ROZDZIAŁ 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 34

16.07.2022

– No napij się z nami, Kate!

– Nie, Jasper. Dobrze wiesz, że mi to nie ujdzie na sucho tak, jak wam...

– Nie bądź taką marudą.

– Właśnie – zawtórowała mu Megan.

Skrzywiłam się, gdy brat po raz kolejny podsunął mi pod nos butelkę whisky. Trunek miał gorzki zapach, od którego kręciło mnie w nosie.

– Dajcie spokój. Jeśli tak ma to wyglądać, to ja spadam. – Chciałam wstać z koca, ale Jasper złapał mnie za nadgarstek, przez co opadłam z powrotem na tyłek. – Serio? O co ci chodzi?

– O to, nasza mała stokrotko, że rodzice dzisiaj nie wrócą na noc, więc możemy robić wszystko, co tylko nam się podoba – oznajmił szatyn, znów machając mi butelką przed twarzą.

– Ale mi się nie podoba picie alkoholu – odparłam. Byłam już zmęczona tą rozmową.

Jasper przewrócił oczami, po czym pociągnął spory łyk. Skrzywił się lekko, a następnie podał whisky Megan. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i chętnie złapała butelkę.

Starsze rodzeństwo wyciągnęło mnie z domu pod pretekstem urządzenia pikniku. Nigdy nie dogadywaliśmy się tak, jakbym chciała, ale nie mogłam powiedzieć, że się nie lubiliśmy, czy byliśmy wrogo nastawieni. Wszystkie nasze niesnaski i spięcia były spowodowane faworyzowaniem bliźniaków przez rodziców. I, o dziwo, nie były one prowokowane przeze mnie.

Przez następną godzinę odpuścili mi wpychanie alkoholu, więc grzecznie siedziałam na kocu i skubałam bezpestkowe winogrona. W tym czasie rodzeństwo rozmawiało o planach na wakacje, zupełnie pomijając moją osobę. Mnie rodzice planowali wysłać na jakiś obóz, podczas gdy razem bliźniakami wybierali się do Paryża. Takie rzeczy już od dawna nie wzbudzały we mnie większych emocji. Pozostało jedynie zacisnąć zęby i przełknąć łzy goryczy.

Niebo zaczęło powoli zabarwiać się na pomarańczowo, gdy słońce zbliżało się do linii horyzontu. To właśnie wtedy spakowaliśmy wszystkie rzeczy z pikniku w plecak i ruszyliśmy do domu. 

Megan ledwo szła, co chwilę potykała się o własne nogi. Chichotała, rozbawiona swoim stanem upojenia alkoholowego. Jasper trzymał się nieco lepiej, choć język płatał mu figle, gdy wymawiał trudniejsze słowa.

W pewnym momencie moja siostra wróciła do pierwotnego planu upicia mnie. Wyswobodziwszy się z objęć brata, podeszła do mnie i objęła ramieniem. Był to nic nieznaczący gest, ale w tamtym momencie zrobiło mi się cieplej na sercu. Rzadko kiedy przytulałam się z rodzeństwem – najczęściej unikaliśmy kontaktu fizycznego.

– Ale zanim wrócimy, musisz chociaż spróbować. Jeśli tego nie zrobisz to ten piknik nie będzie miał sensu – oznajmiła, próbując wepchnąć mi do ręki butelkę. To była już druga, którą otworzyli tego dnia.

Przewróciłam oczami, zniesmaczona uporem siostry. Poczułam ogromne rozczarowanie, a mina mi zrzedła.

– Wezmę tylko łyka – powiedziałam, po czym chwyciłam alkohol.

Wzięłam głęboki wdech i wydech, zanim upiłam łyk. Gorzki płyn wlał się do mojego gardła, czego od razu pożałowałam. To było okropne.

Rodzeńswo zaśmiało się, widząc, jak moja twarz wykrzywia się w grymasie.

– Fuj. Obrzydliwe.

– Pierwszy łyk zawsze jest słaby. Weź jeszcze jeden, malusi. Zobaczysz, że będzie lepiej – namawiała Megan.

Jej czerwone, farbowane włosy łaskotały mnie w policzek, gdy przyłożyła swoją twarz do mojej.

– Dawaj, Kate, nie bądź cieniasem – mówił Jasper. Wysunął się do przodu, a potem obrócił się do nas i zaczął iść tyłem, żeby obserwować tę scenę.

Wściekałam się na rodzeństwo za te głupie namowy tak samo mocno, jak na siebie za to, że im ulegałam.

Przechyliłam butelkę, wzięłam kolejny łyk, a siostra objęła mnie ciaśniej. Przymknęłam oczy, próbując skupić się na czymś innym, niż palącym, gorzkim smaku. Po tym niemiłym doświadczeniu chciałam odsunąć butelkę od ust, ale nie udało mi się.

Otworzyłam szeroko oczy, nie rozumiejąc, co się dzieje.

Zobaczyłam wtedy, że Megan przytrzymuje whisky, żebym wypiła więcej. Zamknęłam usta i chciałam wyrwać butelkę z jej rąk, ale ona trzymała ją tak mocno, że nie byłam w stanie. Drugą ręką obejmowała mnie kurczowo w pasie, przez co nie mogłam się odsunąć.

Słyszałam jej głośny śmiech, gdy alkohol zaczął spływać po mojej twarzy i skapywał na ubrania. Od razu uderzyła we mnie myśl, że jeśli rodzice wyczują w moich rzeczach whisky, to będę miała przesrane.

Zaczęłam szarpać się z Megan, ale ona nie ustępowała.

– Dobra, Megan, już starczy – powiedział Jasper, zbliżając się do nas.

– Czekaj, jeszcze się nie napiła.

– Megan!

Wtedy wszystko wydarzyło się tak szybko...

Użyłam całej siły, jaką w sobie miałam, żeby odepchnąć siostrę. Dziewczyna zachwiała się, prawie wywinęła orła, ale zabrała butelkę od moich ust. Czułam w sobie tyle złości, jak nigdy wcześniej.

– Odjebało ci?! – krzyknęłam, zaciskając pięści.

– Mi? To ty jesteś sztywną pizdą – wysapała. Jej klatka piersiowa poruszała się rytmicznie przy każdym głębszym wdechu, a oczy strzelały piorunami.

– Co ty w ogóle mówisz, Megan? – wydusiłam. Byłam w niemałym szoku.

– Uspokój się, Meg. Przecież się napiła – dodał Jasper, wyciągając rękę w jej stronę. Ona jednak odtrąciła go; odepchnęła od siebie, po czym zrobiła krok w moją stronę.

– O to, że mała, śliczna i potulna Kate tak naprawdę nie jest taka wspaniała.

– Nigdy nie twierdziłam, że jestem wspaniała...

– Wystarczy, że twierdzą tak inni.

– Jacy inni? – spytałam, do reszty skołowana zachowaniem siostry.

– Gówno cię to obchodzi.

– Więc po jaką cholerę wyrzygujesz mi coś, czego nawet nie chcesz wytłumaczyć?

– Dziewczyny... – wtrącił się Jasper.

– Cicho siedź! – warknęła na niego Megan, po czym zwróciła się znów do mnie: – Mam dość słuchania narzeczonego, który wiecznie bierze twoją stronę!

– Moją stronę? W czym? Przecież my się nawet nie kłócimy! – Rozłożyłam ręce, nie mając już siły do tej rozmowy.

– Nieważne! Po prostu pokaż, że wcale nie jesteś taka idealna, jak mówią wszyscy! – wykrzyczała, kierując w moją stronę butelkę z alkoholem.

Wtedy straciłam cierpliwość.

Odepchnęłam jej rękę, na co ona zacisnęła zęby i rzuciła się w moją stronę. Zaczęłyśmy przepychać się i szarpać. Z mojego gardła wydobył się pisk bólu, gdy złapała mnie brutalnie za włosy.

Jasper krzyczał coś, próbował nas rozdzielić, gdy Megan wlewała whisky prosto do mojego gardła. Krztusiłam się, gardło płonęło żywym ogniem, a łzy płynęły ciurkiem po policzkach. Drapałam jej ręce, starałam się odepchnąć od siebie siostrę, ale na próżno.

– Megan, dość! – ryknął Jasper.

Dziewczyna poluzowała chwyt, zaskoczona wybuchem brata. Wykorzystałam okazję i wyswobodziłam się z jej rąk.

Wokół było tak ciemno, że prawie nic nie widziałam. Dlatego nie byłam świadoma tego, że staliśmy tuż przy krawędzi klifu.

– Mam. Cię. Dość! – wycedziła przez zęby, zanim wymierzyła mi siarczysty policzek. Niewiele myśląc rzuciłam się na nią i popchnęłam z całej siły. Dziewczyna zatoczyła się, ledwo utrzymując równowagę.

Wtedy Jasper wyciągnął do mnie ręce, więc zrobiłam to samo, co z siostrą. Mimo że był ode mnie wyższy i silniejszy, to pod wpływem alkoholu nie panował zbyt dobrze nad ciałem, przez co poleciał do tyłu.

Zrobił trzy kroki i wpadł na Megan.

Tylko trzy kroki.

I o trzy za dużo.

Mogłam jedynie patrzeć, jak na ich twarzach pojawia się zdziwienie, gdy uświadomili sobie, że spadają w dół.

Szum fal przerwał mrożący krew w żyłach wrzask mojej siostry. Po nim nastąpił plusk dwóch ciał, wpadających do wody.

Minęło kilka długich sekund, zanim oprzytomniałam. Na drżących nogach podeszłam do krawędzi, opadłam na czworaka i spojrzałam w dół.

Na fale, które zabrały moje rodzeństwo prosto na dno ciemnego, okrutnego oceanu. 

━━ ♟ ━━

Obraz rozmazywał się przez łzy, uciekające spod powiek.

– No, no, jestem z ciebie dumny. – Zmodulowany głos wybrzmiał z głośnika smartfona. – Zaliczyliście pierwsze zadanie.

Pociągnęłam nosem. Miałam ochotę rozbić ten pieprzony telefon w drobny mak, byle tylko się zamknął.

– Masz, co chciałeś. Teraz daj nam klucz i powiedz, gdzie jest Vivien – wycedziłam.

– Nie tak szybko, ptaszyno. Teraz możemy przejść do dalszej części zabawy.

– To znaczy?

– Zostało wam pięć minut. Sęk w tym, że nie dam wam klucza do kłódki. Za to dam ci wybór, Kate. Możesz zostać razem ze swoim ukochanym, a wtedy zatrzymam zegar i pozwolę wam odejść, ale zabiję Vivien. Będziesz siedziała i słuchała razem z nim krzyków swojej przyjaciółki.

– Ty skurwiały... – zaczęłam, zaciskając pięści tak mocno, że paznokcie wbiły się boleśnie w skórę.

– Jest jeszcze druga opcja: zostawisz Aarona, pozwolisz mu umrzeć i przyjdziesz po Vivien. Decyduj.

Przeskakiwałam gorączkowo spojrzeniem między braćmi. Kaim nadal siłował się z kłódką, a pełen skupienia wzrok przeniósł się na mnie tylko na chwilę. Skinął głową, po czym wrócił do walki z mechanizmem.

– Idź, Kate. Dam sobie radę – powiedział Aaron, po czym uśmiechnął się smutno.

– A jak nie wyjdziesz? Jak nie dasz rady? – spytałam łamiącym głosem.

– Dam sobie radę. Idź po Vivien.

Podeszłam do niego w dwóch krokach. Wzięłam posiniaczoną, bladą twarz w ręce i złożyłam długi, czuły pocałunek na zimnych ustach. Włożyłam w niego całe uczucie, które żywiłam do tego mężczyzny. Poczułam na wargach delikatny uśmiech, a gdy otworzyłam oczy, napotkałam jasne tęczówki, w których kryło się milion niewypowiedzianych słów.

Rozumiałam je wszystkie.

Mimo noża, który wbił mi w serce swoimi kłamstwami, nadal był dla mnie ważny i nie dopuszczałam do siebie myśli, że nie uda mu się wydostać z tego budynku.

Coś zabrzęczało. Spojrzałam na źródło dźwięku, którym okazały się być kluczyki do auta, trzymane przez Kaima. Podał mi je bez słowa, posyłając intensywne spojrzenie.

Nie musiał nic mówić. Wiedziałam, że zrobi wszystko, żeby wydostać stamtąd swojego brata.

Kiwnęłam głową. Dotknęłam ostatni raz policzka Aarona, na co mężczyzna wtulił się w moją dłoń. Posłaliśmy sobie motywujące uśmiechy, po czym odwróciłam się i wzięłam do ręki telefon.

– Gdzie jest Vivien? – spytałam, wychodząc z pokoju.

– Dobry wybór. Pamiętasz budynek, w którym znalazłaś rodziców?

– Tak.

– Więc czekamy tam na ciebie. Rozłączam się – powiedział, po czym zakończył rozmowę.

Rzuciłam się biegiem do wyjścia. Wyszłam z posiadłości, wkroczyłam na gładki asfalt i otworzyłam aplikację z mapą. Zorientowałam się w jakim kierunku musiałam się udać, wskoczyłam do czarnego mercedesa – jedynego auta, jakie się tam znajdowało – i ruszyłam. Drżącymi rękoma ściskałam kierownicę. 

Po chwili zaparkowałam na leśnym poboczu, wyskoczyłam z pojazdu i kierując się wskazówkami, biegłam przed siebie. Gałęzie smagały twarz, a korzenie wyciągały się w moją stronę, jakby próbowały mnie zatrzymać.

Zignorowałam ból nóg i pot ściekający po plecach. Płuca paliły żywym ogniem, gdy kilka minut później znalazłam się przed starą bramą. 

Wtedy usłyszałam głośny huk.

Odwróciłam się w stronę dźwięku. Błagałam w myślach, żeby Aaronowi i Kaimowi udało się wydostać z budynku. Moje życie było pasmem nieszczęść i niepowodzeń, więc ten jeden, jedyny raz coś musiało się udać.

Przez jedną, krótką chwilę całe moje ciało chciało zawrócić do braci, ale nie wolno mi było się cofnąć. Nabrałam powietrze w płuca, zbierając siły do wejścia na posesję.

,,Zaraz będę, Vivien. Wytrzymaj" – myślałam.

Wspomagając się latarką, przeszłam przez otwartą furtkę, po czym pobiegłam do masywnych drzwi wejściowych. Kierowałam się tą samą ścieżką, co za pierwszym razem. Wspomnienia z tamtego dnia uderzyły we mnie, powodując ucisk w klatce piersiowej. Modliłam się w duchu o to, żeby mojej przyjaciółce nic się nie stało.

Weszłam do środka. Hol rozświetlały dziesiątki świec, takich samych, jak w poprzednim budynku. Większość stopiła się już do połowy, przez co wosk wtapiał się w obskurny, czerwony dywan.

Prowadzona ścieżką wbiegłam na piętro.

Zrobiło mi się słabo, gdy uświadomiłam sobie, że zmierzałam ku pomieszczeniu, w którym znalazłam rodziców. Im bliżej byłam, tym głośniejsza była melodia pozytywki, która dobiegała z tamtego miejsca.

Weszłam w zakręt, za którym znajdowały się zdobione drzwi. Ledwo oddychałam, gdy złapałam za masywną, zardzewiałą klamkę. Nacisnęłam ją i popchnęłam do przodu.

– Vivien! Boże, nic ci nie jest? – spytałam, widząc przyjaciółkę.

– Kathy!

Siedziała na drewnianym krześle, umiejscowionym przy ścianie. Wyminęłam stół, znajdujący się na środku pokoju i podbiegłam do przyjaciółki. Wzięłam jej twarz w swoje ręce, żeby obejrzeć wszystkie siniaki i zadrapania. Z rozciętego policzka spływała zaschnięta krew, a warga była spuchnięta.

– Co ci zrobił? – Omiotłam spojrzeniem całą sylwetkę. Wtedy zorientowałam się, że dziewczyna była przywiązana do krzesła.

– Uderzył kilka razy, ale to nic. To nic, Kathy. On mi nic nie zrobi, ale ty musisz stąd uciekać słyszysz? – mówiła szybko, chaotycznie. Wpatrywała się we mnie spanikowanym, rozbieganym wzrokiem.

– Bez ciebie nie pójdę. – Natychmiast przeszłam do tyłu, po czym kucnęłam przy związanych rękach. Odetchnęłam w duchu, ciesząc się, że nie krępowały jej kolejne stalowe łańcuchy, a plastikowe opaski zaciskowe.

– Nie, Kathy! Nie! Mi nic nie będzie, ale on chce zrobić ci krzywdę. Błagam cię, uciekaj, póki nie wrócił... – jęczała żałośnie i pociągnęła nosem.

– Kurwa, Vivien! Przestań. Muszę to jakoś zdjąć. Widziałaś jego twarz? Kto to jest? – pytałam, siłując się z supłami.

– Kathy, błagam cię...

– Kurwa – syknęłam. – Nie dam rady, potrzebuję czegoś ostrego. Dobra, posłuchaj. – W dwóch krokach znalazłam się przed przyjaciółką. Przyklęknęłam na jedno kolano i wzięłam twarz Vivien w ręce. – Skup się, Vivien. Nie dam rady tego zdjąć, ale mam pomysł. Mam pistolet. Stanę za drzwiami i będę czekać, aż wróci. Rozumiesz?

Vivien błądziła wzrokiem po mojej twarzy. Martwiło mnie to, że nie potrafiła skupić go w jednym miejscu. Nie byłam pewna, czy w ogóle docierały do niej moje słowa.

– Vivien, rozumiesz?

Pokiwała głową i zamknęła oczy. Jej twarz wykrzywił grymas.

– Dobrze. Powiedz mi, czy widziałaś, jak on wygląda i czy wiesz, gdzie poszedł i kiedy wróci.

Przyjaciółka rozchyliła powieki, a z jej oczu popłynęły łzy. Zmieszały się z krwią, tworząc szkarłatne ścieżki.

– Vivien?

– Kathy... Dlaczego... Dlaczego on... – wyszeptała, roniąc coraz więcej łez. Jej głowa latała na boki, jakby było jej ciężko ją utrzymać w pionie.

Nagle usłyszałam skrzypienie.

Odwróciłam się gwałtownie, a następnie wyjęłam pistolet. Odbezpieczyłam go i najciszej jak tylko mogłam podeszłam do drzwi. Przywarłam plecami do ściany, próbując uspokoić oddech. Serce biło tak szybko i mocno, że aż miałam wrażenie, że zaraz połamie mi żebra.

Dźwięk kroków był coraz głośniejszy.

Spojrzałam na przyjaciółkę i przyłożyłam palec wskazujący do ust. Vivien zamrugała, po czym odwróciła ode mnie wzrok.

Mężczyzna zbliżał się. Szedł powoli, niespiesznie. Z każdym kolejnym krokiem mój żołądek zaciskał się coraz bardziej, a krew uderzała do głowy.

Jeden krok.

Drugi.

Trzeci.

Wszedł do pokoju, a pozytywka przestała grać.

Otworzyłam szeroko oczy, a usta rozchyliły się lekko. Chciałam coś powiedzieć, zapytać, kazać mu uciekać, a może błagać o pomoc. Z tego wszystkiego udało mi się jedynie wyszeptać:

– Theo?

━━ ♟ ━━


Wtf co on tam robi...

Statystyki:

7 stron A5 (301/321)

2180 słów

14299 znaków ze spacjami

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro