ROZDZIAŁ 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 10

Na przemian budziłam się i zasypiałam, albo odzyskiwałam i traciłam przytomność - nie byłam pewna. W snach widziałam uśmiechniętego Jaspera, którego chwilę później zastępowała surowa twarz Kaima.

Dlaczego o nim śniłam?

Chyba wymiotowałam, choć pamiętałam wszystko jak przez mgłę. Ciężko było odróżnić jawę od rzeczywistości. Wszystko zlewało się w jeden wielki, chaotyczny wir zdarzeń.

Ostatecznie obudziłam się czując na twarzy delikatne promienie jesiennego słońca. Leżałam w łóżku, przykryta miękką kołdrą. Jeśli tak właśnie wyglądało piekło po śmierci, to mogłabym w nim zostać. Niestety po otwarciu oczu uświadomiłam sobie, że znajdowałam w swojej sypialni.

Pianka podniosła się z podłogi, słysząc szelest kołdry. Położyła pysk na łóżku, przyglądając się brązowymi, błyszczącymi oczami. Momentalnie zrobiło mi się źle na myśl, że chciałam ją zostawić. W niczym nie byłam lepsza od ludzi, na których byłam wściekła za to, że mnie opuścili.

Ostatecznie okazałam się być taka sama jak oni.

- Przepraszam, Pianusiu - wychrypiałam, odkrywając, że wypowiadanie słów przychodziło mi z ogromną trudnością. Odchrząknęłam, czując, że koniecznie potrzebowałam zwilżyć gardło.

Usiadłam, zastanawiając się, jak w ogóle znalazłam się w domu. Czy moja podświadomość kolejny raz postanowiła przejąć kontrolę nad ciałem i sama tu dotarłam?

Dostrzegłam na szafce nocnej szklankę pełną wody. Zamrugałam dwa razy, zaskoczona tym widokiem, po czym sięgnęłam po nią i wzięłam łyk. Gardło zabolało, skutecznie zniechęcając do dalszego picia. Odłożyłam szklankę, a następnie chwiejnym krokiem udałam się do kuchni. Byłam strasznie osłabiona.

Będąc na parterze rozejrzałam się wokół, ale nikogo nie zastałam. Idąc tym tropem doszłam do wniosku, że moi przyjaciele na pewno nie przyprowadzili mnie do domu. Gdyby tak było, to z pewnością zastałabym ich po przebudzeniu, robiących wspólnie śniadanie i zadających milion pytań. Nagle poczułam ogromną tęsknotę za ich obecnością. To uczucie pojawiło się tak nagle i w tak ogromnej ilości, że aż zaszczypały mnie oczy. Przetarłam je dłonią.

Na wyspie kuchennej leżała torebka, a na podłodze znajdowały się buty, które poprzedniego dnia zostawiłam na plaży. Więc jak to było? Weszłam do wody, zachłysnęłam się, po czym wróciłam, zabierając po drodze rzeczy?

Brak świadomości i zanik pamięci sprawiał, że byłam sfrustrowana.

Wyjęłam z torebki telefon i odblokowałam ekran. Od razu wyświetliło się kilkadziesiąt nieodebranych połączeń i mnóstwo wiadomości. Wszystkie pochodziły od zmartwionych przyjaciół, pytających gdzie poszłam i dlaczego nie odbieram telefonu.

Opadłam na krzesło i wysłałam całej trójce wiadomość.

Ja: Wszystko ok. Wyszłam szybciej, bo źle się poczułam. Przepraszam, że się nie odzywałam, ale od razu poszłam spać.

Imponująca kolekcja kłamstw powiększała się z każdym dniem. Niedługo mogłabym zrobić specjalną gablotkę.

Nie minęła minuta, gdy rozświetlił się ekran, ukazując imię przyjaciela. Odrzuciłam połączenie, chcąc uniknąć pytań o zachrypnięty głos. Po kilku sekundach przyszła nowa wiadomość.

Theo: Czy to było związane z twoim problemem?

Ja: Tak, ale już wszystko w porządku. Uspokoisz trochę dziewczyny?

Theo: Postaram się. Przyjść?

Ja: Nie, dzięki. Chcę posiedzieć sama.

Theo: Zadzwoń jak poczujesz się lepiej.

Ja: Dziękuję.

Wygasiłam telefon, odkładając go.

Oparłam łokcie o blat, chowając twarz w dłoniach. Wiedziałam, żeby nie iść na ten cholerny bal. Tylko czy to cokolwiek by zmieniło? Najwidoczniej byłam na takim skraju załamania nerwowego, że kolejny podobny incydent skutkowałby takim samym rezultatem.

Posiedziałam kilka minut w ciszy, analizując wczorajszy dzień, po czym wstałam żeby wypuścić Piankę na podwórko.

- Wiszę ci długi spacer - wymamrotałam, na co pies zamerdał ogonem i popędził przed siebie.

Czekałam wewnątrz aż Pianka wróci, żeby nie zmarznąć jeszcze bardziej. Gdy weszła do środka zamknęłam za nią drzwi i poczłapałam na górę. Będąc w sypialni otworzyłam szufladę szafki nocnej, z której wyjęłam szeleszczący blister. Na ten dźwięk pies przekrzywił głowę, wyglądając tak, jakby próbował mnie strofować.

- Już więcej tego nie wezmę, serio - powiedziałam, nie wiedząc, kogo tak naprawdę próbowałam oszukać.

Parsknęłam, kręcąc głową. To robiło się już żałosne.

Połknęłam dwie tabletki popijając wodą, co poskutkowało grymasem wywołanym drapaniem w gardle. Po odłożeniu pastylek wślizgnęłam się do nadal ciepłego łóżka i zasnęłam chwilę później, nawet nie próbując walczyć z opadającymi, ciężkimi powiekami.

━━ ♟ ━━

Wpatrywałam się w ekran telefonu, na którym widniało jedno z czterech zdjęć. Wszystkie były podobne - przedstawiały mężczyzn odwróconych profilem lub stojących na wprost obiektywu, zupełnie nieświadomych, że ktoś w tym momencie robi im zdjęcie z ukrycia. Uchwyceni podczas zakupów, spaceru czy pracy zajęci byli swoim życiem, nie mając pojęcia, że byli śledzeni. Żadna z tych trzech osób nie przykuła mojej uwagi.

Dopiero zdjęcie, na którym czarnowłosa postać wychodziła z domu z kapturem na głowie sprawiło, że serce zabiło mi mocniej.

Nie musiałam wpatrywać się długo, żeby wiedzieć, że to właśnie tego mężczyznę widziałam w szkole.

Zgrabna sylwetka, miękkie rysy twarzy, a przede wszystkim tatuaż na szyi, który zauważyłam tamtego dnia.

To był Kaim.

Właśnie znalazłam swojego prześladowcę.

- To on? - spytał Aaron, wkładając papierosa do ust.

Nie cierpiałam zapachu tytoniu, roznoszącego się po wnętrzu auta i osiadającego na ubraniach, z których później nie mogłam się go pozbyć. Mimo to dzielnie siedziałam w samochodzie, znosząc drapiący w gardło dym, którego nie potrafiła zabić nawet mocna woń wanilii pochodząca od jasnowłosego. W końcu mój towarzysz wykonał naprawdę świetną robotę po tym, jak kilka dni temu poprosiłam go o znalezienie jakichkolwiek informacji o Kaimie. Co więcej, dostałam jego zdjęcie, adres, a nawet informację w jakim sklepie najczęściej robi zakupy. To zdecydowanie przekraczało moje oczekiwania, które rzecz biorąc miałam niewielkie.

Nie potrafiłam opisać tego, jak bardzo mi ulżyło. Rozmowa Kaima z dyrektorem miała miejsce naprawdę.

- Tak... - odpowiedziałam, ale z mojego gardła wydobył się jedynie ledwo słyszalny szept. Odchrząknęłam. - Tak, to on.

- I co teraz? - spytał z rozbawieniem.

Oddałam mu telefon. Z westchnięciem przeczesałam dłonią włosy.

- W sumie to nie mam pojęcia - rzuciłam, siląc się na szczerość.

Kilka ostatnich wieczorów spędzonych z Aaronem na nauce jazdy sprawiło, że przyzwyczaiłam się do jego obecności i dziwnego stylu bycia. Choć gdzieś z tyłu głowy nadal czaiła się myśl, że to niebezpieczna osoba, której nie wolno ufać, to nie bałam się go już tak bardzo. Normą stały się dla mnie uszczypliwe żarciki, które chwile później przekształcały się w pełne powagi strofowanie. Przechodzenie od sympatycznych przytyków do ciężkiej, gęstej ciszy również stało się czymś typowym.

Dlatego w ogóle nie zdziwił mnie chłodny ton w połączeniu z lodowatym spojrzeniem jasnych oczu, którym mnie zaszczycił.

- Naprawdę? - Lewa brew drgnęła nieznacznie.

- Nie sądziłam, że w ogóle go znajdziesz, dlatego nie mam żadnego planu - westchnęłam.

Byłam mocno podekscytowana a zarazem przerażona znaleziskiem, bo oznaczało ono, że powoli zbliżałam się do swojego prześladowcy.

Zostało niewiele czasu na uzbieranie astronomicznej sumy, której żądał. Jedynie pięć dni dzieliło mnie od przekonania się, czy był w stanie wcielić w życie groźby, którymi mnie szantażował. A ja nie miałam zamiaru tego sprawdzać na własnej skórze. Musiałam być szybsza, niż on i jako pierwsza go dorwać. A skoro dowiedziałam się o nim wystarczająco to został ostatni krok, który trzeba było wykonać.

- Jutro jedziemy na twoją drugą akcję - oznajmił nagle.

- Co?

- To, co słyszałaś. Bądź gotowa o dwudziestej drugiej. Tym razem naszym celem jest kawiarnia na rogu Railway Street. Czekaj na mnie przy wejściu do parku na początku ulicy. Zatrzymamy się przed kawiarnią, zrobimy trochę zamieszania w środku i odjedziemy zanim zjawią się gliny.

Jego słowa brzmiały co najmniej tak, jakby opowiadał o zwykłym, wieczornym spacerze dla rekreacji.

- Brzmi dość prosto. Chociaż nie będziemy musieli pozbawiać nikogo dachu nad głową - palnęłam, przewracając oczami.

- To nie dla ciebie, słońce.

- Hm? - Spojrzałam na niego z niezrozumieniem. Z różowych, niedużych ust wydostał się siwy dym, który uciekł przez otwarte okno. Przyłapałam się na tym, że zawiesiłam na kilka sekund wzrok studiując łagodną, zamyśloną twarz, więc odwróciłam głowę w bok. Zrobiło mi się głupio przez ten mimowolny odruch.

- Ta robota nie jest dla ciebie.

- Gdybym miała inne wyjście to w życiu bym nie zdecydowała się na to gówno - skwitowałam, marszcząc brwi. Powstrzymałam się od dodania, że po próbie utopienia się już nic nie było w stanie mnie wystraszyć. Aaron nie musiał wiedzieć o mojej chwili słabości. - Jedziemy?

Jasnowłosy przypatrywał mi się przez chwilę w skupieniu, jakby rozważał czy coś powiedzieć, ale ostatecznie jego twarz złagodniała a oczy zmrużyły się lekko, gdy nieznacznie uniósł kącik ust.

- Nie, dzisiaj nie. Odpocznij przed jutrem.

- Okej. Do zobaczenia - pożegnałam się i wyszłam z samochodu.

Dziwnie było mi przyznać, że czułam lekkie rozczarowanie. Nauka jazdy z Aaronem była dla mnie zbawieniem od ciasnych ścian domu, w którym nie czułam się bezpiecznie. Nigdy nie mogłam być pewna, czy po przekroczeniu progu mój umysł kolejny raz nie podsunie mi jakiegoś mrożącego krew w żyłach widoku lub pomysłu.

Chcąc nie chcąc byłam wdzięczna Aaronowi za to, że nieświadomie wyciągał mnie z domu i zajmował myśli. Po balu halloweenowym i incydencie, który przydarzył się zaraz po nim, miałam ochotę zaszyć się w łóżku i już nigdy z niego nie wychodzić. Ciepłe, przyjemne miejsce było jak magnes, który nie chciał wypuścić mnie ze swoich objęć. Jedynie Pianka była w stanie sprawić, że opuszczałam swoją bezpieczną przystań, siląc się na kilkunastominutowe spacery po osiedlu, paradując w piżamie i kurtce.

Gdyby nie Aaron, który przyjechał bez zapowiedzi poniedziałkowy wieczór, pewnie nadal leżałabym w łóżku wpatrując się w sufit. Chcąc nie chcąc musiałam poprosić go o poczekanie, aż doprowadzę się do w miarę przyzwoitego stanu i wyjść na kolejne lekcje. Nawet przyjaciele, a przede wszystkim Theo wypisujący dziesiątki wiadomości nie był w stanie wyciągnąć mnie w poniedziałek z łóżka i zmusić do pójścia na lekcje.

Tym razem również przekręcałam klucz w zamku z kołaczącym sercem pewnym obaw. Powrót do domu znosiłam tylko i wyłącznie dzięki Piance witającej mnie w drzwiach i świadomości, że na następny dzień i tak z niego wyjdę żeby udać się do szkoły.

Po uchyleniu drzwi moim oczom od razu ukazał się czarny, mokry nos.

- Cześć, Pianka. - Pogłaskałam psa za uchem, rozglądając się czujnie po wnętrzu.

Zdjęłam czarne trampki, po czym razem z włochatym towarzyszem udałam się do sypialni. Nie było mnie w niej zaledwie godzinę, podczas której siedziałam w aucie z Aaronem przekazującym zdobyte informacje o Kaimie, ale i tak miałam obawy przed wejściem do środka. Mój chory umysł mógł zrobić niesmaczny żart w każdym momencie, a nie wiedzieć czemu upatrzył sobie akurat sypialnię na główne miejsce ziszczania koszmarów tworzących się w głowie.

Dopiero wchodząc do środka zorientowałam się, że wstrzymywałam oddech. Odetchnęłam, orientując się, że tym razem wszystko było w porządku.

Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie, po czym sięgnęłam po podręcznik od historii uznając, że godzina dwudziesta trzecia to w miarę dobra pora do rozpoczęcia nauki. Następnego dnia miałam egzamin, do którego zupełnie się nie przygotowałam. Spotkania z Aaronem, ciągłe napięcie spowodowane halucynacjami i szantażysta zajmujący większość myśli powodowały mieszankę, przez którą zupełnie nie miałam głowy do nauki. Szkoła zsunęła się na najdalszy plan.

Usadowiłam się z podręcznikiem na łóżku, opierając o stos poduszek. Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy litery przed oczami zaczęły rozmazywać się i uciekać, a chwilę później powieki opadły, łapiąc mnie w senną pułapkę.

Obudził mnie dźwięk budzika, który tym razem okazał się być połączeniem szumu fal z muzyką graną na fortepianie. Miałam w telefonie ustawioną opcję losowania dzwonka i nienawidziłam każdego spośród wszystkich kilkudziesięciu tak samo mocno.

Nie włączałam drzemki, wiedząc, że jeśli to zrobię to już nie dotrę na historię. Odrzuciłam na bok podręcznik, z którym zasnęłam i jak zombie poczłapałam do łazienki. Pianka towarzysząca na każdym kroku miała w sobie wszystkie pokłady energii, które opuściły mnie tego ranka.

Wzięłam szybki, zimny prysznic, umyłam zęby, po czym odsłoniłam lustro i przeczesałam szczotką włosy. Po chwili poddałam się, pozwalając, żeby niesforne kosmyki odkształcone po nocy żyły swoim życiem.

Zeszłam na dół, włożyłam do ekspresu kapsułki z gorącą czekoladą i wgryzłam się w umyte wcześniej jabłko. Z samego rana rzadko kiedy miałam ochotę na duże śniadanie. Głód dopadał mnie zazwyczaj około jedenastej.

Pijąc słodki napój stałam na tarasie ubrana w kurtkę. Pianka dreptała wokół domu, załatwiając swoje potrzeby, podczas gdy ja próbowałam się rozbudzić dzięki zimnemu powietrzu.

Godzinę później witałam się z przyjaciółmi przed klasą od historii.

- Uczyłaś się chociaż trochę, Kathy? - spytała ostrożnie Vivien, która odkąd wróciłam do szkoły obrała sobie za cel pilnowanie moich wyników w nauce.

- Próbowałam, ale zasnęłam z książką.

Rudowłosa westchnęła głęboko, pocierając twarz dłonią.

- Kathy, przecież musisz się uczyć. Niedługo egzaminy, nie możesz oblać ostatniego roku.

- Wiem, mamo - rzuciłam, ale przyjaciółka zignorowała moją próbę rozładowania atmosfery. - Dam radę, nie martw się.

Zabrzmiał dzwonek, po którym pożegnałyśmy się z Theo i Ruby, po czym weszłyśmy do klasy. Jak zwykle usiadłam obok przyjaciółki. Wyjęłam jedynie długopis, wiedząc, że zaraz wejdzie nauczyciel i każe schować wszystkie inne rzeczy do plecaka.

Pan Martin pojawił się minutę później ze stosikiem kartek, które wszystkim rozdał. Zerknęłam na pytania, uświadamiając sobie, że nie znam odpowiedzi na żadne z nich. Czekało mnie oblanie tego testu.

Vivan zerknęła na mnie i pokręciła głową, widząc, jak odkładam długopis na bok ze zrezygnowaniem. Spojrzała na nauczyciela, a gdy ten odwrócił się plecami wyciągnęła rękę w moją stronę.

- Dawaj to - powiedziała bezgłośnie, wskazując na moją kartkę.

- Dziękuję - odpowiedziałam, również poruszając jedynie ustami, po czym wymieniłam się z przyjaciółką testami.

Udawałam, że rozwiązuję jej zadania do momentu, kiedy Vivien skończyła wypełniać mój egzamin i oddała kartkę z powrotem.

Po lekcji od razu podeszłam do przyjaciółki.

- Uratowałaś mi życie - oznajmiłam, układając usta w podkówkę.

- Wiem. Następnym razem masz się przyłożyć.

- Tak jest.

━━ ♟ ━━

Po szkole udałam się od razu do domu, wiedząc, że jeszcze tego samego dnia czekało mnie drugie zadanie, które miałam wykonać z Aaronem. Chciałam trochę się pouczyć, a potem przygotować mentalnie na to, co mnie czekało. Spacerując z Pianką godzinę przed wyjściem stwierdziłam jednak, że na coś takiego nie da się przygotować.

Po spacerze chwyciłam za paczkę paprykowych chipsów, którą spałaszowałam przy nauce. Do tego jakimś cudem w ręce wpadły mi ciastka z karmelem, po których spędziłam kilka dobrych minut klęcząc nad deską klozetową.

Punktualnie o dwudziestej drugiej czekałam w mroku na Aarona, chowając twarz w kapturze. Na dłoniach miałam rękawiczki, a czarna kominiarka ponownie ukrywała moją tożsamość.

Czarne auto podjechało prawie na czas. Zajęłam swoje miejsce, witając się z partnerem.

- Gotowa?

- Gotowa - skłamałam.

Wedle planu podjechaliśmy pod kawiarnię. Wyszliśmy z auta na pustą ulicę, po czym podeszliśmy do bagażnika, z którego Aaron wyjął drewniany kij baseballowy.

- Wchodzimy razem. Ja robię swoje, a ty stoisz przy wejściu obserwując czy nikt nie idzie.

Pokiwałam głową. Chłopak zamknął bagażnik i ruszyliśmy.

Chwilę później posypało się szkło, a alarm zaczął wyć. Niewiele sobie z tego robiąc Aaron zaczął rozbijać szklane przedmioty i rzucać krzesłami. Niechętnie odwróciłam wzrok od tego niecodziennego przedstawienia, wypatrując czy nikt się nie zbliża.

Przez chwilę na ulicy ciągle było pusto, aż na horyzoncie ukazało się pędzące prosto w naszą stronę auto.

- Aaron, ktoś jedzie! - ostrzegłam chłopaka, chowając się bardziej w cieniu.

Mój towarzysz raz jeszcze uderzył kijem w coś, co pękło z hukiem, po czym w dwóch krokach znalazł się przy mnie.

- No, to koniec na dzisiaj. Do auta.

Wyszliśmy przez rozbitą ścianę, z której zostały jedynie ostre kawałki szkła we framudze. Szybkim krokiem dotarliśmy do auta i równocześnie otworzyliśmy drzwi, gdy rozległ się strzał.

Mój wzrok skierował się na postać, która wychylając się z siedzenia pasażera celowała w nas z pistoletu. Momentalnie kucnęłam, chcąc uniknąć postrzału, gdy rozległy się dwa głośne dźwięki. Odnalazłszy wzrokiem Aarona sprawdziłam, dlaczego jeszcze nie wsiadł do auta, a wtedy zobaczyłam, jak ląduje z sykiem na tylnych siedzeniach z bronią w dłoni.

- Wsiadaj za kółko! - krzyknął, trzymając się za obojczyk. - Już!

Natychmiast oprzytomniałam i przechodząc przez siedzenie pasażera usiadłam na miejscu kierowcy. Automatycznie, jak robot, wrzuciłam bieg i ruszyłam, pamiętając lekcje jazdy.

- Gdzie?! - spytałam z paniką, dodając gazu. Strzały ucichły, a auto zostało w tyle. - Nie jadą za nami?

- Ja oberwałem w ramię, a oni w oponę. Trochę niesprawiedliwa ta wymiana, ale trudno. Cross Street dwanaście - wysapał, a każde słowo przychodziło mu z wyraźnym trudem.

Czułam, jak krew odpłynęła mi z twarzy i gdybym nie skupiła się na drodze to pewnie sama zemdlałabym z nerwów. Na szczęście o tej porze przemierzana przez nas część miasta była zupełnie pusta.

Po kilku minutach zaparkowałam auto najbardziej krzywo, jak tylko mogłam, po czym wybiegłam pomóc Aaronowi. Wysiadł, zaciskając zęby. Objął mnie ramieniem, wspomagając się przy chodzeniu.

Pachniał potem i krwią, co było bardzo nieprzyjemną mieszanką, wzbudzającą we mnie strach. Bałam się, że jego rana była poważna.

Ciężko dysząc wdrapaliśmy się na drugie piętro kamienicy, budząc przy tym chyba wszystkich sąsiadów.

- W prawej kieszeni - sapnął. Zanurkowałam ręką w kieszeni jego spodni, wyjmując z niej pęk kluczy. - Czerwony.

Odnalazłam klucz z kolorową nakładką i drżącą ręką włożyłam do zamka drzwi. Mechanizm ustąpił, więc nacisnęłam klamkę i wpadliśmy do środka. Po wejściu wymacałam włącznik światła, który nadusiłam, dzięki czemu wątłe, zimne światło rozproszyło mrok.

Przeszliśmy do salonu, w którym Aaron opadł ciężko na kanapę. Stanęłam nad nim, nie wiedząc co zrobić. Obserwowałam, jak mężczyzna rozrywa podartą koszulkę, ukazując klatkę piersiową. Tuż pod obojczykiem znajdowała się niewielka dziurka, z której sączyła się ciemna krew.

- Kula jest w środku - oznajmił, przenosząc wzrok z rany na mnie. - Musisz ją wyciągnąć.

- Chyba sobie żartujesz!

- Wyglądam jakbym żartował, czy umierał? - spytał, oddychając głęboko i łypiąc na mnie spode łba. Po jego skroni spływała strużka potu. - W łazience jest płyn do dezynfekcji, gazy, szczypce i nitka z igłą. Z kuchni weź ostry nóż i wódkę.

Pobiegłam po wszystkie rzeczy i chwilę później sterylizowałam ostrze wskazanym przez mężczyznę płynem. Podałam mu butelkę z alkoholem, z której krzywiąc się pociągnął duże dwa łyki.

- Dawaj, mała. Poradzisz sobie - powiedział, wkładając porwaną koszulkę w usta. Kiwnął głową, każąc się zbliżyć.

Stanęłam nad nim, potem usiadłam obok i jeszcze raz wstałam, nie wiedząc jak do niego podejść. Aaron widząc, jak przymierzam się do zabiegu, chwycił mnie ręką w talii i usadowił na swoich kolanach.

Westchnęłam, poddając się sile mężczyzny. Bez sprzeciwu usadowiłam się na nim okrakiem, przykładając nóż do rany.

- Ja pierdolę - wyszeptałam, zabierając się do wyciągania kuli.

Po wyjęciu niewielkiego naboju chłopak odrzucił gdzieś na podłogę knebel i z grymasem bólu wymalowanym na bladej twarzy poinstruował krok po kroku jak zszyć ranę.

Starałam się ze wszystkich sił, a stresującej sytuacji wcale nie polepszał fakt, że Aaron co chwilę odpływał myślami, prawdopodobnie tracąc przytomność. Od godziny czułam jak zimny pot spływał po plecach a obawy, że zrobię coś nie tak nie dawały odetchnąć.

Gdy skończyłam szycie i nałożyłam prowizoryczny opatrunek chłopak odchylił głowę, kładąc ją na oparciu kanapy. Zamkniętymi oczami i lekko uniesionym kącikiem ust wyszeptał:

- Było nieźle.


━━ ♟ ━━


No, cóż mogę powiedzieć... Było nieźle, misiaki.

Powolutku zbliżamy się do jednego z moich ulubioooooooooooooonych momentów, który zacznie się w dwunastym rozdziale, a skończy w czternastym. Czytając to piszczę jak mała dziewczynka 🤣🤣.

P.S. Dodaję zdjęcia Kaima do spisu postaci, znajdującego się na końcu listy rozdziałów :33

Dzisiejsza zbiórka: https://www.siepomaga.pl/marysia-jachimczuk (łącze w komentarzu)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro