ROZDZIAŁ 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 31

Okazało się, że Kaim jednak przyprowadził mnie do swojego domu. Kojarzyłam drogę, więc pół godziny spaceru na chwiejnych nogach starczyło, żeby wrócić do siebie. Przez całą trasę zaciskałam zęby tak mocno, że aż dziwne, że nie pękły.

Byłam wściekła na niego i na to, że pozwoliłam szantażyście zbliżyć się do siebie na tyle blisko, że miał dostęp do mojego telefonu.

,,Kiedy? W którym momencie? W takiej sytuacji? Jak blisko był? Mógł mnie wtedy skrzywdzić?" - te i inne pytania krążyły po głowie.

Nawet nie zarejestrowałam momentu, w którym trzasnęłam drzwiami wejściowymi.

- Kate! - zawołał Aaron, zrywając się z krzesła w kuchni. - Gdzie byłaś? Dzwoniłem, miałaś wyłączony telefon, a twoi przyjaciele...

- Rozmawiałeś z nimi? - Spojrzałam na niego kątem oka, podczas zdejmowania butów.

W uszach szumiał dźwięk mojego imienia, wypowiedzianego przez chłopaka. Jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłam.

- Tak, wziąłem ich numery z kartki na lodówce. Wiesz, co mi powiedzieli? Każde z nich stwierdziło, że jesteś u nich w domu. - Pokręcił głową z dezaprobatą.

Nie mogłam powstrzymać się przed parsknięciem śmiechem.

- To nie jest zabawne, Kate. Martwiłem się.

- Martwiłeś się? Ciekawe - wymamrotałam i wyminęłam go.

Zerknęłam na zegar i chwyciłam jabłko. Wgryzłam się w czerwoną skórkę, uświadamiając sobie, że spędziłam u Kaima kilka dobrych godzin, bo właśnie zbliżała się północ.

- O co chodzi, Kate? Powiesz mi?

- Tyle czasu moje imię nie przechodziło ci przez gardło, a teraz rzucasz nim na lewo i prawo? - sarknęłam. Wiedziałam, że postępuję głupio, wyżywając się na nim, ale nie potrafiłam przestać. Nagromadzone we mnie emocje rozpaczliwie szukały ujścia.

- Co cię ugryzło?

- Twój brat mnie... - ucięłam, szukając odpowiedniego słowa. - Porwał.

- Co? - wydusił i otworzył szeroko oczy.

- Pstro. To, co słyszysz. Zaszedł mnie od tyłu i wstrzyknął coś w szyję. Jebany... - wysyczałam. Zdołałam się pohamować. Wzięłam głęboki wdech, a potem wydech, ale to zupełnie nic nie dało.

- Nie wierzę. Po prostu nie wierzę. Co zrobił? - wycedził, przykładając dłoń do czoła.

- Przywlókł mnie do swojego domu, związał i znów zaczął szantażować. Stwierdził, że mimo waszej - zrobiłam cudzysłów w powietrzu - umowy, może mnie trochę postraszyć.

- Zabiję go.

- Przestań, on...

- Kate. Posłuchaj mnie uważnie. - Podszedł bliżej. Zatrzymał się w odległości jednego kroku i wyciągnął ręce, żeby złapać moje dłonie, ale wycofał się w ostatniej chwili. Przejechał ręką po swojej twarzy, po czym uciekł spojrzeniem. - Nie powinienem tego mówić, ale muszę, bo widzę, że zupełnie nie rozumiesz powagi sytuacji.

Skrzyżowałam ręce na piersi i czekałam na dalsze słowa Aarona. Kto jak kto, ale ja chyba najbardziej ją rozumiałam.

- Jeśli kiedykolwiek myślałaś, że moja praca jest... zła, to jego jest jeszcze gorsza. To nie jest dobry człowiek, Kate.

- Co ty nie powiesz? - Moja brew poszybowała w górę. - A to nie tak, że włamał się do mojego domu, napadł mnie dwa razy na ulicy, szantażował i groził?

- A mimo to mam wrażenie, że się go nie boisz.

- Sam powiedziałeś, że macie umowę, przez którą nic mi nie zrobi.

- Mimo wszystko nie wolno mu ufać.

- I kto to mówi? - Parsknęłam, po czym wyminęłam go. Podeszłam do lodówki i wyjęłam z niej sok pomarańczowy, który nalałam do szklanki.

- Co masz na myśli?

- A tobie można ufać? - spytałam, zanim ugryzłam się w język.

Byłam odwrócona do niego tyłem, ale i tak wiedziałam, że w tamtym momencie w jego oczach pojawiło się rozczarowanie.

- Możesz mi ufać, Kate.

Coś zakłuło mnie w sercu, gdy uświadomiłam sobie, że naprawdę mu nie ufałam. Od jakiegoś czasu mieszkaliśmy razem i zachowywaliśmy się jak stare, dobre małżeństwo, choć tak naprawdę prawie nic o sobie nie wiedzieliśmy. Jakimś cudem udało nam się wykreować własną, piękną bańkę mydlaną, której przeznaczeniem było przecież kiedyś pęknąć.

- Sama to ocenię - wymamrotałam. Upiłam łyk soku, nieco zbyt gwałtownie odłożyłam szklankę na blat, po czym nie patrząc na Aarona, skierowałam się na piętro.

Nie rozmawialiśmy więcej tamtego wieczoru. Wzięłam długi, gorący prysznic i położyłam się do pustego łóżka. Wyszedł z domu. Wysłał jedynie SMS-a z informacją, że wróci później.

Zasnęłam z plątaniną myśli w głowie.

Obudziło mnie skrzypienie drzwi. Rozchyliłam opuchnięte od snu powieki i ujrzałam Aarona wchodzącego do pokoju. A zaraz za nim wszedł Kaim.

- Co się dzieje? - spytałam nieufnie, podrywając się do siadu.

Jasnowłosy uniósł kącik ust. Usiadł na łóżku, obok mnie, a Kaim oparł się o framugę drzwi, splótł ręce na piersi i skrzyżował nogi w kostkach. Wlepiał w nas spojrzenie ciemnych, surowych oczu, gdy jego brat uniósł dłoń i pogładził kciukiem mój policzek.

- Co jest grane, Aaron? - Przeskakiwałam między nimi spojrzeniem.

- Poszedłem do Kaima i pogadaliśmy trochę. Powiedział mi o telefonie od stalkera - oznajmił, a w jego głosie słychać było nutę żalu. Szybko jednak zniknęła. - Postanowiliśmy na chwilę zawiesić topór wojenny.

Rzuciłam mu pełne niedowierzania spojrzenie. Coś mi tu nie grało. Przysięgłabym, że prędzej piekło zamarznie, niż ta dwójka będzie ze sobą dobrowolnie współpracować.

- Pogadaliście czy...

- Tym razem po prostu rozmawialiśmy - wtrącił Kaim.

Przyglądałam się mu przez chwilę. Ciemne oczy błyszczały, rzucając prowokujące spojrzenie. Omiotłam wzrokiem dumną twarz, a następnie zjechałam niżej, do tatuażu na szyi. Czarne pióra poruszyły się lekko, gdy mężczyzna przełknął ślinę.

- Więc? Co zamierzacie? - Skupiłam uwagę z powrotem na Aaronie. Nie miałam zamiaru dowiadywać się niczego od jego szurniętego brata.

- Poszukamy razem tego psychola. Ja zasięgnę języka u ludzi Edwarda, a Kaim w swoim gronie.

Ugryzłam się w język, choć miałam ochotę powiedzieć, że przecież psychola nie trzeba szukać daleko - właśnie opierał się o framugę.

- Przecież mógłbyś zrobić to sam.

- Tak będzie szybciej, Kate. Zaufaj mi.

Zacisnęłam zęby. Przecież rozmawialiśmy już na ten temat.

- Okej, a teraz co będziemy robić? Po coś tu razem przyszliście.

Na ustach Aarona pojawił się zawadiacki uśmiech. Zdążyłam zaledwie mrugnąć, zanim mężczyzna zbliżył usta do mojego ucha.

- Teraz możemy trochę odpocząć - wymruczał, a ciepły oddech połaskotał skórę. Spłonęłam rumieńcem i łypnęłam okiem na Kaima.

- Ale twój brat...

- Nie przejmuj się nim.

- Co... - zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć, ponieważ miękkie usta wpiły się energicznie w moje wargi.

Otworzyłam szeroko oczy i chciałam się odsunąć, ale silna dłoń zanurkowała w moich włosach i zamknęła w potrzasku. Nie widziałam innej opcji, jak tylko ugryźć natręta. Aaron syknął i odsunął się, szczerząc zęby.

- Pirania.

- Co ty wyprawiasz? Nie jesteśmy tu sami - wysyczałam.

- Nie zwracajcie na mnie uwagi - oznajmił Kaim. Spojrzałam na niego jak na wariata, a Aaron znów się zbliżył i zaczął muskać kciukiem moją dolną wargę.

- Upadliście na głowę? Ćpaliście coś?

- Oj, cicho już. - Aaron wymamrotał z niezadowoleniem i znów natarł na moje usta. Chciałam odpowiedzieć z oburzeniem, że nie mam zamiaru brać udziału w tej szopce, ale mężczyzna mi na to nie pozwolił. Jego język wdarł się do ust, spotykając z moim, a dłoń chwyciła za kark. I choć zupełnie tego nie chciałam, to i tak po kręgosłupie przeszedł mnie dreszcz, a w podbrzuszu zapłonął ogień.

Zwiedziona jakimś zwierzęcym, pierwotnym pragnieniem poddałam się i oddałam pocałunek. W odpowiedzi usłyszałam niski pomruk, od którego zakręciło się w głowie. Nasze ruchy stały się gwałtowne, desperackie.

Aaron położył dłonie na mojej talii. Nawet nie zarejestrowałam momentu, w którym podniósł mnie i posadził na biurku. Usadowił się między moimi nogami, a ja ze wszystkich sił powstrzymywałam się, żeby nie przywrzeć do niego biodrami.

W końcu nasze usta oddaliły się od siebie. Brakowało mi tchu, a twarz z pewnością zmieniła kolor na purpurowy.

Mężczyzna oparł swoje czoło o moje i zaśmiał się nonszalancko.

- Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się tego - oznajmił. W jego oczach błyszczały srebrne ogniki.

Rozchyliłam usta w zaskoczeniu, gdy długie palce wślizgnęły się pod ramiączko koszulki i zsunęły je po ramieniu, powoli, leniwie, jakby od niechcenia.

Pospiesznie poprawiłam koszulkę i zeskoczyłam z biurka.

- Uspokój się - upomniałam go.

- Możecie kontynuować. Mnie to nie przeszkadza - odparł Kaim. Posłałam mu zszokowane spojrzenie. Stał cały czas w tej samej pozycji, a w jego oczach czaiło się coś niepokojącego.

- C-co?

Aaron wyszczerzył się drapieżnie, po czym objął mnie w talii i zaczął całować szyję. Gorące usta i smukłe dłonie błądzące po plecach skutecznie przyćmiewały rozum.

- Poczekaj...

- Przecież powiedział, że mu nie przeszkadza.

Miękkie wargi parzyły skórę, wytyczając szlak wiodący coraz niżej i niżej, od szyi, aż do obojczyka. Był zaborczy, natrętny, co zupełnie do niego nie pasowało.

- Ale mi to przeszkadza! - Odsunęłam się gwałtownie.

Przez chwilę łypaliśmy na siebie spojrzeniem. W końcu Kaim odbił się od framugi i skierował w naszą stronę powolnym, kocim krokiem.

- Słabo ci idzie - rzucił w stronę brata, na co ten parsknął pod nosem.

Obserwowałam, jak czarnowłosy zbliżał się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Było w nim coś niepokojącego, coś na wzór wyzwania, kpiny, i chyba... głodu? Wzdrygnęłam się.

Potem wszystko potoczyło się cholernie szybko.

Aaron cofnął się, gdy Kaim rzucił się w moją stronę jak dzikie zwierzę na swoją ofiarę. Złapał mnie za kark, mocno, boleśnie, a następnie złączył nasze wargi w brutalnym pocałunku.

Jęknęłam. Ni to w proteście, ni to z zaskoczenia.

W jego ruchach nie było żadnej delikatności. Język wdarł się do moich ust, a urywane oddechy zlały w jedno. Przerwał pocałunek tylko na moment, żeby pchnąć mnie na ścianę. Sapnęłam, gdy plecy zderzyły się z twardą powierzchnią. Uniósł moje ręce nad głowę i unieruchomił jedną dłonią, drugą zaś powędrował na talię. Próbowałam się wyszarpnąć, ale nic to nie dało. W odpowiedzi ujrzałam jedynie błysk rozbawienia w oczach ciemnych jak smoła. Powiększone źrenice na chwilę stały się całym wszechświatem.

Zerknęłam kątem oka na Aarona, który przyglądał się tej scenie z zaciekawieniem i cwaniackim uśmieszkiem. Siedział na łóżku, podpierając się łokciami o poduszki. Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, ale w tym samym momencie Kaim naparł na mnie całym ciałem. Pierw zawładnął ustami, odbierając dech, a następnie poczułam na miednicy wybrzuszenie w jego spodniach. Świat zawirował. Nogi odmówiły posłuszeństwa. Mężczyzna wyczuł, że miękną mi kolana, bo ścisnął mocniej nadgarstki, dzięki czemu nadal trzymałam się w pionie.

Po chwili Kaim oderwał mnie od ściany. Poczułam za sobą twardą klatkę piersiową Aarona, który chwycił mnie za talię. Przywarł do mnie również biodrami, demonstrując swoje podniecenie. Jego usta znalazły się na moim karku. Całował, lizał i przygryzał każdy dostępny milimetr skóry, podczas gdy ja jedną ręką ściskałam w garści jego długie włosy, a drugą chwyciłam kark Kaima.

Zakleszczona między dwoma mężczyznami nie kontrolowałam westchnień, stęków ani drżenia. Podążałam za językiem Kaima, równocześnie próbując skupić się na doznaniach serwowanych przez Aarona. Obydwie męskości wciskały się w moje ciało, sprawiając, że nie byłam w stanie się kontrolować. Ocierałam się o nich jak kotka, a w głowie huczała tylko jedna myśl - więcej.

Z gardła wydostało się westchnienie, gdy zimna dłoń Kaima zanurkowała w moich spodniach. Stanowiło to tak bardzo zaskakujący kontrast do nagrzanej skóry, że aż pisnęłam, prosto w jego napuchnięte od pocałunku usta.

Palce prześlizgnęły się po podbrzuszu, aż dotarły do wrażliwego miejsca. Nie byłam w stanie dłużej skupiać się na walce naszych języków. Przerwałam pocałunek, odchyliłam głowę i oparłam ją o ramię Aarona. Jasnowłosy wsunął ręce pod koszulkę: wodził nimi po brzuchu, aż w końcu dotarł do piersi. Ścisnął je, po czym zaczął bawić się sutkami. Pociągnęłam za jego włosy tak mocno, że aż syknął.

Kaim poruszał palcami coraz szybciej i mocniej, w rytm moich westchnień. Zatopiłam paznokcie w jego szyi, gdy gwałtownie wsunął palec do mojego wnętrza.

- Och... - sapnęłam, nie będąc w stanie wydusić z siebie nic więcej.

I wtedy się obudziłam.

- Kate, wstaniesz?

- Hmpff... - wymamrotałam prosto w poduszkę.

- Muszę coś dzisiaj załatwić, a przedtem chciałbym ci coś pokazać.

Przed oczami stanęła mi scena ze snu. Usiadłam gwałtownie, jak porażona prądem i otworzyłam szeroko oczy. Podbrzusze nadal pulsowało, a ciało było rozgrzane. Momentalnie zrobiło mi się źle. To tylko sen, ale miałam cholerne wyrzuty sumienia. Nie można było mówić o zdradzie, ale właśnie tak się czułam - jakbym zdradziła Aarona.

Przetarłam twarz.

,,Skup się, Kathy. To tylko sen. Tylko cholerny, nic nieznaczący sen. Ale dlaczego, Boże, dlaczego był w nim Kaim?" - pomyślałam ze zgrozą.

Miałam przed oczami jego dziki wyraz twarzy, to, jak się ze mną obchodził, jak sprawiał, że odpływałam... I podobało mi się to.

Byłam przerażona. Musiałam jak najszybciej wyrzucić to z głowy.

Ziewnęłam, usiadłam na brzegu łóżka, przeciągnęłam się i zerknęłam na zegar ścienny. Była szósta rano. Rzuciłam Aaronowi niezadowolone spojrzenie, bo budząc mnie o tak nieludzkiej porze w dzień wolny urósł w moich oczach do rangi zbrodniarza wojennego. On jednak nie przejął się piorunami rzucanymi spojrzeniem. Beznamiętny, chłodny wyraz twarzy świadczył o tym, że w tamtym momencie nie było miejsca na żarty, czy przekomarzanki.

Dopiero gdy odwrócił się do mnie, ukazując całą twarz, dostrzegłam siniaka na policzku, rozciętą wargę i przekrwione oko.

Od razu spoważniałam.

- Co się stało?

- Nic się nie stało.

- Aaron, do cholery jasnej. Co się stało?

- Rozmawiałem z Kaimem.

Drgnęłam na dźwięk jego imienia. Nie pozwoliłam sobie jednak na to, żeby wspomnienie popieprzonego snu wróciło do głowy.

- Pięściami?

- Już raz rozmawialiśmy normalnie i nic to nie dało.

- Więc uznałeś, że pojechanie do niego i danie mu w mordę zadziała?

- Taką mam nadzieję.

Westchnęłam przeciągle i przymknęłam oczy. Gdy je otworzyłam, Aaron odwrócił głowę w bok. Wyglądał na przybitego, więc powstrzymałam się od długiego wykładu na temat tego, dlaczego nie podoba mi się to, co zrobił. Zamiast tego poszłam do łazienki po apteczkę.

Przemywając ranę odpowiednim środkiem, spytałam z przekąsem:

- Oberwał chociaż bardziej, niż ty?

- Tak. - Wyszczerzył zęby. - I wiesz, co? Jeszcze przed tym, jak obiłem mu tę parszywą mordę, widziałem, że ktoś przywalił mu w twarz. Zapytałem go o to. Wiesz, co powiedział?

- Hm? - zamruczałam, choć dobrze znałam odpowiedź.

- Że to pamiątka po tobie. Moja dziewczynka - oznajmił z dumą.

Uśmiechnęłam się z politowaniem i pokręciłam głową.

- Wy wszyscy jesteście nienormalni.

Parsknął śmiechem, po czym dał mi buziaka w usta, przez co rozsmarował na nich wcześniej nałożoną maść. Przewróciłam oczami i nałożyłam ją ponownie na poranioną wargę.

Gdy skończyłam zajmować się ranami, zapytałam:

- Więc, co chcesz mi pokazać?

- Zobaczysz na miejscu. Ubierz się i zejdź na dół, poczekam w aucie - oznajmił i wyszedł, wprawiając mnie w konsternację.

- Świetnie. Tak, pojadę z tobą. Dzięki, że zapytałeś - wymamrotałam.

Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, załatwiłam wszystkie potrzeby, a na koniec wypuściłam Piankę na podwórko. Nie byłam głodna, więc po drodze chwyciłam umyte wcześniej jabłko i zjadłam je w drodze do auta.

Jechaliśmy w ciszy, która była jedną z tych połowicznie komfortowych. Wierciłam się na siedzeniu, zastanawiając się nad tym, gdzie jedziemy. Miałam nadzieję, że nie na kolejną konfrontację z Kaimem. Na myśl o nim piekły mnie uszy, a rozum krzyczał - ,,idiotko, to chory zwyrol!".

Nie pomyliłam się o dużo z podejrzeniami.

Po czterdziestu minutach minęliśmy znak wjazdowy do miasta sąsiadującego z Alverton. Nie wjechaliśmy jednak do centrum, tylko skręciliśmy w las na obrzeżach. Gdyby nie ciężka atmosfera, panująca w aucie, to zażartowałabym, że wolę inne miejsce na zakopanie swoich zwłok.

Zatrzymaliśmy się w miejscu, w którym nie było zupełnie niczego, oprócz drzew i piaszczystej drogi. Aaron zaparkował auto, po czym wysiadł, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Odpięłam pas, śledząc chłopaka wzrokiem.

Wyszłam na mroźne powietrze. Wzdrygnęłam się i okryłam szczelniej białym szalikiem.

- Co tu robimy?

- Chodź.

Westchnęłam cicho, ale bez słowa ruszyłam za jasnowłosym.

Szliśmy tylko kilka minut, aż zatrzymaliśmy się przy stromym urwisku. Widok z klifu był przepiękny: rozciągał się przed nami bezkresny ocean, nad którym słońce powoli szybowało w górę, witając nowy dzień.

- Kate.

Odwróciłam się do Aarona. Jego ten obraz wcale nie interesował.

Wpatrywał się we mnie z wyczekiwaniem, więc podeszłam do niego. Białe, rozpuszczone włosy trzepotały na wietrze, a policzki i nos zaróżowiły się z powodu zimna.

Skierował wzrok na jedno z drzew rosnących najbliżej urwiska. Zrobiłam to samo. Już miałam zapytać, o co chodzi, gdy dostrzegłam nietypowe wyżłobienia na korze. Spojrzałam z niemym pytaniem na Aarona, który kiwnął głową, zachęcając mnie do podejścia bliżej.

Z każdym kolejnym krokiem coraz wyraźniej widziałam dwie, koślawe litery, a pod nimi podłużne, poziome kreski. Zmarszczyłam brwi i dotknęłam nacięcia. Nie rozumiałam ich sensu. Przejechałam palcem po literach ,,M" i ,,S", podczas gdy Aaron powoli zmierzał ku mnie.

- Mika Seyer - oznajmił, zatrzymując się tuż za mną.

- Inicjały? Kto to?

- Kaim Reyes. To anagram.

Zmarszczka między moimi brwiami pogłębiła się, gdy zjechałam wzrokiem niżej, do pociągłych kresek znajdujących się pod inicjałami.

Niektóre wyżłobienia były grubsze, inne bardziej płytkie, jakby zrobione w pośpiechu. Naliczyłam ich szesnaście, gdy Aaron powiedział:

- Każda z tych kresek to osoba, którą zabił.

Te słowa zmroziły krew w moich żyłach.

Odwróciłam się gwałtownie. Patrzyłam na chłopaka z przerażeniem, szukając w jego oczach iskry rozbawienia, czy czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że żartuje. On jednak był śmiertelnie poważny. Wpatrywał się we mnie z chłodem, który przenikał mnie aż do szpiku kości.

- O czym ty mówisz?

- Przyjechaliśmy tu, żeby pokazać ci, że Kaim naprawdę jest niebezpieczny. To, że mamy umowę, niczego nie zmienia.

- On naprawdę zabił tyle osób? Dlaczego? - Objęłam się ramionami, bo nagle zrobiło mi się jeszcze zimniej.

- Jego praca jest podobna do mojej, z tą różnicą, że jego zadania polegają głównie na likwidacji celów.

- Jest zabójcą na zlecenie?

Aaron pokiwał głową.

Powędrowałam wzrokiem do nacięć. Żołądek zawiązał mi się w supeł, a w gardle pojawiła się gula, utrudniająca oddychanie.

Szesnaście żyć.

- Kim byli?

- Nie wiem. Z tego, co udało mi się ustalić, to jego zlecenia obejmują zazwyczaj porachunki gangów, jakieś szemrane interesy. Raczej nie zwykłych, normalnych ludzi.

,,Czy te życia były mniej warte od innych?" - zastanawiałam się, wodząc palcem po każdym z nacięć. Złapałam się na tym, że próbowałam usprawiedliwić Kaima, wyobrażałam sobie, że wszystkie te osoby zrobiły w swoim życiu coś naprawdę złego. Nie potrafiłam dopuścić do siebie możliwości, że zginęli ot tak, bez żadnego powodu, z ręki samozwańczego kata.

Nagle do głowy wpadła mi niepokojąca myśl. Odwróciłam się do chłopaka i napotkałam lodowate spojrzenie. Ten chłód już od dawna nie był dla mnie barierą nie do przekroczenia.

- Ty też...?

Aaron skinął głową, po czym przeniósł wzrok na drzewo rosnące obok.

Podeszłam do niego, a w moim sercu coś pękło, gdy ujrzałam dwa nacięcia pod literami ,,R" i ,,C".

Pamiętałam jak powiedział o tym pierwszy raz. Ale dopiero wtedy, widząc te dwie kreski, to wszystko wydało się bardziej realne.

- Roaan Crewlane.

- Dlaczego akurat anagramy?

- Za dzieciaka czasami bawiliśmy się, udając, że jesteśmy zupełnie kimś innym. Zamiast wymyślać nowe imiona i nazwiska zmieniliśmy nasze, żeby mieć też cząstkę nas samych w nowych historiach. To było jeszcze przed tym, jak Kaim się od nas odwrócił.

- Jak sobie z tym radzisz?

- Z czym?

- Z tymi dwoma osobami.

Wiatr zawiał mocniej, zwiększając szum fal.

- To proste, Kate: albo oni, albo ja. Nie miałem wyjścia.

- Za to Kaim miał... Zapewne - wydusiłam. Zacisnęłam usta. Czułam ogromną ochotę oddalenia się od tego miejsca. - Możemy już stąd iść?

Aaron pokiwał głową, po czym objął mnie i złożył pocałunek na czubku głowy.

- Rozumiesz już, że nie wolno nam igrać z Kaimem?

- Tak. Ja... domyślałam się, czym może się zajmować. Ale to...

- Już dobrze. Wiem. - Przytulił mnie mocniej, po czym zatopił twarz we włosach. Staliśmy tak przez chwilę, aż bicie serca wróciło do normalnego tempa. Wtedy odsunęłam się lekko i posłałam chłopakowi nikły uśmiech.

Aaron wziął mnie za rękę i ruszyliśmy do auta.

W drodze powrotnej potrzebowałam przemyśleć wiele rzeczy, więc nie odzywałam się. Mój towarzysz najwyraźniej to rozumiał, bo nie zagajał rozmowy. Kierował w skupieniu.

Po powrocie do domu od razu skierowałam się do sypialni. Położyłam się do łóżka i gapiąc się tępo w sufit próbowałam przetrawić uzyskane informacje.

Szesnaście żyć.

Gdy o tym myślałam, to miałam dziwne uczucie - jakbym spadała gdzieś w dół, tracąc oddech. Mimowolnie do głowy wkradały się obrazy przedstawiające mordującego Kaima, których nie potrafiłam się pozbyć. Zrobiło mi się jeszcze bardziej wstyd za swój sen.

Momentalnie wróciłam wspomnieniami do wszystkich spotkań z bratem Aarona, w których zupełnie nic nie stało na przeszkodzie do tego, żeby mnie zabić.

,,Zrobiłby to? - ta myśl huczała w głowie. - Zabiłby mnie, gdyby nie umowa z Aaronem i pieniądze?"

Ta niepewność wywoływała pewnego rodzaju strach, który czułam przy pierwszych spotkaniach z czarnowłosym. Pomyślałam o długu rodziców, który kazał mi spłacić. Czy w ten sposób kupowałam u niego swoje życie?

Westchnęłam i przetarłam zmęczone oczy. Głowa zaczynała boleć od natłoku myśli, więc postanowiłam jeszcze trochę pospać. Było chwilę po godzinie dziewiątej, a Aaron wyszedł, więc miałam ku temu idealną okazję.

Przebrawszy się w piżamę, wskoczyłam pod kołdrę i otuliłam się nią tak szczelnie, jakby miała ochronić mnie przed całym złem tego świata. Co ciekawe - zadziałało. Zasnęłam szybko, spokojnie. Tym razem bez żadnego snu.

Obudził mnie dzwonek telefonu.

Sięgnęłam po irytujące urządzenie i od razu wcisnęłam zieloną ikonkę, którą ledwo widziałam przez zaspane oczy.

- Halo? - wymamrotałam, powstrzymując ziewanie.

- Udawaj, że rozmawiasz z fryzjerką, czy kimś w tym stylu. W domu nadal możesz mieć podsłuch.

Błyskawicznie się rozbudziłam, gdy uświadomiłam sobie, że słyszę głos Kaima. W głowie pojawiło się milion myśli - jedna gorsza od drugiej. Przypomniałam sobie jednak, że był mi potrzebny do zdemaskowania stalkera, więc przełknęłam gorycz tej decyzji i wymusiłam na sobie spokój.

- Dobrze.

- Aaron wróci dopiero wieczorem, więc mamy chwilę czasu. Zaraz wyślę ci koordynaty miejsca, w które pojedziesz. Sprawdzaj, czy nikt cię nie śledzi, ale nie rób tego ostentacyjnie. Teraz pożegnaj się.

- Dobrze, będę na miejscu. Dziękuję, do widzenia.

- Czekam - rzucił i zakończył połączenie.

Odsunęłam telefon od ucha. Wpatrywałam się w ekran, na którym widniała nazwa kontaktu. Przez chwilę myślałam o tym, żeby go zablokować, powiedzieć o wszystkim Aaronowi i zignorować jego brata, ale wydało mi się to jeszcze gorszym pomysłem, niż pójście do niego.

,,Aaron mi nie pomoże. Nie wiem, dlaczego, ale nie zrobi nic w kwestii stalkera. Nie mam innego wyjścia." - myślałam.

Cały czas miałam przed oczami szesnaście wyżłobień w korze, które sprawiały, że po moim ciele przechodziły ciarki. Mimo to szczerze liczyłam na to, że Kaim pomoże mi dorwać stalkera. Później zamierzałam się martwić o to, czy naprawdę stanowił dla mnie zagrożenie.

W tamtym momencie mieliśmy wspólny cel. Przynajmniej taką miałam nadzieję.

Westchnęłam, wpisując koordynaty otrzymane w wiadomości w aplikację mapy. Ostatnim razem taka wycieczka nie skończyła się najlepiej.

Tym razem miałam się udać do... biblioteki? Zdezorientowana wklepałam ponownie rząd cyfr i znaków w pasek wyszukiwania, ale miejsce się nie zmieniło.

Kilka sekund później telefon zawibrował, informując o kolejnej wiadomości. Kliknęłam w nią.

Kaim: Na miejscu podejdź do bibliotekarza z zielonymi włosami, Nicholasa. Powiedz mu, że chcesz wypożyczyć ,,Śpiew Słowika" autorstwa Daniela Colemana.

Ledwo skończyłam czytać, gdy wiadomość zniknęła. Ot tak, po prostu cofnęło mnie do skrzynki odbiorczej, w której nie było SMS-a od Kaima.

Przejrzałam usunięte wiadomości, myśląc, że może przypadkiem przeniosłam ją do kosza, ale ten folder również był pusty.

Zirytowana zwyzywałam w myślach cholerny, nowy telefon, po czym powtórzyłam w głowie kilka razy nazwę książki i autora. Z ciekawości wpisałam je w wyszukiwarkę Internetową, ale nie znalazłam takiej pozycji. Pomyślałam, że to musiało być po prostu jakieś hasło - klucz.

Tym razem przygotowałam się na spotkanie z Kaimem, zabierając ze sobą swój pistolet. Za cholerę mu nie ufałam, więc spodziewałam się, że i tym razem spróbuje jakichś swoich sztuczek.

Czterdzieści minut i kilkadziesiąt zerknięć przez ramię później stanęłam przed gmachem biblioteki, w której byłam już kilka razy.

Pchnęłam masywne, drewniane drzwi, które zaskrzypiały przy otwieraniu. Weszłam do środka i wciągnęłam do płuc przyjemny zapach papieru, drewna i kurzu. Zrobiło mi się trochę lżej na sercu.

Pośpiesznie odnalazłam wzrokiem bibliotekarza w zielonych włosach. Siedział za ladą. Podeszłam do niego szybkim krokiem, wycierając spocone z nerwów dłonie w materiał kurtki.

- Cześć. Szukam ,,Śpiewu Słowika", Daniela Cale... - zacięłam się, szukając w myślach odpowiedniego nazwiska. - Colemana - dokończyłam i posłałam ciemnoskóremu chłopakowi przyjazny uśmiech.

Nicholas wyszczerzył zęby, po czym wstał z krzesła. Założył długie, proste włosy za ucho, zaczepiając je przypadkiem o kolczyk na górze płatka.

- Jasne, chodź, ten egzemplarz mamy w tylnej alejce. - Wyszedł zza lady i skierował się w stronę regałów z książkami.

Nasze kroki odbijały się echem, zakłócając wszechobecną ciszę.

Za regałami znajdowały się drzwi z napisem - ,,tylko dla personelu". Prowadziły na korytarz, który był istnym labiryntem. Skręciliśmy kilka razy, minęliśmy archiwa, pomieszczenia socjalne i wiele nieopisanych drzwi, aż zatrzymaliśmy się przed jednymi z nich.

Nicholas otworzył je i machnięciem ręki zaprosił do środka.

W środku panował półmrok, spowodowany brakiem okien. Paliła się tylko jedna, słaba lampa, stojąca na biurku, przy którym siedział Kaim.

- Dziękuję, Nicholasie - odezwał się i splótł ręce oparte o blat.

- Do zobaczenia - rzucił chłopak. Skinął głową pierw Kaimowi, a następnie mi.

Posłałam mu uśmiech i odprowadziłam spojrzeniem do momentu, aż zniknął za drzwiami. Wtedy wzięłam głęboki wdech i wydech, a następnie ruszyłam ku stojącemu na środku pomieszczenia biurku.

Pokój był niewielki i zaniedbany. Praktycznie puste regały pokrywała warstwa kurzu, a białe ściany gdzieniegdzie zdobiły podłużne pęknięcia.

Usiadłam na krześle, znajdującym się naprzeciwko Kaima. Przypatrzyłam się uważnie spokojnej twarzy.

Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to rozcięty łuk brwiowy i podbite oko, które wyglądało o wiele gorzej, niż u Aarona. Uśmiechnęłam się w duchu. Zdecydowanie na to zasłużył. Okazując, że mało mnie obchodzi ten widok, przeniosłam wzrok niżej.

Miał na sobie czarny, prosty golf z długim rękawem, a długie, smukłe palce zdobiło kilka sygnetów i pierścionków. Przeszło mi przez myśl pytanie, czy zabijał tymi rękoma, brukając się krwią, czy może używał pistoletu lub innej broni.

W pomieszczeniu nagle zrobiło się duszno i jakby trochę ciemniej.

- Ktoś cię śledził?

- Nie.

Skinął głową, przez co kruczoczarne włosy delikatnie opadły na długie, ciemne rzęsy i zasłoniły część rozległego siniaka.

Przeniosłam spojrzenie na skupione oczy. W słabym świetle lampy, padającym głównie na biurko, źrenice stopiły się w jedno z tęczówkami, co dawało upiorny efekt.

Czułam się niesamowicie niekomfortowo i źle, przebywając sam na sam z tym człowiekiem. Ręce ciągle mi się pociły, choć w pomieszczeniu było zimno, więc co rusz wycierałam je w dżinsowe spodnie.

- Pomogę ci znaleźć szantażystę.

Wstrzymałam oddech, zaskoczona podjętą przez niego decyzją.

- Dlaczego? - wypaliłam bez zastanowienia.

- Będę z tobą szczery, Katherine, bo nie znoszę kłamstwa. - Pochylił się nieco, przybliżając do mnie. - Kilka lat temu moja matka zachorowała na złośliwego raka. Dowiedziałem się o leku, produkowanym przez twoich rodziców i postanowiłem załatwić go dla niej. Miałem nadzieję, że dzięki Morphowi wyzdrowieje, bo przecież twoi rodzice zapewniali, że to świetny, przełomowy środek w walce z rakiem - mówił, a jego głos coraz mocniej ociekał jadem. - No cóż, mylili się. Jeśli moja matka miała jakiekolwiek szanse na wyzdrowienie, to Morph sprowadził je do zera. Czuła się coraz gorzej, aż w końcu jej ciało odmówiło posłuszeństwa, przez co zapadła w śpiączkę.

- Przykro mi... - wyszeptałam, czując, jak coś ściska moje wnętrzności.

- Przyszedłem do twoich rodziców. Chciałem ich zabić, ale zaproponowali mi coś innego, znacznie ciekawszego. Oczywiście pierw obiecali pieniądze, więc umówiliśmy się, że do końca życia będą zasilali moje konto w ramach zadośćuczynienia. Ale to było zdecydowanie za mało. Moja matka praktycznie straciła przez nich życie, więc oczekiwałem większej zapłaty, a przy tym nie uśmiechało mi się, że twoi rodzice mogą umrzeć w każdym momencie, zostawiając mnie z niczym.

Słuchałam go, a w ustach robiło się coraz bardziej sucho. Nawet mu współczułam przez pewien moment.

- Wiesz jaka umowa łączy mnie i Aarona?

Pokręciłam głową, zaprzeczając.

- Nie wiem nic, poza tym, że dzięki niej nie zrobisz mi krzywdy.

- Nawet o tym ci nie powiedział? Czy on w ogóle opowiedział ci o czymkolwiek? - spytał, a w jego głosie słyszałam nutę kpiny. - To umowa krwi, Katherine. Najważniejsza, jaka może łączyć ludzi takich, jak ja, czy Aaron.

- Co to ma wspólnego z moimi rodzicami?

- Właśnie do tego zmierzam - oznajmił, a w jego oczach pojawił się błysk. - Zawarłem z twoimi rodzicami porozumienie, dzięki któremu miałem zapewniony stały przypływ gotówki i nie tylko. Pojechaliśmy w miejsce, w którym spotykają się ważne osoby w ważnych celach, takich jak zawarcie paktu krwi. Podpisaliśmy dokument, przypieczętowaliśmy go własną krwią i rozeszliśmy się w swoje strony. To nie jest zwykły papier, a rzecz, która wiąże bardziej, niż jakakolwiek umowa. Zdążyłem zauważyć, że niewiele wiesz, więc o tym również z pewnością nie masz pojęcia.

- O czymś jeszcze?

- Już od dawna należysz do mnie.

- Co? O czym ty mówisz? - wydusiłam, kurczowo ściskając materiał spodni.

- Oni cię sprzedali, Katherine. Twoi rodzice podpisali ze mną pakt krwi, w której wydali cię w moje ręce. Oddali cię jak świnię na rzeź, nie przejmując się tym, co z tobą zrobię.

━━ ♟ ━━

Co sądzicie o tym, że Kaim był do tej pory bardziej szczery z Kathy, niż Aaron? Śmieszna ironia losu.

Statystyki:

14 stron A5 (275/321) ileeeeeeeeeeeeee

4573 słowa

30297 znaków ze spacjami

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro