Rozdział 38 - Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Emma

- O hej? Kochanie nie wspominałaś, że będziemy mieli gości - do kuchni wchodzi mężczyzna, którego pierwszy raz widzę na oczy. To chyba mąż siostry Owena.

- Mój braciszek przyjechał, aby przedstawić mi jego narzeczoną - całuje swojego męża przelotnie i stawia filiżanki z kawą na stole.

- W takim razie miło poznać. Liam - oboje stajemy na przeciwko siebie.

- Emily - delikatnie ściskam jego dłoń i mogę mu się lepiej przyjrzeć.

Siadamy na miejscu i o dziwo nie jest tak tragicznie. Spodziewałam się dużo bardziej napiętej atmosfery. Co jakiś czas zerkam na Owena, który wydaje się po prostu szczęśliwy. Zresztą ja chyba też czuję się szczęśliwa. Biorę łyk kawy, po czym Owen zaczyna temat wczorajszego wieczoru. Dosłownie czuję jak moje policzki cały czas płoną. Mary cały czas uśmiecha się, ale jest to szczery uśmiech. Chyba naprawdę jest dumna ze swojego brata, że wreszcie układa sobie życie.

- Postarałeś się z pierścionkiem - komentuje Mary, delikatnie ujmując moją dłoń, aby lepiej mu się przyjrzeć.

- Ej! - oburza się Liam - kupiłem ci ładniejszy.

- Tak, tak kochanie - kręci głową z niedowierzaniem.

- W ogóle na, kiedy planujecie ślub? - pyta znienacka siostra Owena.

- Ee... Mary. To świeża sprawa - głos zabiera Owen, wybawiając mnie.

Przez ten cały czas milczę tak, jakbym chciała wybadać grunt. Nie potrafię nic wyczuć z ich rozmów. Ciągłe spięcie w rozmowie sprawia, że moje nogi robią się sztywne. Owen, widząc, że coś jest nie tak, pod stołem delikatnie splata nasze dłonie, jakby chciał mi pokazać, że jestem tu bezpieczna.

- Emily! Patrz! Ja też bym taki chciała - wbiegają dziewczynki do kuchni, a Katy przedstawia mi telefon.

Wzrok Mary i Liama ląduje na mnie, gdy tylko słyszą, że Katy zwraca się do mnie po imieniu. Owen karci ich wzrokiem, na co od razu wracają do żywych.

- Mała nie wymyślaj - mówię spokojnie, patrząc raz na smartfon raz na dziewczynkę.

- No, ale Emily! - wymusza - Dobra, choć. Mówiłam, że nie ma sensu - odpuszcza widocznie zdenerwowana.

Wychodzą z kuchni, ale w tle słychać jak o czymś rozmawiają przez dłuższy czas.

- Czemu twoja córka zwraca się do ciebie po imieniu? - pyta Liam widocznie zdezorientowany, a jego żona natychmiast wali go łokciem - no co?

- Liam... - zaczyna Owen.

- Nie. Spokojnie - ucinam - Katy nie jest moją rodzoną córką, ale traktuję ją jak własną - odpowiadam zgodnie z prawdą.

- Przepraszam - mówi zakłopotany, drapiąc się po karku.

- Nic się nie stało - macham niedbale dłonią i chowam wzrok w filiżance.

Nie wiedziałam, że ludzie zwracają na to taką uwagę. Nigdy mi to nie przeszkadzało, że mała zwraca się do mnie po imieniu. Zresztą nie zmieniło się to nawet po śmierci Matthew. Po prostu traktowałam ją jak córkę i nadal tak jest i nigdy się to nie zmieni. W pewnym momencie Mary wstaje z miejsca i zaczyna sprzątać filiżanki, jak i talerz do ciasta i inne mniejsze talerzyki.

- Pomogę ci - wzdycham cicho i pomagam dziewczynie. Przytakuje lekko.

W pewnym momencie Owen i Liam znikają na taras, a ja zostaje sam na sam z siostrą Owena. W pierwszej chwili się nie odzywam, ale rozmowę stara się zagaić dziewczyna.

- Przepraszam za mojego męża. Palnął głupio. Zresztą jak zawsze - tłumaczy spokojnie.

- Nic się nie stało. Serio. Po prostu nie spodziewałam się, że ludzie tak mocno przywiązują do tego wagę - odpieram, wkładając talerze do zmywarki.

- Owen nie jest twoim pierwszym facetem prawda? - pyta niepewnie, a upewnia mnie to, że w pewnym momencie przestaje wkładać filiżanki do szafek. Założę się, że myśli teraz, że mogła ugryźć się w język.

- Nie. Nie jest - kończę wkładać talerze i nastawiam zmywarkę.

- Masz szczęście, że na niego trafiłaś - rzuca po chwili ciszy.

- Wiem - wzdycham z lekkim uśmiechem.

W pewnym momencie czuję, jak silne ramiona owijają moją talię, a gorący oddech owiewa moją szyję. Odwracam delikatnie szyję w bok, a twarz Owena znajduje się tuż przy mojej. Delikatnie muskam jego usta, uśmiechając się szeroko.

- My już się będziemy zbierać - odpiera w kierunku Mary - mój szwagier przyznał się, co narozrabiał. Wy to osły jedne jesteście. Oboje uparci - śmieje się.

- Bo sobie przeskrobiesz i nie będę na twoim ślubie - odpowiada ostro, zakładając ramiona na biodrach.

- Przeżyje. Więcej jedzenia dla mnie - rzuca dumnie.

- Bardzo śmieszne braciszku - mówi, po czym nas odprowadza.

Katy nadal jest w pokoju Victorii. Wzdycham cicho i pukam, aby móc wejść. Obie dziewczynki siedzą na dywanie i grają na telefonie.

- Katy jedziemy już - mówię spokojnie.

- Musimy już? Victoria nie pokazała mi jeszcze wszystkich opcji w jej telefonie.

- Tak - odpowiadam spokojnie.

Wstają z łóżka i niechętnie zmierzają do drzwi. Chyba zgrały się przez tą godzinę. Zakładam buty, po czym na pożegnanie ściskam Mary i Liama oraz podaje rękę ich uroczej córeczce. Owen puszcza nas przodem i niezdarnie sięga do kieszeni po kluczyki, aby otworzyć samochód.
Katy wskakuje na tylne siedzenie, a Owen jako prawdziwy gentleman otwiera mi drzwi. Wsiadam do środka i zapinam pasy. Zanim się oglądamy rusza z miejsca, a dom, w którym byliśmy kilka minut temu, robi się coraz mniejszy z każdym przebytym kilometrem.

- Jak ci się podobało u mojej rodzinki? - pyta nie spuszczając wzroku z jezdni.

- Było dobrze - odpowiadam z lekkim uśmiechem.

- Emily? Kupimy mi nowy telefon taki jak ma Victoria? - nagle odzywa się Katy.

- Pomyślimy - Owen odzywa się za mnie.

Cała droga mija na tym, że Katy paszcza niemal się nie zamyka. Klekota i klekota, a Owen nie przestaje się śmiać, ile ta dziewczynka ma Energii. Wysiadam z samochodu i zmierzam do drzwi mieszkania. Owen i Katy idą za mną. Otwieram je i dobiega mnie zapach naleśników. Chyba już dzisiaj nic nie wciągnę. Mary robi wspaniałe ciasto, ale jest strasznie syte.

- Jesteśmy! - wołam.

- Nareszcie, my zaraz wychodzimy - odpowiada pani Patel.

- Jacy my? A. - pytam zdezorientowana, dopóki nie wchodzę w głąb domu.

Czuję się, jakbym przegapiła połowę swojego życia. Kim jest ten facet?

- To jest Anthony - przestawia mi nieznajomego mama Matthew - wychodzimy do teatru.

- A. Okej - mówię widocznie oszołomiona.

Witam się ze starszym mężczyzną. Moja córeczka siedzi w siedzonku, a buźkę ma ubrudzoną kremem czekoladowym.

- Zrobiłam naleśniki, więc możecie sobie odgrzać - odpowiada pospiesznie i wkłada płaszcz.

Z perspektywy Owena i Katy musi to wyglądać komicznie. Moja mina przedstawia wszystko. Widzę, jak znikają za drzwiami, a ja dopiero wtedy odzyskuje przytomność.

- Czy? Oni wyszli do teatru? - pytam, unosząc brwi do góry.

- Wygląda na to, że tak - pierwszy odpowiada Owen i daje mi buziaka w policzek - raczej już dzisiaj nic nie zmieszczę. Jeśli chcesz, odgrzej sobie naleśniki. Katy jesteś głodna? - pyta.

- Nie. Wolę telefon - mówi markotnie.

- Mała nie zaczynaj - karci ją Owen i idzie do salonu. Opada zrezygnowany, jakby zmęczył się całym dniem.

- Wiem, wiem - wzdycha ciężko i idzie do swojego pokoju.

- No maluchu widzę, że polewą smakowała - śmieje się lekko i ściągam dziewczynkę z siedzonka - chyba pora na drzemkę co? - uśmiecham się szeroko.

W pewnym momencie dzwoni mój telefon. Kto tym razem się dobija? "Numer nieznany" wzdycham, po czym odbieram. W pierwszej chwili słychać szumy, ale zagłusza je głęboki głos. Mężczyzna przestawia się jako policjant zajmujący się moją sprawą. I wtedy wszystko mi się odświeża. To ten sam policjant, któremu składałam zeznania w szpitalu. Kiedy padają słowa "popełnił samobójstwo dzisiejszej nocy, już nic pani nie grozi." Czuję ulgę, a z drugiej strony ciężkość. Niby mogę oddychać, a z drugiej strony nie potrafię. "Dobrze. Dziękuję" odpowiadam, choć nie wiem, czy to są głosy z mojej głowy, czy faktycznie powiedziałam je na głos. Gdy Rose ciągnie mnie niezdarnie za rękaw, wyrywa mnie z transu. Biorę ją za rączkę i prowadzę do pokoju. Kładę ją u siebie na łóżku w sypialni, po czym sama robię to samo. Leże przy niej dopóki nie zasypia. Patrzę w jej klonowe oczka dopóki nie zasypia. Jej klatka piersiowa spokojnie unosi się i opada, a ja czuję, jak mnie to koi. Widok mojego słoneczka. Całuje, ją w główkę, gdy tylko zasypia jak suseł. Wychodzę z sypialni, zostawiając małą lampkę.

- Zasnęła - odpowiadam ciszej, niż zamierzam i siadam obok Owena na kanapie.

- Teraz mamy czas dla siebie - całuje mnie w nos, po czym uśmiecha się szeroko.

- Wiem - odpowiadam krótko.

- Ej co jest? - opiera się o kanapę i mierzy mnie wzrokiem z góry do dołu - tylko nie mów, że nic, bo cię znam.

- Ojciec Matthew popełnił samobójstwo dzisiejszej nocy - wzdycham.

- Chodź do mnie - prosi i tak robię.

Wtulam się w jego klatkę piersiową i zaciągam sie jego kojącym zapachem.

- Teraz już jesteś bezpieczna, a ja już przenigdy nie pozwolę, aby ktoś cię skrzywdził - szepcze czule do mojego ucha.

- Wiem, Owen. Dlatego cię kocham - wyszeptuję, delikatnie głaszcząc jego dłoń, która jest tak gorąca, że niemal rozpala moje ciało.

- Ja ciebie też Panno Jones - uśmiecha się z rozbawieniem i pogłębia pocałunek.

- Jeszcze nie jesteśmy małżeństwem - mamrocze pomiędzy pocałunkami.

- Ale niedługo będziesz. Już ja tego dopilnuje - rzuca z przekąsem, nie przestając ujmować moich ust swoimi wargami.

~ Dzień przeprowadzki ~

- Katy proszę cię, spakuj jeszcze do tej walizki te buty - wskazuje na buty leżące przed wejściem.

- No, ale Emily! - oburza się - wolę oglądać kreskówkę, niż pakować te gówna.

- No już, już - pospieszam ją.

- Patrz mała, mamusia bawi się w dyrygenta - Owen chodzi z Rose na rękach.

- Nie przeginaj - rzucam mu ostrzegawcze spojrzenie.

- Co ty taka kąśliwa jak osa? Co cię ugryzło? - zdezorientowany chodzi za mną, po czym stawia Rose z powrotem na podłodze i pomaga mi wziąć kolejny karton.

- Mam zły dzień. Po prostu - tłumacze i podaje mi jeszcze jeden karton.

- Więcej tych kartonów matka nie miała? Aby na pewno chcesz to wszystko zabrać? - pyta przed wyjściem, ledwo trzymając się na nogach.

- Na pewno.

W całym mieszkaniu panuje chaos. Mimo że już się połowy rzeczy stąd pozbyłam to i tak większość zajmują kartony. Został mi jeszcze jeden pokój do opróżnienia i to będzie najtrudniejsze zadanie. Wzdycham i otwieram drzwi do pokoju z fortepianem. Tylko tutaj czas się zatrzymuje. Wszystko jest dokładnie takie samo jak każdego innego dnia. Wchodzę do środka i czuję, jakby ktoś właśnie uderzył mnie kijem bejsbolowym.

- Dlatego jesteś taka kąśliwa? Boisz się tego pokoju? - Niemal odskakuje na głos Owena.

- Nie... Ja tylko...

- Kochanie nie umiesz kłamać. Wierz mi lub nie, ale Pinokiem raczej nigdy nie zostaniesz - podchodzi do mnie i całuje od tyłu delikatnie po szyi.

- Tyle tu wspomnień. Chciałabym zapamiętać każdy kąt tego pokoju. Za każdym razem, gdy tu wchodzę, czuję spokój. Ukojenie - przymykam lekko oczy, odchylając szyję.

- W nowym mieszkaniu też będzie dobrze. Obiecuję - całuje mnie w skroń - jeśli nie chcesz mojej pomocy, to przynajmniej spróbuj wszystko pokłaść do kartonów, a ja wszystko wyniosę. Jeśli chodzi o fortepian, możemy go zabrać do domu. Mała coś gada, że chciałaby się nauczyć grać - wzdycha i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.

Nie czując niczyjej obecności, podchodzę do kąta, gdzie leży moja gitara, po czym wyjmuję ją z futerału. Siadam przy ścianie i zaczynam brzdąkać. Potem odgłosy przemieniają się w muzykę, a muzyka w nuty płynące prosto do zagubionego serca, jakby właśnie odnalazły drogę.

~ wspomnienie ~

– Dziękuję – szepce i opuszczam scenę. Idę nadal będąc w dość głębokim szoku. Nie patrząc pod nogi, czuję ostre uderzenie – przepraszam – mówię, masując obolałe ramię. Moim oczom ukazuje się wysoki brunet. Nasz wzrok spotyka się na chwilę, speszona odwracam go, zaczynając patrzeć w podłogę.

– Nic ci się nie stało? – pyta nieco zdziwiony moim zachowaniem jednak w jego głosie mogę wyczuć, choć odrobinę troski?

– Tak. Wszystko w porządku – odpowiadam.

– Ładnie zaśpiewałaś – mówi z lekkim uśmiechem.

Kiedy piosenka się kończy, czuję, jak wszystko wydaje się jakieś inne. Nie smutne, nie idealnie, ale po prostu takie jak ma być. Wszystko jest na swoim miejscu. Mimo że przez cały ten czas myślałam, że w życiu są tylko ścieżki kręte i pełne wybojów, prawda jest taka, że na końcu tej drogi jest prosta droga, która koi podczas jazdy.

- Emily? - cichy głosik przedziera się przez lekko uchylające się drzwi.

- Tak mała? - wstaje na równe nogi i z powrotem chowam gitarę do futerału.

- Owen mówi, że niedługo jedziemy do nowego domu - odpowiada niepewnie widocznie zakłopotana.

- Ale chyba nie o to chodzi prawda? - pytam cicho, po czym podchodzę do niej i kucam - od kilku dni chodzisz jakaś nieswoja. Co się dzieje?

- No bo... Nie wiem jak to powiedzieć - mówi widocznie zakłopotana, unikając mojego spojrzenia.

- Może zacznij od spojrzenia mi w oczy? Wydaje mi się, że nie gryzę - uśmiecham się szeroko.

- Mogę do ciebie mówić... No wiesz. Mogę do ciebie mówić mamo? - pyta niepewnie tak, jakby bała się, że zaraz coś popsuje.

- Będę bardzo szczęśliwa - delikatnie dotykam jej policzka kciukiem i unoszę lekko podbródek do góry.

- Naprawdę? - jej oczka świecą jak małe iskierki. Doskonale je pamiętam, jak zabłysły dla mnie po raz pierwszy.

- Pewnie, że tak - przytulam ją do siebie z szerokim uśmiechem, czując, jak spod powiek wydobywa się drobna łza.

- Emily?

- Tak kochanie? - ścieram od razu łzę, gdy mała się ode mnie odrywa.

- Nauczysz mnie na nim grać? - pyta cichutko.

- Z wielką przyjemnością - głaszczę delikatnie jej rączkę.

- Zagrasz mi coś?

- Ale jak to? Teraz? - lekko zdezorientowana podnoszę się.

Kiwa główką na potwierdzenie. Wiem, co teraz ma na myśli. To ostatnie chwile w tym domu i po raz ostatni chciałaby poczuć tatę. Również kiwam na potwierdzenie, po czym siadam przy fortepianie. Mała siada obok mnie i uważnie mi się przygląda. Biorę głęboki oddech tak, jakbym bała się, że zaraz zniknie tlen. Przykładam dłonie do zimnych, białych klawiszy i wydobywają się pierwsze brzmienia. Moje ciało przechodzi dreszcz, a oczy zmieniają barwę. Robią się z nich wypalone węgielki, ale szybko znikają pod wpływem piosenki. Iskrzą ognistym blaskiem i płoną z gorączki. Dłonie płyną strumieniem grających słów i nie potrafią oderwać się od instrumentu.

~ wspomnienie ~

- Spójrz na mnie - prosi żałośnie. Nie potrafię - spójrz na mnie - prosi jeszcze raz. Nie robię tego. Bierze mój podbródek i zmusza do popatrzenia na niego - kocham cię. Kocham cię jak wariat. Byłaś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Dałaś mi to, czego nie dał mi nikt inny. Pomogłaś mi zaakceptować przeszłość. Dałaś mi miłość. Dałaś mi wszystko, czego potrzebowałem - przybliża swoje czoło do mojego - byłaś moim sercem, moim oddechem i moją duszą. Byłaś światłem w tunelu i kwitnącą różą. Upijałem się twoim dotykiem i ustami. Upijałem się twoim spojrzeniem. Mój dotyk był twoim dotykiem. Kocham cię - złącza delikatnie nasze usta, które są słone od łez. Obaj płaczemy, tuląc się do ciebie.

- Matt... - zaczynam cicho, ale on mi na to nie pozwala.

- kocham cię - szepta w moje usta.

Kiedy nadchodzi koniec piosenki, wszystko zanika. Wraca do rzeczywistości. Dopiero gdy odruchowo dotykam swojego policzka, czuję, że jest lekko mokry.

- Czułaś go prawda? - katy pyta cichutko.

- Co? - niepewnie przenoszę na nią wzrok.

- Tatę - odpowiadam cichutko.

- Wiesz co? - pyta znienacka dziecięcym głosikiem i że znajomym błyskiem w oku.

- Hm?

- Zawsze będziesz go czuć, bo on jest tu - pokazuje paluszkiem na moje serce - i tu - pokazuje paluszkiem na moją skroń - zawsze z nami będzie - mówi z uśmiechem.

- Wiem kochanie - całuje ją w czoło - wiem - szepcze ciszej i obejmuje ją z troską.

- Dziewczyny chyba już czas - zza drzwi wychyla się Owen.

- Tak. Już idziemy - uśmiecham się i wstaje od fortepianu.

Daje małej mniejsze pudło, a sama biorę to większe. Niezdarnie zabieram gitarę w futerale i zmierzam ku wyjściu. W pewnym momencie przystaje i jeszcze raz przyglądam się całemu pomieszczeniu. Wzdycham ciężko i wychodzę z pokoju. Zamykam drzwi, czując przypływ emocji.

- Wszystko okej? - pyta Owen, stając naprzeciwko mnie.

- Jest lepiej niż okej - całuje go delikatnie i łącze nasze czoła, czując, jak jego obecność sprawia, że czuję się szczęśliwa.

- W takim razie chodź. Katy i Rose są już a samochodzie, a facet od mieszkania już przyjechał - odpowiada, całując mnie w skroń i bierze mnie za rękę, jakby chciał dodać mi odwagi.

Wsiadam do samochodu, a Owen pakuje ostatnie pudło. Siada obok mnie i patrzy na mnie, jakby chciał się upewnić, że może odpalić samochód. Kiwam lekko głową i widzę, jak bez wahania rusza z posesji. Posesja z każdym przebytym kilometrem robi się coraz mniejsza, a ja czuję jak cały ciężar ze mnie ulatuje.

- Owen, stój! - woła Katy w pewnym momencie, na co chłopak gwałtownie hamuje.

- Co jest mała? Zapom... - mówi, po czym milknie gdy tylko dziewczynka wysiada z samochodu.

- To Blake? - pytam lekko zdezorientowana, a  Owen osuwa szybę samochodu.

- Musiałem się pożegnać - mówi zasapany blondyn, mimo to uśmiecha się - myślałem, że już wyjechałaś - przytula Katy, na co odwzajemnia uścisk.

- Myślałam, że już nie przyjdziesz - odpowiada po chwili ciszy.

- Zobaczymy się jeszcze prawda? - pyta chłopiec, niepewnie spuszczając wzrok.

- Pewnie, że tak. Nie będę mieszkać, aż tak daleko. Jak twoja nowa rodzina?

- Chyba jest okej, a to wszystko dzięki panu - zwraca się tym razem do Owena.

- Służę pomocą - Owen odpowiada dumnie - mówię ci, coś się święci - wyszeptuje do mnie, aby dzieciaki nie słyszały.

- Daj spokój. To tylko dzieci. - Śmieje się lekko.

- Katy. Wsiadaj musimy jechać - ponagla ją Owen.

Mała wyciąga z kieszeni coś w stylu breloczka i wciska chłopcu do ręki, po czym oboje się przytulają. Widzę, jak małą targają emocje, jednak nie zamierzam rozpoczynać kolejnego tematu. Wsiada do samochodu zamykając drzwi, a Owen znów zasłania szybę i rusza przed siebie. Chłopak kiwa nam na pożegnanie znikając wraz z oddalającym się autem. W pewnym momencie Owen kładzie dłoń na moim udzie.

- Jestem z ciebie dumny - Odpowiada, zerkając na mnie - zamknęłaś ten rozdział.

- Teraz już będzie tylko lepiej - szepcze, splatając nasze dłonie.

***
Koniec.

Jak zawsze pojawią się podziękowania, gdzie oczywiście będziecie wiedzieli o moich dalszych planach. Postaram się je wstawić jeszcze dzisiaj (coś koło wieczora) Do zobaczenia ♥️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro