ROZDZIAŁ 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 18

249 dni

Leczyłam się z Aarona przez cały weekend. Pochłaniałam tony jedzenia przygotowanego do oglądania serialu, a potem zwiedziona wyrzutami sumienia zwracałam je w toalecie. Autodestrukcyjne zachowania pomagały mi w zachowaniu trzeźwości umysłu i pozwalały przetrwać na dryfującej po rozległym morzu tratwie.

Ledwo unosiłam się na powierzchni.

Jak na złość w niedzielę wieczorem dostałam wiadomość od winowajcy mojego okropnego samopoczucia.

Skończony dupek: We wtorek zrób sobie wolne. W ciągu dnia przyjdę omówić plan, a wieczorem pojedziemy do pracy.

I tyle. Żadnego ,,przepraszam" ani ,,pocałuj mnie w dupę". Zwykła, sucha informacja.

Cisnęłam telefon na drugi koniec pokoju. Hałas wybudził Piankę ze snu, co wywołało we mnie wyrzuty sumienia. Ignorując telefon leżący pod ścianą pogłaskałam niespokojnego owczarka. Posłałam mu ciepły uśmiech. Dałabym sobie rękę uciąć, że go odwzajemnił.

Ten psiak jak nikt na świecie potrafił mnie uspokoić i zrozumieć.

Otuliłam się szczelniej kocem. Naciągnęłam go aż na brodę, po czym ze skumulowaną złością do całego świata kontynuowałam oglądanie serialu komediowego.

W poniedziałek rano poczułam przypływ niespodziewanej, pozytywnej energii. Dała mi ona motywacyjnego kopa. Postanowiłam pomalować rzęsy tuszem, zrobić kreski na powiekach i ładnie się ubrać. Wyciągając z szafy czarną sukienkę uznałam, że jeszcze nie byłam na to gotowa, więc schowałam ją z powrotem. Zamiast niej ubrałam ciemne, szerokie spodnie i obcisły top tego samego koloru. Wyjątkowo zrezygnowałam z trampek na rzecz czarnych półbutów, a na koniec zarzuciłam płaszcz sięgający kostek.

Mój elegancki wygląd zaskoczył przyjaciół, z którymi przywitałam się na szkolnym korytarzu.

– Kathy, co to za okazja? – spytała z uśmiechem Vivian, obserwując, jak robię pokazowy obrót.

– Mam dobry humor.

– To rzeczywiście okazja – Theo skierował słowa do Ruby, zakrywając usta, choć specjalnie mówił na tyle głośno, żeby każdy go usłyszał. Brunetka zachichotała.

Walnęłam przyjaciela pięścią w ramię. Zrobił obrażoną minę i chwycił się za bolące miejsce, choć siła, której użyłam do uderzenia była tak nikła, że nie zabiłaby nawet komara.

Zabrałam swoje rzeczy z szafki i wraz z momentem wybrzmienia dzwonka skierowałam się z Vivien na lekcje.

Tego dnia nawet udało mi się nie zasnąć na żadnej lekcji. Być może podyktowane to było tym, że miałam pomalowane oczy, więc nie chciałam rozmazać tuszu na twarzy. Stwierdziłam, że muszę częściej stosować tę metodę. ,,Może dzięki temu łatwiej zdam wszystkie egzaminy" – pomyślałam z rozbawieniem.

Miło było widzieć zadowolenie na twarzach przyjaciół przez cały dzień. Zazwyczaj zamiast tego widoczny był wyraz troski i niepewności, występujący wtedy, kiedy przebywali w moim towarzystwie. Musiałam coś zmienić, bo od dłuższego czasu działało mi to na nerwy.

Po szkole odmówiłam wyjścia na wspólne jedzenie. Wolałam wrócić do domu i pouczyć się, bo następnego dnia nie miałabym na to czasu.

Nawet ślęczenie z nosem w podręcznikach szło mi zaskakująco dobrze. Zaintrygowana wyjątkowym samopoczuciem postanowiłam, że postaram się utrzymać je w takim stanie do końca tygodnia.

I szło mi dobrze. Nawet wtedy, gdy następnego dnia Aaron zadzwonił do drzwi, wszedł niespiesznym krokiem do domu i przywitał się beztrosko z Pianką.

Co prawda gdy tylko go zobaczyłam to w głowie pojawiła się scena z domu Edwarda, w której jasnowłosy mężczyzna obściskiwał się z drobną kobietą, ale szybko zmiotłam z myśli ten widok. Myśląc intensywnie o programie telewizyjnym ,,Śmierć na 1000 sposobów", w którym w mojej wyobraźni to Aaron był głównym poszkodowanym w każdej sytuacji, przybrałam swój wyuczony uśmiech numer trzy.

– Coś nie tak? – spytał chłopak, zdejmując płaszcz. Badał uważnym wzrokiem moją twarz, a jego spojrzenie było tak nachalne, że miałam ochotę się odwrócić.

Wcześniej lubiłam, gdy poświęcał mi tak dużo uwagi. W tamtym momencie jednak pragnęłam żeby traktował mnie chłodno, z dystansem, żebym nie czuła tego nieprzyjemnego kłucia w sercu, myląc zwykłą, ludzką troskę z uczuciowym zaangażowaniem.

– Nie, wszystko w porządku, czemu pytasz? – spytałam, po czym mówiłam dalej, nie dając mu szans na odpowiedź: – Co dzisiaj będziemy robić? Wcześniej wystarczyło, że rozmawialiśmy przez telefon.

– Sprawa jest dość delikatna. Tym razem musimy zjawić się na bankiecie, na którym będę przekonywał Natalie i Alexandra Ramirez do sprzedania udziałów.

Studiowałam spokojną twarz jasnowłosego, gdy zajmował miejsce naprzeciwko mnie przy wyspie kuchennej. Oparł łokcie o blat, splatając ze sobą dłonie.

Wyglądał inaczej. Zawsze spięte włosy tym razem spływały delikatnymi falami na ramiona, kończąc się gdzieś na klatce piersiowej. Przednie kosmyki założył za uszy, na których widniały niewielkie, okrągłe kolczyki. Zamiast białej koszuli miał na sobie t–shirt, a eleganckie spodnie zamienił na dresy. Ciekawie było widzieć go w nowej odsłonie, choć wszystkimi siłami powstrzymywałam się od gapienia na sylwetkę chłopaka. Moją życiową misją było obrzydzenie sobie jego osoby i zaprzestanie widzenia w nim greckiego boga.

– Bankiecie? Czyli tym razem nie podpalamy nikomu domu ani nie rujnujemy życia? – Opadłam plecami na oparcie krzesła, splatając ręce na piersi. – Szkoda.

Aaron patrzył na mnie jakoś dziwnie, jakby chciał o coś zapytać, ale się wahał.

– Tym razem nie rujnujemy nikomu życia – powtórzył głucho, a jego wzrok na kilka sekund stał się nieobecny.

– Więc? Jaki jest plan? – spytałam, wyrywając go z pułapki myśl. Zamrugał dwa razy, po czym jego twarz na powrót stała się łagodna, choć zdystansowana.

Wstałam z krzesła żeby nalać sobie wody. Chciałam zająć czymś umysł, żeby niesforne myśli nie uciekały w niechcianym kierunku. Wyjmując dwie szklanki posłałam chłopakowi pytające spojrzenie, na co pokręcił głową. Wzruszyłam ramionami, chowając jedną, a drugą napełniłam kranówką.

– O osiemnastej pojawimy się w pałacu Direwood – odparł, na co prawie zakrztusiłam się popijaną wodą. Odkaszlnęłam, a Aaron odczekał chwilę po czym kontynuował: – Tam będziemy udawać idealne, bogate małżeństwo z dzieckiem, bo właśnie komuś takiemu Natalie skłonna jest sprzedać udziały. Wprawdzie to jej mąż podejmuje ostateczną decyzję, ale wiemy z pewnego źródła, że mocno sugeruje się zdaniem żony.

Tym razem cieszyłam się, że nie miałam wody w ustach, bo już na pewno bym się udusiła.

Małżeństwo? Dziecko? On chyba zwariował.

Moje zdziwienie musiało być mocno wymalowane na twarzy, bo zobaczyłam błysk rozbawienia w jasnych oczach Aarona.

– Mamy... tańczyć? Co tak właściwie mam tam robić?

– Niekoniecznie. Najważniejsza będzie rozmowa. Mam dla nas obrączki. Sprawdź, czy twoja pasuje. – Wyjął z kieszeni spodni strunowy woreczek, w którym schowane były dwa srebrne kółka.

Chwyciłam przezroczyste opakowanie, otworzyłam je i wysypałam biżuterię na rękę. Większą obręcz odłożyłam na blat, a mniejszą włożyłam na palec serdeczny. Patrząc, jak pierścionek wślizguje się z łatwością na miejsce pomyślałam, że absurd goni absurd.

Cholerną ironią było udawanie małżeństwa z osobą, która właśnie niedawno mnie odrzuciła. Nie powstrzymałam parsknięcia.

– Co?

Spojrzałam na chłopaka, który wpatrywał się we mnie z lekko uniesioną brwią. Pokiwałam głową, zdejmując obrączkę.

– Nic. To głupie.

– To po prostu zadanie, mała.

– Kathy.

– Co? – spytał zbity z tropu.

– Mam na imię Kathy. Potrafisz to wypowiedzieć, czy do zasranej śmierci będę dla ciebie tylko zabawką, dla której wymyśliłeś już chyba sto durnych określeń? – wycedziłam w przypływie niekontrolowanej złości.

Aaron gapił się na mnie z lekkim zdziwieniem. Odchylił się na krześle, bawiąc się swoją obrączką.

Cisza między nami zrobiła się gęsta jak mgła, przez którą patrzyliśmy na siebie wilkiem, choć tak naprawdę wcale się nie widzieliśmy.

– Zabiłeś kogoś kiedyś? – spytałam, gdy uświadomiłam sobie, że chłopak nie miał zamiaru się odezwać.

Moja noga podrygiwała nerwowo, a palce skubały skórki przy paznokciach. Coś się we mnie uruchomiło, a hamulce, które do tej pory miałam z szacunku i obawy przed jasnowłosym, zniknęły.

– Tak – odpowiedział z kamienną twarzą.

– Ile osób?

– Dwie.

– Za co?

– To przesłuchanie? – Jego głos był mroźny jak najzimniejszy dzień na Biegunie Południowym, a w jasnych oczach czaiło się ostrzeżenie.

Z ogromną satysfakcją je zignorowałam.

– Za co? – powtórzyłam pytanie.

– Za nic. W obronie własnej.

Zaklęłam w myślach. Miałam nadzieję, że gdy opowie o zabójstwach, które dokonał, to nabiorę do niego niechęci i nie będę w stanie myśleć o nim tak, jak do tej pory. Liczyłam na to, że przestanie być dla mnie bezpieczną przystanią, pięknym aniołem stróżem, a zmieni się w bezdusznego mordercę i psychopatę. Jednak samoobrona, nawet niosąca śmierć, nie była dla mnie przekroczeniem moralnych granic.

– W jaki sposób kogoś najbardziej skrzywdziłeś?

– Dość.

Wzdrygnęłam się na dźwięk podniesionego głosu, który wybrzmiał w całym domu.

Aaron zastukał kilka razy palcem o marmurowy blat, po czym pochylił się i oparł na nim łokcie. Zmrużył lekko oczy, przy czym wyglądał jak przyczajony, jadowity wąż.

– Co jest grane?

– A co ma być? Pomyślałam, że warto wiedzieć takie rzeczy.

– Jakoś wcześniej cię to nie interesowało.

– Ale zaczęło – burknęłam, przenosząc wzrok na swoje dłonie ściskające szklankę z wodą. Skórki wokół krótkich paznokci były pozdzierane, co wprawiło mnie w jeszcze większą irytację. Nienawidziłam ich obgryzać ani skubać.

– Czy to ma jakiś związek z naszą rozmową na urodzinach Ruby?

– Nie – wypaliłam zdecydowanie za szybko.

I to starczyło, żeby brew chłopaka poszybowała lekko w górę i z powrotem opadła. On już wiedział.

Przeczytał ze mnie jak z otwartej księgi, bo nie potrafiłam trzymać przy nim emocji na wodzy.

– Odstawmy proszę sprawy prywatne na bok i zajmijmy się zadaniem. Chcesz jeszcze o coś zapytać zanim zmienimy temat?

– Nie – wymamrotałam, czerwieniąc się ze wstydu jak burak.

Kolejny raz zrobiłam z siebie idiotkę. On miał mnie zupełnie gdzieś, a ja nie potrafiłam się z tym pogodzić. Zachowywałam się jak głupi dzieciak, który nie potrafił wygrać wojny na argumenty z dorosłym.

Zazwyczaj nie byłam osobą wybuchową ani chętną do gorących dyskusji. Raczej wolałam brać wszystko na chłodno i ustępować, zamiast wykłócać się o swoje racje. Jednak Aaron wzbudzał we mnie tak wiele różnych emocji, że czułam się przy nim jak tykająca bomba albo rozhisteryzowane dziecko. Było to dla mnie sromotną porażką, bo potrafiłam brać wszystko na chłodno w o wiele trudniejszych i cięższych sytuacjach. A przy nim wystarczyła byle jaka głupota żeby posypać się jak płatki martwego, ususzonego kwiatu.

– Dobrze. W takim razie omówmy krok po kroku cały plan. Przede wszystkim jesteśmy małżeństwem od roku, pobraliśmy się we Włoszech. Mamy syna, Adama i pudla, który wabi się Max – powiedział, a ja resztkami woli starałam się zachować profesjonalizm i nie wybuchnąć śmiechem.

Koszmarnie mi to szło.

Po zarysowaniu szczegółów, polegających głównie na przytakiwaniu jego słowom i nieodzywaniu się przy naszych celach, Aaron wyjął z przyniesionej papierowej torby zawiniątko.

– To twoja sukienka. Przymierz.

Poruszyłam się niespokojnie na krześle. Jakoś umknął mi fakt, że kobiety na bal ubierają suknie.

Odwinęłam pakunek, w którym znajdował się czarny materiał. Chwyciłam kreację za rękawki i wyprostowałam tkaninę tak, żeby zaprezentowała się w całej okazałości. Gdy tylko zobaczyłam, że na plecach od pasa w górę wiodą jedynie dwa, cienkie paseczki przełknęłam gulę w gardle, a mina mi zrzedła.

– Nie mogę jej założyć.

– Nie podoba ci się?

– Jest bardzo ładna. – Złożyłam ją z powrotem w kostkę, po czym owinęłam papierem. – Po prostu nie mogę. Znajdę coś innego.

– Kupię drugą, tylko powiedz, w czym rzecz. – Wziął ode mnie pakunek i westchnął cicho, chowając go z powrotem do torby.

– Plecy muszą być zakryte.

Odwróciłam wzrok, udając, że szukam Pianki. Gdy odnalazłam ją wzrokiem, leżącą w salonie przy kanapie, uśmiechnęłam się. Czułam na sobie palące spojrzenie Aarona, który pewnie zastanawiał się o co mi chodzi. Na szczęście nie drążył tematu, za co byłam niezmiernie wdzięczna.

– Dobrze. W takim razie jadę i niedługo wrócę z czymś innym. Rozmiar w porządku?

– Tak.

Mężczyzna wstał niespiesznie, zasunął po sobie krzesło, po czym zniknął w przedpokoju. Pianka uniosła z zaciekawieniem głowę, gdy trzasnęły drzwi.

Złapałam dłonią drżącą rękę, próbując opanować ten mimowolny odruch. Przymknęłam oczy, biorąc głęboki wdech, po czym wstałam i zaczęłam krzątać się po kuchni. Wyjęłam naczynia ze zmywarki, starłam kurze, poukładałam sypkie produkty w szafkach. Wzięłam się za czyszczenie frontów szafek, gdy usłyszałam otwierane drzwi.

Odłożyłam detergenty do schowka, umyłam ręce w zlewie kuchennym, po czym odwróciłam się do Aarona, który opierał się bokiem o framugę drzwi.

– Kupiłem coś innego – oznajmił, wyciągając w moją stronę kolejną papierową torbę, tym razem z innym logo.

– Dzięki. – Wzięłam pakunek i rozpakowałam go.

Tym razem sukienka w kolorze mleka z kawą zakrywała wszystko. Tiulowy materiał błyszczał drobinkami brokatu przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. Dekolt w szpic i materiał zakrywający plecy przeszyty był gipiurową koronką i cekinami, tak samo jak półprzezroczyste, długie rękawy. Dół natomiast składał się z dwóch warstw tiulu i satynowo bawełnianej spódnicy.

Ta suknia wyglądała obłędnie.

Aaron chyba zauważył, że moje oczy zaświeciły się na jej widok, bo na jego ustach błąkał się cień uśmiechu.

– Przymierz. I tak musimy się już powoli szykować.

Kiwnęłam głową, po czym minęłam go, udając się do łazienki naprzeciwko pokoju rodziców. Gdy zamknęłam się w środku poczułam obawę. Jednak była ona o wiele mniejsza od poprzednich. Zastanawiałam się, czy było to spowodowane upływem czasu, czy może obecnością Aarona, dodawającej mi otuchy i odwagi.

Wślizgnęłam się w przyjemny w dotyku materiał i zapięłam zamek na plecach. Tę sztukę miałam opanowaną do perfekcji.

Gdy spojrzałam na siebie w lustrze, odkryłam, że po drugiej stronie wcale nie stoję ja. Patrzyła na mnie jakaś inna wersja mnie z alternatywnej rzeczywistości, która nie była smutną sierotą, tylko księżniczką z bajki.

Zachwycona tym, jak pięknie prezentowałam się w sukni, od razu wzięłam się za makijaż i włosy. Pomalowałam się lekko: nałożyłam jedynie niewielką warstwę podkładu, trochę różu, tuszu do rzęs i błyszczyka. Naturalnie falowane włosy delikatne podkręciłam, po czym związałam ze sobą dwa przednie kosmyki i splotłam je w jeden z tyłu głowy.

Poczułam się jak małe dziecko spełniające marzenie. Chyba każda dziewczynka chciała choć raz poczuć się jak księżniczka, uczestnicząc w bajkowym balu.

A przede wszystkim już się nie bałam.

W pełni gotowa wyszłam z łazienki i trzymając przód sukni przeszłam do kuchni, gdzie zostawiłam Aarona.

Stał odwrócony tyłem i wyglądał przez okno. Kierowana nagłą potrzebą zatrzymałam się i wręcz wstrzymałam oddech, żeby nie zauważył mojej obecności. Nie mogłam się powstrzymać od przyjrzenia się wyrzeźbionemu ciału, prześwitującemu przez cienki materiał koszuli. Przez dłoń miał przewieszoną brązową marynarkę, która kolorem idealnie komponowała się z moją suknią. Włosy spiął w warkocz, z którego uciekały pojedyncze kosmyki.

Nagle odwrócił się, jakby podświadomie wyczuwając moją obecność. Tylko przez ułamek sekundy widziałam, jak w jego oczach coś błysnęło. Potem na twarz znów wróciła maska, skrywająca wszystkie emocje.

Uśmiechnęłam się lekko. Chciałam ukryć zmieszanie. Podeszłam bliżej, sunąc opuszkami palców po ramie krzeseł.

– Gotowa? – spytał, a głos mu zadrżał. Odchrząknął, odwracając ode mnie wzrok.

– Tak.

– Więc chodźmy.

Wyjęłam z szafy kremowe szpilki mamy, które jako jedyne pasowały do ubioru i zarzuciłam biały płaszcz. Aaron ubrał marynarkę, po czym wyszliśmy z domu.

Droga do pałacu Direwood minęła nam w ciszy. Nie grało nawet radio.

Zatrzymaliśmy się przed niewielkimi schodami z marmuru, prowadzącymi do pokaźnych, zdobionych drzwi, przy których stał mężczyzna w białym garniturze.

Dopiero gdy mieliśmy wysiadać Aaron zerknął na mnie kątem oka.

– Załóż obrączki. Pamiętasz co mówiłem o naszym małżeństwie?

Ledwo powstrzymałam się od przewrócenia oczami. Czułam na palcu ciążący chłód metalu.

– Tak.

– No to chodźmy.

Zgodnie z planem ubrałam się w hollywoodzki uśmiech numer pięć.

Aaron okrążył auto i otworzył mi drzwi. Wsunęłam zimną dłoń w wyciągniętą, ciepłą rękę, a po skórze przeszły mnie ciarki. Jego dotyk był delikatny, a zarazem stanowczy. 

,,Skup się na zadaniu, Kathy. Skup się na zadaniu. Nie myśl o tym, że wcześniej ta ręka wędrowała w miejsca, o których nawet nie chcesz wiedzieć. Zadanie, Kathy" – powtarzałam w myślach.

Chwytając przód sukni wydostałam się z samochodu na mroźne powietrze, które zaszczypało w policzki i nos.

Mój towarzysz wręczył klucze mężczyźnie w garniturze, a następnie weszliśmy po schodach i skierowaliśmy się ku wejściu. Drzwi otwarły się przed nami, prezentując iście pałacowy widok. Na podłodze rozłożony był czerwony dywan prowadzący wzdłuż holu, a na ścianach wisiały przepiękne obrazy.

Mężczyzna puścił moją dłoń, a następnie stanął za moimi plecami. Pozwoliłam mu zdjąć z ramion płaszcz, który podał kobiecie obsługującej szatnię. Zostawił tam moje nakrycie wierzchnie razem ze swoim, po czym wystawił łokieć, za który go objęłam i ruszyliśmy dalej.

Nie mogłam oprzeć się myśli, że właśnie tak mogłoby wyglądać moje życie: liczne bankiety i przystojny mężczyzna u boku. Wcześniej zdarzało mi się towarzyszyć rodzicom w podobnych przyjęciach, ale tam odliczałam minuty do końca, próbując nie zasnąć zanudzana monologiem pomarszczonych snobów wychwalających osiągnięcia moich rodziców. Tutaj natomiast cokolwiek mnie czekało to byłam w tym razem z Aaronem, który zdecydowanie nie był nudny, ani nie miałam go za snoba. Zawsze z chęcią słuchałam wszystkiego, co mówił swoim hipnotyzującym, aksamitnym głosem. Mógłby nawet opowiadać zawiłe frazesy o rzeczach, których nie rozumiem, a i tak uważnie śledziłabym każde pojedyncze słowo.

Nawet po tym, jak obłapiał łapami tamtą laskę.

Weszliśmy do ogromnej sali z największym żyrandolem zwieszonym na suficie, jaki było mi dane zobaczyć w życiu. Setki, a może i nawet tysiące maleńkich kryształków mieniło się w świetle, rzucając na parkiet niewielkie tęczowe przebłyski.

I wcale nie pomyślałam o tym, że żyrandol jakimś cudem mógł spaść prosto na Aarona.

Wcale.

Chociaż byłoby mi trochę szkoda żyrandola. Był naprawdę piękny.

W rogu sali na podwyższeniu grała orkiestra, a przy ścianach znajdowały się stoły z jedzeniem i piciem. Kelnerzy płynnie sunęli między gośćmi, oferując kieliszki z szampanem ułożone na srebrnych tacach.

,,Szkoda by było, gdyby któryś się potknął a wszystkie kieliszki wylądowałyby na Aaronie. Wielka szkoda" – myślałam.

– Mam wrażenie, że weszliśmy właśnie do zupełnie innego świata – szepnęłam, nachylając się do Aarona, gdy prowadził mnie w stronę wolnego stolika.

Kątem oka dostrzegłam, jak uniósł lekko kącik ust. Miałam nadzieję, że odpowie jakimś żartem w jego stylu, ale nie skomentował moich słów w żaden sposób. Ostatnio w ogóle nie rzucał żartami, którymi wcześniej wręcz sypał jak z rękawa. Zastanawiałam się, czy to moja wina.

Zajęliśmy miejsce przy okrągłym stole, liczącym cztery krzesła. Chwilę później pojawiły się przed nami delikatne kieliszki z szampanem. Wyprostowałam z gracją plecy i upiłam łyk.

– Widzisz tę blondynkę w czerwonej sukience, która stoi przy facecie rozmawiającym z gościem w żółtym garniaku? – spytał dyskretnie mój towarzysz, zerkając w przeciwną stronę.

– Mhm.

– To właśnie Natalie i Alexander Ramirez. Zaraz podejdziemy się przywitać. Jesteś gotowa?

– Nie.

Ledwo słyszalnie parsknął śmiechem, po czym potrząsnął głową. Szorstkie kosmyki włosów połaskotały mój policzek.

– Więc ruszamy.

Wzięłam go pod ramię. Ściskałam jego rękę mocniej, niż powinnam. Stukot obcasów ginął w hałaśliwym zgiełku, gdy przemierzaliśmy całą salę. Po chwili zatrzymaliśmy się niedaleko małżeństwa rozmawiającego z inną parą. Odczekaliśmy grzecznie, aż skończą dyskusję, po czym podeszliśmy bliżej.

– Państwo Ramirez, miło mi poznać. Scott Brooks, a to moja żona, Carol.

Wymieniliśmy uprzejmości. Szczęka już po dziesięciu minutach bolała mnie od szczerzenia zębów. Mężczyźni rozmawiali o interesach, podczas gdy Natalie przyglądała mi się z nieskrywaną ciekawością. Miałam wrażenie, że w jej oczach byłam czymś na wzór nowego eksponatu w muzeum.

– Nie widziałam państwa wcześniej na naszych przyjęciach. Świetnie razem wyglądacie, długo jesteście razem? – spytała kobieta, świdrując nas wzrokiem.

– My...

– Jesteśmy razem od pięciu lat. Naprawdę zgrana z nas para – zaświergotałam, przerywając Aaronowi, który uśmiechął się do mnie o wiele szerzej, niż powinien. Odwzajemniłam uśmiech, wtulając się w jego bok. – Jesteśmy bardzo zapracowani, więc rzadko znajdujemy czas na spotkania w tak ciekawym gronie. – Zatrzepotałam rzęsami, rozbawiona miną mojego partnera.

Miałam ogromną ochotę go wkurzyć, jednocześnie nie zawalając przy tym naszego zadania. Kilka nic nieznaczących słów więcej na temat naszego barwnego związku z pewnością nie powinno zaszkodzić, a obserwowanie, jak z uszu Arona prawie bucha para było tego warte. Chciałam sprawić, żeby poczuł choć odrobinę tych emocji, którymi raczył mnie w ostatnim czasie.

– O, więc bardzo się cieszymy, że tym razem udało się państwu nas odwiedzić. Planowaliśmy to przyjęcie od dawna, więc mamy nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. Czasami myślałam, że zwariuję, wybierając odpowiednie elementy dekoracji, podczas gdy dzieci domagały się uwagi. – Zaśmiała się, na co jej zawtórowaliśmy. Ja może nawet nieco przesadnie. – Macie państwo dzieci?

– Oczywiście! Pięcioro dziewczynek. Scotti po prostu traci głowę, jeśli chodzi o nasze maluchy. Jest wspaniałym ojcem.

Aaron puścił moją dłoń, żeby chwycić mnie w talii. Jego palce wbiły się ostrzegawczo w skórę. Jeszcze mocniej wyszczerzyłam zęby.

– Kocham je nad życie. Carol jest świetną matką, chociaż czasami mam wrażenie, że woli towarzystwo naszego zwierzaka, niż nasze – powiedział Aaron ze sztucznym, jak marketowa choinka, uśmiechem.

– O, jakie macie zwierzątko?

– Hodujemy alpaki – wypaliłam, w głębi duszy pękając ze śmiechu. Nawet nie próbowałam spojrzeć na obejmującego mnie mężczyznę, który pewnie w myślach topił mnie na dziesięć różnych sposobów.

– Alpaki, coś wspaniałego! – Natalie dotknęła lekko mojego ramienia. Jeśli była zdziwiona moim wyznaniem to idealnie to maskowała. Wydawała się być szczerze zaciekawiona.

– Tak, alpaki. Poza tym opiekujemy się także osieroconymi borsukami. Sami państwo rozumiecie, jakie to trudne jest być sierotą. – Zrobiłam smutną minę.

– Borsuki... Hm, to naprawdę szlachetne z waszej strony – wtrącił Alexander. – Tak sobie myślę, Scott, że możemy umówić się na rozmowę w bardziej sprzyjających warunkach. Co powiesz na weekend?

– Oczywiście, panie Ramirez. Z ogromną przyjemnością przedstawię swoją propozycję.

Mężczyźni wymienili uprzejmości, po których pożegnaliśmy się i oddaliliśmy do swojego stolika.

– Co to, do cholery, było – wycedził Aaron ze sztucznym uśmiechem. Zabrał rękę z mojej talii, żeby odsunąć krzesło.

Usiadłam, po czym uśmiechnęłam się niewinnie.

– O czym mówisz, Scotti? Zrobiłam coś nie tak?

Chłopak westchnął, ściskając palcami nasadę nosa. Przybiłam sobie piątkę w myślach.

– Masz szczęście, że zgodził się na rozmowę.

– Nie ma za co.

– To nasze zadanie, nie tylko moje.

Wzruszyłam ramionami. Upiłam łyk szampana, delektując się drogimi bąbelkami. Siedzieliśmy przez kilka minut w milczeniu, obserwując pozostałych gości. W końcu muzyka zwolniła, a światła przygasły. Klimat przyjęcia zmienił się z radosnego i dynamicznego na powolny, romantyczny.

Aaron wlepił we mnie uważne spojrzenie, pełne powagi i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam wyłapać. Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę. W moich myślach były tylko jego chłodne oczy i kosmyk białych włosów, opadający na długie rzęsy. Ręka aż mnie świerzbiła, żeby wsunąć go za ucho, ale nie zrobiłam tego. Nie przekraczałam granicy, którą sam wyznaczył.

– Zatańczymy? – spytał miękko, a jego wzrok stał się jeszcze bardziej intensywny. Miałam wrażenie, że to pytanie miało jakieś ukryte dno.

Nie zastanawiając się długo podałam mu rękę.


━━ ♟ ━━


Nie wiem jak was, ale mnie strasznie bawi ten rozdział XDDD.

W końcu coś lekkiego.

Dzisiejsza zbiórka: https://zrzutka.pl/8hj8uu (łącze w komentarzu)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro