ROZDZIAŁ 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 13

Aaron zastał mnie ubraną w szerokie, jeansowe spodnie i luźną, białą koszulkę z napisem: ,,Butterflies are nature's angels", którą bardzo lubiłam. W mojej szafie przeważały głównie białe, luźne koszulki, dzięki którym mogłam ukryć fałdkę na brzuchu i inne mankamenty, choć Vivien i Ruby twierdziły, że widziałam je tylko i wyłącznie ja. Theo zaś nazywał moją fałdkę Audrey i nic nie mogłam na to poradzić.

Siedziałam w kuchni, sprawiając wrażenie jakby zupełnie nic z tamtego dnia nie miało miejsca, a moje życie było normalne i pozbawione trosk.

Kwestia Kaima – jego wtargnięcia, naszej dziwnej rozmowy i szantażu zeszła na drugi plan. Przede wszystkim musiałam dowiedzieć się, czy to ja sama nieświadomie robiłam te wszystkie rzeczy, które wcześniej zwalałam na wybryk wyobraźni. Chciałam na własne oczy zobaczyć jak tracąc świadomość sabotuję samą siebie. Tylko to się wtedy liczyło. Dopiero później mogłam przejść do kolejnych problemów.

W mojej głowie zrodził się pewien plan, napawający niewielkim optymizmem. Ale najpierw musiałam dowiedzieć się co miał na myśli Aaron, każąc mi być gotową na godzinę dwudziestą.

– Gotowa? – spytał jasnowłosy, wchodząc do kuchni.

– Jak to jest, że wchodzisz tutaj jak do siebie? – spytałam, marszcząc brwi. Nie podobało mi się to, że nie zapukał ani nie zadzwonił, tylko zwyczajnie wparował do środka.

Już od dawna nie czułam się dobrze w swoim własnym domu, a takie rzeczy tylko pogłębiały to odczucie.

– A gdybyś nie mogła otworzyć drzwi, bo coś by się stało? – Aaron wyjął jabłko z kosza na owoce i wgryzł się w zieloną skórkę, wpatrując się we mnie.

Kosmyk białych włosów wydostał się z luźnego upięcia, tworząc nieład, który zdecydowanie mu pasował.

Pomyślałam o Kaimie. Gdyby rzeczywiście chciał mnie zaatakować to pojawienie się jasnowłosego w domu byłoby pomocne. Mimo to chciałam mieć chociaż namiastkę kontroli nad swoim domem, skoro nie miałam jej nad swoim życiem.

– To może po prostu najpierw zapukaj, a jeśli nie dostaniesz odpowiedzi to wejdź?

– Mogę przystać na ten kompromis. – Wyszczerzył zęby. – Idziemy?

Podniosłam się z krzesła i razem z mężczyzną przeszłam do wiatrołapu. Gdy otwierałam białą szafę z zamiarem wyciągnięcia kurtki rozległ się dzwonek do drzwi. Pianka zaczęła szczekać, a Aaron rzucił pytające spojrzenie, na co wzruszyłam ramionami. Chłopak błądził spojrzeniem po mojej twarzy, jakby czegoś szukając, po czym zniknął w kuchni.

Nie zastanawiając się długo spojrzałam przez wizjer, w którym dostrzegłam drobną sylwetkę przyjaciółki. Spięłam się, zastanawiając, czy udawać, że nikogo nie ma, czy wyjść na taras i porozmawiać z dziewczyną. Po chwili intensywnego myślenia stwierdziłam, że jeśli do niej nie wyjdę to zacznie się martwić, więc tak czy siak nie uniknęłabym rozmowy.

Przekręciłam zamek w drzwiach i otworzyłam je.

– Hej, Vivien. Co tutaj robisz?

– Cześć, Kathy – przywitała się i minęła mnie, zanim w ogóle zdążyłam zareagować. – Chciałam pogadać o urodzinach Ruby. Ostatnio coś nie daje mi spokoju i... – przerwała, zatrzymując się w holu.

Podeszłam do przyjaciółki wpatrującej się ze zdziwieniem w Aarona stojącego przy blacie kuchennym z rękami schowanymi w kieszeni płaszcza.

– Przedstawisz nas sobie, Kathy? – spytała, powoli przenosząc wzrok na mnie. Jej spojrzenie wręcz wypalało dziury.

Westchnęłam głęboko.

,,Moja kochana Vivien, to facet, który pomaga mi zapewnić sobie i wam bezpieczeństwo, pomagając w pracy, o której zdecydowanie nie chcesz wiedzieć. Poza tym wczoraj grzebałam mu w klatce piersiowej wyciągając nabój, a potem spaliśmy przytuleni, ale to nieistotne, bo żadne z nas nie ma zamiaru nawet poruszyć tego tematu" – odpowiedziałam w myślach, mając ochotę wybuchnąć śmiechem.

– Aaron, to Vivien, moja przyjaciółka. Vivien, to Aaron, on... – zawahałam się, posyłając błagalne spojrzenie chłopakowi.

– Pracujemy razem – oznajmił, uśmiechając się od ucha do ucha.

– Pracujecie? – powtórzyła zdezorientowana dziewczyna.

– Tak, od niedawna. Dlatego chodzę taka niewyspana. – Zaśmiałam się nerwowo.

W kuchni zapanowała cisza.

Viven patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami, Aaron przerzucał spojrzenie od niej do mnie, pałaszując jabłko, a Pianka stała na środku kuchni merdając ogonem z radości.

– Co to za praca? – Rudowłosa zacisnęła dłoń na uchwycie torebki przewieszonej przez ramię. – Jak się poznaliście?

– Wieczorami wykładam towar w małym sklepie, nic szczególnego. – Schowałam ręce w tylnych kieszeniach spodni, przystępując z nogi na nogę.

– Może wpadniesz na imprezę urodzinową Ruby? – Vivien zwróciła się do Aarona. – Nie wiem czy Kathy ci o niej mówiła, ale skoro spotykacie się po pracy to pewnie...

– Tak, przyjdzie. O czym chciałaś pogadać, Vivien? Zaraz wychodzimy do pracy, Aaron mnie podrzuca – przerwałam jej, rzucając widoczną aluzję. Tylko w ten sposób mogłam zakończyć słowotok przyjaciółki – inaczej zaczęłaby wypytywać i dociekać, co nie skończyłoby się dla mnie dobrze. Rzuciłam jej tłusty kąsek, który zamierzałam później sprostować, tłumacząc, że Aaron jednak nie będzie miał czasu na wspólne świętowanie.

Błagałam w myślach, żeby któreś z nich opuściło dom.

Moja przyjaciółka nie powinna nigdy poznać Aarona ani nikogo z jego otoczenia. Tamten świat miał pozostać tajemnicą, która właśnie wymykała się spod kontroli. Czułam, że pali mi się grunt pod nogami.

– Pogadamy innym razem, nie będę wam przeszkadzać. – Uśmiechnęła się znacząco. – Miło było cię poznać, Aaron. Do zobaczenia w szkole, Kathy.

– Ciebie również – odpowiedział radośnie chłopak.

Odprowadziłam Vivien do drzwi. Zanim wyszła nachyliła się do mnie z powagą wypisaną na twarzy i ostrzeżeniem w oczach.

– Mam nadzieję, że wszystko gra.

– Tak, wszystko w porządku. Pogadamy jutro – powiedziałam, wiedząc, że tak czy siak żadne słowa jej nie uspokoją dopóki nie odbędziemy tej rozmowy.

Mimo że znałyśmy się dopiero od ośmiu miesięcy to zachowywała się wobec mnie jak matka częściej, niż osoba, która rzeczywiście nią była.

Vivien mimo przesadzonej troski i częstej potrzeby kontroli odgrywała w moim życiu rolę rodziny, której brak odczuwalnie mi doskwierał. Dzięki jej miłości, wyrozumiałości Theo i energii Ruby udawało mi się jakoś utrzymać cały ten świat w kupie.

Przyjaciółka objęła mnie na pożegnanie i wyszła. Zamknęłam drzwi z ulgą, ciesząc się, że chociaż na moment udało mi się ją kupić kłamstwami.

– To przyjaciółka czy kurator sądowy?

Parsknęłam śmiechem.

– Przyjaciółka. Po prostu się martwi.

– Ma o co? – spytał chłopak, bacznie mnie obserwując.

– A co, nie jesteś jednak typem spod ciemnej gwiazdy? – Uśmiechnęłam się ironicznie, mając nadzieję, że odpowie na próbę żartu, ale ku mojemu zaskoczeniu milczał.

Zacisnął usta w wąską linię, po czym odbił się od blatu, kierując ku wyjściu. Po drodze podrapał za uchem zadowoloną Piankę.

– Zbieramy się, czy czekamy na kolejnych niezapowiedzianych gości?

Przewróciłam oczami podążając za jasnowłosym.

– Gdzie w ogóle idziemy? – spytałam, zamykając drzwi na klucz.

– Zobaczysz – rzucił, wymijając mnie i ruszając w stronę auta zaparkowanego przed domem.

W samochodzie jak zwykle unosił się zapach wanilii.

Nie jechaliśmy zbyt długo. W trakcie drogi czekałam, aż Aaron podejmie temat nocnych przytulanek, ale nawet się nie zająknął. Miałam szczerą nadzieję, że tego nie pamiętał i będę mogła zapomnieć o tym incydencie. Ostatnie czym chciałam zawracać sobie głowę to zauroczenie w facecie, z którym planowałam jak najszybciej zakończyć relację.

Postanowiłam skupić się na tym, żeby nasza znajomość pozostała na stopie pracowniczej.

Pokonaliśmy kilka przecznic, aż zatrzymaliśmy się na ulicy, której nie poznawałam. Nie miałam jeszcze okazji zapuszczać się do tej części miasta.

Nazwa widoczna na znaku – Wetland Lane – wydała mi się dziwnie znajoma, ale nurkując w pamięci nie mogłam przypomnieć sobie skąd.

Zatrzymaliśmy się przy posiadłości z płotem tak wysokim, że nic nie było przez niego widać.

– Kolejna praca? – spytałam, przyglądając się betonowemu ogrodzeniu.

– Nie. Tym razem mam dla ciebie prezent.

– Prezent? – powtórzyłam ze zdziwieniem, odwracając się w jego stronę. – Jaki prezent?

– Myślę, że ci się spodoba. Chodź – powiedział tajemniczo, wysiadając z auta.

Podążyłam za nim. Szliśmy ramię w ramię, skąpani w żółtym świetle ulicznych latarnii. Z zaciekawieniem rozglądałam się po okolicy, zachodząc w głowę jaki prezent mógł tu na mnie czekać. Z pewnością nie spodziewałam się tego, co dla mnie przyszykował.

Zatrzymaliśmy się przed piętrowym domem z czarnym dachem, otoczonym zardzewiałym, metalowym płotem.

Rzuciłam pytające spojrzenie Aaronowi, który z maską obojętności na twarzy po prostu nacisnął klamkę furtki i wszedł na teren posiadłości. Pewnym krokiem zmierzał ku drzwiom wejściowym, więc ruszyłam za nim, będąc coraz bardziej skonfundowana.

Jasnowłosy ponownie bez żadnego oporu chwycił za klamkę, popychając do przodu drzwi wejściowe, które otworzyły się z jękiem.

Weszliśmy do środka.

Wewnątrz panował półmrok, a temperatura nie była wcale wyższa niż na zewnątrz. Rozejrzałam się po holu, w którym nie znajdowało się zupełnie nic oprócz pary butów i kurtki wiszącej na wieszaku. Wszystko wyglądało tak, jakby właściciel dopiero co się wprowadził.

Bez słowa przeszliśmy do salonu, gdzie zastał nas podobny widok. Gołe, białe ściany aż prosiły się o powieszenie czegokolwiek, co tchnęło by w nie choć odrobinę życia. Jedynym meblem w tym pomieszczeniu była kanapa ustawiona na samym środku, zwrócona ku pustej ścianie.

Aaron obszedł ją dookoła, odgłos jego kroków przeszywał dzwoniącą w uszach ciszę.

– Co my tu robimy? – spytałam półszeptem, dotykając palcami oparcia beżowej kanapy.

– Za chwilę zobaczysz – odpowiedział, wpatrując się w schody znajdujące się na holu, prowadzące na piętro.

Nie minęła nawet minuta, gdy dotarł do nas dźwięk kroków. Ktoś schodził po schodach. Spojrzałam zestresowana na Aarona, który patrzył się w tamtym kierunku ze śmiertelną powagą.

Skierowałam wzrok na schody akurat wtedy, gdy mężczyzna pokonał ostatni stopień.

Z gardła wydobyło się ciche westchnienie.

Moim oczom ukazał się Kaim.

W luźnych dresowych spodniach i rozpiętej, wygniecionej koszuli wyglądał tak, jakby dopiero co zbudził się ze snu. Włosy miał potargane, w nieładzie, a ciemne oczy wpatrywały się w nas z nieskrywaną niechęcią.

Dopiero wtedy dotarło do mnie skąd kojarzyłam nazwę tej ulicy – to właśnie o niej mówił Kaim. Miałam ochotę uderzyć się w czoło, a potem walnąć Aarona za ten popieprzony pomysł.

Miałam świadomość tego, że sama poprosiłam go o pomoc. Ale w życiu nie wpadłabym na to, żeby ot tak pójść sobie do jego domu. Co on w ogóle zamierzał zrobić? Zabić go? Spalić mu dom?

Z wahaniem przeniosłam wzrok na jasnowłosego, którego twarz wykrzywiał szeroki uśmiech, ukazujący rząd równych zębów. Nie rozumiałam jego reakcji ani powodu, dla którego znajdowaliśmy się w tej absurdalnej sytuacji. Szczerze powiedziawszy bardziej spodziewałabym się zawitania w domu samego prezydenta, niż Kaima.

Byłam cholernie skołowana.

– To jest ten twój genialny plan? – spytał czarnowłosy i choć jego twarz nadal pozostawała beznamiętna, to w głosie można było wyczuć kpinę. Mówiąc to nie patrzył na mnie, a zamiast tego zabijał wzrokiem Aarona, który wydawał się być wręcz rozbawiony całą sytuacją.

Obecność partnera sprawiała, że strach powoli odsuwał się na dalszy plan, przeradzając we wściekłość przeplecioną z nienawiścią skierowaną do Kaima. Wcześniej w obydwu przypadkach, gdy znalazłam się w jego obecności, byłam sama: przerażona, bezsilna, złowiona w zarzucone sidła obawiałam się o życie swoje i przyjaciół. Tym razem towarzystwo Aarona dodawało mi odwagi.

Czułam się przy nim bezpiecznie, wiedząc, do czego był zdolny i kim był.

Miałam ochotę podejść do Kaima i dać mu w twarz. Wykrzyczeć wszystkie słowa, cisnące się na usta. Wyładować cały stres, strach i wszystkie pozostałe emocje spowodowane jego szantażem.

Zaciskając zęby obserwowałam, jak wyrzeźbiona klatka piersiowa Kaima unosi się i opada w powolnym rytmie. Tatuaż, który widziałam wcześniej jedynie w niewielkiej części okazał się zaczynać na brzuchu, płynnie przechodząc w górę. Przedstawiał czarnego, geometrycznego kruka ustawionego bokiem, którego skrzydło kończyło się na szyi.

Nie udało mi się przyjrzeć dokładniej, bo chłopak zapiął większość guzików białej koszuli, pomijając jedynie dwa górne. Śledziłam, jak wytatuowane dłonie sprawnie radzą sobie z zapięciami, żeby następnie zanurkować do tyłu, skąd wyjął czarny pistolet.

Cofnęłam się o krok, otwierając szeroko oczy.

Momentalnie wyparowała ze mnie cała odwaga.

Spojrzałam z obawą na Aarona, dotykając delikatnie jego ramienia, na co chłopak nie przerywając kontaktu wzrokowego z gospodarzem wyciągnął rękę, popychając mnie delikatnie za siebie.

,,Co tu się odpierdala?!" – pomyślałam, mając ochotę to wykrzyczeć i zacząć uciekać, ale strach kazał stać w miejscu w milczeniu, dając Aaronowi zrobić to, co planował.

W ręku jasnowłosego nagle pojawiła się broń, której wcześniej nie zauważyłam. Odbezpieczył pistolet, kierując go w stronę stojącej przy schodach postaci.

Mężczyźni celowali w siebie, mierząc się spojrzeniami.

Powietrze wokół zrobiło się tak gęste, że ciężko było mi oddychać. A może była to wina strachu paraliżującego całe ciało – nie byłam w stanie stwierdzić. Słyszałam jedynie głośne bicie własnego serca i miarowe oddechy trzech osób.

Wyprana z emocji, kamienna twarz Kaima drgnęła w grymasie, który wydawał się złamać wszystkie stworzone przez niego mury, gdy przepełniony ironią głos Aarona rozległ się po pomieszczeniu:

– Cześć, braciszku.


━━ ♟ ━━


DZIEJE SIĘ, KOCHANI, DZIEJE SIĘ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

To właśnie jeden z moich ulubionych momentów :33.

Zaskoczeni? Skołowani? 😎

Mała ciekawostka - jesteśmy właśnie na 108 stronie formatu A5.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro