ᴘᴏᴍᴏ́ż.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ᴇʟɪᴢᴀ

Wstawiłam kwiaty do wazonu. Tak kochałam rośliny. Dodawały wnętrzu wspaniałego klimatu.

Tym razem, Alexander przyniósł czerwone róże. Cóż, do ozdobienia kuchni bardziej pasowały by jasnoróżowe, ale cieszę się, że chociaż to dostałam w prezencie.

Ostatnio mój kontakt z Hamilton'em wydaje się coraz bardziej zanikać. Rzadziej zajmujemy się wspólną rozmową czy też zwykłą wymianą czułości. Nie jestem w stanie stwierdzić czy to moja wina, czy jego...

To zabrzmi okropnie, ale nie wiem czy dalej kocham go tak, jak kiedyś. Bardzo nie chcę, by nasz związek usychał, ale nie jestem w stanie nic z tym zrobić. Alex ma w końcu pracę i według niego obowiązki są priorytetem. Nie będę mu stawać na drodze do osiągnięcia celu, chociaż bardzo potrzebuję go obok siebie.

Zamyśliłam się, przez co nawet nie zauważyłam, jak obok mnie pojawia się niska blondynka, która nosiła imię Julia.

Położyła jak zawsze chłodną dłoń na mojej i spojrzała łagodnie w moje tęczówki.

— Józefina ma dzisiaj urodziny... — oświadczyła, delikatnie się uśmiechając.

Ach tak. Józefina, dobra dusza, z którą wprost uwielbiałam rozmawiać.
Nie pamiętam już nawet, kiedy pojawiła się w moim życiu. Chyba zaczęło się to gdy poznałam Alex'a. Tak, pamiętam, gdy była jeszcze młoda i z odwagą kroczyła po ulicach, roznosząc ulotki o nadchodzącej rewolucji. Kobiety nie były dopuszczane do walki, ale Ona chciała mimo wszystko pomóc. Pamiętam ten zapał w jej oczach, gdy wręczyła mi kawałek papieru do rąk.

— Kompletnie zapomniałam... — przyznałam z lekkim wstydem.

— Alex wpadł na pomysł, że zabierzemy ją na spacer, a ty i Maria przygotujecie jakieś ciasto... — wymamrotała, jakby głupio jej było przedstawiać myśl Hamilton'a.

No tak. Maria Reynolds. Wyleciało mi z głowy, że gdy Julia dzisiaj przyszła nas odwiedzić, towarzyszyła jej ona.

Nie oszukujmy się, była piękna. Brunetka, najczęściej ubrana w czerwone kreacje, dla której każdy mężczyzna tracił głowę.

Niska dziewczyna po prostu podrzuciła ją tutaj niczym podejrzany pakunek, a teraz chce mnie tak po prostu z nią zostawić. Ciężko było mi się dogadać z Marią, szczerze mówiąc to mało rozmawiałyśmy. Byłyśmy z dwóch różnych światów.

— Eliza? — mruknęła dziewczyna, budząc mnie z transu. Wzdrygnęłam się — Zgadasz się?

Kiwnęłam głową, wymuszając uśmiech. Zrobię ten tort z Marią, ale tylko dla Józefiny i dla jej uśmiechu.

Niebieskooka również się uśmiechnęła.

— Dziękuję, jesteś wspaniała — stwierdziła, lekko się do mnie przytulając i szybko wychodząc z kuchni.

Poszłam za nią.

W pokoju gościnnym siedział Alexander, razem z Marią.

Julia skinęła do mojego ukochanego głową, na co ten wstał. Powoli podszedł do mnie i złożył na moim czole szybki pocałunek.

— Dziękuję, kochanie... — odparł patrząc mi w oczy i odrywając się ode mnie — Jesteś naprawdę kochana — dodał po chwili.

To dziwne, ale nie czułam się wyróżniona. Jakby jego komplementy już w ogóle nie dawały mi radości.. Nie podobało mi się to, bo to tylko potwierdzenie tezy, iż nasz związek usycha.

Odszedł z blondynką w kierunku wyjścia, posyłając mi jeszcze jeden, ciepły uśmiech na pożegnanie. Odwzajemniłam ten gest.

Potem spojrzałam w jej kierunku.

Siedziała spokojnie na fotelu, przyglądając się swoim paznokciom. Najwyraźniej nie miała się czym zająć.

Po chwili zastanowienia, podeszłam w jej kierunku.

— Maria — przerwałam niezręczną ciszę, na co podniosła głowę ku mnie
— Józefina ma urodziny i zlecono nam przygotowanie ciasta — oznajmiłam — Musisz mi pomóc.

Patrzyła na mnie z obojętnością, by za moment podnieść się leniwie z miejsca.

— Tak, tak, Alexander już mi to mówił — odwróciła się do mnie tyłem. Złapała się pod boki i westchnęła ciężko — No to prowadź do kuchni.

Wydawało mi się, że bardzo nie chciało jej się tego robić. A moje przeczucia nie okazały się błędne.

Zaprowadziłam ją do wspomnianego wcześniej pomieszczenia i zbliżyłam się do szafki. Wyjęłam z niej sterty papierów i zaczęłam je przeszukiwać.

— Ładnie tu macie — odparła, rozglądając się po pomieszczeniu.

Nie wiem dlaczego, ale odrobinę mnie irytowała...

— Dziękuję — rzuciłam i bardziej skupiłam się na szukaniu przepisu.

Usłyszałam jak podchodzi blisko mnie i patrzy mi przez ramię.

— Co robisz? — burknęła.

— Szukam przepisu... — rzekłam, próbując zachować spokój. Bardzo nie lubiłam, gdy ktoś nade mną stał i uważnie przyglądał się temu, co robię.

— Możesz spróbować to robić szybciej? — spytała, co tylko gorzej mnie zirytowało.

— Staram się jak mogę — odpowiedziałam cicho.

Czyli by uszczęśliwić Józefinę, muszę przez to jakoś przejść... Spokojnie Eliza, głęboki wdech i wydech.

Wreszcie udało mi się odszukać przepis na ten odpowiednie ciasto.
Oddzieliłam go od reszty papierów. Schowałam stertę z powrotem do szafki.

Niezauważalnie, brunetka zgarnęła z blatu przepis i zlustrowała go spojrzeniem.

Przez chwilę, stałam nieruchomo, bo nie chciałam jej przerywać. Przypatrywałam się jej z wyczekiwaniem.

W końcu, oderwała wzrok od kartki i wydała mi się lekko zdezorientowana, gdy napotkała mój wzrok.

— No to bierzmy się do pracy... — mruknęła i położyła przepis na stole, tak by był dostępny i dla mnie, i dla niej*

Zaczęłyśmy wyciągać potrzebne składniki. To znaczy... Ja zaczęłam wykładać produkty na stół, bo Maria nie orientowała się gdzie co jest. W końcu to mój dom i moja kuchnia.

Właśnie. Moja kuchnie. Więc co ona tu robi? Dlaczego dali mi ją do pomocy?

W tym czasie, brunetka postawiła małych rozmiarów rondelek na ogniu i zaczęła rozpiszczać w nim masło. Widziałam jak bardzo leniwie to robiła i przeszła mnie fala złych myśli. Może lepiej żeby zajęła się czymś prostrzym? Wolę mieć najważniejsze rzeczy pod kontrolą.

— Zamienimy się? Trzeba pokruszyć czekoladę — zaproponowałam, stojąc przy niej.

Zerknęła na mnie z lekkim zdezorientowaniem. Wzruszyła ramionami i oddała mi miejsce przy piecyku. Tak jak myślałam, wszystko było obojętne.

Gdy podawała mi łyżkę do mieszania, na moment spotkały się nasze dłonie. Jej skóra była... Miękka... Ciepła... Przyjemna w dotyku... Zadbana... Przede wszystkim była inna niż moja.
Podobało mi się to zbliżenie..

W głowie nasunęła mi się tylko jedna myśl. No super, jeszcze to przyciąga do niej facetów. Czy ta dziewczyna ma w ogóle jakieś niedoskonałości? Gdy się jej przyglądałam, wydawało mi się, że w ogóle ich nie ma. Westchnęłam ciężko.

Po chwili, ciemnooka stanęła obok mnie z pokruszonymi kostkami czekolady w miseczce. Skinęłam do niej głową, by dać jej znak, że może dodać je do rondelka.

Tak też zrobiła i na krótką chwilę, znów napotkałam jej dłoń...
Przytulanie jej musi być naprawdę przyjemne w dotyku.

Cholera, o czym ja w ogóle myślę?

Gdy czekolada dobrze rozpuściła się w całości, zdjęłam naczynie z ognia i postawiłam je na stole.

Kobieta znów sięgnęła po przepis.

— Mleko i dwa jajka — rzuciła, opierając się o blat. Jakby po prostu nie mogła już tego przygotować... Ta dziewczyna naprawdę zaczyna działać mi na nerwy.

Józefina ma urodziny i każda sekunda się teraz liczy! Nie wiadomo w końcu, kiedy Alexander i Julia wrócą. A ona wydawała się olewać to wszystko po całej linii. Skoro jej nie zależy, to po co mi pomaga?

Rozbiłam jajka i dodałam je do całości. Maria wzięła do rąk szklankę mleka i niedbale wlała zawartość do rondelka, przez co kilka kropelek wylądowało na stole.

Zaraz mnie coś trafi.

— Nie możemy robić tego szybko, tylko dokładnie... — zwróciłam jej uwagę i zaczęłam mieszsć powstałą substancję.

Spojrzała wrogo w moim kierunku.

— O co chodzi? — burknęła, lustrując mnie wzrokiem.

— O to, że musimy się postarać... W kuchni dokładność jest ważniejsza niż szybkość — mruknęłam, nie odrywając od niej oczu. Chciałam żeby w końcu zaczęła brać sytuację na poważnie i się postarała.

Skrzyżowała ręce.

— Staram się jak mogę — zacytowała mnie, wywracając oczami.

Nie no, to już jest przesada.

— Jeśli ci się nie chce, to możesz sobie po prostu usiąść — odparłam, również krzyżując ręce.

— Jakbyś nie wiedziała, to oni poprosili mnie o pomoc. Najchętniej bym sobie poszła i sama przygotowała coś dla Józefiny — warknęła, zbliżając się w moim kierunku.

— Droga wolna — westchnęłam, skupiając spojrzenie na naczyniu z czekoladą.

— Niestety,  musisz się przemęczyć, bo nie zamierzam nigdzie iść. I tak już nie zdążę nic dla niej zrobić, więc wolę to — rzekła, biorąc ze stołu jeszcze raz kartkę z przepisem.

— Więc proszę cię, postaraj się... Zależy mi na uśmiechu Józefiny... — powiedziałam cicho.

— P-Przecież mnie też... — szepnęła ze smutkiem i wyjęła z szafki miskę — Masz przesiewacz? — dodała po chwili, rozglądając się po kuchni.

Podeszłam do niej i podałam jej to, o co prosiła. Ustawiła go nad miską, a ja nasypałam tam trochę mąki.
Zaczęła ją przesiewać.

Wszystko odbywało się bez słów. Wydawała mi się jakoś smutniejsza... Nie chciałam jej zranić, ale po prostu bardzo zależy mi żeby to wyszło dobrze.

— Dziękuję, że pomagasz — rzekłam, prawie szeptem. Chciałam jej sprawić jakąkolwiek przyjemność i ją zmotywować.

— Doskonale wiem, że wolałabyś być tu sama — warknęła, marszcząc brwi.

Dosypałam jej jeszcze trochę mąki.

— Maria, chcąc nie chcąc – jesteśmy w tym razem. I doceniam to, że chcesz pomóc — delikatnie się uśmiechnęłam, spoglądając na nią.

Nie chciała patrzeć mi w oczy. Zatapiała spojrzenie w mące.

— Przepraszam, że jestem wymagająca — szepnęłam.

— Trochę jesteś... — przyznała, zerkając na moment w moje tęczówki, po czym od razu odwróciła wzrok. Jakby bała się kontaktu wzrokowego.

— Przepraszam, Maria... — pisnęłam.

Nie odrywała spojrzenia od miski z mąką. Zaczynało mnie to denerwować i smucić, musiałam coś z tym zrobić.

Złapałam ją za policzek i uniosłam jej twarz ku sobie. Patrzyła na mnie ze zdezorientowaniem i nutą strachu w ciemnych tęczówkach.

Uniosłam kąciki ust ku górze, by stworzyć łagodny uśmiech.

— Cieszę się, że jesteś — mruknęłam, utrzymując w moim spojrzeniu troskę.

Nie odzywała się. Jakby coś ją nagle sparaliżowało. Widziałam, jak gubi się w moich oczach.

Stałyśmy tak przez chwilę, nadal trzymałam jej miękki policzek.

— Boop — musnęła palcem, ubrudzonym od mąki, mój nos i się zaśmiała. Miała bardzo miły dla uszu śmiech...

Również zachichotałam, bo o dziwo nie przeszkadzał mi ślad po mące, który został na mojej skórze.

— Boop — powtórzyłam po niej i też ubrudziłam czubek jej nosa, sypką substancją.

Na jej twarzy zagościł promienny uśmiech, a ja poczułam jak moje serce bije odrobinę mocniej. Zignorowałam to, bo nie chciałam psuć wesołej sytuacji, w jakiej się znalazłyśmy.

Wróciłyśmy do przygotowywania ciasta. Dodałyśmy do mąki jeszcze parę składników, a potem przesypałyśmy wszystko do czekolady. Przyszedł czas na mieszanie, czym chciała zająć się Maria. Ja miałam w tym czasie przynieść z ogródka truskawki, którymi miałyśmy ozdobić ciasto**

Tak też zrobiłam. Starałam się wybierać te jak najlepsze, w końcu to urodziny Józefiny.

Była naprawdę wyjątkową, pozytywną osobą. Mogłam z nią porozmawiać o wszystkim, często pomagała mi zapomnieć o problemach. Była dla mnie jak druga Angelica... Kiedy mojej siostry nie było przy mnie - ona była. Zasługiwała na najlepsze urodziny.

Nie wiem jak Józefina zachowywała się w stosunku do Marii, ale z pewnością dobrze. No bo w końcu, brunetka chciała się dla niej postarać.

Wróciłam do kuchni. Postawiłam koszyk z umytymi już truskawkami na stole.

Przyjrzałam się temu co robi moja towarzyszka. Nadal mieszała masę, moim zdaniem zbyt gwałtwonoe. Nie chciałam jej jednak zniechęcać i nieustannie jej poprawiać... Co tu zrobić?

Podreptałam dyskretnie w jej kierunku. Stanęłam bardzo blisko niej. Tak, że nasze ciała się ze sobą stykały. Objęłam jej dłoń, swoją, by kontrolować jej ruchy. Trochę spowolniłam tempo, w którym mieszała.

— Odrobinę delikatniej, nie musisz się spieszyć — mruknęłam, pomagając jej nabrać wprawy.

Nie nadziwię się, jak bardzo jej skóra była idealna. Gdy stałam blisko niej, czułam, że od całego jej ciała bije przyjemne ciepło.

— Tak jest dobrze? — spytała, na co się wzdrygnęłam. Jej głos był tak blisko moich uszu...

Czułam przy sobie jej rozgrzany, spokojny oddech. Jej klatka piersiowa powoli unosiła się w górę i opadała w dół.

Zatopiłam spojrzenie w czekoladzie z gdy znów poczułam szybsze bicie mojego serca. Tym razem nie potrafiłam go zignorować.

— Eliza? — przeszły mnie lekkie dreszcze, gdy usłyszałam swoje imię z jej ust. I to takim spokojnym, przyjemnym tonem głosu...

— T-tak, jest idealnie... — odparłam cicho, wybudzając się z transu.

Odsunęłam się od niej, by móc uspokoić bicie serca. Potrzebowałam zajęcia, więc podeszłam do koszyka z truskawkami i zaczęłam obrywać od nich ogonki.

Maria w kilka chwil dokończyła mieszanie masy. Przypatrywała się uważnie temu, co robię.

— Pomóc ci? — spytała.

Co się dzieje? Gdzie wyparowała jej obojętność? Kiedy pojawiły się te chęci? Przy którym moim słowie? I o czym ona teraz myśli..?

— Jasne — rzuciłam tylko, dzieląc truskawki na dwie sterty.

Dziewczyna stanęła obok mnie i zaczęła je obierać. Nie rozmawiałyśmy.. Między nami panowała głucha cisza..

— Trzeba pokroić kilka z nich i dodać je do masy — podkreśliła. Pamiętała co było w przepisie.

Jedyne co zrobiłam, to pokiwałam twirdząco głową. W mgnieniu oka zabrałyśmy się do pracy.

Reszta przygotowań minęła tylko z używaniem koniecznych słów Jedyne o czym rozmawiałyśmy to ciasto.

Cały czas miałam mętlik w głowie. Myślałam o jej ciepłych dłoniach, spokojnym oddechu i spojrzeniu...

Wstawiłam ciasto do pieca.

— Teraz wystarczy poczekać czterdzieści pięć minut — rzekłam, jeszcze raz zerkając na przepis, by upewnić się, że się nie mylę.

Skinęła głową i odwróciła wzrok. Jakby błądziła myślami gdzieś daleko.

Zdobyłam się, by podejść odrobinę bliżej niej.

— Dziękuję, Maria — mruknęłam, szeroko się uśmiechając.

— Nie ma za co, Eliza — odpowiedziała i odwzajemnia gest.

W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały. Przypatrywałyśmy się sobie nawzajem.

Czułam jakbym... J-jakbym tonęła w jej tęczówkach...
Jej twarz była taka piękna, zadbana, miała idealne rysy... Usta były tak jak zwykle, podkreślone krwistoczerwoną szminką. Długie rzęsy starały się ukryć jej oczy... Była taka doskonała...

— To ty mnie do tego zmotywowałaś, czuję się dobrze, że wreszcie się na coś przydałam — odparła i odeszła w kierunku okna.

— Co to znaczy 'wreszcie'? — spytałam, mrugając kilka razy oczami.

— Nic takiego... — wydusiła z zakłopotaniem — Jak twój związek z Alexandrem? — zapytała nagle.

Nie rozumiem dlaczego pyta akurat o to. Chyba była to po prostu próba szybkiej zmiany tematu.

— To zabrzmi źle, ale muszę przyznać, że coraz gorzej. Poświęcamy sobie o wiele mniej czasu i nie czuję się przy nim już tak samo jak kiedyś... — przyznałam i zbliżyłam się do niej — Ale nie mów mu, proszę.

— No dobrze —  powiedziała cicho — Chciałabym żeby było lepiej... Czułabyś się szczęśliwa, gdyby było jak kiedyś? — dopytywała.

Zatopiła spojrzenie w czerwonych różach, które dostałam dzisiaj od Hamiltona. Lekko dotknęła kwiatu, by lepiej się przyjrzeć.

— Tak — rzuciłam.

— Podziwiam cię — powiedziała nagle i spojrzała w moim kierunku — Chciałabym mieć twoje życie. Wspaniały, kochający mąż, wspierające siostry i pomoc ze strony Józefiny — wlepiła wzrok w prosto moje oczy.

— Maria, nie mów tak... Mam wiele wad — przyznałam z krzywym uśmiechem.

— Co z tego? — skrzywiła się — Każdy je ma.

— Tak, ale... — nie dokończyłam.

— Jesteś inteligentną, piękną, delikatną kobietą, która spełnia swoje marzenia — rzekła, a jej uśmiech z każdą chwilą stawał się coraz szerszy — Chciałabym mieć taką przyjaciółkę..

Poczułam jak na moją twarz wkrada się rumieniec.

— Maria... — mruknęłam.

Tak idealna dziewczyna prosi mnie o zostanie jej przyjaciółką? Hej, hej, to miał być szczęśliwy dzień Józefiny, a nie mój!

— Nie przesadzam, jesteś naprawdę niesamowita. Masz tyle sił i tak bardzo się starasz, że mogłabyś zmieść nas wszystkich! — krzyknęła z entuzjazmem i mocno machnęła ręką.

Nie przewidziała, że dłoń uderzy o wazon z czerwonymi różami. Niefortunnie upadł na podłogę, rozbijając się na małe kawałki szkła i rozlewając wodę.

Dziewczyna spojrzała na to z przerażeniem.

— E-Eliza, j-ja... — pisnęła, nie odrywając wzroku od kwiatów, leżących na podłodze.

Pochyliła się przy nich, przez co fragmenty jej sukienki wchłonęły rozlaną wodę.

Wzięła do rąk pojedyncze kawałeczki szkła i przyjrzała się im z rozpaczą.

— To nic takiego, zaraz posprzątam — zapewniłam i ukucnęłam przy niej.

— N-nie, E-Eliza... — jęknęła ze słabością i złapała delikatnie w dłoń, jeden z kwiatów.

— Wszystko dobrze... — spróbowałam ją jakoś pocieszyć i wzięłam do rąk pierwszy kawałek szkła.

Jej wyraz twarzy nadal okazywał przerażenie, jakby stało się coś naprawdę strasznego. Jakby była małym dzieckiem, które zobaczyło w śnie strasznego potwora.

— N-nie Eliza, nie jest dobrze! — wybuchła i szybko przeniosła wzrok na mnie. Jej oczy zrobiły się bardzo przeszklone.

Zabolał mnie ten widok... Czego się tak bardzo bała...?

— Maria, naprawdę nic się nie stało — powiedziałam łagodnie, patrząc na nią z troską.

— Cholera... Czy ty nie widzisz, że ja wszystko psuję? Nie umiałam nawet porządnie ci pomóc w przygotowaniu zwykłego ciasta! A teraz jeszcze niszczę twoje życie, zepsułam wazon z kwiatami od twojego ukochanego, Eliza!! — krzyknęła z rozpaczą, a z jej oczu wydobyły się krople smutku — Nie potrafię nawet sama o siebie zadbać! James miał rację, jestem tylko pierdoloną dziwką... — na ostatnim zdaniu jej głos się załamał i zaczęła mówić coraz ciszej. Wybuchła płaczem, kryjąc twarz w dłoniach.

Chwila, co? James Reynolds, jej ukochany powiedział do niej coś takiego...? Przecież to skandal. Jak można traktować tak żonę?

— M-Maria... — mruknęłam, zbliżając do niej dłoń.

— N-Nie E-Eliza! On miał rację słyszysz?! Zasługuje na najgorsze, bo potrafię jedynie niszczyć życie wszystkim naokoło! Jemu, moim bliskim i teraz nawet tobie! E-Eliza przepraszam... — syknęła, dławiąc się własnymi łzami. Jej makijaż się rozmazał, a usta pomalowane czerwoną szminką drżały z przerażenia.

Próbowałam się nie rozpłakać. Jej słowa wstrząsnęły moim sercem. Czułam jednak, że muszę być silna, żeby jej pomóc.

— Nie jesteś żadną dziwką, rozumiesz? — powiedziałam stanowczo i się do niej zbliżyłam.

— J-jestem.. — odrzekła ponuro, a po jej policzkach spłynęło jeszcze więcej łez.

Bez żadnego słowa, oparłam się plecami o blat i przysunęłam ją do siebie. Pozwoliłam jej się wtulić w moje ciało i wypłakać.

Była bardzo blisko mnie, jej przyjemne ciepło przeszywało mnie teraz od stóp do głowy.

Pogłaskałam ją łagodnie po włosach.

— Nie jesteś żadną dziwką, Maria — mruknęłam, na co ona wybuchnęła jeszcze gorszym płaczem — Jesteś piękną, idealną, a teraz widzę, że również empatyczną i delikatną kobietą. To że taki potwór jak James cię skrzywdził, nie znaczy, że jesteś okropna...

— N-nic o tym nie wiesz... — wymamrotała w moją sukienkę.

— Masz rację, nie znam szczegółów. Ale jestem w stanie stwierdzić, że jest dla ciebie okrutny. Tacy wredni ludzie próbują zniszczyć innych psychicznie, by ukryć swoje własne wady... — zapewniłam — I wiem, że mam rację. Ty też wiesz, że ją mam. W końcu jestem według ciebie 'inteligentna'... — nawiązałam do jej słów.

Mocniej przytuliła się do mojego ciała, na co przeszły mnie dreszcze... Zaczęła ciężko oddychać. Z każdą sekundą wydawała się uspokajać.
Nie przestawałam jej głaskać.

— Z-znęca się nade mną... — pisnęła cicho, jakby nie chciała by ktokolwiek nas usłyszał — B-bije mnie, zdradza mnie... — dodała.

To naprawdę było dla mnie niewyobrażalnie bolesne. Jak to możliwe, że na świecie istnieją takie wstrętne osoby?... Gdy pomyślę teraz o Reynolds'ie, dosłownie chce go uderzyć...

— Nie ma go tutaj — szepnęłam łagodnie — To mój dom, jestem tylko ja, która nie dopuści żeby coś ci się stało...

Poczułam jak odrobinę się podnosi i patrzy mi ze słabością w oczy. Siedziała na moich kolanach, lekko drżąc.

— E-Eliza... — gubiła się w moich oczach.

— Wyciągnę cię z tego, rozumiesz, Maria? Nie dopuszczę żeby ten lub jakikolwiek inny mężczyzna się nad tobą znęcał. Będziesz bezpieczna, jasne? — mruknęłam, patrząc pewnie w jej oczy.

Nie wiem czy uda mi się pokonać James'a i zapewnić tej dziewczynie pełne bezpieczeństwo, ale zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby jej pomóc.

Wszystko.

Brunetka ukryła się w moich ramionach i pozostała tam jeszcze przez dłuższy czas.

Ciasto było przygotowane na stoliku. Czekałyśmy tylko, aż do domu przyjdzie dzisiejsza jubilatka.

Wzięłam naczynie z słodkim wypiekiem do rąk.

— Ja potrzymam je jedną ręką, a ty drugą — powiedziałam, zerkając w jeszcze lekko zaczerwienione oczy mojej towarzyszki.

Spojrzała na mnie wystraszona.

— N-nie, E-Eliza... Co jeśli znowu coś zepsuję i ciasto wyląduje na podłodze? Cała nasza praca na marne... — mruknęła.

— Jestem tu, Maria i wierzę, że dasz sobie radę — uśmiechnęłam się czule.

Otworzyła usta, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, usłyszałyśmy jak ktoś wchodzi do domu.

W moich uszach rozbrzmiewał głos Józefiny.

Skinęłam do ciemnookiej głową, by przytrzymała ciasto również swoimi dłońmi. Mimo wyraźnej niepewności i strachu, zrobiła to.

Do pokoju weszła Julia, a zaraz potem Hamilton z jubilatką.

— Wszystkiego najlepszego, Józefina! — krzyknęłyśmy razem z Marią. Nie spodziewałam się, że wyjdzie nam to tak synchroniczne.

[tutaj proszę Fifi, by napisała w komentarzu, co powiedziała Józefina, gdy to zobaczyła] po tych słowach [a tutaj napisać co zrobiła].

ps. masz nielimitowną ilość słów do użycia.

Bardzo cieszyła mnie jej reakcja. Zobaczyłam na jej twarzy uśmiech... Maria też wydawała się szczęśliwa.

Wszyscy zasiedliśmy przy stole i zaczęliśmy świętować urodziny Józefiny.

Ciemność. Na niebie wisiało mnóstwo błyszczących gwiazd. Chłodny wiatr otulał moje ciało, które było okryte cienką sukienką. Stałam na balkonie.

Zacisnęłam dłonie na barierce.

Dzisiejszy dzień był udany. Uszczęśliwiłam Józefinę, co będzie dawało mi radość przez następne kilka dni.

I przede wszystkim rozmawiałam szczerze z Marią...

Westchnęłam.

Tak bardzo chciałam jej pomóc. Nadal nie docierała do mnie myśl, że jest krzywdzona przez swojego własnego męża.

Usłyszałam za sobą kroki. Spodziewałam się Alexandra, ale to nie był on. To Maria. Miała dzisiaj u nas nocować, bo zasiedzieliśmy się z przyjęciem Józefiny do wieczora.

Podeszła do mnie i złapała mnie za rękę.

— E-Eliza... — wymamrotała.

Spojrzałam na nią ze zmartwieniem.
Wiatr nieustannie układał kosmyki jej włosów tak, jak chciał.

— Tak? — spytałam łagodnie.

— D-dziękuję za wszystko... Ale chyba nie uda ci się wyrwać mnie ze szponów mojego męża... Mnie się nie da pomóc — mówiła ze spuszczoną głową.

Złapałam jej policzek i podniosłam jej twarz ku sobie. Widziałam w jej ciemnych oczach niepewność, żal, smutek... Nie chcę żeby tak się czuła.

— Ocalę cię, Maria. Za wszelką cenę — szepnęłam — Pomogę ci — dodałam po chwili.

— P-pomóż... — pisnęła ze słabością. Cieszył mnie fakt, że się zgodziła — Eliza.

— Hm?

— Mogę się do ciebie przytulić? — spytała, błądząc w moich oczach.

Uśmiechnęłam się czule i otuliłam ją ramionami. Poczułam jak zaczyna gładzić moje plecy, przez co przeszły mnie przyjemne dreszcze. Jej skóra nadal była miękka i rozgrzana.

Poczułam jeszcze raz szybkie bicie mojego serca.

Cholera, co...

To zabrzmi już naprawdę dziwnie, ale wydaje mi się...
Bo ten dotyk Marii, jej spojrzenie, chęć pomocy z mojej strony...

C-Chyba coś do niej poczułam.

Nawet przy Alexandrze nie czułam takiej potrzeby bliskości, nikomu aż tak nie chciałam zapewnić bezpieczeństwa, przy nikim moje serce nie biło tak mocno...

Chyba jestem...
Bezsilna wobec niej...

— Pomogę... — szepnęłam bardzo cicho, mocniej tuląc jej ciepłe ciało do siebie.

Nawet jeśli jestem bezsilna, pomogę jej. Bo ją pokochałam.

✩ ✩ ✩

objaśnienia do rozdziału:

*nie znam się na przepisach na ciasto,  przepraszam 😅
+ w tamtych czasach pewnie robienie ciasta było trochę utrudnione,  bo w końcu dziś mamy nowoczesne sprzęty, a wtedy ich nie było

**modlę się żeby nie okazało się, że nie lubisz truskawek 😅

✩ ✩ ✩

*rzuca telefon na poduszkę* Ponarzekałabym teraz,  że zakończenie tego rozdziału i ogólnie sporo fragmentów jest dosłownie do wywalenia,  ALE—

Ale dzisiaj są Twoje urodziny,  FifiBlabla i to na Tobie trzeba się teraz skupić! 

Przez ten rok dałaś mi tak wiele radości,  uśmiechu i zadowolenia.  Nawet nie masz pojęcia jak często uśmiechałam się do telefonu,  gdy dostałam wiadomość od Ciebie.

Jako jedyna osoba w moim środowisku,  zaakceptowałaś I TEŻ podzielasz moją pasję do stalkowania Daveed'a i całego Hamilcast'u. 

Po pierwsze – dziękuję Ci,  bo to dzięki Tobie poznałam coś tak wspaniałego jak Hamilton i kogoś tak pięknego jak Daveed haha  ♡

Wracając... Wiele razy mi pomogłaś i poprawiłaś humor i nawet dając Ci kilka prezentów – nie odwdzięczę się za to. 

My dearest,  Józefina

(with a comma after 'dearest')

Życzę Ci wszystkiego co najlepsze.  Żebyś dążyła w życiu do osiągnięcia swoich celów,  spełnienia marzeń,  żebyś była zdrowa,  bezpieczna,  szczęśliwa.  Żebyś się nie smuciła,  bo ludzie potrafią być naprawdę okropni.  Nie dopuść żeby byli powodem do Twojego smutku.
I szczęśliwa Fifi to szczęśliwy Bob/Julia. Żebyś kochała siebie,  bo jesteś naprawdę niesamowita i żeby otaczali Cię tylko dobrzy ludzie.  Bo zasługujesz na najlepsze!
A nawet jeśli ktoś Cię skrzywdzi bądź zdenerwuje,  to pamiętaj,  że zawsze jest ktoś,  kto chce Cię wesprzeć (np ja, w kompletnie innym województwie,  ale jestem) (ale nie tylko,  bo wiem,  że na pewno masz przy sobie osoby,  które są o wiele bliższe Tobie niż ja  ♡).  Rozwijaj swoje pasje,  rysuj,  pisz (bo pisanie wychodzi Ci po prostu genialnie.  Uwielbiam słowa,  które do siebie dobierasz i Twój styl całym sercem).  Ciesz się tym i każdym następnym dniem i nie pozwól sobie ‘czekać na to,  tylko bierz i bierz,  i bierz’.  Życzę ci też pomyślności w życiu. I żebyś kiedyś  spotkała Daveed'a aka Lokowatego,  aka Kosmatego (chyba że już go spotkałaś,  to życzę spotkania jeszcze jeden raz).  Dąż do celu i bądź szczęśliwa. 

Your dearest,  Julia

ALE—

Nie,  nie,  nie.  Nie ma końca,  bo mam jeszcze ze dwa asy
w rękawie!  >:3

Pierwszy to rzecz jasna rysunki.  Nie wybitne,  ale się starałam 😅

Maria Reynolds~

Angelica życzy,  byś była zawsze usatysfakcjonowana~
(wiem,  że nie wygląda jak ona :<)

Starałam się narysować Ciebie 😅
Nie zapomnę wizji z roznoszeniem ulotek o rewolucji,  uwielbiam to. 

Hamilsquad (niestety zgubili gdzieś Hamiltona xD)  do Twoich usług~

tłumacz mojego brzydkiego pisma: Prezent to JA,  bo jestem najlepszy! 

Przepraszam,  że ta wstążka na n jest tak źle narysowana :"D

James jest zadowolony,  bo mógł owinąć Thomas'a wstążką ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Chciałam zrobić tego więcej,  ale nie starczyło mi czasu i weny,  za co bardzo przepraszam.

Ale nie, to JESZCZE nie koniec!  :D

Cóż.  Eksperymentowałam z pismem Daveed'a i po krótkiej analizie,  udało mi się coś stworzyć.

Nie postawiłam tu żadnej kreski,  to tylko i wyłącznie na podstawie jego pisma uwu❤

Jeżeli go kiedyś spotkam,  to poproszę by to napisał.  Jestem ciekawa czy udało mi się to na tyle dobrze odwzorować heh. 

*zachwyca się jeszcze chwilę tym,  jakie Daveed ma urocze pismo*

Także... Daveed, jak widzisz,  też życzy Ci wszystkiego najlepszego ♡

♡♡♡
Więc... Fifi,  jeszcze raz spełnienia marzeń.  Jesteś wspaniałą osobą i pamiętaj o tym.  Uwielbiam Cię.

+bonus — wysłałam ci pewną rzecz na messengerze,  jeśli znajdziesz chwilkę to zerknij  ♡

Wszystkiego naj, FifiBlabla!  *wirtualny przytulas*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro