ROZDZIAŁ 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 3

287 dni

– Przykro mi, ale nie możemy udostępnić pani nagrań. Tak jak mówiłam, proszę zgłosić się na policję. Tylko im możemy wydać rejestry z kamer – oznajmiła młoda kobieta, siedząca prosto jak struna po drugiej stronie szyby.

– Dziękuję – rzuciłam, odwróciłam się na pięcie i pośpiesznie wyszłam z poczty.

Byłam wściekła.

Gdybym dostała dostęp do kamer to przesiedziałabym tam cały dzień, albo nawet i dłużej, żeby tylko zobaczyć kto wysłał mi ten cholerny list.

Już wcześniej podejrzewałam, że nikt nie pokaże mi nagrań od tak. Wstyd się przyznać, ale miałam nadzieję, że wezmę pracownika poczty na litość, licząc na to, że będzie kojarzył mnie z telewizji. Śmierć rodziców nie przeszła bez echa; przez pierwszy miesiąc była na ustach mieszkańców, w telewizji i gazetach jako brutalna tragedia w Alverton. Mimo że miasto nie należało do najspokojniejszych, to wydarzenie wyjątkowo wstrząsnęło mieszkańcami. Przecież szanowana, bogata i ważna rodzina Harvey była dumą tego miejsca. Na samą myśl miałam ochotę parsknąć śmiechem.

Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy sprawca sam zgłosił się na policję. Mieszkańcy nie mieli się już czego obawiać, więc temat szybko ucichł, zastąpiony kolejnymi interesującymi nowinkami, takimi jak: pojawienie się nowego straganu z jajkami na rynku, czy przyłapanie gubernatora na zdradzie przez dziennikarkę.

Niestety mój plan nie wypalił – kobieta pracująca na poczcie nie zgodziła się na udostępnienie nagrań. Nie wiedziałam co robić.

Naszyjnik, który dostałam razem z groźbą poprzedniego dnia był jedną z cennych pamiątek rodzinnych. Matka ubierała go rzadko, zazwyczaj na wyjątkowo ważne okazje, takie jak firmowe bankiety, czy wyjścia do restauracji z ważnymi wspólnikami. Najczęściej jednak widywałam go na specjalnym, porcelanowym stojaku, będącym połówką kobiecej twarzy. Był schowany w szklanej szafie na kluczyk, w której trzymała większość kosztowności, w tym biżuterię.

Nie raz jako dziecko zakradałam się do jej sypialni, żeby z wypiekami na twarzy podziwiać czarny brylant w kształcie serca, otoczony szesnastoma maleńkimi diamentami. Wyobrażałam sobie, jak zakładam łańcuszek z białego złota, ubieram przepiękną suknię i wyruszam na bal, gdzie poznaję przystojnego, niebieskookiego księcia a całe moje życie się odmienia jak u Kopciuszka. Naprawdę wiele wtedy bym dała za spełnienie tego marzenia.

Raz nawet odważyłam się wyjąć naszyjnik z szafy i wziąć do ręki po tym, jak udało mi się ukradkiem podejrzeć gdzie jest schowany kluczyk. Samo to, że trzymałam w drżących dłoniach coś tak ważnego sprawiało, że w nocy nie mogłam zasnąć. Mama na szczęście nigdy się o tym nie dowiedziała. A może to świadomość, że się dowie, sprawiała, że nie mogłam spać? Nie pamiętałam.

,,Jakim cudem naszyjnik znalazł się u kogoś obcego? I dlaczego w ogóle do mnie wrócił?" – zastanawiałam się w myślach. Był wart tyle, że zapłaciłabym rachunki za dom na kilka następnych miesięcy, a jednak ktoś postanowił go wysłać w ramach groźby, zamiast sprzedać. Jak wielki w takim razie był dług rodziców, skoro ta błyskotka nie wystarczyła na jego spłatę?

Po przeczytaniu liściku poprzedniego dnia od razu poderwałam się z kanapy i szybkim, pewnym krokiem poszłam do sypialni rodziców. Otworzyłam drzwi, stając w progu. Byłam tam jedynie raz, kilka dni po ich śmierci. Wtedy naszyjnik był na swoim miejscu. Siedziałam na podłodze, wpatrując się w niego i wdychając cytrusową woń ulubionych perfum ojca, nadal unoszący się w powietrzu.

Później zapach zniknął. Zostało tylko mgliste wspomnienie życia, które niegdyś biło w tym pomieszczeniu.

Podeszłam do szafy z biżuterią, w której porcelanowa połowa twarzy wpatrywała się we mnie swoim czujnym okiem, jakby obwiniając mnie o brak naszyjnika. Otworzyłam drzwiczki i umieściłam na stojaku jego własność, po czym rozejrzałam się, próbując dostrzec czy zginęło coś jeszcze. Wszystko inne było na swoim miejscu. Zamknęłam szafkę, marszcząc brwi. Więc nie chodziło o samą kradzież. Naszyjnik miał posłużyć jedynie za groźbę i uświadomienie mi, że nie mogę czuć się bezpiecznie we własnych czterech ścianach.

Ktoś wziął naszyjnik z mojego domu. Ta myśl uderzyła we mnie z mocą rozpędzonego pociągu. Wcześniej ogarnęła mnie złość z powodu szantażu i kradzieży, ale dopiero teraz uświadomiłam sobie coś tak oczywistego. Ktoś wszedł do mojego domu i zabrał własność mamy.

Nie miałam już swojej bezpiecznej przystani.

Tamtej nocy prawie w ogóle nie spałam. Wsłuchiwałam się w grobową ciszę, przerywaną jedynie spokojnym oddechem Pianki i raz co raz rzucałam sporzenia na szafkę nocną, w której schowany był pistolet. Kilka razy miałam wrażenie, że słyszałam kroki na korytarzu, ale sprawdzeniu całego domu nikogo nie odnalazłam.

Z samego rana byłam zbyt zmęczona i nerwowa, żeby w ogóle myśleć o wybraniu się do szkoły.

Po powrocie z poczty od razu skierowałam się do pokoju rodziców. Zamknęłam za sobą drzwi, chcąc odciąć się od całego świata, po czym osunęłam się na podłogę.

Ciepłe łzy spływały po policzkach, tworząc wodospady żalu, cierpienia i bezradności. Z gardła wydobył się niekontrolowany szloch, po którym już nie powstrzymywałam emocji. Krzyczałam, zatapiając dłonie we włosach.

To nie powinno tak wyglądać.

Wszystko, co mnie otaczało, wyglądało jakby właściciele tego pokoju wyszli na chwilę z zamiarem rychłego powrotu. Kołdra leżała odrzucona tak, jakby ktoś przed chwilą wstał z łóżka. Na krześle przewieszony szlafrok czekał na właściciela, tak samo jak szklanka niedopitej wody stojąca na mahoniowym biurku.

To nie miało się tak skończyć. Może jeszcze kilka lat temu cieszyłabym się z ich śmierci, ale od jakiegoś czasu miałam zupełnie inny plan.

Niestety moi rodzice po raz kolejny zrobili mi na złość.

━━ ♟ ━━

– Zgłosisz to na policję? – spytał Theo, wyraźnie rozemocjonowany opowieścią o tajemniczej groźbie. Vivien również była poruszona, ale wydawała się bardziej przestraszona, niż zła.

Grzebałam widelcem w ziemniaczanym purèe, tworząc prowadzące donikąd ścieżki. Siedzieliśmy we trójkę przy stole w salonie, jedząc coś na wzór obiadu. Theo zrobił sobie kanapki z szynką, a Vivien usmażyła jajecznicę. Przez chwilę chciałam poprosić ją o zrobienie dodatkowej porcji dla mnie, ale w myślach zobaczyłam wspomnienie tamtego dnia, kiedy wykonując jedno z zadań fałszywej listy smażyłam jajka. Od razu przeszła mi ochota na to danie, więc odgrzałam sobie na patelni zrobiony poprzedniego dnia obiad.

– Tak. Ktoś włamał się do domu, a ja nawet nie miałam o tym pojęcia. Zawsze zamykam wszystkie drzwi na klucz, więc jakim cudem wszedł do środka? Oknem? Kominem?

– Święty Mikołaj to raczej nie był. Może kiedyś przypadkiem zostawiłaś otwarte drzwi, albo balkon? – dopytywał Theo, nerwowo stukając palcami o drewniany blat.

– Wątpię.

– W każdym razie zostaniemy z tobą przez kilka dni, jeśli chcesz. Rozmawialiśmy o tym z Theo, jak zadzwoniłaś. – Vivien skończyła jeść, więc podeszła do zlewu i zaczęła myć naczynia. Miałam zmywarkę, ale ona zawsze uparcie zmywała ręcznie, twierdząc, że to kwestia przyzwyczajenia.

– Jasne, byłoby super. Może szybko znajdą tego gnoja po odciskach palców, czy coś – oznajmiłam, nie chcąc przyznać głośno, jak bardzo wyczekiwałam tej propozycji. Jeśli nie padłaby ze strony przyjaciół to planowałam sama wyjść z inicjatywą. Nie było mowy o tym, żebym spędziła kolejną bezsenną noc w domu, do którego ktoś włamał się bez żadnych śladów.

Po wspólnym posiłku zamknęłam się w łazience. Wybrane wcześniej ciuchy odłożyłam na szafkę, po czym zaczęłam się przebierać. Zdejmując domowe dresy myślałam o tym, co powiedzieć na komisariacie, przez co zagapiłam się i zapomniałam odwrócić od lustra. Westchnęłam, chcąc ustawić się do niego tyłem, ale coś mnie powstrzymało.

Za szkłem wpatrywała się we mnie postać, która wydawała się obca, choć bardzo dobrze ją znałam.

Brązowe kosmyki włosów z rudym odcieniem spływały kaskadami wzdłuż ciała, zasłaniając niewielkie piersi. Od cebulek były zupełnie proste, a dopiero na wysokości brody zaczynały się falować. Ich struktura to prezent od mamy, która miała bujne, kręcone loki. To chyba jedyny prezent podarowany przez nią, z którego się cieszyłam.

Sińce pod oczami przybrały szarofioletowy kolor, co w połączeniu z przekrwionymi białkami i bladą cerą zmieniło mnie w chodzące zombie. Byłam przyzwyczajona do tego widoku, towarzyszącego mi nieustannie od ponad roku. Już nawet nie miałam nadziei na to, że kiedyś ujrzę w lustrze zdrową, radosną twarz i błyszczące szaroniebieskie oczy.

Zjechałam wzrokiem niżej, wzdłuż wychudzonego ciała. Nie chciałam tego widzieć, ale nie potrafiłam przestać się wpatrywać. Gdy doszłam do brzucha, nie wytrzymałam. Miałam ochotę zbić lustro gołymi rękoma, ale zamiast tego chwyciłam najbliższy ręcznik i zasłoniłam gładką taflę, tym samym przeganiając demony przeszłości.

Oparłam się o plecami o zimną, kafelkową ścianę, zamykając oczy. Chłód wręcz szczypał w skórę pleców, skutecznie skupiając moją uwagę. Oddychałam głęboko, starając się uspokoić szalejące serce. Udało mi się dopiero po kilku minutach.

Przez ten chwilowy atak paniki zdążyłam oblać się potem. Postanowiłam wziąć szybki, zimny prysznic, po którym wskoczyłam w szerokie, dżinsowe spodnie i białą, zdecydowanie za dużą koszulkę. Nawet nie spojrzałam na kosmetyczkę, jak zwykle rezygnując z makijażu.

Po odświeżeniu się zbiegłam po schodach na parter, żeby poinformować przyjaciół o wyjściu. Odnalazłam ich w salonie, zajętych oglądaniem jakiegoś dziwnego filmu, w którym właśnie wielki pająk rozmawiał z astronautą w statku kosmicznym.

– Idę na komendę, wrócę niedługo.

– Czekaj, przecież idziemy z tobą! – rozkazał Theo, który wstając z kanapy prawie wylał kawę z różowego kubka w kształcie głowy słonia. – Cholera.

– Nie, zostańcie – powiedziałam, co poskutkowało zaskoczeniem wymalowanym na twarzach przyjaciół. – To niedaleko, a ja po drodze chcę zebrać myśli. Stresuję się tymi zeznaniami.

– Daj spokój, z nami będzie ci raźniej. Poza tym niedługo się ściemni – nalegała Vivien.

– Nie, serio. Poczekajcie na mnie w domu. – Odwróciłam się i skierowałam do wyjścia, nie dając im możliwości na odpowiedź.

– Hej, Kathy! – wołała za mną przyjaciółka, gdy zamykałam drzwi. Słyszałam, jak wstała i wyszła z salonu, chcąc mnie dogonić, więc przyspieszyłam kroku udając, że jej nie usłyszałam.

Naprawdę potrzebowałam się przejść w samotności. Szczególnie po tym, co stało się w łazience.

Szybkim krokiem ruszyłam w stronę komisariatu. Po drodze zaczęłam żałować, że nie ubrałam się cieplej, bo zwodnicze, jasne słońce skutecznie mnie oszukało. Było dość chłodno. Objęłam się ramionami, przemierzając opustoszałą ulicę.

Nie wiem, czy to z powodu wędrowania myślami gdzieś daleko, czy może przez złudne poczucie bezpieczeństwa spowodowane przebywaniem na mieście w biały dzień, ale nie zauważyłam, że od jakiegoś czasu ktoś za mną szedł. Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy doleciał do mnie mocny, leśny zapach a sekundę później poczułam dłoń na ustach. Wciągnęłam gwałtownie powietrze do płuc i chciałam się odwrócić, ale ktoś złapał mnie w talii i zmusił do skierowania w wąską, zacienioną uliczkę.

Próbowałam krzyczeć, ale z gardła wydobywał się jedynie stłumiony dźwięk. Wyrywałam się i szarpałam, próbując zdjąć przyciśniętą do ust dłoń, aż zatrzymaliśmy się za kontenerem.

– Cicho. – Męski głos wyszeptał tuż nad moim uchem.

Zamarłam, czując, jak coś zimnego i ostrego wędruje po mojej szyi. Nadal trzymałam nieznajomego za rękę, ale już nie tak kurczowo. Bałam się wykonać jakikolwiek ruch.

Słychać było jedynie nasze oddechy – mój, rwący, niespokojny i jego – głęboki, opanowany. Gdzieś w oddali po ulicy poruszały się samochody, a ptaki śpiewały radośnie, zupełnie nieświadome horroru, którego bohaterką właśnie byłam.

– Dokąd się wybierasz? A, tak, złożyć zeznania – powiedział, nie dając możliwości na odpowiedź.

,,Skąd o tym wiesz?" – zapytałam w myślach, zastanawiając się, czy to nie był jakiś głupi żart, ale sposób, w jaki brutalnie zaciągnął mnie w ślepą uliczkę i poważny ton głosu wcale na to nie wskazywał.

– Zamiast szykować pieniądze wolisz tracić czas na takie pierdoły? Nie szkoda ci życia? – spytał, a ciepły oddech musnął moje ucho. Włoski na karku stanęły mi dęba. – Bo dla mnie twoje życie jest bezwartościowe. Zostałaś sama, Katherine. Zupełnie sama na tym wielkim świecie, w którym nikt cię nie obroni, jeśli pójdziesz na policję, a na grobie twoich rodziców w wyznaczonym dniu nie pojawi się konkretna kwota. Rozumiesz?

Miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Łzy, które wydostawały się z oczu spływały na męską dłoń. W pewnym momencie kciuk przesunął się po moim policzku, tak, jakby chciał zetrzeć słony ślad, po czym znieruchomiał, dotykając dolnych rzęs. Po chwili palec cofnął się z powrotem.

– Kiwnij głową, jeśli rozumiesz, co do ciebie mówię.

Kiwnęłam.

– Teraz puszczę cię, a ty nie odwracając się za siebie wrócisz prosto do domu. Nie powiesz nikomu o naszym spotkaniu. Niech twoi przyjaciele myślą, że zgłosiłaś sprawę a za kilka dni dowiedzą się od ciebie, że złapano gościa od listu. Nikt się nie dowie o naszej małej umowie. Będę twoim cieniem, depczącym po piętach. Jeśli zrobisz coś inaczej, to znajdę ciebie i każdą osobę, na której ci zależy nawet na końcu świata, a wtedy zrobię coś o wiele, wiele gorszego, niż teraz.

Wystawił demonstracyjnie dłoń ubraną w czarną, skórzaną rękawiczkę, w której trzymał tego samego koloru nóż motylkowy. Otworzyłam szeroko oczy i wstrzymałam oddech, gdy zbliżał przedmiot do mojej twarzy. Poczułam, jak ostrze przejeżdża po szyi, zagłębiając się coraz bardziej w skórze, która zaczęła szczypać. W pierwszej chwili zamarłam, a do głowy wpadła mi niespodziewana myśl – ,,a gdyby...?" Straciłam rodzinę i sama dobijałam się coraz bardziej z każdym dniem. To nie było życie, a egzystowanie w wiecznej obawie o to, kiedy w końcu dopadnie mnie przeszłość.

,,Dlaczego nie miałabym umrzeć już teraz?" – spytałam samą siebie, czując coraz większe pragnienie żeby po prostu odpuścić. Poddać się, nie bać już każdego cienia, czy dźwięku, przecinającego ciszę.

Nie. Nie mogłam.

Nie teraz i nie w taki sposób.

Nie wolno mi było poddać się i kolejny raz narażać bliskich. Odpuszczenie byłoby zbyt proste, a ja nie zasługiwałam na łatwe zakończenie.

Pisnęłam, próbując się wyszarpnąć, ale poskutkowało to jedynie jeszcze większym bólem.

– Nie rzucaj się. Szkoda żebyś ubrudziła koszulkę.

Zimna stal oderwała się od skóry, a nogi się pode mną ugięły. Mężczyzna wyczuł to, bo złapał mnie mocniej w pasie, przyciskając do twardej klatki piersiowej.

– Teraz cię puszczę. Pamiętaj o naszej umowie. – Zabrał ręce, dzięki czemu mogłam zacząć głęboko oddychać ustami. Drżałam na całym ciele ze strachu, ale zebrałam w sobie tyle odwagi, lub głupoty, żeby odezwać się do napastnika.

– Jak mam wytłumaczyć rozcięcie? – spytałam półszeptem, dotykając zranionego miejsca. Gdy oderwałam dłoń od skóry ujrzałam niewielkie plamy krwi.

– Jesteś mądrą dziewczynką, Katherine. Na pewno coś wymyślisz.

– Dlaczego to robisz? Co zrobili moi rodzice?

– Nie wiesz? – Milczał przez chwilę, a gdy nie odpowiedziałam oznajmił: – Poszperaj trochę w ich dokumentach, chyba masz do nich dostęp. Poczytaj o leku, który wyprodukowali. Nazywał się Morph.

Zmarszczyłam brwi, szukając w myślach jakiejkolwiek wzmianki o tej nazwie, ale niczego nie pamiętałam. Nie rozumiałam, co jakiś lek miał wspólnego z tym szantażem, ale z pewnością zamierzałam się dowiedzieć.

– Kim ty w ogóle jesteś?

– Już mówiłem, Katherine. Jestem twoim cieniem. A teraz idź, czas na rozmowę się skończył.

Cholernie kusiło mnie, żeby się odwrócić i zobaczyć, kto za tym wszystkim stał, ale wiedziałam, że wtedy nie miałabym szans na ucieczkę. W promieniu kilku przecznic nie było żywej duszy.

Zakrywając zakrwawione miejsce dłonią ruszyłam przed siebie. Kilka sekund później usłyszałam, że mężczyzna również odchodzi.

Pierwsze kroki na trzęsących się nogach były ciężkie, ale gdy tylko upewniłam się, że jestem w stanie iść, przyspieszyłam.

Nie odwróciłam się za siebie przez całą drogę do domu.

━━ ♟ ━━

No, to zaczynamy akcję 🖤🖤. I poznajemy jedną z moich ulubionych postaci w całej książce! Nie mogę się doczekać, aż poznacie lepiej tego jegomościa (choć nie liczcie na wiele 🤭).

Swoją drogą, co takiego odwalili rodzice Kathy? Obstawiamy zakłady!

No i koniecznie muszę powiedzieć, że nie spodziewałam się aż tak dużej dawki Waszych komentarzy!!! Czytałam je z wypiekami na twarzy i bananem na ustach :D. Jestem bardzo, bardzo, bardzoooo wdzięczna, bo tak, jak już raz pisałam: dzięki nim przeżywam tą historię na nowo, z Wami 🖤.

Wrzucam również Spis Postaci, dzięki którym możecie pogłębić swoje wyobrażenie o bohaterach. Dodaję go na końcu rozdziałów.

Dzisiejsza zbiórka: https://www.siepomaga.pl/teodor-kuzminski (łącze w komentarzu).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro