko dostaje czucia i biegnę za lekarzem, oczekując wyjaśnień. Przecież to nie możliwe, żeby ona była w ciąży.

— Może mi pan powiedzieć co to za kawał? Ona nie mogła być w ciąży. Przecież ja nie mogę mieć dzieci. Sam pan to powiedział. Robiliście mi badania. Wyszło, że jestem bezpłodny — mówię spanikowany, chwytając doktora za łokieć tak, aby na mnie spojrzał.

— Dzwoniliśmy do pana wiele razy. Okazało się, że zmienił pan telefon. Jedna z naszych nowych pielęgniarek w tamtym czasie pomyliła pańskie wyniki z wynikami innego pacjenta o takim samym nazwisku. Bardzo mi przykro — odpowiada na moje pytanie, a ja nie mogę uwierzyć w żadne słowo. Nie potrafię.

Bylibyśmy rodzicami. Emily była w ciąży, a ja o niczym nie wiedziałem. Osuwam się po zimnej ścianie i przymykam oczy. Gorąca czarna rozpacz spływa po mojej twarzy, sprawiając, że odpływam w szponach ciemności i zadumy.

***
Możecie mnie zabić za ten rozdział, pozwalam 🤗♥️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro