EPILOG

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Epilog

Biegłem.

Od razu po zaparkowaniu wyskoczyłem z auta. Pędziłem na złamanie karku w miejsce, w którym został przerwany sygnał GPS.

Nie wierzyłem w to, co podpowiadał mi rozum. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogła to zrobić. Że jednak była tak słaba, tak głupia.

Nie. Po prostu, kurwa, nie.

Zdyszany, z potem cieknącym po plecach i skroni, zatrzymałem się przy urwisku. Rozejrzałem się w poszukiwaniu dziewczyny, albo jakiegokolwiek śladu jej obecności, aż natrafiłem na plastikową skrzynkę zostawioną pod drzewem. Przeniosłem spojrzenie wyżej, na wysokość swoich oczu i zacisnąłem zęby.

Na korze widniały dwie litery – ,,R" i ,,C".

Zakląłem pod nosem i kucnąłem. Otworzyłem skrzynkę, wyjąłem schowany w niej list i przejechałem wzrokiem po nakreślonych linijkach.

– Kurwa mać! – krzyknąłem, unosząc ręce. Złapałem się za głowę. Wszystko wymykało mi się przez palce.

Błądząc wzrokiem między drzewami dostrzegłem coś, czego nie widziałem nigdy wcześniej. Podszedłem do drzewa, które rosło między tymi dwoma, na których widniały inicjały moje i brata.

Ze zmarszczonymi brwiami przeczytałem wyryte na korze imię i nazwisko – ,,Katherine Harvey".

A pod nimi widniała jedna, podłużna kreska.

W tym samym czasie.

– I jak? – spytałem, zawiązując bordowy krawat.

– Skoczyła. Widziałem na własne oczy.

– Świetnie. Możesz już iść. Zaraz przyjdę.

Mężczyzna skinął lekko głową, po czym wyszedł z pokoju i zamknął sobą drzwi.

Wiedziałem, że to będzie ten dzień.

To było tak oczywiste, jak to, że na swoją śmierć wybierze skok z urwiska. Chciała odejść tak samo jej rodzeństwo.

Uśmiechnąłem się pod nosem.

Było mi wszystko jedno, w jaki sposób umrze. Najważniejsze, że już to zrobiła. Od jakiegoś czasu dłużyło mi się oczekiwanie na ten moment.

Omiotłem spojrzeniem pomieszczenie, mając świadomość, że widziałem je po raz ostatni. Nie żebym miał do niego jakikolwiek sentyment – po prostu chciałem upewnić się, że wszystkie ślady mojej obecności zostały zatuszowane.

Podszedłem do stolika nocnego, żeby zabrać z niego ostatnią rzecz.

Wziąłem do ręki pionek, który stał samotnie na rozłożonej, drewnianej szachownicy. Obróciłem go w dłoni, przyglądając się nieregularnym, ostrym wyżłobieniom.

Z początku chciałem zwrócić szachy właścicielowi, ale zmieniłem zdanie. Za bardzo mi się spodobały.

Wrzuciłem pionek do reszty figur. Złożyłem szachownicę na pół i włożyłem w nią lniany woreczek z bierkami.

– Rock a bye baby on the tree top... – nuciłem, wychodząc z pokoju.

Czekał mnie nowy, piękny dzień, w którym nie istniała już Katherine Harvey.

KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro