ROZDZIAŁ 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 22

220 dni

Nikt, oprócz rodziców, nie widział moich blizn. Wstydziłam się ich, uważając za skazę i oznakę słabości. Były definicją bólu, który odczuwałam każdego dnia od wielu lat.

Dlatego nie wiedziałam co myśleć, gdy dostrzegłam Aarona wpatrującego się w moje nagie plecy.

W pierwszej chwili byłam przerażona, a zaraz potem wściekła. Nie chciałam żeby to widział i miał mnie za słabą, napiętnowaną bólem. Zamknęłam się w pokoju, próbując zatrzymać nadciągający atak paniki.

Jasnowłosy odkrył coś, co skrzętnie ukrywałam latami, nie pozwalając żeby ta zepsuta część mnie wyszła na światło dzienne.

Mechanicznie przebrałam się w dresy, po czym usiadłam na łóżku. Schowałam twarz w dłoniach akurat w momencie, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Zignorowałam to. Nie poruszyłam się ani na milimetr, licząc w myślach każdy kolejny głęboki wdech.

W końcu po chwili Aaron wszedł, po czym usiadł obok. To było takie typowe w jego przypadku. Byłam nawet zaskoczona, że postanowił w ogóle zapukać, zanim wejdzie.

Gdy uświadomiłam sobie, że wcale nie patrzył na mnie jak na potwora, czy z pogardą, którą czułam do samej siebie, a raczej z troską i współczuciem, coś we mnie pękło. Słowa same wypłynęły z ust. Mówiłam o rodzicach i o tym, jak bardzo ich nienawidziłam. Powiedziałam zaledwie ułamek procenta tego, co tak naprawdę siedziało mi w głowie, ale to wystarczyło. Ulga zalała mnie całkowicie.

Już nie byłam sama w tej stodole, gdy pas smagał dziecięcą skórę.

Miałam wrażenie, że Aaron rozumiał co czułam. Słyszał mnie. Nie tylko słowa, ale także ukryte głęboko w sercu dziecko, które pragnęło jedynie miłości i zrozumienia.

Gdy dotknął moich pleców z taką delikatnością... To aż zabolało. Obchodził się z moim ciałem jak z porcelaną, która w każdej chwili mogła pęknąć. I może właśnie tak było.

Łaknęłam akceptacji, zrozumienia i ciepła. Zdjęłam koszulkę, nie potrafiąc wypowiedzieć na głos cisnących się na usta słów.

,,Zobacz mnie, zauważ, poczuj cały mój ból" – krzyczałam w myślach.

I zrobił to.

Zadrżałam, czując delikatne, ciepłe wargi na skórze. W głowie zrobiło się zupełnie pusto, gdy przeniósł się wyżej, na szyję, wytyczając drogę powolnymi pocałunkami.

A gdy zaczął wodzić delikatnymi, czułymi dłońmi po całym ciele, odpłynęłam. Byłam w stanie dać mu całą siebie.

To nie był tylko kontakt fizyczny – on przeniknął w głąb mnie i dotarł do najmroczniejszych zakamarków duszy. Jeszcze nigdy z nikim nie doświadczyłam tak mocnego połączenia.

Westchnęłam, czując rękę przedostającą się pod materiał spodni. Oparłam się o męski tors, przymykając oczy. Prawą dłoń wciąż zanurzałam we włosach Aarona, ściskając je w garści. Miałam ochotę pociągnąć za nie, usłyszeć jęk z ust chłopaka, zatracić się w nim, ale nie miałam odwagi. Nie wiedziałam dokąd zabierze nas to wszystko i na ile mogłam sobie pozwolić.

Drgnęłam, gdy gorące palce dotknęły krawędzi koronkowej bielizny. Uniosłam lekko biodra, wychodząc mu na spotkanie. Wtedy chłopak zamarł, a następnie odsunął rękę.

– Chcę dać ci czterdzieści sześć cudownych wspomnień – wyszeptał tuż przy moim uchu. Ciepły oddech musnął skórę, wywołując dreszcze, choć nie byłam pewna, czy to nie wypowiedziane słowa dotknęły mnie mocniej. – Ale to nie będzie jedno z nich. Nie teraz.

Otworzyłam oczy, zaskoczona jego słowami.

– Dlaczego? – zapytałam, marszcząc brwi.

– Płakałaś, a później pokazałaś swoje blizny, otwierając się przede mną. Byłbym skończonym kutasem, wykorzystując chwilę słabości. – Odsunął się, pozbawiając mnie oparcia.

Ten ruch sprawił, że serce zakuło boleśnie. Wyprostowałam plecy. Czułam okrutny chłód w miejscach, które przed chwilą były ogrzewane gorącą, męską skórą. Zadrżałam.

Odwróciłam się w jego stronę, zamierzając zaprzeczyć, zażartować, zrobić cokolwiek, żeby się nie odsuwał i nie niszczył tego magicznego uczucia, które pojawiło się między nami. Widziałam, jak jego powieki drgnęły, gdy pochylił się delikatnie w moją stronę. A potem błyskawicznie odsunął się z powrotem.

– Aaron... – zaczęłam, ale przerwał mi, kręcąc głową.

– Musimy porozmawiać, kwiatuszku – stwierdził i wstał z łóżka.

,,Kwiatuszku" – to słowo szumiało w głowie, sprawiając, że znów oddaliliśmy się od siebie na tysiące kilometrów. W milczeniu obserwowałam jak wychodził z pokoju.

Całowaliśmy się, prawie doszło do czegoś więcej, a on nadal nie potrafił powiedzieć do mnie po imieniu. Zupełne gubiłam się w tym emocjonalnym rollercoasterze, który mi fundował. Mówił jedno, a po chwili robił coś zupełnie odwrotnego.

Zachowywałam się przy nim tak, jakbym postradała wszystkie rozumy. Wystarczyło żeby poświęcił mi nieco więcej uwagi, niż zwykle, albo okazał czułość, a ja traciłam głowę. Niepokoiło mnie to, jak na mnie działał. Powinnam być bardziej stanowcza, nie tak łatwa, a wychodziło zupełnie odwrotnie. W takich chwilach nie myślałam nawet o tym, czy po wyjściu z mieszkania nie pójdzie do innej. Bo przecież nie wykluczałam takiej opcji – nie miałam pojęcia o jego życiu łóżkowym. A najgorsze było to, że tamtego dnia nawet nie miałabym nic przeciwko byciu jedną z wielu, gdyby pozwolił mi zbliżyć się do siebie bardziej. Zapewne dopiero po fakcie czułabym się jak dziwka. Zupełnie straciłam głowę.

Było mi wstyd za siebie i swoje zachowanie. A Vivien pewnie wykąpałaby mnie w wodzie święconej, gdyby o tym wszystkim wiedziała.

Siedziałam na skraju łóżka przez kilka minut, aż w drzwiach pojawił się brązowy pyszczek. Uśmiechnęłam się do Pianki, która weszła do środka i usiadła, opierając się o moje nogi. Podrapałam ją za uchem.

Chwilę później poszłam wziąć prysznic.

Spłukiwałam z siebie pianę zimną wodą, pragnąc, żeby zmyła ze mnie całe ciepło pozostawione przez dłonie Aarona. Zamknęłam powieki i odchyliłam głowę do tyłu. Oczami wyobraźni widziałam jego smukłe, długie palce błądzące po moim ciele, przez co poczułam swędzenie między nogami.

Otworzyłam gwałtownie oczy, po czym zakręciłam wodę i wyszłam z kabiny. W przypływie irytacji sięgnęłam po ręcznik, którym zaczęłam mocno trzeć całe ciało. Dopiero wtedy, czując lekki ból, oprzytomniałam.

Przepłukałam zęby, ubrałam się w kolejne dresy, załatwiłam potrzeby fizjologiczne i udałam się do kuchni, w której siedział Aaron.

Uniósł wzrok, gdy tylko pojawiłam się w progu. W jasnych oczach nie było tyle chłodu, co zwykle. Patrzył na mnie jakoś cieplej, jakby z troską.

– O czym chciałeś rozmawiać? Bo tematów zrobiło się pełno. – Skrzyżowałam ręce na piersi, unosząc lekko głowę.

– Usiądziesz? – Skinął głową w stronę wolnego krzesła naprzeciwko niego, po czym oparł łokcie o stół i splótł ręce pod brodą.

Bez pośpiechu zajęłam wskazane miejsce. Opadłam plecami na oparcie krzesła, starając się pokazać całą sobą, że panowałam nad emocjami.

I za wszelką cenę próbowałam nie myśleć o jego namiętnych pocałunkach składanych na moim karku. Było to dość trudne, gdy siedział tak w białej koszuli podkreślającej delikatną urodę i rozpuszczonych, rozwichrzonych włosach, a hipnotyzujące oczy wpatrywały się we mnie z taką intensywnością.

Jedno wiedziałam na pewno – Aaron Lawrence cholernie mnie pociągał.

– Przeniesiemy się do ciebie.

– Dlaczego? – spytałam ze stoickim spokojem, choć w mojej chorej wyobraźni właśnie decydowałam w którym łóżku przepadnę w jego ramionach.

Nie wiem co musiałoby się stać, żebym przestała go pragnąć po tym, co się między nami wydarzyło. Musiałabym chyba kolejny raz na własne oczy zobaczyć jak obściskuje się z inną, bo żadne jego słowa nie były w stanie mnie zniechęcić. Nawet gadanie o tym, że nie szuka związku ani relacji. Już nawet nie oczekiwałam tego od niego – chciałam tylko znów poczuć miękkie usta i wdychać zapach wanilii.

Kompletnie mi odbiło.

– Tak będzie lepiej. Sprawdzimy czy włamywacz nadal będzie czegoś próbował – oznajmił, patrząc mi prosto w oczy, a ja miałam dziwne wrażenie, że czegoś mi nie mówił.

,,Tylko czy chcę wiedzieć czego?" – myślałam.

– Na jak długo?

– Nie wiem. Zacznę działać, popytam tu i tam... Ale nie mam pojęcia ile to może zająć.

– Myślałam o tym jeszcze trochę. Zastanawiam się co z tego wszystkiego, co się wydarzyło, jest prawdą, a co nie.

– Facet w domku letniskowym?

– On był prawdziwy. Widział go też ktoś poza mną.

– Coś jeszcze?

Zamyśliłam się, przeskakując po wspomnieniach.

– Tak. Na balu halloweenowym w szkole ktoś puścił melodię identyczną jak ta z pozytywek. Prowadząca powiedziała, że to ja zadedykowałam tę piosenkę, ale niczego takiego nie pamiętam. To byłoby głupie.

Przypomniałam sobie to, co stało się potem. Na myśl o próbie złapania oddechu i bólu rozrywającego płuca zrobiło mi się dziwnie. Trochę smutno, aczkolwiek poczułam też niepokojący spokój. Szybko przegoniłam te myśli, nie pozwalając demonom zawładnąć swoją głową.

– W porządku, zajmę się tym. – Aaron odsunął się na krześle po czym wstał. – Chodźmy się spakować.

━━ ♟ ━━

Przez tych kilka dni regularnie wyciszałam telefon, gdy dzwonili moi przyjaciele. Wiedziałam, że zachowywałam się okropnie, ale świat stanął do góry nogami a ja nie byłam gotowa na powrót do rzeczywistości. Byłam świadoma tego, że czekała mnie poważna rozmowa z Theo i chyba byłam tym przerażona. Odpisywałam jedynie na wiadomości krótkimi, suchymi tekstami, w stylu: ,,wszystko w porządku, odezwę się później", ignorując dziesiątki nieodebranych połączeń.

Tak więc nie powinnam być zaskoczona, gdy kilka godzin po powrocie do mojego domu wparowała Vivien. Była wściekła, a gdyby jej oczy mogły strzelać piorunami to już dawno byłabym martwa.

– Katy! Gdzieś ty była?! Nawet nie wiesz ile razy tu... – przerwała, a jej ręce uniesione w górze zawisły w powietrzu. Zmarszczka między brwiami pogłębiła się, gdy przeskakiwała wzrokiem między mną a Aaronem.

Nie przerywałam mieszania gotującego się makaronu. Jasnowłosy zaś odłożył na blat nóż, którym kroił małe pomidorki. Zerknął na mnie kątem oka i choć stał odwrócony do mnie bokiem to i tak widziałam pojawiające się na jego twarzy zmieszanie.

– To ja może...

– Nie – rzuciła Vivien, przerywając Aaronowi. Szybkim krokiem przeszła z przedpokoju do kuchni. Stanęła w wejściu i splotła ręce na piersi, po czym wycelowała w chłopaka wskazującym palcem. – Ty. To przez ciebie Katy olewa szkołę i znika z domu na cały tydzień?

– Viv... Nie rób dramatu. Nic złego się nie dzieje. – Westchnęłam. Wyłączyłam gaz, po czym odwróciłam się w stronę mierzącej się wzrokiem dwójki i oparłam o blat plecami.

– Dzieje się. Wydzwanialiśmy chyba setki razy po tym, jak zniknęłaś na cały weekend bez słowa i nie pojawiłaś się w szkole. A twoi sąsiedzi mają nas chyba za wariatów, bo od paru dni przychodzimy tu kilka razy dziennie sprawdzając, czy nie wróciłaś do domu! – mówiła ze złością w głosie, choć już nie tak dużą, jak na początku. – I nie, jedna wiadomość wcale nas nie uspokoiła, a tylko pogorszyła sprawę.

Wykrzywiłam usta w uśmiechu, choć miałam ochotę zaśmiać się głośno na widok wkurzonej przyjaciółki. Przypominała wściekłą osę, brzęczącą cienkim głosikiem. Oczami wyobraźni dorobiłam jej parę skrzydeł, czarno–żółty strój i czułki wymachujące intensywnie na wszystkie strony. To był przeuroczy widok.

– Z czego się cieszysz? – spytała, rozkładając bezradnie ręce na boki. Na jej twarzy malowało się niedowierzanie.

– Vivien... – Odepchnęłam się od blatu, po czym powolnym krokiem ruszyłam w jej stronę. – Słońce ty moje. Zobacz, wszystko jest w porządku. Zniknęłam na weekend... no, trochę dłużej, niż weekend, ale potrzebowałam tego. Mieliśmy z Aaronem sprawę do załatwienia.

– Pewnie zaraz wciśniesz mi kit, że to coś związanego z pracą?

– Tak. I to wcale nie jest żaden kit – skłamałam, zatrzymując się przed naburmuszoną przyjaciółką. Rozłożyłam szeroko ramiona, podczas gdy ona świdrowała mnie wzrokiem i tupała nerwowo nogą. Nie musiałam długo czekać, aż przewróciła oczami i przywarła do mnie w uścisku.

Dotarł do mnie zapach cynamonu, którym pachniały marchewkowe, długie włosy. Oparłam brodę o czubek jej głowy, wdychając przyjemną, dobrze znaną woń.

– Ciągle myślę o tym facecie z urodzin Ruby... – wymamrotała ściszonym głosem.

– Ja też – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Ostatnimi czasy głowę zaprzątały mi myśli o tamtej postaci, osobie zostawiającej pozytywki i napisy na lustrze, skomplikowanej relacji z Aaronem i trochę o Kaimie, którego nadal nie przetrawiłam. To wszystko mieszało się i plątało ze sobą, nie zostawiając miejsca na chęci do nauki czy czasu dla przyjaciół. Byłam wykończona ciągłym staniem na baczność w obawie przed następną niespodzianką.

– Zastanawiam się jak daleko są w stanie posunąć się takie osoby. Były listy, kręcenie się pod domem, a teraz to... To chore, Kathy.

– Zgadzam się z tobą w stu procentach. Ale nie mówmy o tym teraz, dobrze? Spędźmy miło ten wieczór. Mam gościa.

Przyjaciółka wyswobodziła się z uścisku. Wahała się przez chwilę, a trybiki chodzące w jej głowie wręcz było słychać. W końcu jej ramiona lekko opadły, a twarz złagodniała. Odetchnęłam z ulgą.

– Niech ci będzie. – Zrobiła krok w tył i mrużąc oczy spiorunowała Aarona wzrokiem wściekłej wiewiórki. – Z tobą. – Wróciła do mnie spojrzeniem i wskazała na mnie palcem. – Jeszcze sobie porozmawiam. Najważniejsze, że wszystko jest okej. A ty. – Wskazujący palec poszybował w stronę Aarona, który opierał się o blat z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Przygryzłam wargę, uświadamiając sobie, że wyglądał pociągająco nawet z białą ścierką przewieszoną przez ramię i poplamioną, starą koszulką opinającą smukłe ciało. – Idziesz ze mną. Musimy sobie coś przegadać.

Zamrugałam oniemiała, gdy Vivien podeszła do obserwującego ją bacznie Aarona i chwyciła go za nadgarstek, po czym zaciągnęła w stronę gabinetu. Jasnowłosy rzucił mi pytające spojrzenie, na które wzruszyłam ramionami. Wiedziałam jedno: moja przyjaciółka zamierzała dać mu pouczający wykład, albo go zabić. Obydwie rzeczy były bardzo prawdopodobne, jeśli chodziło o kwestię bliskich jej osób.

Ruszyłam z miejsca sekundę po tym, jak usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. To było oczywiste, że miałam zamiar podsłuchać ich rozmowę. Podeszłam do ciemnych, masywnych drzwi i przyłożyłam ucho do drewnianej powierzchni. Skupiłam się, ale słyszałam jedynie ściszony głos Vivien zlewający się w potok niezrozumiałych słów. Nie udało mi się wyłapać niczego konkretnego.

Odskoczyłam, gdy głos ucichł. Myślałam, że skończyli rozmowę i zamierzają wyjść, ale drzwi się nie otwierały. Zrezygnowana wróciłam do kuchni, szurając po kafelkach szarymi, włochatymi kapciami w kształcie głów królików. Liczyłam na to, że później wyciągnę od jednego albo drugiego treść tej tajemniczej rozmowy.

Odcedziłam makaron na spaghetti, dokończyłam krojenie pomidorków, a następnie zaczęłam smażyć mielone. Vivien i Aaron skończyli rozmawiać akurat wtedy, gdy nakładałam jedzenie na trzy kwadratowe talerze obiadowe. Specjalnie wyjęłam eleganckie naczynia, które używane były jedynie podczas wizyty gości.

– O czym rozmawialiście? – spytałam, udając, że wcale mnie to nie interesowało. Założyłam niesforny kosmyk rdzawych włosów za ucho i odłożyłam opróżnioną patelnię na kuchenkę.

– A co, nie udało się podsłuchać? – Vivien uśmiechnęła się zadziornie, unosząc brew, po czym oparła rękę na biodrze.

– Siadajcie do jedzenia – poleciłam, powstrzymując się od przewrócenia oczami.

– Mi też nałożyłaś? Niepotrzebnie. Ja już...

– Siadaj – ucięłam, po czym zajęłam miejsce przy wyspie kuchennej. Skupiając wzrok na swojej porcji chwyciłam sztućce. – Wbiegłaś tu jak opętana z rządzą mordu w oczach, po czym opieprzyłaś mnie wzdłuż i wszerz, a na koniec wzięłaś Aarona na jakąś, znając ciebie, umoralniającą rozmowę. Teraz w ramach pokuty siadaj i jedz z nami obiadokolację. Chociaż będziesz miała pewność, że nikt mnie nie szantażuje ani nie przetrzymuje siłą.

Vivien zamrugała, zapewne zaskoczona moimi słowami. W naszej relacji to ona była tą stanowczą i pouczającą, a tym razem role się odwróciły. Sama byłam zdumiona zaistniałą sytuacją. Ostatnie wydarzenia chyba zaczęły mnie zmieniać.

Aaron zajął miejsce obok mnie, a rudowłosa usiadła naprzeciwko. Co chwilę rzucała nam podejrzliwe spojrzenia, ale posłusznie chwyciła za sztućce i zajęła się swoją porcją. Przypomniało mi się, jak razem z Theo gotowali dla mnie po śmierci rodziców, a potem stopniowo dołączałam do nich żeby wspólnie przygotowywać posiłki. Przez ten krótki czas stali się moją nową rodziną – jedyną, jaką miałam. Mój przyjaciel był dla mnie jak starszy brat; może nieco zdystansowany, ale zawsze gotowy żeby przybiec, gdy będę go potrzebowała. To właśnie dlatego nawet nie brałam pod uwagę tego, co mówił Aaron – Theo nie mógł mieć niczego wspólnego z napisami na lustrze i pozytywką. Uwierzyłabym bardziej gdyby ktoś stwierdził, że latający potwór spaghetti istnieje.

Parsknęłam śmiechem na tę myśl.

– Co? – spytała zdezorientowana Vivien, a makaron okręcony przez nią wokół ząbków widelca spadł z powrotem do talerza.

– O czymś pomyślałam. – Pokręciłam głową, przywołując się do porządku.

– O czym?

– A o czym rozmawialiście w gabinecie?

Vivien wpatrywała się we mnie, a jasnozielone oczy błyszczały. Uśmiechałam się w duchu, zadowolona z tego, że mogłam odbić piłeczkę. Liczyłam na jakąś przyganę z jej strony, ale przyjaciółka wróciła do jedzenia w milczeniu. Aż dziwnie się czułam, gdy nie była taka wygadana, jak zwykle. Cisza, która zapadła, okazała się być czymś na wzór nieprzyjemnej drzazgi w palcu.

Ku mojemu zdziwieniu Aaron również podejrzanie dziwnie milczał po rozmowie z moją przyjaciółką. Wydawał się być zamyślony.

– Mówiłaś, że przychodziliście tutaj kilka razy. Z Theo i Ruby? – spytałam, sięgając po szklankę wody.

– Z Theo. Ruby stwierdziła, że jesteś dorosła i nie trzeba cię pilnować.

– Chociaż ktoś – wymamrotałam.

– Kathy, przecież wiesz, że my się po prostu martwimy.

– Wiem. Masz rację, przepraszam. Po prostu mam ostatnio dużo na głowie i nie chcę żebyście się mną przejmowali.

Vivien spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, a w jej oczach dostrzegłam to, jak bardzo się martwiła. Moje słowa nie były w stanie niczego zmienić.

– Więc spędzacie ze sobą ostatnio sporo czasu?

– Mamy trochę na głowie – odezwał się Aaron, po czym wytarł usta serwetką. Pod dolną wargą zostało mu trochę sosu, który odruchowo miałam ochotę zetrzeć. Powstrzymałam się jednak, kolejny raz zastanawiając się co tak właściwie nas łączyło. Zdecydowanie potrzebowałam porozmawiać o tym z przyjaciółką. Może jej słowa sprowadziłyby mnie na ziemię.

– Ale na szczęście mam wolny wieczór. Może zrobimy sobie babski wypad na drinka? – spytałam, odciągając uwagę Vivien od Aarona. Całe szczęście, bo z pewnością zaczęłaby kolejny wywiad.

– Jasne, super. Zadzwonić po Theo?

– Babski wypad – powtórzyłam, akcentując mocno pierwsze słowo.

– Okej, załapałam. – Podniosła ręce w geście poddania się, po czym wstała żeby pomóc mi pozbierać naczynia. – Ale pogadaj z nim potem. Też się martwi – powiedziała, kierując się w stronę zmywarki do naczyń.

Aaron złapał za swój talerz. Minęłam go, przykładając usta do jego ucha. Jasny kosmyk, którego nie złapała gumka do włosów, przesunął się po moim policzku.

– Udaj, że wychodzisz. Nie zakluczę drzwi – szepnęłam, po czym wyminęłam go i dołączyłam do przyjaciółki.

Po posprzątaniu z blatu wstawiłam zmywarkę, która zaczęła cicho szumieć. Założyłam ręce na biodra, odwracając się w stronę dwójki stojącej przy wyspie kuchennej.

– To ja już pójdę. Dziękuję za obiad. – Aaron uniósł kącik ust i przeniósł wzrok na Vivien. – Miło było się znów zobaczyć. I, nawiązując do naszej rozmowy, naprawdę nie musisz się martwić. – Uśmiechnął się nieco szerzej, po czym ostatni raz zaszczycił mnie spojrzeniem i wyszedł z kuchni.

Odprowadziłam go wzrokiem do momentu, aż zniknął za ścianą wiatrołapu. Odetchnęłam głęboko dopiero wtedy, gdy usłyszałam odgłos zamykanych drzwi. Z uśmiechem wymalowanym na twarzy odwróciłam się w stronę przyjaciółki, która opierała się łokciami o kuchenny blat.

Chciałam jeszcze przez jedną, krótką chwilę poczuć się normalnie.

– Potrzebuję się wygadać.


━━ ♟ ━━


Dzisiaj taki spokojniutki <3 

To co, wybaczamy Aaronowi? Ten fragment, gdy mówi, że chce dać jej czterdzieści sześć cudownych wspomnień... 😭😭😭😭 Wszystko bym mu wybaczyła!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro