ROZDZIAŁ 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 5

272 dni

Wzięłam do ust niewielką, okrągłą tabletkę, obiecując sobie, że to już ostatni raz. Dobrze, że chociaż ich nie stworzyli moi rodzice, inaczej byłoby to śmieszną ironią losu.

– Wyjaśnisz mi o co chodzi, Kathy? – spytał Theo, siedząc obok na zimnej podłodze. Te słowa były pierwszymi od dobrych kilku minut, podczas których w ciszy wpatrywaliśmy się ślepo przed siebie. W tym czasie zastanawiałam się jak wyjaśnić swojemu przyjacielowi to, że widziałam coś, co w ogóle nie istniało. – Co miałaś na myśli mówiąc o lustrze i pozytywce?

Nie musiałam nawet wchodzić na górę żeby wiedzieć, że rzeczy, które były tam przed przyjściem Theo, rzeczywiście zniknęły.

Tak naprawdę nigdy tam ich nie było.

– Ja... – zaczęłam, odchrząkując. – Ja widzę czasami rzeczy, których nie ma. – Miałam wrażenie, że bicie mojego serca było tak głośne, że słyszał je nawet Theo.

– To znaczy? Masz schizofrenię?

– Tak.

Jedno słowo. Tylko jedno, krótkie słowo, a spowodowało tyle bólu. Nie chciałam, żeby moja przeszłość przyszła za mną do Alverton. A to właśnie się działo.

Chłopak milczał, co było tak wymowne, że nie musiał już nic mówić. Byłam pewna, że w jego głowie pojawiło się zdziwienie, rozczarowanie, niechęć do mojej osoby, a może nawet obrzydzenie.

– Radzisz sobie jakoś? – spytał z troską w głosie, na co zmarszczyłam brwi i odważyłam się spojrzeć w jego smutne, niebieskie oczy. – Głupie pytanie... Widzę, że nie.

Zapadła cisza.

– Jak możemy ci pomóc? Czy w ogóle Vivien wie?

– Nikt nie wie. Nikt nie miał się dowiedzieć. Od kilku miesięcy wszystko było dobrze, aż do teraz.

– Czemu to wróciło? Przestałaś brać leki?

Byłam zaskoczona tym, jak Theo spokojnie przyjął do świadomości fakt, że cierpiałam na tak poważne zaburzenie. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie takiej opanowanej reakcji.

– Nie. Biorę wszystko, co mi przepisano, a do tego mam także leki doraźne, gdy mój stan się pogarsza – odpowiedziałam. – Słuchaj, Theo... Ja wiem, że po tym wszystkim proszę o wiele, ale nie chcę teraz o tym rozmawiać...

– Jasne, oczywiście. Rozumiem. To musi być dla ciebie cholernie trudne.

Siedzieliśmy tak jeszcze przez kilka minut, a potem wstaliśmy i jak gdyby nigdy nic zaczęliśmy robić obiad. Zniknął temat zaburzenia, broni, rzeczy, które widziałam w swoim pokoju i kłamstw, którymi raczyłam przyjaciół od samego początku. Nie potrafiłam zrozumieć jak można być tak wyrozumiałym.

– Powiesz Vivien? – spytał w pewnym momencie chłopak, odcedzając makaron na spaghetti.

Stał odwrócony do mnie tyłem, więc mogłam jedynie wpatrywać się w szczupłą talię i niezbyt szerokie plecy. Nie miałam pojęcia jakie emocje mogły właśnie zdobić jego twarz.

Zamyśliłam się poważnie nad wypowiedzianymi przez niego słowami.

– Na razie nie. Już dość się martwi, nie chcę, żeby zupełnie ześwirowała na moim punkcie – zaśmiałam się gorzko. – Myślisz, że powinnam powiedzieć już teraz?

– Chyba też jestem za tym, żeby na razie nie wiedziała – oznajmił.

Chwilę później ze szkoły wróciła Vivien, która nie komentowała w żaden sposób naszych ponurych nastrojów.

━━ ♟ ━━

Minęło kilka dni, podczas których powiedziałam przyjaciołom, zgodnie z wolą szantażysty, że go złapano. Na drugi dzień niechętnie wrócili do swoich domów. Vivien dyskutowała zacięcie na temat tego, że wolałaby zostać, ale powiedziałam coś o samodzielności i powrocie do normalności, pokonując ją jej własną bronią.

Kolejne kłamstwa.

Kłamstwa.

Kłamstwa.

K ł a m s t w a.

Drugą kopertę od szantażysty znalazłam w skrzynce na listy. Byłam wściekła, wyjmując zawartość ze środka i myślałam, że już bardziej się nie da, ale wtedy policzyłam ilość zer znajdującą się w żądaniu.

Przez chwilę myślałam, że może wzrok mi szwankuje, ale jak byk widziałam na papierze sześć zer.

Sześć okrągłych, cholernych zer.

Momentalnie zrobiło mi się słabo.

Ile jeszcze planował mi zabrać? Nie napisał, że to ostatnia kwota, którą miałam mu przekazać, więc planował zażądać jeszcze więcej?

Wtedy w głowie zaświtał mi nieciekawy pomysł, którego wolałam się nie łapać. Ale jeśli dalej miałam w tak krótkich odstępach czasu oddawać kosmiczne kwoty temu psychopacie to chyba nie miałam wyjścia. Przede wszystkim musiałam zabezpieczyć się na każdą możliwość i zdobyć większą sumę pieniędzy w krótkim czasie, a potem wziąć sprawy w swoje ręce i dorwać tego dupka. Nie wiedziałam ile jeszcze wytrzymam z problemami bombardującymi mnie z każdej strony.

Tak więc udałam się na strych w poszukiwaniu swojego starego, popękanego telefonu, w którym cały czas znajdowały się kontakty do osób, których już dawno nie było w moim życiu.

Ze wszystkich sił starałam się uciekać przed demonami z przeszłości, a przyszło do tego, że sama zamierzałam przywołać jednego z nich.

Musiałam odnaleźć Toru Hamadę.

━━ ♟ ━━

Zaciskałam pięści schowane w kieszeniach kremowego płaszcza. Stałam przed domem znajdującym się poza miastem, w którym miałam zastać Toru oraz swojego przyszłego pracodawcę. To określenie sprawiło, że miałam ochotę parsknąć śmiechem.

Nadusiłam dzwonek przytwierdzony do betonowego płotu. Po kilku sekundach odezwał się niewyraźny, męski głos.

– Kto tam?

– Katherine Harvey, przyszłam do... – zaczęłam, ale przerwało mi brzęczenie sygnalizujące otwarcie bramy.

,,Okej, więc w ten sposób zaczynamy" – pomyślałam z niesmakiem.

Weszłam do środka, a zaraz za mną zamknęły się żelazne wrota. Przede mną znajdowała się kamienna ścieżka prowadząca do sporych rozmiarów willi. Od razu przyszło mi na myśl, że właściciel nie krył się ze swoimi brudnymi pieniędzmi, pozwalając sobie na takie luksusy. Musiał być wyjątkowo głupi, albo mieć bardzo dobre znajomości. Przerażała mnie ta druga, bardziej prawdopodobna wizja.

Przed domem stała dwójka ochroniarzy w czarnych garniturach. Poczułam się nieswojo, gdy wpuścili mnie bez słowa do środka. Co najmniej jakbym wchodziła do posiadłości prezydenta.

Wewnątrz wręcz ociekało pychą: podłoga z jasnego kamienia pokryta była beżowym dywanem prowadzącym do salonu, na ścianach wisiały obrazy w złotych ramach a po drodze naliczyłam przynajmniej trzy marmurowe rzeźby. Jak dla mnie była to lekka przesada.

Echo moich kroków roznosiło się po wnętrzu, gdy wchodziłam do salonu. Wzięłam głęboki wdech, przyrzekając sobie, że będę silna. Musiałam być, inaczej Toru ucierpiałby przez bezsensowne zawracanie głowy.

Gdy przekroczyłam próg wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. ,,Bądź odważna, pokaż im, że niczego się nie boisz" – powtarzałam w myślach jak mantrę, siląc się na poważny wyraz twarzy. Wiedziałam, że nie mógł mi drgnąć ani jeden mięsień na twarzy. Balansowałam na cienkiej linii, gdy pode mną w rzece kłapało szczękami stado wygłodniałych krokodyli.

Obok kanapy w niepełnym kwadracie ułożone były kolejne dwa skórzane siedzenia, zajmowane przez trzy osoby. W jednej z nich rozpoznałam Toru. Półkrwi japończyk siedział odwrócony do mnie profilem, zerkając jedynie kątem oka na moją osobę. Nie mógł pokazać, że jakkolwiek zależało mu na mnie – dobrze znałam te zagrywki. Mimo to nie mogłam się powstrzymać od przestudiowania go wzrokiem. Przez cały ten czas, kiedy nie mieliśmy kontaktu, zauważalnie schudł, a pod oczami pojawiły się niezdrowe sińce. Zmartwiło mnie to.

Przeskakiwałam wzrokiem po twarzach zgromadzonych, zatrzymując się trochę dłużej na białowłosym mężczyźnie z niepasującym do sytuacji pogodnym wyrazem twarzy. Jego jasne, długie włosy związane niedbale w kucyk, a lodowate, szare oczy skutecznie przykuły uwagę. Z trudem powstrzymałam chęć studiowania nieznajomego, przenosząc wzrok na domniemanego szefa.

– Katherine, prawda? – spytał szatyn siedzący na skórzanej kanapie, znajdującej się na samym końcu pomieszczenia. Miejsca obok jakby demonstracyjnie były wolne, więc domyśliłam się, że to właśnie on był osobą, którą musiałam do siebie przekonać.

– Tak – odpowiedziałam, zatrzymując się kilka kroków od sporej wielkości stołu, na którym roiło się od przeróżnych trunków i innych, mniej ciekawych rzeczy.

– Siadaj. – Mężczyzna wskazał wolne miejsce naprzeciwko niego.

Posłuchałam. Gdy tylko usiadłam Toru wziął łyk złocistego płynu ze szklanki do whisky. Sama najchętniej wypiłabym coś mocniejszego żeby dodać sobie otuchy.

Milczałam, woląc nie mówić nic, niż powiedzieć o jedno słowo za dużo. Szatyn wpatrywał się we mnie bez żadnego wyrazu, jakbym była tylko kolejnym obrazem powieszonym na ścianie.

– Toru przyjechał specjalnie z Maisey żeby za ciebie poręczyć. To naprawdę interesujące. – Zaśmiał się, na co reszta zawtórowała mu uśmiechem.

Powstrzymałam się od uniesienia brwi, widząc reakcję mężczyzn. Gdyby mogli to pewnie weszliby mu w tyłek.

– Znamy się z Toru od kilku lat – oznajmiłam.

– Można wiedzieć skąd? – spytał mój rozmówca, pochylając się lekko do przodu. Jego twarz zdobił nikły uśmiech, który wcale mi się nie podobał. Przypominał bardziej grymas, niż przejaw serdeczności.

Edward Mccoy, przed którym ostrzegał mnie Toru, był zdecydowanie nieprzyjemnym typem.

Kilka dni wcześniej, gdy znalazłam numer Toru w starym telefonie, w ogóle nie sądziłam, że uda mi się do niego dodzwonić. Przede wszystkim pomyślałam, że numer będzie od dawna nieaktywny – w końcu tacy jak on często je zmieniają, a ten widniał w kontaktach już od kilku dobrych lat. A po drugie byłam pewna, że rozłączy się, gdy tylko się przedstawię.

Ku mojemu zdziwieniu żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła.

Toru odebrał po kilku sygnałach, na co zestresowałam się tak bardzo, że sama miałam ochotę się rozłączyć. Na szczęście tego nie zrobiłam. Wiedziałam, że ta osoba była moją jedyną nadzieją – mogłam otrzymać pomoc nie tylko z pieniędzmi, ale także z samym szantażystą. Musiałam tylko dobrze to rozegrać.

Jeśli udałoby mi się uzyskać to, czego chciałam, to stalkujący mnie dupek miałby zdecydowanie przesrane.

– Toru? To ja, Kathy.

– Kathy? Co u ciebie? – spytał wyraźnie zdziwiony mężczyzna.

– Przepraszam, że zawracam ci głowę, ale mam pewien problem. Potrzebuję... pracy.

– Pracy?  

– Tak, szybkiego zarobku. Wiesz o czym mówię.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł, Kathy. Megan zawsze mówiła, żeby trzymać cię z daleka od tego całego gówna.

Serce zabiło mi mocniej przez moment, ale szybko wzięłam się w garść.

– Wiem, Toru. Ale mam naprawdę cholernie dużo problemów, które zwaliły mi się na głowę. Pomyślałam, że pomożesz, ze względu na stare czasy...

Z głośnika wydobyło się westchnienie. Na kilka długich uderzeń serca zapadła między nami cisza.

– No dobrze. Minęło trochę czasu, ale przecież byliśmy jak rodzina. Kiedy możesz się spotkać? Przegadamy to.

– Problem w tym, że nie mieszkam już w Maisey.

– Nie?

– Od zeszłego roku jestem w Alverton.

– Kurwa, to trochę za daleko, żeby mieć cię na oku. Słuchaj, poszukam kontaktów i pogadam ze znajomymi. Odezwę się za jakiś czas.

Zadzwonił następnego dnia i opowiedział o Edwardzie Mccoy.

– Skontaktowałem się z kimś, kto mieszka najbliżej Alverton. To Edward Mccoy, śliski i nieprzyjemny typ. Mogę cię z nim umówić i przedstawić sytuację, ale nie wiem, czy na cokolwiek się zgodzi. Jesteś pewna, Kate?

– Tak, Toru. Nie mam innego wyjścia – odparłam, starając się zignorować nieprzyjemne uczucie rozchodzące się po ciele, gdy wypowiedział zdrobnienie mojego imienia, którego nie cierpiałam.

– Okej, ale ostrzegam, że będzie ciężko. Wyślę ci adres, spotkamy się w piątek. Przyjadę żeby przypilnować sprawy, ale nie będę mógł zostać. Będziesz z tym sama, Kate.

– Wiem.

,,Jak ze wszystkim innym" – dodałam w myślach.

– Staraj się nie odzywać, gdy nie zapyta. Uważaj na słowa i w razie co daj mi mówić.

– Jasne. Toru... – zawahałam się.

– Tak?

– Dziękuję.

W ten sposób znalazłam się w sytuacji, w której Edward pytał mnie skąd znałam się z Toru. Nie miałam pojęcia co powiedzieć i pół japończyk to zauważył, więc przejął pałeczkę:

– Siostra Kate była moją narzeczoną.

– Była? Jaka szkoda, mielibyśmy tu rodzinne spotkanie. – Edward parsknął śmiechem, nalewając sobie whisky. – Ciężkie rozstania, rodzinne dramaty?

Na te słowa coś we mnie drgnęło. Poczułam mocne ukłucie w sercu, przez co odruchowo chciałam chwycić się za klatkę piersiową, ale mimo to nadal siedziałam sztywno, nie pokazując, że w mojej głowie szalał istny sztorm.

– Megan nie żyje od ponad roku.

━━ ♟ ━━

Wrzuciłam ponadprogramowo rozdział z okazji stu głosów 🎉🎉.

Dziś było trochę spokojniej, bo czas wprowadzić pomalutku kolejnego, baaaaardzo ważnego bohatera, który pojawił się w tym rozdziale 🤭. Jeszcze nie znamy jego imienia, ale zmieni się to w kolejnej części. 

A więc, do naszego grona dołącza kolejna postać z przeszłości – Megan.  Wzmianki o niej będą pojawiać się co jakiś czas, pomagając stworzyć pełen obraz rodziny Kate. 

Widzimy się w kolejnym rozdziale w poniedziałek o 10:00, w którym poznamy historię  Megan i Toru (swoją drogą – uwielbiam jego imię) 🖤.

Dzisiejsza zbiórka: https://www.siepomaga.pl/julek-figger (link w komentarzu).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro