ROZDZIAŁ 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 25

Resztę tamtego dnia spędziliśmy na kanapie w salonie, oglądając animacje Studia Ghibli. Na początek ubłagałam Aarona, żebyśmy włączyli Ruchomy Zamek Hauru, czyli niezmiennie od wielu lat mój ukochany film, a potem pochłonęliśmy Mój Sąsiad Totoro i Ponyo. Jak zwykle zachwycałam się Hauru, będącym moją pierwszą miłością. W pewnym momencie zerknęłam na chłopaka, wyjadającego popcorn z miski, po czym uśmiechnęłam się pod nosem.

- Co? - spytał podejrzliwie.

- Wyglądasz trochę jak Hauru.

- Po tym, jak zmienia się w wielkiego ptaka, czy przed tym?

Rzuciłam w niego popcornem, śmiejąc się.

- Jak ma blond włosy.

Przekrzywił głowę. Przez chwilę przeskakiwał wzrokiem między animacją a mną. W końcu zatopił we mnie spojrzenie, na jego twarzy pojawił się grymas.

- Już bardziej ty jesteś podobna do tej babci, niż ja do tego upierzonego faceta.

- Ej! - Pacnęłam go w ramię, na co parsknął śmiechem.

Po godzinie siedemnastej zrobiliśmy wspólnie racuchy z jabłkami. To jedna z niewielu rzeczy, którą potrafiłam gotować. W kuchni zdecydowanie miałam dwie lewe ręce.

Podczas wspólnego gotowania nie mogłam się powstrzymać od przelotnego dotyku mężczyzny, czy pożeraniu wzrokiem nagiej klatki piersiowej. Uśmiechał się na to z dezaprobatą, mrużąc oczy, choć sama nie raz przyłapywałam go na gapieniu się na mój tyłek.

Gotowanie z Aaronem wprowadziło mnie w nostalgiczny nastrój. Czułam się z nim dobrze, przez co niepewność i niedomówienia zeszły na dalszy plan. Liczyliśmy się tylko my, uśmiechnięci i zadowoleni, spędzający czas jak rodzina z obrazka. Nie przeszkadzało mi nawet to, że nie byliśmy parą, a nasza relacja nadal pozostawała niewyjaśniona.

Schowałam gdzieś w najgłębszy zakamarek głowy potrzebę rozmowy i zadania tak wielu pytań, na które nie odpowiedział. Wolałam nie psuć przyjemnej chwili, przez co odkładałam na później tę mniej miłą. Mimo to przy posiłku odważyłam się podjąć jeden z nurtujących mnie tematów, uznając, że nie przekroczę tym granicy nałożonej przez chłopaka.

- Jak zacząłeś pracować dla Edwarda?

Aaron poruszył się na krześle, nie przerywając jedzenia. W pierwszej chwili pomyślałam, że nie odpowie, a nasz magiczny moment pryśnie, ale ku mojej uldze nie wycofał się, tylko zaczął mówić.

- Uwierzysz, gdy powiem, że to ja zawsze sprawiałem więcej kłopotów rodzicom, niż Kaim?

Zamrugałam kilka razy. Niedowierzałam, że sam poruszył temat brata. Na język cisnęło się, że przecież stwierdził, że nie będzie ze mną o nim rozmawiał, ale stłumiłam chęć dogryzienia mu. Byłam zbyt ciekawa tego, co chciał powiedzieć.

- Jestem w stanie w to uwierzyć, choć Kaim wydaje się być bardziej... - urwałam, szukając odpowiedniego słowa na określenie walniętego psychopaty. - Nieobliczalny. Groźny? Nawet nie wiem jak to ująć.

Aaron parsknął śmiechem.

- Nie jesteśmy biologicznym rodzeństwem. Caroline adoptowała nas, gdy ja miałem sześć lat, a Kaim trzy. On był... spokojnym dzieciakiem. To ja wymykałem się z domu, a już w wieku dwunastu lat odkryłem alkohol i papierosy, podczas gdy on siedział z rodzicami, odrabiając lekcje. Tak samo było gdy ojciec, mąż Caroline, zachorował. - Aaron skończył jeść. Wstał, zgarnął naczynia ze stołu i zaczął mówić dalej, biorąc się za mycie talerzy. - Nigdy nie chciałem poznać bliżej Gregory'ego i nigdy tak naprawdę go nie poznałem. Nie interesował mnie alkoholik, który więcej uczuć okazywał butelce, niż nam. I nie przejąłem się zupełnie jego śmiercią, w odróżnieniu od matki i Kaima. Oni opłakiwali go tygodniami, a ja w tym czasie byłem wszędzie, byle nie w domu. Przez to oddaliłem się od nich; nie spędzałem z nimi świąt, nie przychodziłem na urodziny, tak naprawdę prawie w ogóle tam nie przebywałem. Żałoba, którą przechodzili, wydrążyła między nami dziurę nie do przeskoczenia, przez którą własna rodzina stała się dla mnie obca. Wyniosłem się z domu na dobre w wieku szesnastu lat i nigdy więcej nie wróciłem. A żeby nie skończyć pod mostem szukałem szybkiej i łatwej kasy. Już wcześniej zadawałem się z podobnymi do Edwarda, więc znalezienie go nie było trudne. Przygarnął mnie do roboty i tak już zostało.

- Byłam pewna, że jesteście biologicznym rodzeństwem. Jesteście do siebie podobni, jeśli chodzi o wygląd.

Aaron wzruszył ramionami.

- Przypadek.

Miałam wrażenie, że usłyszałam jedynie pół prawdy. Mimo to doceniłam szczerość mężczyzny, więc przyjęłam to, co mi dał.

- Nie żałujesz?

- Czego? - spytał, zakręcając wodę.

- Że nie zostałeś z nimi. Może wszystko wyglądałoby teraz inaczej.

- Nie ma sensu patrzeć wstecz. Jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.

- Co stało się z Kaimem, że jest... taki? - spytałam, świadoma, że stąpałam po bardzo cienkim lodzie.

Aaron westchnął. Wytarł ręce w ręcznik kuchenny, po czym skierował się w stronę salonu, nie zaszczycając mnie spojrzeniem.

- Nie wiem. Nie miałem z nim kontaktu od wyprowadzki. Słyszałem czasami coś od innych, ale nie drążyłem - powiedział beznamiętnie. - Oglądamy dalej? Teraz kolej na moje filmy. - Zerknął przez ramię, posyłając mi spojrzenie, po raz pierwszy, odkąd poruszył temat rodziny.

- Tak, jasne. Wezmę coś do chrupania. - Podniosłam się z krzesła, po czym sięgnęłam do szafki kuchennej po suszone jabłka i podążyłam za Aaronem.

Do końca dnia zastanawiałam się, co takiego wydarzyło się z Kaimem, że obrał tę ścieżkę i czym tak naprawdę się zajmował. Nie wiedziałam niczego poza tym, że również był zamieszany w coś nielegalnego. Odpowiedzi na te pytania nie były mi potrzebne do szczęścia, ale ciekawiły, jak większość rzeczy związanych z Aaronem i jego życiem. Gdyby jasnowłosy był bardziej skory do zwierzeń i rozmów to przesiedziałabym cały dzień i noc słuchając jego życiorysu. Jednak w tamtym momencie mogłam mieć jedynie nadzieję, że będzie otwierał się przede mną małymi kroczkami, tak jak przed chwilą.

Wieczorem zadzwonił Theo z pytaniem, czy nie chciałabym wpaść do niego posłuchać utworu, który właśnie skończył tworzyć. Mój przyjaciel hobbistycznie grał na gitarze i od czasu do czasu prosił mnie i Vivien o opinie na temat swoich wypocin.

Uznałam, że idealny moment na rozmowę o tamtym dniu. Nie mogłam już dłużej z tym zwlekać.

W trakcie rozmowy zerknęłam z wahaniem na Aarona, robiącego coś na telefonie. Zagryzłam wargę akurat w momencie, w którym jasne oczy spotkały moje zamyślone spojrzenie. Chłopak zmarszczył brwi w niemym pytaniu.

- Poczekaj, Theo. Daj mi sekundę - rzuciłam, po czym wyciszyłam rozmowę. - Theo chce się spotkać. Nie wiem, czy iść...

- Czemu nie?

- Nie wiem. Jesteś moim gościem i trochę dziwnie tak cię zostawiać. Poza tym co jeśli ktoś znów będzie chciał się włamać?

- Dam sobie radę sam. Jeśli ktoś się zjawi to lepiej, że będę tu tylko ja. Powinnaś z nim porozmawiać.

Oblizałam usta. Miałam cichą nadzieję, że Aaron zatrzyma mnie w domu. Wszystko wewnątrz mnie skręcało się na myśl o rozmowie z Theo. Przełknęłam gulę rosnącą w gardle, po czym wyłączyłam wyciszenie w telefonie i przyłożyłam go do ucha.

- Będę za dwadzieścia minut.

━━ ♟ ━━

- Cześć, ciociu - przywitałam się z uśmiechniętą kobietą, stojącą w drzwiach.

Zdjęłam czapkę i poprawiłam niesforne kosmyki włosów, odstające na wszystkie strony. Na dworze padał deszcz, więc moja czupryna zareagowała błyskawicznie, pusząc się jak paw; tak działo się zawsze, gdy powietrze było nawet w małym stopniu wilgotne.

Minęłam panią Patricię, wchodząc do środka. Od razu otuliło mnie ciepło bijące z kominka i zapach herbaty. Theo musiał uprzedzić ciocię o wizycie gościa, bo po wyswobodzeniu się z zimowego płaszcza i butów przeszłam do salonu, w którym czekały trzy kubki pełne parującego naparu.

- Theodorze! - zawołała Patricia, ruchem ręki zapraszając mnie do zajęcia miejsca na kanapie. Wzięła do ręki kubek, a ja powtórzyłam ten gest. Podmuchałam, po czym zanurzyłam usta w ciepłej, nieco za mocnej jak na mój gust, herbacie owocowej.

- Idę!

Uśmiechnęłam się, widząc, jak kobieta kręci głową z niezadowoleniem. Ciocia Theo była sympatyczną, choć nad wyraz kulturalną osobą. Dlatego też westchnęła cicho, gdy jej siostrzeniec zbiegł ze schodów z koszulką ubraną na lewą stronę.

- Dziecko, ubrałbyś się porządnie...

- Spokojnie, ciociu, to tylko ja. - Zaśmiałam się, posyłając rozbawione spojrzenie przyjacielowi.

Patricia kazała mi i Vivien nazywać ją ciocią, odkąd tylko zawitałyśmy po raz pierwszy w ich domu. Będąc siostrą matki naszego przyjaciela zastępowała mu rodziców, którzy zginęli przed moim przyjazdem do Alverton. Czasami myślałam, że to właśnie nieszczęścia nas do siebie przyciągnęły, choć może była to absurdalna myśl. W każdym razie nie mogłam pozbyć się jej z głowy, porównując to nieszczęście z moim sprzed roku, o którym przyjaciele nie mieli pojęcia.

- Jakie macie plany na ferie?

- Ciociu... - jęknął chłopak, po czym opadł na wolne miejsce obok mnie. Przejechał ręką po kręconych włosach, odganiając je do tyłu. One jednak na powrót opadły na czoło, gdy tylko zabrał rękę.

Czułam się dziwnie. Chciałam jak najszybciej zostać sam na sam z przyjacielem i wyjaśnić męczącą mnie sytuację.

- No co? Stara kobieta jest ciekawa czym zajmuje się dzisiejsza młodzież - powiedziała z przejęciem Patricia, wygładzając materiał swetra. - Przyjdziesz do nas na święta, Katherine?

Udałam, że nie zauważyłam złowrogiego spojrzenia, jakie Theo posłał cioci. Uśmiechnęłam się lekko, kręcąc głową.

- Raczej nie, ciociu. Może zrobimy sobie małą, wspólną Wigilię z Vivien i Ruby przed Bożym Narodzenieniem.

- No daj spokój, dziecko! Obydwoje jesteście sami, a ty już zupełnie... W takim wielkim domu w pojedynkę. Koniecznie do nas przyjdź. Nie przyjmuję odmowy.

- Dobra, koniec tego dobrego. O świętach pogadamy później, idziemy na górę - oznajmił Theo. Klepnął rękami w kolana, a następnie wstał z kanapy.

Odłożyłam pusty, jeszcze ciepły kubek, po czym podziękowałam za herbatę i ruszyłam za przyjacielem. Po drodze wytarłam przepocone dłonie w spodnie.

Na piętrze weszliśmy do pierwszego pokoju, który był sypialnią rudowłosego. Drewniane, lekko skrzypiące drzwi od zewnątrz zdobiła tabliczka z napisem: ,,Uwaga! Pokój zbuntowanego nastolatka!", w środku natomiast zaklejone były prawie w całości plakatami różnych zespołów muzycznych, których nie znałam.

Sypialnia z dwoma przyległymi do siebie ścianami wyklejonymi drewnem wyglądała bardziej na pokój dorosłego, niż nastolatka. Stojąca przy ciemnym, dębowym biurku gitara czekała, aż właściciel weźmie ją w ręce. Obok niej, na blacie, leżała masywna szachownica z rozłożonymi pionkami i figurami. Kilka razy próbowałam wygrać z chłopakiem, ale zawsze sprytnie przewidywał moje ruchy i rozkładał mnie na łopatki.

Usiadłam na łóżku, a Theo zajął miejsce na krześle stojącym naprzeciwko. Chwycił stojącą nieopodal gitarę.

- Słuchaj... Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać.

Mój poważny ton zaskoczył chłopaka. Zmarszczył brwi i odłożył instrument z powrotem.

- Coś się stało?

- Nie. To znaczy tak. W sumie nie wiem. Chcę cię o to właśnie zapytać.

- Zaczynam się martwić, Kathy.

Westchnęłam przeciągle, bawiąc się materiałem pościeli.

- Chodzi o to, że kiedy zadzwoniłam do ciebie żebyś przyszedł... Tamtego dnia mówiłam o napisach i pozytyce, pamiętasz?

Theo skinął głową, słuchając mnie uważnie. Spuściłam wzrok na kolorowy haft.

- Powiedziałeś, że niczego tam nie było. A ja potem powiedziałam ci o schizofreni. - Wzięłam głęboki wdech, a potem wydech. - Sęk w tym...

- Poczekaj, Kathy. Muszę ci coś powiedzieć.

Wróciłam spojrzeniem do chłopaka, lekko marszcząc brwi. Jego noga odbijała się rytmicznie od ziemi w nerwowym tiku.

- Chyba wiem, o co chcesz zapytać. Ale zanim to zrobisz to musisz coś wiedzieć.

- Okej, trochę mnie przerażasz. Co jest?

- Wtedy, gdy wszedłem na piętro... Tam naprawdę to było. - Ukrył twarz w dłoniach. Wziął głęboki wdech, po czym splótł ręce na piersi. - Widziałem te napisy i pozytywkę.

- Co ty mówisz, Theo? Więc dlaczego skłamałeś? - spytałam, czując napływającą złość. Gdyby tylko powiedział mi o tym od razu to wszystko potoczyłoby się inaczej.

- Bo jak tylko wszedłem na piętro to ktoś wysłał mi wiadomość. Zobacz sama. - Nerwowym ruchem sięgnął do kieszeni spodni, z których wyjął smartfona.

Scrollował coś w telefonie, aż w końcu podał mi go. Gdy wzięłam urządzenie do ręki moim oczom ukazała się wiadomość otrzymana tamtego dnia.

Nieznany: Na biurku są chusteczki, którymi zmyjesz napis na lustrze. Schowaj pozytywkę tak, żeby jej nie znalazła, albo weź ją ze sobą. Masz udawać, że niczego nie widziałeś, albo wszyscy dowiedzą się o małej tajemnicy twojej cioci związanej z testamentem.

Otworzyłam szeroko oczy. Przeczytałam wiadomość jeszcze kilka razy.

- On mnie szantażował, rozumiesz? Dlatego skłamałem. Tak cholernie cię przepraszam, Kathy - powiedział drżącym głosem.

Nie byłam zła na przyjaciela - w końcu został postawiony pod ścianą, tak samo, jak ja. Było mi go żal. Za to nienawiść do stalkera rosła we mnie do astronomicznych rozmiarów.

- O co chodzi z testamentem? - spytałam, oddając mu telefon.

- To sprawa mojej cioci. To dla niej po prostu trudny temat, który ukrywa. Nie chciałem robić jej problemu, to by ją załamało...

,,Więc postanowiłeś zrobić go mi?" - pomyślałam odruchowo, ale zaraz potem odgoniłam tę myśl.

- Mniejsza. Nie powinnam pytać. Ten ktoś kontaktował się jeszcze z tobą?

- Nie. Próbowałem dzwonić i pisać, ale to prywatny numer. Bałem się powiedzieć o tym komukolwiek, a przede wszystkim tobie. O co chodzi, Kathy? Dlaczego ktoś kazał mi skłamać?

Z każdą chwilą robiło mi się coraz zimniej. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej i objęłam je rękoma.

- Ktoś robi mi głupie żarty - odpowiedziałam, decydując się nie mówić Theo całej prawdy.

- Głupie żarty? Włamanie do domu nazywasz głupimi żartami, Kathy?

- Wiem, jak to brzmi... W każdym razie działam w tej sprawie. Udało mi się nagrać tego kogoś, dlatego wiem, że wtedy to nie była tylko moja wyobraźnia.

- Przepraszam. Jak ostatni kutas namieszałem ci w głowie.

- Przecież nie zrobiłeś tego dla kaprysu... - Westchnęłam, poprawiając pozycję. - Nie kontaktuj się z tym kimś więcej, dobrze?

- Zgłosiłaś to na policję?

- Tak. Policja już działa w tym temacie - skłamałam. - Dlatego nie martw się tym.

- Jak mam się nie martwić? To chore, Kathy.

- Po prostu zapomnijmy o tym, proszę cię. Wyjaśniliśmy to sobie i dalej poradzę sobie sama. Niech to będzie coś na wzór przeprosin, dobrze? Że odpuścisz drążenie tematu.

Chłopak przypatrywał mi się przez chwilę z uwagą, zaciskając wargi.

- W porządku. Ale jeśli coś będzie nie tak to powiesz mi, prawda?

- Tak. Powiem.

,,Oczywiście, że nie powiem" - pomyślałam.

- To strasznie pokręcone. Mam nadzieję, że nic złego się nie stanie.

Przytaknęłam, kiwając głową.

Przez chwilę siedzieliśmy w zupełnej ciszy. Theo zawiesił wzrok w jakimś punkcie za oknem, a ja przypatrywałam się szachownicy leżącej na biurku. Do głowy wkradło się wspomnienie sprzed lat.

Obserwowałam jak chłopak z zaangażowaniem układa figury na planszy. Pachniały bardzo ładnie: lakierem i drewnem, a do tego błyszczały przy każdym, najmniejszym ruchu. Jasper dostał je w nagrodę za dobre wyniki w szkole i od tamtej pory nie rozstawał się z nimi na krok. Próbował nauczyć mnie zasad gry w szachy, ale szło mi to tak opornie, że szybko się znudził i porzucił ten plan. Starałam się namówić go na kontynuowanie lekcji, ale był nieugięty. Wolał grać z innymi, zamiast tracić czas na szkolenie mnie.

Prosiłam rodziców żeby kupili mi taki sam zestaw, ale machnęli tylko ręką, twierdząc, że to głupoty. Za swoje dobre wyniki w szkole jedyne, co dostałam, to brak krzyków i kłótni. Pocieszałam się chociaż tym.

Pozostało mi jedynie obserwować jak Jasper grał. Oczy błyszczały mu z dumy, gdy wygrywał partię za partią. Był w tym naprawdę dobry.

Było mi cholernie źle z tym, że wciągnęłam przyjaciela w swoje problemy. Nie powinnam wtedy po niego dzwonić ani wysyłać go do swojego pokoju. Przeze mnie coś mogło mu się stać. Całe szczęście, że skończyło się to jedynie szantażem i kłamstwem.

Wyznanie Theo potwierdziło moje domysły. Z pewnością część przykrych rzeczy, które mi się przytrafiały, była realna. Nadal jednak nie miałam pojęcia ile z nich działo się jedynie w mojej głowie. A jakieś na pewno musiały - przecież diagnoza nie wzięła się znikąd.

- Chcesz znowu przegrać? - spytał chłopak, widząc, jak zatrzymałam wzrok na drewnianym pionku. Wzdrygnęłam się, jakby przyłapana na gorącym uczynku, po czym posłałam nikły uśmiech przyjacielowi.

- Może kiedyś uda mi się wygrać, a potem tak się wkręcę, że zostanę słynną szachistką i będziesz mi zazdrościł. - Wytknęłam język, po czym sięgnęłam po gitarę, chcąc rozładować napięcie panujące między nami. Theo z delikatnym uśmiechem wstał z krzesła i usiadł obok mnie. - Pokażesz mi pierwszej, co tam wymyśliłeś, czy czekamy na Vivien?

- Vivien nie przyjdzie, więc tym razem dostąpisz wyjątkowego zaszczytu wysłuchania jako pierwsza mojego wspaniałego utworu.

- Viv nie będzie?

- Powiedziała, że nie da rady. Nie wnikałem.

Pokiwałam głową, zastanawiając się co też mogło ją zatrzymać.

- No to graj, cudotwórco. - Podciągnęłam nogi pod brodę i objęłam je rękoma, gdy Theo z uśmieszkiem pełnym dumy wymalowanym na twarzy przeniósł się na krzesło. Obrócił je tak, żeby mógł usiąść naprzeciwko mnie, po czym zaczął grać.

Wsłuchałam się w skomponowany przez niego utwór i choć nie byłam żadnym znawcą to mogłam śmiało przyznać, że mi się podobał. Był spokojny, może nawet nieco smutny. Theo tupał lekko nogą w rytm melodii, kiwając przy tym głową. Podczas grania oddawał się temu w stu procentach. Obserwując go miałam wrażenie, że znajdował się myślami gdzieś na innej planecie, a nie w swoim niewielkim pokoju.

Słuchając jak zwykle studiowałam pracę rąk i podskakujące, rude loczki. Od czasu do czasu przenosiłam wzrok na bladą twarz. Powieki, zakończone jasnymi, niedługimi rzęsami, były przymknięte. Choć urodę miał wyjątkową i na swój sposób był atrakcyjny, to nigdy nie spojrzałam na niego pod względem romantycznym. Dla mnie od samego początku był jak brat.

Intuicja podpowiedziała nagle, żebym spojrzała za okno, co też uczyniłam. Zmrużyłam oczy, przyglądając się czarnemu niebu i dopiero po chwili odkryłam, że na dworze padał śnieg.

- Theo... - powiedziałam cicho, nie chcąc przeszkadzać w grze.

- Hmm?

- Śnieg.

Gitara ucichła. Zerknęłam na przyjaciela zmieszana, bo nie chciałam wyrwać go ze świata, do którego przeniósł się podczas gry. On jednak nie wyglądał na urażonego, a wręcz przeciwnie - był podekscytowany.

- Serio? - spytał, odkładając instrument. Podszedł do okna w tym samym momencie, w którym pokonałam połowę łóżka, żeby oprzeć się o parapet i zobaczyć pierwszy w tym roku śnieg.

Obserwowaliśmy w zadumie tańczące na wietrze śnieżynki, a nasze ręce były tak blisko siebie, że aż czułam promieniujące ciepło. Odsunęłam się delikatnie, nie chcąc przypadkiem otrzeć się o przyjaciela. Co do kontaktów fizycznych byliśmy zgodni - nie cierpieliśmy być dotykani. W moim przypadku wyjątkiem była Vivien i Aaron, których bliskość akceptowałam.

Nie wiedziałam jaki powód miał Theo, więc mogłam jedynie się domyślać, że ktoś wyrządził mu w przeszłości krzywdę. U mnie powód był jasny, choć skrywany równie dobrze, co ten przyjaciela.

Siedzieliśmy tak kilkanaście dobrych minut, rozkoszując się piękną chwilą, aż chłopak bez słowa odwrócił się i odszedł od okna. Obserwowałam, jak bierze do ręki gitarę i siada obok mnie, po czym wpatrując się w wirujący śnieg zaczyna grać.

Wsłuchując się w nową melodię pomyślałam, że byłam w tamtej chwili naprawdę szczęśliwa.

Wróciłam do domu dwie godziny później, po dwóch przegranych partiach w szachy i kolejnej wypitej herbacie. Theo odprowadził mnie kawałek, bo nalegałam, żeby nie szedł do samego końca. Obawiałam się, że jakimś cudem natkniemy się na Aarona.

Tak się nie stało. Nie zastałam go też w domu.

Weszłam do środka i zawołałam głośno chłopaka. Odpowiedziała mi niepokojąca cisza, przerywana jedynie głośnym sapaniem Pianki.

Rozebrałam się, po czym nie zapalając światła zerknęłam do salonu, a następnie weszłam do kuchni. Z niepokojem wyjęłam telefon z kieszeni spodni, chcąc wybrać numer Aarona. Zrezygnowałam z planu, gdy odczytałam wysłaną przez niego wiadomość.

Skończony dupek: Muszę na chwilę wyjść, Edward dzwonił. Będę w ciągu godziny. Jeśli coś będzie się działo to od razu dzwoń.

Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc nazwę kontaktu, którą zapomniałam zmienić. Zedytowałam ją na imię chłopaka i odłożyłam telefon na blat kuchenny.

Zapaliłam światła, wypuściłam na chwilę psa na zewnątrz, po czym wsypałam karmę do miski i udałam się na górę.

Wchodząc po schodach czułam pierwsze oznaki zmęczenia. Ziewnęłam, rozprostowując ręce. Nie mogłam się doczekać powrotu Aarona i zanurkowaniu w jego ciepłe ramiona. Na samą myśl uśmiechnęłam się od ucha do ucha. ,,Bo chyba będziemy spać w jednym łóżku po tym, co między nami zaszło?" - spytałam samą siebie. Miałam taką nadzieję.

Byłam też ciekawa po co wezwał go Edward. Ostatnio nie dostawaliśmy żadnych zadań, więc może właśnie omawiali kolejne. W końcu nie uzbierałam jeszcze kwoty, o którą poprosiłam szefa Aarona.

Tamten dzień był jednym z nielicznych, który mogłam nazwać cudownym. Ale moje życie najwyraźniej stwierdziło, że nie zasłużyłam na tak wiele szczęścia, bo po otwarciu drzwi sypialni przywitała mnie leżąca na szafce pozytywka z figurką baletnicy, która tym razem nie grała znanej mi melodii. Za to w głowie rozbrzmiała zupełnie inna, równie znajoma, gdy czytałam napis pozostawiony na lustrze, który przeraził mnie bardziej niż wszystkie poprzednie razem wzięte:

,,Rock a bye baby on the tree top,

When the wind blows the cradle will rock,

When the bough breaks the cradle will fall,

And down will come baby, cradle and all."

Włoski na karku stanęły mi dęba, a ciało pokryła gęsia skórka. Zrobiłam krok w tył, a potem kolejny, aż ostatecznie wybiegłam z pokoju. Pędziłam jak na złamanie karku do kuchni, po telefon.

Chwyciłam za urządzenie, chcąc wybrać numer Aarona, gdy na ekranie pojawił się komunikat przychodzącego połączenia od nieznanego numeru.

Zamarłam. Miałam wrażenie, że jeśli odbiorę to z głośnika wydobędzie się demoniczny głos z mojej przeszłości. Mimo to przełknęłam ślinę i kliknęłam ikonkę zielonej słuchawki. Z mocno bijącym sercem przyłożyłam telefon do ucha.

Coś zaszumiało, a potem usłyszałam zniekształcony komputerowo głos:

- Tęskniłaś, Kate?

- Kim jesteś? - spytałam od razu, mając głupią nadzieję, że rozmówca się przedstawi. Zamiast tego w telefonie znów coś zaszeleściło, a potem głos odezwał się tym samym zniekształconym tonem.

- Jestem tak blisko, a zarazem tak daleko. To dość zabawne, Kate.

- Czego chcesz? To ty zostawiasz te wszystkie napisy i pozytywki? Skąd o nich wiesz? Skąd wiesz o tej kołysance? - zalałam go pytaniami, ściskając kurczowo krawędź blatu. Zimna kropla potu spłynęła po plecach.

Głos zaśmiał się krótko.

- Tak dużo pytań, a odpowiedź jest tak prosta. Ja za to zadam trochę inne: jak to jest być mordercą, Kate?

Usiadłam na krześle, czując, że nogi odmawiały mi posłuszeństwa.

- Odpowiedz na moje pytania! Po co ci to? Co mam zrobić, żebyś przestał?

- Mogę powiedzieć ci jedynie co zrobię, gdy powiesz o nas komukolwiek. Czyją krew chciałabyś mieć znów na rękach? Vivien? A może swojego nowego chłopaka?

- Tylko spróbuj...

- Rock a bye baby on the tree top... - zanucił, przez co poczułam, jak mój żołądek skręca się w supeł.

- Przestań...

- When the wind blows the cradle will rock...

- Przestań! - krzyknęłam, odsuwając telefon od ucha. Patrzyłam na wyświetlacz, gdy głos nucił resztę starej kołysanki. Kiedyś śpiewałam ją razem z małym szatynem przed snem, gdy rany na plecach od wymierzonych batów dopiero zaczynały się goić.

Chciałam znów krzyknąć, prosić żeby skończył powtarzać słowa, sprawiające, że miałam ochotę skulić się w kłębek i płakać, ale nagle połączenie zostało przerwane.

To, że wykorzystywał pozytywkę baletnicy z tą jedną, jedną melodią i brukał swoim głosem dobrze znaną mi kołysankę było bardziej bolesne niż jakikolwiek szantaż i zastraszanie.

Bo tylko te dwie rzeczy zostały mi po bracie.


https://youtu.be/Gusq4GPL6cY


━━ ♟ ━━


Mini plot twist nr 3742947294729 XD

A tak serio - chyba każdy się spodziewał, że Jasper to brat Kathy, co? Jest tu ktoś, kogo ta informacja zaskoczyła? 😆

A jak tam Theo? Nadal go podejrzewacie? 💔

Statystyki:

11 stron A5 (225/321)

3634 słów

23710 znaków ze spacjami

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro