ROZDZIAŁ 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 16

249 dni

– Więc kto to był? – spytałam, rozglądając się wokół. Panika powoli wkradała się do mojego ciała, podsyłając niepokojące myśli. – Zniknął mi z oczu.

– Może sąsiad?

– Najbliższy dom jest kilka kilometrów stąd.

– Jesteś pewna, że to nie jest jakiś głupi żart twoich znajomych?

– Nie, oni wszyscy są w środku – jęknęłam. – Przed chwilą sprawdziłam.

– Zamknij wszystkie okna i drzwi w domu i siedź tam. – W słuchawce coś trzasnęło. – Nie rozłączaj się. – W głosie mężczyzny słychać było niepokój i inne emocje, których nie potrafiłam rozpoznać. Byłam zbyt pijana, albo rozemocjonowana żeby je wyłapać.

Chodziłam po tarasie, rozglądając się na wszystkie strony. Postać stojąca na skraju lasu przerażała mnie, ale jeszcze gorsze było jej zniknięcie. To oznaczało, że ten ktoś mógł być wszędzie – nawet tuż za mną. Nie mogłam powstrzymać drżenia. Co chwilę oglądałam się za siebie.

– Dzieciaku, słyszysz co mówię? – Z telefonu dobiegł poważny ton głosu, sprowadzający mnie na ziemię.

– Tak, tak, już idę.

Z urządzeniem przyciśniętym do ucha weszłam do środka. Drżącą ręką przekręciłam zamek w drzwiach. Nikt z imprezowiczów nie zwrócił na mnie uwagi, więc dyskretnie upewniłam się, że wszystkie okna na parterze były zamknięte. Na razie nie chciałam wzbudzać paniki, bez sprawdzenia, czy mężczyzna na zewnątrz rzeczywiście stwarzał zagrożenie. Nadal miałam nadzieję, że to tylko głupi żart.

Na koniec przeszłam do tylnych drzwi, znajdujących się za kuchnią.

Chwyciłam za klamkę i pchnęłam, napotykając opór. Gdy zabierałam rękę z zimnej stali coś zapukało w okno znajdujące się z lewej strony drzwi. Podskoczyłam na ten dźwięk, a telefon wypadł mi z rąk.

– Halo? Jesteś tam? – pytał Aaron.

– Jestem – odpowiedziałam półszeptem, schylając się po urządzenie, ale mój głos zniknął na tle dźwięków imprezy. – Jestem – powtórzyłam głośniej, przykładając telefon do ucha.

– Co się stało?

– Telefon wypadł mi z ręki.

– Poza tym wszystko okej?

– Tak.

Wyprostowałam się, stając oko w oko z zakapturzoną postacią.

Zamarłam, a moją skórę pokryła gęsia skórka. Oddychałam głęboko, choć każdy wdech sprawiał ból. Chciałam wycofać się, zrobić krok w tył, ale ciało zupełnie nie słuchało poleceń, jakby skamieniało. Wystarczył jeden ruch, żebym rozsypała się w drobny mak.

Postać stojąca po drugiej stronie okna była ukryta w mroku, więc nie widziałam jej twarzy. Na tle polany skąpanej w blasku księżyca odznaczał się jedynie obrys czarnej bluzy. Mimo to wiedziałam, że wpatrywał się prosto we mnie.

Rozchyliłam usta, a wtedy nieznajomy uniósł leniwie dłoń ubraną w czarną, skórzaną rękawiczkę i przyłożył wskazujący palec w miejsce, w którym powinny znajdować się wargi.

Zamykałam i otwierałam usta, a podbródek drżał ze strachu. Postać pokiwała głową na boki, po czym zniknęła za ścianą.

Zrobiłam krok w tył, a potem kolejny, aż w końcu szybkim krokiem weszłam do salonu. Dopiero wtedy przypomniałam sobie o telefonie ściskanym w spoconej dłoni. Spojrzałam na wyświetlacz, który okazał się być czarny. Bateria padła.

– Kurwa – zasyczałam.

Rozejrzałam się po salonie, gorączkowo myśląc, co dalej robić. Powiedzieć wszystkim o zakapturzonej postaci, wywołując zamieszanie i panikę, czy wpierw skonsultować to z przyjaciółmi? Błądziłam oczami między bawiącymi się ludźmi, którzy byli zupełnie nieświadomi zagrożenia czyhającego na zewnątrz.

Odnalazłam wzrokiem wesołego Theo palącego blanta na pół z rozanieloną Charlotte. Potrzebowałam kogoś trzeźwo myślącego, więc szukałam dalej, aż odnalazłam Vivien dyskutującą żywo z Simonem.

– Przecież to okrutne! Jak bociany mogą wyrzucać swoje dzieci z gniazda?! – Usłyszałam wzburzony głos przyjaciółki, zbliżając się.

– No widzisz, a tak ich broniłaś. A te zwierzęta to zwykli psychopaci.

– Vivien, mogę cię prosić na chwilę? – wtrąciłam się w burzliwą wymianę zdań, przez co przyciągnęłam zaskoczony wzrok rudowłosej. Gdy tylko nasze oczy się spotkały od razu zorientowała się, że coś było nie tak.

– Jasne – rzuciła, wstając z krzesła. – Dokończymy później – poinformowała Simona, po czym poszła za mną do kuchni.

Zerknęłam przez okno, czy nikogo za nim nie było, po czym odwróciłam się do dziewczyny opierającej się o framugę. Błądziła wzrokiem po mojej twarzy, prawdopodobnie przetwarzając w głowie milion scenariuszy o które mogło chodzić. Z pewnością nie spodziewała się tego, co zamierzałam powiedzieć.

Podeszłam do niej, po czym zniżając głos zaczęłam mówić.

– Ktoś kręci się na dworze, Vivien.

Dziewczyna zmarszczyła brwi, a na jej twarzy pojawiła się dezorientacja.

– W sensie? Któryś z gości?

– Nie, właśnie nie. Nie mam pojęcia kto to jest, ale stał przy lesie i gapił się, a potem przyszedł pod dom i pukał w okno. Miał kaptur i kominiarkę, więc nie widziałam jego twarzy, co samo w sobie jest cholernie popieprzone.

– Mówisz serio? – spytała, a zmarszczka na jej czole pogłębiła się.

– Tak, serio. Nie chcę siać paniki, więc mówię to na razie tylko tobie. Jeszcze Brayan go widział, ale powiedziałam, że to jakiś głupi żart i odesłałam go do domu.

– Zostałaś na dworze sama, gdy ten ktoś tam stał? Serio, Kathy? – skarciła mnie, zaplatając ręce na piersi. – No dobrze, trzeba pozamykać wszystkie drzwi. – Już chciała się odwrócić, ale zatrzymałam ją.

Odetchnęłam z ulgą, widząc, jak poważnie i na chłodno do tego podeszła. Nie potrzebowałam kolejnej takiej panikary, jaką byłam ja.

– Zamknęłam. Okna też.

– Dobrze. – Skinęła głową, zastanawiając się nad czymś. Jej wzrok uciekł w stronę kuchennego okna. – Czyli przyszedł tutaj i pukał w okno. To?

– Tak. – Zaczęłam skubać rękawy bluzy.

– Zrobił coś jeszcze? Miał przy sobie broń, nóż, cokolwiek?

– Nie widziałam go już potem. I chyba nie miał niczego takiego.

– Dobrze. Musimy powiadomić resztę i zadzwonić na policję.

– Jest jeszcze coś... – zawahałam się, zastanawiając po raz kolejny, czy wspomnieć przyjaciółce o wiadomościach. Ostatecznie coś we mnie pękło, sprawiając, że potrzebowałam podzielić się z kimś tym faktem. Nie chciałam kolejny raz zostawać sama w takiej sytuacji.

– Co jeszcze, Kathy? – Zrobiła ostrożnie krok w moją stronę, jakbym była zwierzęciem, którego nie chciała spłoszyć.

– Dostałam od niego dwie wiadomości. – Wyjęłam telefon z kieszeni, odblokowałam ekran i pokazałam przyjaciółce SMS-y. Czytała je z kamienną twarzą, nie zdradzając żadnych emocji.

– Ktoś robi sobie z ciebie żarty, Kathy. – Westchnęła głęboko, a jej twarz złagodniała.

– To ci wygląda na żarty? – spytałam ze zdziwieniem.

– Chodź, usiądź.

Podeszłyśmy do niewielkiej wyspy kuchennej i usiadłyśmy na stołkach. Przyglądałam się przyjaciółce z niepewnością. Całą sobą czułam, że trzeba było działać jak najszybciej zanim dojdzie do tragedii, podczas gdy ona wydawała się być niewzruszona całą tą sytuacją. Patrzyła na mnie pobłażliwie, najwyraźniej nie biorąc moich słów na serio.

– Po śmierci twoich rodziców... – zaczęła ostrożnie, starannie dobierając słowa – Gdy przez te kilka miesięcy opiekowaliśmy się tobą, do domu przychodziły różne listy. Niektóre ze znaczkami i adresem, inne czyste, pewnie wrzucone przez kogoś bezpośrednio do skrzynki.

– Co to ma...

– Poczekaj, posłuchaj do końca. – Vivien dotknęła delikatnie mojej dłoni leżącej na blacie.

Zacisnęłam zęby, powstrzymując się od komentarza. To za cholerę nie był dobry moment na wspominki.

– W tych listach było pełno głupich żartów, albo wrednych, okropnych rzeczy dotyczących ciebie i twoich rodziców. Przestały przychodzić po dwóch, może trzech miesiącach, gdy sprawa zupełnie ucichła.

Zmarszczyłam brwi. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym, żeby przychodziły do mnie takie listy.

– Wyrzucaliśmy je, nie widząc żadnego powodu, żeby obciążać cię kolejnymi nieprzyjemnościami. I tak już bardzo cierpiałaś. Poza tym w tych listach nie było niczego ważnego, co warto byłoby przeczytać. W każdym razie nie raz widzieliśmy, jak ktoś kręcił się wokół domu, wrzucając coś do skrzynki, a potem czytaliśmy, jaka to nie jesteś i takie tam. Czasami te rzeczy były tak durne, że aż ciężko było w to uwierzyć.

– Czyli twierdzisz, że ten ktoś na zewnątrz robi sobie ze mnie nieśmieszny żart, albo próbuje mnie nastraszyć?

– Tak to wygląda, Kathy. W końcu już go nie widzimy, prawda? Zrobił to, co chciał i sobie poszedł.

Słowa przyjaciółki dodawały nieco otuchy, choć gdyby wiedziała i przeżyła tyle, co ja, to pewnie podeszłaby do tematu o wiele bardziej poważnie. Mimo to chciałam jej wierzyć. Chciałam żeby osoba, która kręciła się wokół domu, wysyłając mi wiadomości, okazała się tylko tępym idiotą chcącym wyładować swoje frustracje.

W tamtym momencie usłyszałyśmy walenie do drzwi. Dźwięk był na tyle głośny, że przebił się przez głośną muzykę. Nasze spojrzenia powędrowały w stronę wejścia. Zaraz potem spojrzałyśmy na siebie z niepokojem. Vivien puściła moją dłoń i ze zmarszczonymi brwiami zeskoczyła z krzesła.

– Co ty robisz? Gdzie idziesz? – spytałam, podążając za nią. – Czekaj, przecież to może być ten psychopata! – oznajmiłam ściszonym głosem, nie chcąc zwracać na nas uwagi.

– Zobaczymy przez okno.

Rudowłosa odchyliła delikatnie białą zasłonkę, starając się dojrzeć kto stał na zewnątrz. Wyciągnęła długą szyję, mrużąc oczy, po czym spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.

– No, i co? Kto tam jest? – Przestąpowałam z nogi na nogę, niecierpliwiąc się, a ręce pociły mi się z nerwów.

– To ten twój kolega z pracy. Jednak go zaprosiłaś?

Moja mina musiała być bardzo dziwna, bo Vivien zamrugała dwa razy, wpatrując się we mnie ze zdziwieniem.

– Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

– Bo chyba właśnie tak jest – wymamrotałam, podchodząc do przyjaciółki.

Odchyliłam firankę. Zerknęłam na zewnątrz, gdzie naprawdę stał Aaron, a razem z nim dwóch ubranych na czarno mężczyzn.

Pełna sprzecznych emocji, z których naprzód wyrywał się szok, przekręciłam zamek w drzwiach i otworzyłam je.

Aaron stał z rękami schowanymi w kieszeniach białej bluzy, a jego włosy jak zwykle upięte były w luźny kucyk. Srebrny kolczyk błysnął w uchu, gdy przerzucił uważne spojrzenie ze mnie na dziewczynę stojącą obok i z powrotem.

– Hej – rzucił, wykrzywiając usta w lekkim uśmiechu.

– Cześć, wchodźcie, śmiało – przywitała się Vivien, otwierając szerzej drzwi. – Kathy powiedziała, że nie dasz rady wpaść. Fajnie, że jednak się udało.

– Też się cieszę. – Aaron spojrzał na mnie intensywnie. – To Colin i Wyatt. – Skinął głową na dwóch facetów, stojących za nim, po czym wszedł do środka.

Vivien podała chłopakom rękę, posyłając każdemu jeden z tych swoich czarujących uśmiechów, po czym rzuciła mi znaczące spojrzenie i udała się z nowo przybyłymi do salonu, zostawiając mnie samą z Aaronem.

– Chodź do mojego pokoju, pogadamy – oznajmiłam, zamykając drzwi. Dla pewności przekręciłam zamek, upewniając się, że wejście na pewno było zamknięte.

W milczeniu udaliśmy się na górę, po drodze łapiąc kilka zdziwionych spojrzeń. Nie umknęła mi także mina Theo, który otworzył szeroko oczy na widok jasnowłosego, kierującego się do mojego pokoju.

Po wejściu do pomieszczenia upewniłam się, że nikt za nami nie szedł, po czym zamknęłam za nami drzwi. Odwróciłam się do stojącego na środku pokoju Aarona i splotłam ręce na piersi.

– Co ty tu robisz?

Chłopak zmarszczył brwi.

– Dzwoniłaś, mówiąc, że ktoś kręci się wokół domu.

– I?

– I sprawdziliśmy okolicę. Nikogo nie znaleźliśmy.

Wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, tocząc bitwę na spojrzenia. Aaron schował się za maską obojętności, jak to miał w zwyczaju, a ja miałam ochotę przytulić go i skrzyczeć jednocześnie. Pierwsze z powodu ogromnej ulgi i nagłym poczuciu bezpieczeństwa, które czułam zawsze, gdy był obok, a drugie z powodu złości, jaka nadal we mnie buzowała po naszej ostatniej rozmowie.

Bitwę przegrałam ja, uciekając wzrokiem od burzy śnieżnej, ukrytej w poważnych, niebieskich oczach.

– Dziękuję? – rzuciłam, rozkładając ręce.

– Drobiazg. – Uniósł kąciki ust.

Przewróciłam oczami, czując, że byłam zbyt trzeźwa na tę rozmowę. Cały alkohol ulotnił się z krwioobiegu razem z pojawieniem się zakapturzonego mężczyzny.

Usiadłam na skraju łóżka, po czym opadłam plecami na pościel. Wpatrywałam się w biały sufit, kątem oka widząc, że Aaron cały czas stał w tym samym miejscu.

– Więc jesteś pewien, że to nie Kaim?

– Tak. Upewniłem się jeszcze jadąc tutaj.

– Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?

– Ruby wrzuciła na Instagrama zdjęcie z lokalizacją.

Jęknęłam, uświadamiając sobie, że to zdjęcie mógł zobaczyć każdy, po czym wpaść na świetny pomysł zrobienia głupiego żartu. Słowa Vivien zaczęły nabierać sensu.

– Spanikowałam.

– W porządku, to rozsądne. Głupie byłoby zignorowanie kręcącego się obcego typa.

Materac ugiął się pod ciężarem chłopaka, gdy ten usiadł na łóżku w bezpiecznej odległości.

Poczułam zapach wanilii, uderzający w nozdrza. Ciepło rozeszło się po moim ciele, a policzki zapłonęły, gdy do głowy wkradło się wspomnienie z nocy spędzonej w domu Aarona. Chcąc jak najszybciej wybić je z głowy przypomniałam sobie o spotkaniu z Kaimem i od razu zrobiło mi się gorzej.

Nadal nie wiedziałam, czy wierzyć jasnowłosemu. Cały czas miałam dziwne przeczucie, że on również zabawił się moim kosztem. Może wiedział o planach Kaima i chciał przyglądać się temu jak spadam na dno, pogrążona w strachu i panice. Albo jego brat sam uknuł to wszystko, żeby pchnąć mnie w ramiona Aarona, tworząc jakiś chory, nieznany mi scenariusz.

Zerknęłam na chłopaka odwróconego do mnie plecami. Związane kosmyki białych włosów spływały po plecach, zatrzymując się między łopatkami. Nawet czując złość i nieufność nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że gdy był tam ze mną to nic mi nie groziło. Mężczyzna kręcący się na zewnątrz nie wydawał się już być taki straszny. W końcu Aaron miał się mną opiekować, a sam był groźną i niebezpieczną osobą. Chyba że to również było kłamstwem.

Rozdrażniona natrętnymi myślami postanowiłam przerwać ciszę.

– Powiesz coś?

– Co? – Odwrócił głowę w bok, zerkając na mnie kątem oka.

Z tej perspektywy widziałam jego profil; podłużny, prosty nos i łagodne rysy twarzy. Światło padające z lampy wiszącej na suficie sprawiało, że wokół głowy mężczyzny pojawiła się jasna poświata, przypominająca aureolę. Nie mogłam powstrzymać myśli, że wyglądał w tamtym momencie jak anioł, który właśnie zstąpił z nieba. Serce zabiło nieco szybciej, niż powinno, a w ustach poczułam suchość.

– Cokolwiek. Potrzebuję odpowiedzi, Aaron.

– Przecież powiedziałem...

– Powiedziałeś za mało. – Podniosłam się, zrównując z męską sylwetką.

Wyraźnie widziałam jak mięśnie chłopaka spięły się. Siedzieliśmy oddaleni od siebie o kilkadziesiąt centymetrów, ale czułam, jakby dzieliły nas kilometry.

– Nie powiem nic więcej.

Zjeżyłam się, a oddech ugrzązł mi w gardle. Nagle poczułam się źle w towarzystwie Aarona. Przyjemne poczucie bezpieczeństwa zniknęło, zastąpione bijącym od niego chłodem. Znów stałam się małą dziewczynką, którą rozstawiano po kątach, bo byłam zbyt mało ważna, żeby ktokolwiek zwrócił na mnie uwagę i wziął mnie na serio.

– Skoro tak uważasz, to nie wiem, co tu robisz. Wracaj do miasta – rzuciłam, po czym wstałam i wyszłam z pokoju.

Część mnie chciała wrócić i zacząć krzyczeć, zrobić awanturę, żądając wyjaśnień. A druga część nie pozwalała kolejny raz się upokorzyć, uparcie wbijając do głowy, że poradzę sobie sama i nie muszę zdawać się na czyjąkolwiek łaskę, tak, jak robiłam to przez całe życie. Tym razem duma wygrała, prowadząc mnie do salonu, w którym goście właśnie częstowali się skrętem.

Widząc to przystanęłam. Skołowana zmieniłam kierunek i weszłam do kuchni. Podeszłam do okna, przez które zerknęłam na zewnątrz. Po upewnieniu się, że na dworze nie czai się żadna zakapturzona postać odetchnęłam lekko i sięgnęłam po plastikowy kubeczek.

Nalałam sobie whisky, pragnąc pozbyć się natrętnych myśli i niechcianych emocji. Postanowiłam wziąć tylko dwa łyki, które nie wiedzieć kiedy zmieniły się w trzy, a potem cztery. Może potrzebowałam zupełnie się wyłączyć, pozwalając sobie na chwilę relaksu, a może chciałam zrobić sobie i całemu światu na złość, pokazując, jaka byłam głupia. W każdym razie z butelką w dłoni udałam się do salonu, w którym wszyscy zmęczeni zabawą okupowali krzesła i kanapę.

Theo posłał mi zdumione spojrzenie, widząc co trzymałam w dłoni. Wstał i ruszył w moją stronę, na co pokiwałam głową i odeszłam, nie chcąc wysłuchiwać pretensji ani kazań. Nie poszedł za mną.

Udałam się na górę, zupełnie zapominając, że jakieś pół godziny temu zostawiłam tam Aarona. Uświadomiłam to sobie dopiero wtedy, gdy weszłam do otulonego mrokiem pokoju i zapaliłam światło. Butelka prawie wysunęła się z mojej ręki, kiedy podskoczyłam ze strachu, widząc męską sylwetkę siedzącą w fotelu.

Chłopak wpatrywał się we mnie ze znużeniem. Siedział ze splecionymi rękami, opierając łokcie na podłokietnikach. Miałam wrażenie, że właśnie oceniał mnie tymi lodowatymi oczami, co na powrót wzbudziło we mnie nieprzyjemne emocje.

– Co ty tu jeszcze robisz? – wymamrotałam, zamykając drzwi.

Zachwiałam się niebezpiecznie, idąc w stronę łóżka i może wywinęłabym orła gdyby Aaron nie znalazł się przy mnie w mgnieniu oka. Stojąc bokiem złapał mnie w talii jedną ręką, drugą zabierając butelkę.

– Oddawaj – bąknęłam, wyciągając dłoń po alkohol, na co chłopak odsunął go ode mnie jeszcze dalej. – Bez żartów. Myślisz, że jej sobie nie wezmę?

– Jesteś już dość pijana żeby się znieczulić.

Odwróciłam głowę w jego stronę. Nagle byłam tak blisko, że czułam jego ciepły oddech skórze. Wystarczyło tylko lekko się przysunąć, żeby złączyć nasze usta. Wpatrywałam się w pełne, delikatne wargi, podczas gdy on świdrował mnie uważnym spojrzeniem.

W głowie miałam zupełną pustkę.

Czułam na swojej talii silną, męską dłoń, trzymającą mnie w pionie. Który to już raz upadłabym, gdyby mnie nie złapał? Ile razy nieświadomie odciągał moje myśli od złych, okropnych rzeczy, sprawiając, że moje życie choć na chwilę stawało się łatwiejsze?

Pokusa, żeby przysunąć się i poczuć te ciepłe wargi na swoich ustach była tak duża, że musiałam walczyć z samą sobą, żeby tego nie zrobić. W moim podbrzuszu szalał wulkan, który zalewał ciepłem całe ciało.

Nagle Aaron odsunął się, puszczając mnie.

W miejscu, gdzie stykaliśmy się ciałami poczułam tak bolesne zimno, że aż zadrżałam.

Chłopak chyba zinterpretował to inaczej, bo jego spojrzenie zmiękło, a on sam podszedł do łóżka i odrzucił kołdrę na bok.

– Połóż się, drżysz.

Gdyby tylko wiedział, co było tego powodem.

– Jestem na ciebie wściekła.

– Dlatego że nie chcę rozmawiać o Kaimie i twoich rodzicach?

Przepuściłam jego słowa w głowie, która w tamtym momencie pracowała na zwolnionych obrotach.

– Tak.

Usłyszałam westchnięcie. Aaron usiadł na brzegu łóżka, opierając łokcie o uda.

– Nie będę z tobą rozmawiać o Kaimie ani niczym, co jest z nim związane. To nie twoja sprawa – oznajmił chłodno, na co zmrużyłam oczy ze złością. – Obiecuję ci, wręcz przyrzekam, że nie miałem nic wspólnego z szantażem i jak już mówiłem, nie miałem kontaktu z Kaimem od bardzo dawna. Nasza relacja jest... Jej tak właściwie nie ma. Wychowaliśmy się w dwóch różnych domach, więc nie mamy ze sobą zbyt wiele wspólnego. Łączy nas jednak pewna umowa, przez którą nie mogę powiedzieć ci tego, co chcesz usłyszeć. Te odpowiedzi i tak nic by ci nie dały, mała. Zaufaj mi. – Poklepał miejsce obok siebie.

Stałam jeszcze przez moment przy drzwiach. Po chwili intensywnego myślenia uznałam, że nie pozostało mi nic, jak tylko zaufać mu na słowo. A może po prostu tak rozpaczliwie chciałam wierzyć, że nie był kolejną osobą, która bawiła się moim życiem jak marionetką, więc przyjęłabym każdą prawdę, którą w tak piękny sposób by przedstawił.

Powolnym krokiem udałam się we wskazane miejsce. Usiadłam na brzegu łóżka, ściągnęłam buty, po czym opadłam plecami na miękki materac. Pochłonął mnie bez reszty, sprawiając, że nie miałam siły wstać. Nogi zwisały z łóżka, a sufit zaczął się kręcić.

– Sufit się kręci.

Usłyszałam, jak chłopak parska śmiechem. Sekundę później chwycił moje nogi, układając mnie wzdłuż łóżka. Poddałam się temu bez żadnego oporu.

Chyba było mi już wszystko jedno.

Potrafiłam myśleć jedynie o tym, że spadam, chociaż wiedziałam, że cały czas leżałam w bezruchu.

– Przykryj się.

Zignorowałam słowa Aarona, cały czas gapiąc się w sufit.

– Zmarzniesz.

– Trudno.

Usłyszałam westchnięcie, a następnie poczułam, jak otula mnie kołdra. Materac zapadł się pod ciężarem chłopaka, który pochylił się nade mną, układając kołdrę. Nie miałam pojęcia, czy to pod wpływem alkoholu, czy rozczulenia spowodowanego opiekuńczym gestem, ale poczułam nagły impuls, któremu nie potrafiłam się oprzeć.

Moja dłoń wystrzeliła spod kołdry, chwytając kołnierz męskiej bluzy. Jak za mgłą widziałam zdezorientowany wzrok lodowatych oczu, wpatrujących się we mnie z zaskoczeniem.

Zastygliśmy w bezruchu.

Wędrowałam spojrzeniem po twarzy chłopaka, łowiąc każdą, nawet najmniejszą zmarszczkę, aż zatrzymałam się na oczach.

Wstrzymałam oddech, zanurzając się w bezkresnym oceanie. Przepadłam gdzieś w jego głębinach, uświadamiając sobie, że już dawno pochłonęła mnie ta lodowata, bezwzględna toń.

Pragnąc utonąć w tym odbiciu gwiazd przyciągnęłam do siebie Aarona, używając całej siły, jaką tylko miałam. Przymykając oczy rozchyliłam wargi, oczekując nadchodzącego momentu, ale usta chłopaka zatrzymały się milimetr od moich.

Otworzyłam szerzej oczy, nie rozumiejąc, co się stało.

Wymienialiśmy się gorącymi oddechami, które mieszały się ze sobą, jakby łącząc nasze dusze niepisaną umową. Było w tym coś tak intymnego i rozpalającego, że aż zakręciło mi się w głowie.

Nadal trzymając w pięści materiał bluzy uświadomiłam sobie, że Aaron napina wszystkie mięśnie, nie pozwalając, żebym przyciągnęła go bliżej o ten ostatni milimetr. Zawisł w powietrzu, rozstawiając ręce po bokach mojej głowy, a niesforne kosmyki białych włosów łaskotały moje policzki.

Nasze ciała nie stykały się w żadnym miejscu , ale miałam wrażenie, że przygniatał mnie jego ciężar. Czułam wręcz ciepło bijące przez materiał jego ubrań i pragnęłam całą sobą, żeby go poczuć, zaspokajając bolesną potrzebę dotknięcia rozgrzanej skóry.

Jego spojrzenie przeskakiwało między moimi oczami, jakby zgubił się gdzieś po drodze i szukał właściwej ścieżki. Zwykle chłodne, beznamiętne oczy były tym razem pełne niewypowiedzianych słów. Miałam wrażenie, że przewierci mnie na wylot czarnymi jak noc źrenicami.

– To wszystko zmieni – wyszeptał prosto w moje usta. Ciepły oddech wywołał gęsią skórkę na moim ciele, a w podbrzuszu czułam nieznośne ciepło. Zacisnęłam uda, nie radząc sobie z bolesnym pragnieniem.

– Wszystko zmieniło się już wtedy, gdy pierwszy raz cię zobaczyłam – odpowiedziałam, a moje wargi delikatnie otarły się o jego, gdy wypowiadałam te słowa.

Zamrugał dwa razy, a w jego spojrzeniu pojawiło się coś nowego. Miałam wrażenie, że go traciłam. Widziałam, jak znów budował wysoki mur, stawiając między nami niewidzialną granicę.

Rozpaczliwie nie chcąc, żeby się wycofał, uniosłam się, żeby połączyć nasze usta, a wtedy odsunął się gwałtownie. Tym ruchem zerwał wszystkie nici, łączące przez krótką chwilę nasze dusze.

Moje serce zatrzymało się, a w gardle pojawił się supeł, gdy patrzyłam, jak Aaron schodzi z łóżka i kieruje się ku drzwiom. W tamtym momencie coś we mnie pękło – coś, o czego istnieniu nawet nie miałam pojęcia.

– Nie wiem, co sobie myślałaś, mała, ale łączy nas tylko praca – powiedział oschle, kładąc rękę na klamce drzwi. Znieruchomiał, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. – Między nami nigdy niczego nie było i nie będzie.

Z bolesnym uczuciem odrzucenia obserwowałam, jak otworzył drzwi i zniknął za nimi, zabierając ze sobą całą nadzieję.


━━ ♟ ━━


Słyszycie te dźwięki pękających serduch? Jedno to na pewno moje 💔.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro