ROZDZIAŁ 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 7

269 dni

– Zwiąż włosy i załóż to. – Aaron podał mi zwitek składający się z czarnej kominiarki. Gdy wypełniłam jego polecenie wyszczerzył zęby. – W czarnym ci do twarzy.

Odruchowo prychnęłam na ten niskich lotów żart, odwracając głowę. Wtedy nagle przypomniałam sobie z kim miałam do czynienia i od razu zrobiło mi się gorąco. Błagałam w myślach żeby nie zwrócił uwagi na tę głupią, niekontrolowaną reakcję i nie uznał tego za zniewagę. Nie miałam pojęcia co komuś takiemu mogło przyjść do głowy.

Na szczęście nie zareagował w żaden sposób. Odetchnęłam z ulgą.

Siedzieliśmy w jego aucie, ukryci w cieniu. Jedynym źródłem światła były gwiazdy w towarzystwie księżyca w pełni, nieznacznie oświetlające okolicę. Z każdej strony otaczał nas las, rozciągający się przez kilka dobrych kilometrów. Nieopodal, za zakrętem, znajdował się dom będący naszym celem.

Czekaliśmy jedynie na moment, w którym właściciele opuszczą posiadłość, udając się na przyjęcie urodzinowe współpracownika. Byłam zdumiona tym, jak wszystko zostało dokładnie zaplanowane, krok po kroku.

Od samego rana mój żołądek był zwinięty w supeł, sprawiając, że cały czas było mi niedobrze. Z nerwów nie potrafiłam niczego przełknąć, a w mojej głowie nieustannie toczyła się dyskusja, czy nie stchórzyć i nie zwiać gdzie pieprz rośnie.

Ale to byłoby zbyt łatwe – poddać się, ot tak, bez żadnej walki. Nie po to zmagałam się z całym światem i samą sobą, żeby po prostu odpuścić, pozwalając, aby znów ktoś inny sterował moim życiem.

Przebywanie z Aaronem sam na sam w aucie było jak dobrowolne zamknięcie w klatce z jadowitym pająkiem.

Mimo że na chwilę obecną przyświecał nam ten sam cel i byliśmy wspólnikami, to i tak nie mogłam wyzbyć się dziwnego instynktu, każącego mieć się na baczności. Takim ludziom nie można było ufać. Ten jego swobodny sposób bycia i ironiczne żarciki jeszcze bardziej przekonywały mnie do tego, że ukrywał swoje ,,prawdziwe ja" pod maską. I nie byłam pewna, czy chciałam je poznać.

Odkąd wsiadłam do auta jasnowłosego ten traktował mnie jakbyśmy byli dobrymi znajomymi, co wprawiało mnie w zakłopotanie. Już chyba wolałabym żeby pałał do mnie niechęcią, bo chociaż wiedziałabym, że jest dupkiem, a nie psychopatą. A w tym przypadku niczego nie byłam pewna.

,,W co ja się wpakowałam" – myślałam, skubiąc nerwowo materiał bluzy.

– Pamiętasz co ci mówiłem? – spytał, wpatrując się w ekran telefonu, na którym miał obraz na żywo z obserwowanego przez nas domu. Nagle znów zrobił się śmiertelnie poważny.

– Tak. Ale nie potrzebujemy jakichś rękawiczek, czy czegoś w tym stylu? No wiesz, odciski palców.

– Nie. Nikt nie będzie zgłaszał tego na policję.

– Skąd wiesz?

– Po prostu wiem.

– Ale kominiarki musimy mieć?

– To w razie gdybyśmy natknęli się na ochroniarzy. Dmuchanie na zimne – powiedział, na co pokiwałam głową. – Gotowa?

– Tak.

– Więc ruszamy. – Schował telefon do schowka, po czym założył kominiarkę i wysiadł z auta. Podążyłam za nim.

Poruszaliśmy się poboczem skąpanym w cieniu drzew. Zatrzymaliśmy się chwilę później, gdy na horyzoncie pokazał się piętrowy, nowoczesny dom.

Nadal nie wierzyłam w to, co mieliśmy zrobić.

Od momentu wejścia do domu mieliśmy dziesięć minut, żeby wszystko załatwić, zanim zjawi się ochrona zaalarmowana systemem antywłamaniowym. Plan był dopracowany co do sekundy.

Aaron podsadził mnie żebym mogła wspiąć się na płot. Splótł ręce w koszyczek, na krótym oparłam nogę. Przeskoczyłam przez ogrodzenie, opadając z głuchym stęknięciem na ziemię, a sekundę później obok pojawił się jasnowłosy.

– Prawie jak sarenka. – Puścił mi oko. Nie mogłam się powstrzymać od przewrócenia oczami. Zupełnie nie rozumiałam jego gwałtownych zmian nastroju. Raz zachowywał się jak niedojrzały nastolatek, żeby chwilę później przeobrazić się w poważnego, skupionego na zadaniu szefa.

Przeszliśmy na tyły domu, gdzie znajdowały się przeszklone drzwi.

– Siedem minut, mała – powiedział, zaglądając przez okno do środka. – I ani sekundy więcej.

Starałam się ze wszystkich sił utrzymać skupienie, choć nogi prawie się pode mną uginały. Cholernie się bałam, ale za nic w świecie nie chciałam tego okazać.

– Spotykamy się tutaj. Nie czekasz na mnie, jeśli coś pójdzie nie tak, ani ja na ciebie, zrozumiano?

Przełknęłam ślinę.

– Nawet jeśli...

– Nie ważne, mała. Nie jesteśmy partnerami, tutaj każdy dba wyłącznie o siebie. Przygotuj zegarek. – Odsunął rękaw czarnej bluzy, pod którym znajdował się czasomierz. Obydwoje złapaliśmy za guziki, czekając na sygnał, po którym mieliśmy zacząć odmierzać czas. – Trzy, dwa, jeden... Wchodzimy.

Wcisnęłam przycisk i zaczęło się odliczanie.

Aaron rzucił kamieniem w szybę, która pękła z hukiem, po czym zanurkował ręką do środka. Kawałki szkła wpadły do salonu uruchamiając alarm. Zdążyłam mrugnąć dwa razy zanim zamek odpuścił, a drzwi stanęły przed nami otworem. W akompaniamencie głośnego wycia wślizgnęliśmy się do środka, a pod naszymi nogami zachrzęściły ostre, przezroczyste drobinki.

Pięć sekund później mężczyzna zniknął mi z oczu, a ja pędziłam po schodach na górę. Aaron zajął się swoimi sprawami, w które mnie nie wtajemniczył, a ja w tym czasie miałam zająć się podpaleniem.

Pośpiesznie otwierałam drzwi, szukając jakiejkolwiek sypialni. Już za drugim razem udało mi się wpaść do pokoju z ogromnym, dwuosobowym łóżkiem. Zabrałam się za wyjęcie z plecaka niewielkiego kanistra z paliwem. Ręce trzęsły się z emocji, przez co miałam problem z zamkiem. Zaklęłam, szarpiąc się z tym cholernym zapięciem. Na szczęście odpuściło, gdy użyłam więcej siły.

Zaczęłam polewać pościel i firany, gdy mój wzrok padł na zdjęcia w ramkach, leżące na komodzie. Na większości znajdowała się uśmiechnięta para z małym, kilkumiesięcznym dzieckiem trzymanym w objęciach. Roześmiane, błyszczące oczy całej trójki wpatrywały się we mnie, przez co poczułam, jak żołądek zwinął się w supeł. Zamarłam na sekundę. Rozejrzałam się po ciemnym pokoju i dopiero wtedy dostrzegłam niewielkie, dziecięce łóżeczko.

Miałam ochotę zwymiotować.

Właśnie zamierzałam pozbawić dachu nad głową rodzinę z maleńkim dzieckiem. Czułam się jak potwór. Już chciałam odpuścić, wycofać się, gdy do pokoju wpadł Aaron.

– Co ty robisz? Czemu nie jesteś na dole? – spytał poważnym tonem. W jego oczach już nie tańczyły rozbawione iskierki, a zamiast nich pojawiło się lodowate spojrzenie, które zmroziło mnie aż do kości.

– Ja... – zawahałam się. – Kończę.

Powieki chłopaka drgnęły. Odwróciłam się, kończąc to, co zaczęłam. Nie mogłam znieść zimnego spojrzenia, przez które miałam ochotę skulić się ze strachu. Jego obecność podziałała na mnie jak kubeł zimnej wody wylany za kołnierz.

,,Albo oni, albo ja – myślałam. – To tylko dom, tylko zwykła rzecz."

Nie miałam pojęcia kogo chciałam oszukać.

Usłyszałam, jak Aaron schodził na dół. Ja również skierowałam się ku schodom, zostawiając za sobą mokrą ścieżkę. Po drodze zerknęłam na zegarek, który informował, że zostały nam trzy minuty.

Serce wyrywało się z piersi, bijąc jak szalone. Będąc na parterze odrzuciłam kanister na bok, wyjmując z kieszeni zapalniczkę. Udało mi się wykrzesać ogień za pierwszym podejściem. Odsunęłam się od plamy paliwa powstałej na panelach, po czym rzuciłam w nią trzymany przedmiot.

Podłoga stanęła w ogniu. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w ścieżkę wiodącą na górę, która zajmowała się płomieniem. W tym momencie zegarek na ręku zaczął piszczeć, oznajmiając koniec czasu.

Wyrwana z chwilowego transu rzuciłam się do rozbitych drzwi, za którymi czekał wpatrujący się we mnie Aaron. Dzieliło mnie od niego tylko kilka kroków, gdy potknęłam się o coś leżącego na ziemi. Poleciałam w dół, wyciągając przed siebie ręce. Czułam, jak skórę na przedramionach rozdzierają kawałki wybitego przez nas wcześniej szkła. Z mojego gardła wydobył się zduszony jęk, a po skroni poleciała strużka potu.

W pomieszczeniu zrobiło się gorąco, ale nie byłam pewna, czy to wina ognia rozprzestrzeniającego się po salonie, czy moich nerwów.

– Wstawaj, no wstawaj! – wołał Aaron.

Oczami wyobraźni widziałam, jak chłopak zostawia mnie samą, a ogień zaczyna zajmować moje ciało. Miałam wrażenie, że wręcz czułam woń przypalanej żywcem skóry. Dało mi to mocnego kopniaka do działania. Podniosłam się z trudem, powstrzymując napływające do oczu łzy.

– Rusz się – rozkazał chłopak, wręcz warcząc. Wszedł do środka pewnym krokiem, po czym złapał mnie za ramię i brutalnie popchnął ku wyjściu. Potykając się o własne nogi jakimś cudem wydostałam się na świeże powietrze.

Prawie nie pamiętam drogi powrotnej. Biegliśmy, choć ja bardziej kuśtykałam, niż biegłam. Nie mam pojęcia jakim cudem przedostałam się przez płot z okaleczonymi rękami i kolanami. Chwilę później byliśmy w aucie, podczas gdy ogień zajął cały dom, rozświetlając okolicę.

Jechaliśmy w ciszy, którą przerywały jedynie nasze niespokojne oddechy. Zdjęłam kominiarkę, rzucając ją pod nogi, po czym oparłam głowę o zagłówek fotela. Nie potrafiłam uspokoić szalejącego serca.

Aaron również pozbył się materiału z twarzy. Mimo tego, co właśnie się stało, wydawał się być opanowany.

Zerkałam na niego kątem oka. Mokre, rozwichrzone włosy przylepiały się do bladego czoła, pokrytego kropelkami potu. Oddychał głęboko, lekko zaciskając szczękę. Jasne oczy błyszczały, a ja widziałam w nich całe ciemne niebo, usłane milionami maleńkich, jasnych punkcików, na które zerkał.

I przez chwilę miałam wrażenie, że na świecie był tylko on i gwiazdy. Nic innego nie miało znaczenia, ani sensu. Nagle zapragnęłam być jedną z nich – zyskać jego uwagę i sprawić, żeby spojrzał na mnie z takim samym zachwytem.

Może to zapach jego skóry zmieszany z aromatem wanilii, albo adrenalina, która powoli ze mnie schodziła, ale coś zdecydowanie powodowało, że traciłam zmysły gapiąc się na niego bez ogródek.

– Było blisko – rzucił, sprowadzając mnie na ziemię. Mięśnie na jego twarzy spinały się i rozluźniały na przemian. – Cholernie blisko, mała. Przez ciebie prawie wpadliśmy.

– Więc po co mnie za sobą ciągnąłeś? Trzeba było uciekać, sam tak mówiłeś – odburknęłam z niezadowoleniem, odwacając wzrok.

– Bo na co dzień zajmuję się dobroczynnością, to moje prawdziwe powołanie – odparł, a w jego głosie usłyszałam znajomą już nutkę rozbawienia. Najwyraźniej wrócił mu humor. – Charytatywna pomoc i takie tam.

– Serio? Od kiedy? – palnęłam zbita z tropu.

– Od jakichś piętnastu minut.

Westchnęłam głęboko, nie wierząc, że w takiej sytuacji stać go było na tego typu żarty. Nie wiedzieć kiedy zaczęłam czuć się swobodniej w jego towarzystwie, albo po prostu miałam wszystko gdzieś po tym, jak prawie zginęłam w palącym się domu – nie byłam pewna. W każdym razie nie powstrzymywałam się od reakcji na przytyki i żarty chłopaka.

– Następnym razem będziesz czekać za kierownicą – odparł, na co spojrzałam na niego niepewnie.

– Nie umiem prowadzić.

Zamrugał kilka razy, marszcząc brwi.

– Co?

– Nie umiem...

– Słyszałem – przerwał mi. – Ten skurwiel po prostu zrobił mi jakiś nieśmieszny żart. Nie dość, że nie masz żadnego doświadczenia, to jeszcze w dodatku nie potrafisz prowadzić. Tutaj wszystko mogło się zjebać w ułamku sekundy. A gdybym oberwał i nie mógł wsiąść za kółko? Jak byśmy uciekli? – spytał, ale uznałam, że to było pytanie retoryczne, więc milczałam. W końcu westchnął głęboko, bębniąc palcami o kierownicę. – No dobra, było, co było. Najważniejsze, że nam się udało.

– Pozbawić kogoś dachu nad głową? – wymamrotałam, dręczona wyrzutami sumienia. Próbowałam wyobrazić sobie reakcję właścicieli na wieść, że ich życiowy dobytek doszczętnie spłonął. Każda kolejna wizja była gorsza od poprzedniej.

– Dać ostrzeżenie i wziąć coś ważnego.

– Spalenie domu było ostrzeżeniem?

– Tak. Drugim, jeśli chciałabyś wiedzieć.

– Boję się zapytać jakie jest trzecie – bąknęłam pod nosem, obserwując drogę.

Właśnie wjeżdżaliśmy do uśpionego miasta. Było kilka minut po północy, więc obrzeża Alverton były opustoszałe. Dopiero jadąc w stronę centrum można było zauważyć coraz większe przejawy nocnego życia.

Aaron jechał w skupieniu w stronę mojego domu. Z początku chciałam żeby zabrał mnie na całą tę akcję z innego miejsca, ale uznał, że nie ma mowy – musiał wiedzieć gdzie mieszkam, w razie jakichkolwiek problemów.

– Nie ma trzeciego ostrzeżenia – odpowiedział, parkując przed domem.

Gdy gasił silnik spojrzałam na niego z nadzieją, że to jeden z jego żartów, ale tym razem nie odnalazłam żadnej iskierki rozbawienia w niebieskich oczach. Ta odpowiedź mnie zmroziła. Miałam ochotę jak najszybciej znaleźć się w swoim własnym łóżku i zapomnieć o tym dniu.

– Jak nogi?

– W porządku. To tylko zadrapania – rzuciłam, na co chłopak prześlizgnął wzrokiem po moim ciele, zapewne wyszukując innych obrażeń. – Serio, nic mi nie jest.

– Okej. – Pochylił się w moją stronę, wyciągając rękę, na co spięłam się, wciskając głębiej w fotel. Zauważając to zatrzymał się na sekundę, unosząc kąciki ust, po czym sięgnął do schowka. Wyjął z niego plik banknotów, który położył na moich nogach. – Twoja część.

Dyskretnie wypuściłam powietrze z płuc, oddychając z ulgą. Wyprostowałam się, udając, że wcale mnie nie przestraszył, po czym wzięłam do ręki pieniądze.

– Nawet mimo mojego... – zawahałam się, szukając odpowiedniego słowa – błędu?

Aaron położył dłoń na kierownicy, odwracając twarz w moją stronę. Jego spojrzenie było pozbawione wyrazu.

– Jak dają to bierz. Zmykaj już.

Pokiwałam głową, schowałam pieniądze do kieszeni, po czym sięgnęłam do klamki. Wysiadłam z auta, odprowadzana przez czujny wzrok jasnowłosego. Przed zamknięciem drzwi pochyliłam się, ostatni raz zaglądając do środka.

– Dzięki... Za pomoc.

Kącik jego ust poszybował w górę, a na prawym policzku pojawił się niewielki dołeczek. Parsknął, odrywając ode mnie wzrok.

– Ciesz się, że żyjesz. Do następnego – pożegnał się, uruchamiając auto. Zanim trzasnęły drzwi usłyszałam jeszcze, jak rzucił pod nosem: – Było nieźle.

Samochód ruszył, zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować na wypowiedziane słowa. Z dziwną mieszaniną ulgi i niepokoju obserwowałam, jak odjeżdżał. Skierowałam się do domu dopiero wtedy, gdy pojazd zniknął za zakrętem. Na ulicy zrobiło się jakoś tak zbyt cicho i ciemno. Przyspieszyłam kroku, przechodząc przez pachnący kwiatami ogród.

Przed zaśnięciem jeszcze długo analizowałam wszystkie wydarzenia minionego dnia. Wpadając w objęcia Morfeusza głowę zaprzątała tylko jedna myśl, która zupełnie mi się nie podobała.

Tamtego dnia poczułam się wolna.

━━ ♟ ━━

Mamy pierwsze chwile z Aaronem! Jak już możecie się domyślać, przeżyjemy ich trochę więcej... 🤭

Dzisiejsza zrzutka jest na Oliwię chorującą na dysplazję włóknistą kości: https://zrzutka.pl/3sg6ed (łącze w komentarzu).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro