ROZDZIAŁ 29

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 29

202 dni

Pomieszczenie, w którym odbywały się rozmowy z więźniami, było surowym, nieprzyjemnym pokojem, na środku którego znajdowały się stanowiska oddzielone plastikową, przezroczystą ścianą.

Siadając na krześle w wyznaczonym stanowisku zastanawiałam się, czy ktokolwiek by mnie odwiedzał, gdyby moja tajemnica wyszła na jaw i trafiłabym w tego typu miejsce.

W trakcie jazdy do więzienia o zaostrzonym rygorze zdarłam wszystkie skórki przy paznokciach z nerwów, ale czekając na przybycie więźnia byłam zaskakująco spokojna.

Nie miałam pojęcia, czy to skutek wypitej przed wyjazdem herbaty uspokajającej, czy czegoś mrocznego i nieco przerażającego, co skrywało się głęboko w mojej głowie. Bo jak inaczej mogłam określić uczucie wdzięczności, które żywiłam do zabójcy własnych rodziców?

Rozmyślania przerwało pojawienie się skutego mężczyzny w asyście dwóch strażników więziennych.

Ze stoickim spokojem obserwowałam, jak szatyn w średnim wieku z kilkudniowym zarostem na twarzy zajmuje miejsce po drugiej stronie przezroczystej ściany. Miał poważną minę, choć jego spojrzenie było rozbiegane, nawet trochę paniczne.

Podniosłam słuchawkę, którą przyłożyłam do ucha. Czekałam, aż więzień zrobi to samo. Przez chwilę gapił się na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, ale w końcu łańcuch zabrzęczał, gdy ręka poszybowała w stronę urządzenia.

– Masz takie same oczy, jak ona – odezwał się.

Wzdrygnęłam się, mając wrażenie, że jego wzrok oblepia całe moje ciało. Wzięłam głęboki wdech, zanim odpowiedziałam.

– Kiedy znalazłam rodziców zadzwoniłeś do mnie i powiedziałeś, że niedługo zrozumiem. Minęło trochę czasu, a ja nadal nie wiem o co ci wtedy chodziło. Może wyjaśnisz? – wysyczałam, choć starałam się, żeby mój głos był opanowany.

Mężczyzna zamrugał kilka razy, patrząc na mnie ze zdziwieniem.

– Ja nigdy z tobą nie rozmawiałem.

– Przestań – wycedziłam. – Zadzwoniłeś kiedy...

– Nigdy z tobą nie rozmawiałem – przerwał mi. – To nie byłem ja.

– A kto? Święty Mikołaj?

– To był on.

– On?

– On kazał mi ich zabić. Powiedział, że jeśli tego nie zrobię, to skrzywdzi moich rodziców i Ann.

Aaron ostrzegł mnie, że ten psychol nie był zdrowy na umyśle. Nawet po samym sposobie mówienia i mimice twarzy można było to dostrzec. Mimo wszystko nie zamierzałam dać mu taryfy ulgowej.

– Pieprzysz. Przyznałeś się do winy, siedzisz za kratkami i teraz twierdzisz, że ktoś cię zmusił? – Przybliżyłam się do przegrody. – Wygodne.

– Musiałem to powiedzieć, musiałem się przyznać, bo inaczej oni wszyscy...

– Niedobrze mi się robi słuchając tego – przerwałam mu, wpatrując się w niebieskie, małe oczka. – Czyli nie dowiem się o co chodziło?

Zaśmiał się krótko.

– Nie pytaj mnie, tylko jego. Ale nie wiem, czy chcesz go szukać. To prawdziwy wariat.

Parsknęłam.

– Powiedz mi, nasyłasz kogoś na mnie? Zemściłeś się na moich rodzicach, a teraz chcesz uprzykrzyć mi życie?

– Ja cię nawet nie znam.

– Czego ode mnie chcesz, co? Kto podrzuca mi te wszystkie rzeczy? Skąd wiesz o pozytywkach, kołysance i stokrotce? Znałeś moje rodzeństwo? Co masz z nimi wspólnego?

– Nie wiem o co chodzi. Nie wiem, nie mam pojęcia o żadnych...

– Przestań! Jeśli chciałeś mnie złamać to ci się udało, nie martw się, zapłacę za swoje błędy. Ale odpierdol się od moich przyjaciół i rodziny.

– To nie ja...

– A ty dalej swoje?

– Wiem, że mi nie wierzysz, ale musiałem... Musiałem. Musiałem. Musiałem – zaczął powtarzać w kółko, a jego oczy zrobiły się jeszcze bardziej rozbiegane.

– Och, skończ już... – syknęłam, odchylając się na krześle, a wtedy mężczyzna zupełnie ześwirował.

Wstał i walnął rękoma w przezroczystą przegrodę, krzycząc:

– To on! On to wszystko zrobił! Ja już nie chcę, nie chcę! Wypuśćcie mnie stąd! To nie ja!

Poderwałam się z siedzenia i odeszłam do tyłu. Z przerażeniem obserwowałam furię i obłąkanie w oczach skazańca, którego właśnie zabierali strażnicy.

– Koniec widzenia. Proszę za mną – odezwał się mężczyzna w mundurze, stojący obok. Wzdrygnęłam się na jego słowa, nie rejestrując momentu, w którym podszedł tak blisko.

Ta rozmowa miała dać mi odpowiedzi, ale zamiast tego dołożyła jeszcze więcej pytań. Byłam skołowana.

Wracałam z Aaronem w milczeniu. Rozumiał, że to spotkanie było dla mnie trudne, za co byłam mu wdzięczna.

Gdy weszliśmy do domu, chwyciłam smycz Pianki i rzuciłam jedynie:

– Idę się przejść. Będę pod telefonem.

Chłopak skinął głową. Nawet nie zdziwiło mnie to, że ot tak pozwolił mi wyjść samej o tej porze. Może to i lepiej, że mnie nie zatrzymał – gdyby to zrobił, to pewnie doszłoby do nieprzyjemnej wymiany zdań. W tamtym momencie potrzebowałam samotności. Zwariowałabym, przebywając choć chwilę dłużej w potrzasku czterech ścian.

Odprowadził mnie do wyjścia spojrzeniem.

Spacerowałam z psem po osiedlu, pogrążona w myślach. Śnieg prószył delikatnie, osadzając się na włosach wystających spod czapki. Było zimno, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. 

Miałam ochotę chodzić tak długo, aż wymyślę jakiś pomysł na uwolnienie się od prześladowcy, dzięki czemu zapewnię bezpieczeństwo przyjaciołom. Nawet nie zorientowałam się, kiedy weszłam do sąsiedniej dzielnicy, którą niezbyt dobrze znałam.

Słabe, żółte światła latarnii niezbyt dobrze oświetlały opustoszałe ulice. Wydeptane na chodniku ślady powoli zakrywała nowa warstwa śniegu. Sądząc po ich ilości mało kto spacerował o tej porze tymi ścieżkami. Choć przechadzka dobrze mi zrobiła, to i tak pomyślałam, że jestem wielką idiotką, ryzykując w ten sposób. ,,Chociaż co za różnica, czy zostanę w domu, czy wyjdę na zewnątrz – on udowodnił już, że może dorwać mnie wszędzie" – pomyślałam gorzko.

Pogrążona w myślach nie zwróciłam uwagi na to, że od dłuższego czasu ktoś podążał za mną w odstępie kilkunastu metrów, niczym cień.

Oprzytomniałam dopiero wtedy, gdy Pianka odwróciła się już któryś raz, radośnie wymachując ogonem. Zerknęłam przez ramię i uświadomiłam sobie, że idzie za nami mężczyzna w czarnym płaszczu.

Gdyby nie spotkały mnie te wszystkie paskudne rzeczy, to pewnie nie przyłożyłabym do tego żadnej szczególnej wagi, ale doświadczenie podpowiadało mi, aby skręcić w następną uliczkę i zawrócić jak najszybciej do domu. Wyjęłam telefon, żeby na wszelki wypadek zadzwonić do Aarona, ale wtedy ktoś złapał mnie za nadgarstek.

Otuliła mnie znajoma, leśna woń, gdy mężczyzna wyrwał mi telefon z dłoni. Rzuciłam się po niego, ale schował go do kieszeni swojego długiego płaszcza. Zanim zdążyłam się zorientować coś ukuło mnie w szyję, usta zakryła skórzana rękawiczka, a później obraz przed oczami pochłonął mrok.

Obudziłam się w ciepłym pomieszczeniu. Pozbawiona kurtki, czapki i rękawiczek siedziałam na czymś twardym, a wzrok był na tyle rozmyty, że nie mogłam dostrzec nic więcej. Kiwałam głową na boki, nie potrafiąc utrzymać jej w pionie. Wszystko wirowało.

Walcząc z sennością w końcu odzyskałam ostrość widzenia.

Mrużąc oczy rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu. Wokół nie było zbyt wiele rzeczy: ciemne biurko ustawione przy zasłoniętym roletą oknie, jednoosobowe, pościelone łóżko i stojąca w rogu pokoju lampa, która jako jedyna oświetlała pokój.

Byłam w czyimś domu.

Wspomnienie Kaima wdarło się do głowy, brutalnie sprowadzając na ziemię. Ten idiota coś mi wstrzyknął i zawlókł w to miejsce. Miałam ochotę roześmiać się z powodu swojej głupoty.

,,Jak mogłam się tak łatwo wystawić?" – pomyślałam. Sama wepchnęłam się w jego łapy.

Poruszyłam rękami i nogami, uświadamiając sobie, że wszystkie kończyny miałam unieruchomione. Spróbowałam pochylić się nieco, żeby spojrzeć w dół i dowiedzieć się, co ogranicza ruchy, ale nie byłam w stanie.

Przez myśl przeszedł pomysł, żeby podskoczyć razem z krzesłem do okna i zobaczyć gdzie w ogóle się znajdowałam. Gdy już miałam szykować się do wykonania ruchu, coś zaskrzypiało za moimi plecami.

Usłyszałam kroki, a następnie moim oczom ukazał się Kaim.

Wysunął się zza moich pleców i powolnym krokiem skierował się ku biurku. Wbiłam wzrok w materiał czarnej koszuli na plecach, starając się nie panikować. ,,Bo przecież Aaron nie pozwoli mu mnie skrzywdzić" – pomyślałam, choć sama w to wątpiłam. Nie miałam pojęcia gdzie się znajdowałam, więc tym bardziej nie wiedział o tym jasnowłosy. Może brak kontaktu ze mną go zaalarmuje, ale co dalej? Jak miałby mnie znaleźć?

Kaim chwycił stojące przy biurku krzesło, po czym przesunął je na środek pokoju, szurając nóżkami po podłodze. Nieprzyjemny dźwięk sprawił, że zabolały mnie zęby. Ustawił mebel oparciem skierowanym w moją stronę, a następnie usiadł i usadowił przedramiona na oparciu.

Światło lampy znajdującej się za mężczyzną rozświetlało kontury jego ciała, przez co wyglądał jak mroczna postać z filmu. Odgarnął z oczu długie, czarne jak noc kosmyki. Może to działanie środa, który został mi podany, albo wyparcie strachu, ale czułam się zadziwiająco pewna siebie.

Strzępki rozsądku jednak kazały mi siedzieć cicho.

Milczeliśmy przez uciążliwie długą chwilę, przeszywając się spojrzeniami. Mimo braku spokrewnienia był bardzo podobny do Aarona: łagodne rysy twarzy, długie włosy, choć i tak krótsze, niż brata i ta maska chłodu i powagi zdobiąca twarz – jakby uczyli się ukrywać emocje u tego samego nauczyciela.

Jego oczy, jak czarne, rozżarzone węgle, przeszywały mnie na wylot swoją intensywnością. Miałam ochotę schować się, uciec od tego krępującego spojrzenia, ale jedyne co mogłam zrobić, to poruszyć rękami, boleśnie wbijając w skórę krępujące liny.

W końcu odezwał się spokojnym, lodowatym głosem, od którego przeszły mnie ciarki:

– Nie zrobię ci krzywdy, bo wiąże mnie z Aaronem pewna umowa. Ale są inne sposoby na owocną rozmowę.

Parsknęłam pod nosem na te absurdalne słowa.

– Tak? A odurzenie mnie to co? Gra wstępna?

– Nie interesuje mnie to, jakie lubisz zabawy.

– A szkoda, bo wtedy wiedziałbyś, że zdecydowanie nie podoba mi się gra w: ,,porwij mnie i zwiąż", psychopato.

W jego oczach coś błysnęło.

– Wyszczekana. Ostatnio byłaś bardziej milcząca.

– Ostatnio byłeś jedynym wariatem, który mnie prześladuje.

Czarna brew poszybowała lekko w górę, żeby sekundę później opaść. Miałam dziwne przeczucie, że szybko pożałuję swoich słów, ale nie potrafiłam się ogarnąć.

– Gdzie Pianka?

– Twój pies? Pewnie podbiegł do domu, kiedy weszliśmy do samochodu.

Nerwowo przełknęłam ślinę. Miałam nadzieję, że trafiła tam bez problemu.

– Chciałbym wrócić do naszego małego układu.

– A ja poproszę grillowane sushi, koniecznie z przynajmniej jedną rolką w tempurze – wypaliłam. – A do tego Pepsi bez cukru.

– Co dodaje ci takiej pewności siebie? – spytał, wstając z krzesła. Gdy wyjął zza paska bojówek nóż, moja odwaga zaczęła uciekać ze świstem, jak powietrze z balona. – Myślisz, że Aaron przyjdzie po ciebie? Nie zrobi tego. Może zainteresowałaś go czymś, choć nie mam pojęcia, co w tobie zobaczył, ale nie wyobrażaj sobie, że dla ciebie narazi swoje życie.

Jego słowa zakuły w serce. Prawdą było to, że odkąd jasnowłosy oznajmił, że rezygnuje z szukania stalkera, to zaczęłam wątpić w to, co nas łączyło. Może i złapałby mnie za rękę, odciągając od nadjeżdżającego auta, ale czy byłby w stanie zaryzykować swoje życie, żeby mi pomóc? Ta myśl wwiercała się w czaszkę.

– Wydaje mi się, że już raz przyszedł do ciebie, gdy mnie nachodziłeś.

– Pierwszy i ostatni.

– Nie byłabym tego taka pewna.

– Za to ja jestem i to wystarczy – oznajmił, pochylając się w stronę mojej twarzy.

Nóż błysnął w słabym świetle lampy, gdy skierował go w moją stronę. Zamarłam, obserwując, jak zbliża ostrze. Odwróciłam głowę w bok, dzięki czemu odsunęłam się lekko od ostrej stali. Moje serce przyspieszało niczym koń na wyścigach. Z zamkniętymi oczami czekałam na ból, spowodowany rozciętą skórą, ale zamiast tego poczułam, jak odsuwa nożem na bok kosmyki włosów. Wstrzymałam oddech. Nie miałam odwagi na to, żeby się poruszyć, czy chociażby rozchylić powieki.

– Kogo ze swoich przyjaciół lubisz najbardziej? – Niski głos wybrzmiał tuż przy moim uchu. Otworzyłam gwałtownie oczy. Odnalazłam spojrzeniem czarnowłosego, który cofnął się o dwa kroki. Bawił się nożem, kręcąc rękojeścią.

– Co?

– Theodor Graves, Vivien Russell, Ruby Vaughn?

– Czy wy wszyscy jesteście jacyś popieprzeni? Odwalcie się od moich przyjaciół! – wycedziłam, czując, że mam już dość.

– Starlight Street trzynaście, Vermilion Lane sto czterdzieści osiem, Ivory... – wymieniał nazwy ulic przyjaciół, a we mnie coś się zagotowało.

– Dobra, dobra! Starczy. Już się popisałeś, pokazałeś co umiesz. Więc? Czego tym razem chcesz? Na czyim grobie mam zostawić pieniądze?

– Tym razem przyjdę po nie osobiście, Katherine.

– Ile?

– Milion.

– Do kiedy?

– Masz tydzień.

– Czy ty myślisz, że ja śpię na pieniądzach? Skąd, do jasnej cholery, mam ci wziąć milion dolarów w cholerny tydzień?

– To nie moje zmartwienie.

– Aaron się dowie.

– Sam mu to powiem.

– Chyba sobie żartujesz...

Mężczyzna jednym susem znalazł się tuż przy mnie. Przyłożył końcówkę ostrza do mojej brody i docisnął ją do skóry. Starając się uniknąć skaleczenia uniosłam głowę, przez co patrzyłam z góry na jego zmrużone, pełne niewypowiedzianej groźby oczy.

– Zapamiętaj to sobie raz na zawsze, Katherine: ja nigdy nie żartuję – mówił, a ciepły oddech ogrzewał mój policzek. – Wystarczy mi godzina, żeby pozbawić życia twoich trzech przydupasów, a potem kolejna, żeby dorwać ciebie i sprawić, że będziesz marzyła o tym, żeby się sprzedać, byle zarobić dla mnie pieniądze.

Oddychałam głęboko, choć coś w moim gardle ścisnęło się boleśnie, zmniejszając dopływ tlenu. Serce waliło mocno i miałam wrażenie, że jego bicie rozchodziło się echem po całym pomieszczeniu.

Nagle nie czułam już tej samej pewności siebie, co przed chwilą. Uleciała ze mnie cała odwaga. Miałam ochotę skulić się, zaszlochać, krzyczeć z bezradności i wściekłości.

Kolejny raz ktoś groził moim przyjaciołom. Każdy kolejny dzień upewniał mnie w tym, że musiałam zniknąć z ich życia, nie narażając już nigdy więcej.

Od dawna goniły mnie demony przeszłości, depcząc po piętach. Tłamsiły, krzyczały, poniewierały i krzywdziły, aż sama stałam się jednym z nich. Bo prawdą było to, że byłam potworem, który nie powinien mieć przywileju stąpania po tym świecie.

– Zrozumiałaś, czy powtórzyć dosadniej?

– Zrozumiałam – wysapałam.

– Grzeczna dziewczynka. – Odsunął się, więc odetchnęłam z ulgą.

Wtedy w pokoju wybrzmiał dzwonek mojego telefonu.

Wzrok Kaima poszybował gdzieś za mnie. Poszedł w tamto miejsce, po czym wrócił, trzymając w dłoni moją własność.

– Kto to? – Pokazał wyświetlacz, na którym widniał nieznany numer.

– Nie wiem.

Widziałam, jak nacisnął czerwoną słuchawkę. Dzwonek przestał grać.

Ręka chłopaka, trzymająca urządzenie, wysunęła się w stronę biurka, ale wtedy telefon ponownie zadzwonił.

– Odbiorę. Jeśli to ktoś znajomy to powiedz, że nie masz czasu. Jeśli to Aaron, to możesz go pozdrowić. – Odebrał połączenie.

Przez chwilę nikt się nie odzywał. Kaim zamrugał, wpatrując się we mnie uważnie.

A potem z głośnika dobiegł zmodulowany głos:

– Cześć stokrotko. Dzień dobry, Kaim. 

━━ ♟ ━━

Pozdrawiam wszystkie Kaimiary, doczekałyście się 😂.

Tak jak pisałam na swojej tablicy: reszta rozdziałów będzie pojawiała się tylko raz w tygodniu, w soboty. W międzyczasie zapraszam do drugiej książki: Za rozbitym lustrem.

Statystyki:

7 stron A5 (253/321)

2204 słów

14577 znaków ze spacjami 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro