ROZDZIAŁ 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 27

211 dni

Gdy Aaron zaproponował randkę to miałam w głowie coś prostego, typu wyjście do restauracji, czy do kina. Ale przecież to był Aaron Lawrence, w życiu którego nie było miejsca na normalność.

Tak więc od razu po szkole wyszliśmy na długi spacer z Pianką, która wręcz oszalała na punkcie śniegu, a potem pojechaliśmy do miasta, żeby następne godziny spędzić w pracowni ceramicznej.

Tak, nasza randka polegała na taplaniu się w glinie i kształtowaniu z plastycznej masy czegoś na wzór kubków.

– Czyli wymarzyłeś sobie zrobienie własnego kubka? – spytałam z zadumą Aarona, gdy byliśmy już w połowie zajęć.

Pani prowadząca pomagała nam przez cały czas, dzieląc uwagę między czterema innymi uczestnikami kursu. Nie narzekałam na kreatywne zajęcie, a byłam szczerze zdziwiona, że Aaron wybrał właśnie taki rodzaj randki.

Śmialiśmy się z niepowodzeń i brudziliśmy nawzajem gliną. Nie mogłam oprzeć się myśli, że w tamtej chwili stanowiliśmy normalną parę. Na bok odeszły wszystkie złe wydarzenia i zmartwienia, gdy patrzyłam na uradowanego chłopaka z umazaną twarzą. Jego oczy śmiały się tak radośnie, jak nigdy wcześniej, a ja miałam ochotę zatrzymać ten widok w pamięci na zawsze.

– Skoro już praktycznie u ciebie mieszkam, to pomyślałem, że dorzucę do wyposażenia coś swojego. – Puścił mi oko, kończąc swoje dzieło.

Mój kubek był niewielki, prosty, a Aarona zdecydowanie bardziej przypominał miskę do zupy, niż naczynie do herbaty.

Po skończonych zajęciach umówiliśmy się na odbiór naczyń. Planowaliśmy przyjść po nie za kilka dni, po wyschnięciu i wypaleniu w piecu.

Zadrżałam z zimna, wychodząc na mroźne, grudniowe powietrze.

Robiło się już ciemno, więc powoli zapalały się wszystkie świąteczne iluminacje. Zatłoczona ulica, udekorowana kolorowymi światłami, wprawiała w zachwyt. Chociaż wszystkie dotychczasowe święta nie minęły mi zbyt przyjemnie, to uwielbiałam ten czas. Zawsze marzyłam, że choć raz będą one takie, jak w filmach: spędzone z najbliższymi w cudownej, magicznej atmosferze.

Przypomniałam sobie zaproszenie cioci Theo i stwierdziłam, że muszę jeszcze raz przemyśleć jej propozycję. To mogły być moje ostatnie święta, więc powinnam spełnić swoje marzenie.

Podczas drogi do auta uśmiechałam się szeroko, cały czas rozglądając na boki w poszukiwaniu coraz to nowych ozdób.

– Zachowujesz się jak mała dziewczynka.

– A ty jak zwykle jak gbur. Nie lubisz świąt?

Chłopak poprawił szalik, okrywając się nim szczelniej.

– Nie.

Pokiwałam głową w zrozumieniu, nie ciągnąc tematu. Pewnie tak samo jak ja nie miał z tym czasem zbyt fajnych wspomnień.

Mimowolnie w głowie pojawiła się scena sprzed kilku lat.

Jasper grał na pianinie, z którego wybrzmiewała spokojna, świąteczna melodia, rozchodząca się na cały dom. Rodzice stali nad chłopakiem skupionym na pracy palców. Obserwowali z dumą małe przedstawienie. Matka trzymała dłoń na ramieniu kobiety będącej żeńską wersją mojego brata, która również wpatrywała się w niego z uwielbieniem. 

W milczeniu obserwowałam rodzinną scenę, która mogłaby zdobić pocztówki z podpisem: ,,idealna rodzina". Na samą myśl miałam ochotę parsknąć śmiechem, ale nigdy bym się na to nie odważyła.

Stałam niedaleko czwórki osób, stanowiąc puzzel niepasujący do całej tej układanki. Cierpliwie czekałam na koniec gry, a gdy nastąpił, to z ulgą zajęłam miejsce przy stole.

W pomieszczeniu słychać było jedynie dźwięk sztućców obijających się o talerze. Zajęłam się indykiem, starając się nie pomijać żadnej z zasad etyki, której tak bardzo przestrzegali rodzice.

– Po przerwie świątecznej będzie ostatnia chwila na poprawę ocen. Oczywiście nie musimy z ojcem przypominać wam, że macie zrobić wszystko, żeby dostać się do college'u? – spytała matka, po czym wytarła kąciki ust śnieżnobiałą serwetką.

Bliźniaki przytaknęły.

– Oczywiście.

– Wiemy, mamo.

Kobieta pokiwała głową, dotknęła delikatnie dłoni męża i wstała od stołu.

W radiu grała kolęda ,,O Christmas Tree", w kominku trzeszczał ogień, a za oknem sypał śnieg. Już miałam nadzieję, że ten dzień będzie względnie normalny, ale usłyszałam głos matki skierowany w moją stronę.

– Rozmawiałam ostatnio z Carterami. Mają syna w twoim wieku, Katherine. Umówiłam nas na kolację w piątek.

Mój wzrok poszybował w kierunku kobiety ubranej w kremowy kombinezon. Stała obok radia, zmniejszając jego głośność. Razem z dźwiękiem ulatywała ze mnie pewność siebie i nadzieja na dobry dzień.

– Mówisz o Jacobie? Przecież... Przecież ja go w ogóle nie znam – powiedziałam, starając się ukryć rozczarowanie w głosie.

Od jakiegoś czasu matka rzucała aluzje odnośnie tego, że wybrała już dla mnie przyszłość. I nie była to opcja, która mi się podobała.

– Przecież mówię, że umówiliśmy się na kolację. Tam się poznacie – oznajmiła oschle.

Przełknęłam ślinę, czując wielką gulę w gardle. Matka z zaciśniętymi ustami podeszła do stołu, z którego zabrała pusty kieliszek. Nalała do niego czerwonego wina, a w mojej głowie pojawiła się piękna wizja tego, jak zawartość butelki ląduje na jej cholernie drogim kostiumie.

– Nie chcę go poznawać. Nie chcę nikogo poznawać...

– Nie zamierzam tego słuchać – przerwała mi, po czym upiła łyk.

Rodzeństwo posłało mi zaniepokojone spojrzenia, przekazując niemo, żebym nie drążyła tematu. Ja jednak nie posłuchałam. Czułam zbyt wielką gorycz rozczarowania. Nie mogłam winić ich za decyzje rodziców, ale tak bardzo nienawidziłam ich w tamtym momencie. Oni szykowali się na jedną z najlepszych uczelni w kraju, podczas gdy ja miałam zostać zwykłą krową rozpłodową dla faceta, którego nawet nie znałam.

– Chcę iść na studia, tak jak Jasper i Megan.

W pomieszczeniu rozbrzmiał śmiech matki. Zacisnęłam zęby, powstrzymując łzy.

– Może gdy ładnie poprosisz swojego przyszłego męża, to kiedyś ci pozwoli. Do tego czasu masz dobrze wyglądać i uśmiechać się w towarzystwie Jacoba.

– Nie – wycedziłam, wiedząc, co nastąpi.

Dźwięk obcasów, stukających o kafelki, rozniósł się po pomieszczeniu, a sekundę później zastąpił go odgłos uderzenia.

Odwróciłam lekko twarz pod wpływem ciosu. Mój policzek zapłonął, a powieki zaczypały od łez. 

– Ostatni raz podważasz nasze zdanie – oznajmiła lodowato, po czym zajęła swoje miejsce i jak gdyby nic wróciła do posiłku.

Przez resztę kolacji nie podniosłam wzroku znad talerza.

Uśmiechnęłam się kwaśno na to wspomnienie. Przeszliśmy jeszcze kilka metrów, po czym telefon Aarona zaczął wibrować.

Chłopak odebrał połączenie i odsunął się ode mnie. Przyglądałam się z niepokojem temu, jak odchodzi, odzywając się ściszonym głosem.

– Masz czelność jeszcze do mnie dzwonić? Mhm. Nie... Będę za pół godziny.

Obserwowałam z uniesioną brwią, jak wraca, a na jego twarzy malowała się emocja, której w nim nienawidziłam.

Chłodna obojętność.

– Coś nie tak?

– Muszę na chwilę podjechać do Edwarda. Dasz radę wrócić sama?

– Tak, jasne. Przecież nie mieszkam tu od dziś. – Zaśmiałam się, ale zabrzmiało to strasznie sztucznie. – Czego chce? Nie wyglądasz na zadowolonego.

– Praca. – Westchnął, po czym pocałował mnie w czoło. – Niedługo wrócę. Pamiętaj, żeby dzwonić w razie co.

– Jasne. Powodzenia.

Wpatrywałam się w jego plecy do momentu, kiedy zniknął za rogiem.

Wsadziłam ręce do kieszeni, bo choć miałam rękawiczki i byłam grubo ubrana, to zaczynałam marznąć.

Do domu wróciłam autobusem. Gapiłam się tępo przez okno na mijane dekoracje świąteczne, które nie robiły już takiego wrażenia, jak jakiś czas temu. Towarzyszył mi niepokój, gdy chodziłam sama po mieście, a nawet jeździłam komunikacją miejską. Miałam wrażenie, że popadam w paranoję, ale czułam się obserwowana. Gratulowałam w myślach swojemu prześladowcy za to, że udało mu się doprowadzić mnie do takiego stanu.

Bez żadnych problemów wróciłam do domu. Wypuściłam Piankę na podwórko, bo nie odważyłam się na samotny spacer po osiedlu. Westchnęłam, obserwując, jak owczarek niemiecki, który miał być groźnym psem obronnym, a okazał się najbardziej potulnym i kochanym stworzeniem na świecie, turla się po śniegu.

– Do domu – zawołałam, na co Pianka podniosła się cała w białym puchu i przybiegła na taras. Uniosłam kąciki ust, po czym wytarłam ją ręcznikiem, pozbywając się śniegu.

Czekałam na Aarona, przeglądając TikToka. Stronę główną jak zwykle zalały filmiki ze zwierzętami w roli głównej, a także cytaty z książek, które jakby oskarżycielsko wypominały mi, że od długiego czasu zaniedbywałam swoje hobby. Poczułam nagłą potrzebę zatonięcia w fikcyjnym świecie, więc wzięłam książkę z sypialni i usadowłam się wygodnie na kanapie w salonie, a na koniec przykryłam kocem. Zaczęłam czytać, przez co zupełnie straciłam poczucie czasu.

Spojrzałam na zegar ścienny dopiero w momencie, w którym usłyszałam otwierane drzwi. Dochodziła pierwsza w nocy.

– Długo ci to... – zaczęłam, ale ucięłam od razu, gdy go zobaczyłam.

Aaron wyglądał tak, jakby stoczył walkę na bokserskim ringu.

Z rozciętego łuku brwiowego, warg i policzka ściekała krew. Wokół spuchniętego oka rozkwitał ogromny, fioletowy siniak, a rozpuszczone włosy były całe w strąkach.

– Co się stało? – Błyskawicznie znalazłam się obok niego.

– Miałem... Przeprowadzałem ważną rozmowę służbową – wychrypiał.

– Serio? – Przewróciłam oczami, prowadząc go do salonu.

Posadziłam chłopaka na kanapie, po czym od razu popędziłam do łazienki po apteczkę. Po powrocie zastałam go siedzącego z przymkniętymi oczami. Oddychał głęboko, a twarz spowił ból.

– Dostałeś zadanie? – spytałam, przemywając rany środkiem odkażającym. Starałam się robić to delikatnie, ale i tak się krzywił.

– Nie. Mówiłem, że rozmawiałem.

– Z Edwardem?

Skinął głową. Odetchnęłam głęboko.

– Powiesz co się stało?

– Nie.

Zacisnęłam zęby. W pierwszym odruchu chciałam dać spokój, ale pomyślałam, że nie może wiecznie ignorować moich pytań i unikać rozmów. Skoro między nami było to, co było, to nie mogłam dać sobą tak więcej pomiatać.

– Chcę wiedzieć, Aaron.

Klatka piersiowa chłopaka unosiła się i opadała, gdy oddychał głęboko. Oczami przewiercał mnie na wylot, napinając mięśnie szczęki. Już miałam ponownie się odezwać, gdy zaskoczył mnie odpowiedzią.

– Podziękowałem mu za pracę.

– Co?

– To, co słyszysz. Skończyłem pracować dla tego kutasa.

– Dlaczego?

– Czy to ważne? – spytał, przewracając oczami.

– Czemu po prostu nie powiesz? – żachnęłam się.

Wyrzuciłam zakrwawiony gazik do woreczka, po czym wstałam z kanapy i udałam się do kuchni. Wyjęłam z zamrażarki pierwsze lepsze opakowanie mrożonych warzyw, wróciłam do salonu i podałam je chłopakowi.

– Na oko. Będzie niezłe limo.

– Chyba już przyzwyczaiłaś się do tego widoku. – Wyszczerzył zęby, ale spoważniał od razu, gdy zobaczył, że nie zareagowałam na zaczepkę. Westchnął przeciągle, przymknął na chwilę oczy, po czym przyłożył zimne opakowanie do twarzy. – Zacząłem dostawać zadania, których nie chciałem wykonywać. A że Edward nie zamierzał mi odpuszczać, to stwierdziłem, że go pierdolę.

– Jakie zadania?

– Kłócące się z moimi zasadami dobrego wychowania.

Bardzo, naprawdę bardzo mocno starałam się nie przewrócić oczami.

– Więc co zamierzasz? Zajmiesz się normalną pracą?

Na moje słowa zaśmiał się pod nosem.

– Nie. Myślę, że po tym wszystkim nie nadaję się do normalnego życia. Edward nie jest jedyną osobą, u której mogę pracować.

– Są inni tacy jak on?

– Tak.

Poczułam dziwne rozczarowanie. Przez jedną, maleńką chwilę miałam nadzieję, że może naprawdę zacznie żyć jak cała reszta, zamiast co wieczór wracać poobijany z ,,pracy".

– A co ze mną? Co z moją pracą?

– Załatwiłem to w pakiecie. Masz już spokój.

Zamrugałam kilka razy, nie spodziewając się takiego obrotu spraw.

Ucieszyła mnie ta wiadomość. Właśnie uwolniłam się od świata, z którym nie chciałam mieć do czynienia dłużej, niż było to konieczne. Ale wtedy do głowy uderzyła nagła myśl.

– Więc nie jestem już twoim zadaniem? – spytałam z niepewnością.

Aaron uniósł lekko kącik ust, po czym delikatnie dotknął mojego policzka. Przesunął kciukiem po skórze, a ja powstrzymałam chęć przylgnięcia do jego dłoni. Czekałam z napięciem na odpowiedź.

– Teraz jestem tu tylko dla ciebie, Kate – oznajmił, a motyle w moim brzuchu dostały świra.

Pchnięta emocją przyległam do ust Aarona, który nie zważając na rozciętą wargę pogłębił pocałunek.

Tegoroczne święta zapowiadały się na najpiękniejsze, jakie tylko mogłam sobie wymarzyć. 

━━ ♟ ━━


Dzisiaj trochę więcej o rodzinie Kathy i chwila spokoju dla naszych gołąbków ❤️. Chyba im się należy, co? *bierze rozpęd przed skokiem*

Statystyki:

6 stron A5 (239/321)

1793 słów

12051 znaków ze spacjami 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro