ROZDZIAŁ 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

RODZIAŁ 8

264 dni

Przedostatni tydzień października był czasem, w którym na ustach uczniów szkoły średniej w Alverton był tylko i wyłącznie jeden temat – bal halloweenowy. Żadne wydarzenie nie było tak bardzo wyczekiwane jak to, dlatego właśnie zamiast uczestniczyć w zajęciach razem z Theo pomagaliśmy Vivien dekorować salę gimnastyczną i korytarze szkoły. Z tej okazji przyjaciółka załatwiła nam zwolnienie ze wszystkich czwartkowych lekcji. Warunkiem było jedynie uporać się z kilkoma pudłami dekoracji do następnego dnia wieczorem, kiedy miał zacząć się bal. Dla jednych było to proste i odprężające zadanie, a dla innych... Cóż, Theo po prostu zawsze marudził.

Cieszyłam się z czasu spędzanego z przyjaciółmi. Przez ostatnich kilka dni wszędzie chodziłam z duszą na ramieniu, a szyja bolała mnie od zerkania za siebie. Miałam wrażenie, że ciągle byłam obserwowana. Jedynie obecność przyjaciół pozwalała na chwilę odetchnąć i opuścić gardę.

– Naprawdę musimy wieszać to wszędzie? Nie wystarczy sama sala? – spytał Theo, próbując od dziesięciu minut przyozdobić tablicę informacyjną sztuczną pajęczyną, która albo rozciągała się za bardzo, albo w ogóle.

– Tak, musimy – stwierdziła stanowczo Vivien, wchodząc na drabinę. – Wszyscy będą tędy przechodzić, a efekt wow ma być już od samego wejścia.

– Efekt wow to ja będę miał jak rozplątam to badziewie – mrunkął pod nosem. Na jego szczęście Vivien tego nie usłyszała. Za to ja prawie się udusiłam, powstrzymując napad śmiechu.

Rudowłosa była w imprezowym nastroju za nas dwoje. Oczywiście wiedzieliśmy już od jakiegoś czasu, że Vivien zagoni nas do pomocy, ponieważ była jedną z kilku osób odpowiedzialnych za przygotowania do balu, ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy trochę nie pomarudzili.

– Powinniście się cieszyć, że produktywnie spędzamy razem czas.

– Cieszyłbym się, gdyby nie to, że już dawno skończyły się lekcje a my nadal jesteśmy w szkole – stękał Theo, któremu w końcu udało się ułożyć odpowiednio pajęczynę. – Nigdy więcej nie dawaj mi tego cholerstwa.

– Poukładaj jeszcze pająki na pajęczynie. Są w drugim pudełku.

Wyszczerzyłam zęby, powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem na widok udręczonej miny przyjaciela. Na szczęście Vivien była zajęta mocowaniem czarnych serpentyn do sufitu, bo inaczej z pewnością usłyszelibyśmy jakiś komentarz z jej strony.

Ustawiałam plastikowe świece wzdłuż korytarza, stopniowo oddalając się od przyjaciół. Musiałam przyznać, że nasze starania opłaciły się, bo dzięki nim droga prowadząca do sali gimnastycznej, w której następnego dnia miał odbyć się bal, jak i sama sala, wyglądały bardzo klimatycznie. W mojej poprzedniej szkole wystrój zdecydowanie nie dorównywał temu.

Kładłam właśnie przedostatnią świeczkę, gdy w bocznym korytarzu otworzyły się drzwi od gabinetu dyrektora. Z zaskoczenia z rąk wypadł mi przedmiot, który przeturlał się po laminowanej podłodze. Wyprostowałam się, wzdychając, po czym zrobiłam kilka kroków w głąb korytarza.

– Widzimy się za miesiąc, Kaim. – Słowa dyrektora niosły się echem, odbijając od pomalowanych na biało-bordowo ścian.

Schyliłam się po świeczkę, gdy do moich uszu dotarł znajomy głos.

– Do widzenia.

Moja dłoń zamarła w połowie drogi. Poczułam, jak włoski na karku stają dęba, a skórę pokrywa gęsia skórka.

Błyskawicznie podniosłam wzrok, napotykając ciemne oczy chłopaka, wpatrujące się we mnie z intensywnością przeszywającą na wylot.

Zamarliśmy w bezruchu, a nasze spojrzenia toczyły ze sobą niemą bitwę. Wokół zrobiło się jakby ciemniej, a cisza wydawała się być strasznie głośna i nieprzyjemna.

Wiedziałam, że mnie rozpoznał. Mimo że znajdował się kilka metrów dalej to i tak widziałam w tęczówkach ledwo zauważalny błysk, gdy nasze oczy się odnalazły.

Poczułam w sobie milion emocji, bombardujących boleśnie klatkę piersiową. Taksowałam wzrokiem szczupłą sylwetkę, na sekundę zatrzymując spojrzenie na tatuażu wydostającego się spod czarnej bluzy, po czym wróciłam do spokojnych, choć czujnych oczu. Zacisnęłam zęby, prostując plecy, a wtedy chłopak odwrócił się na pięcie i zaczął się oddalać.

– Hej, stój! – zawołałam, ruszając za nim. Przyśpieszył, słysząc za sobą moje kroki. – Stój, do cholery!

– Kathy? – zawołała zaniepokojona Vivien, słysząc moje krzyki. Zignorowałam ją. W tamtym momencie nie liczyło się nic poza postacią wymykającą mi się z rąk.

Zaczęłam biec, gdy mężczyzna zniknął za zakrętem. Skręciłam za nim, a serce przyspieszyło tak bardzo, że prawie wyrywało się z piersi. Chciałam go zatrzymać, zadać pytanie, albo może od razu dać w twarz, ale ku mojemu rozczarowaniu korytarz był pusty.

Przez kilka długich i bolesnych uderzeń serca stałam w miejscu, czując spływającą po karku kroplę potu, po czym ruszyłam do najbliższych drzwi. Otworzyłam je, zaglądając do ciemnej klasy. Omiotłam pomieszczenie wzrokiem, a gdy upewniłam się, że w środku nikogo nie ma wycofałam się i poszłam dalej. Sprawdziłam w ten sposób wszystkie pomieszczenia w tym korytarzu, po czym przeszłam do kolejnego. Z przyćmiewającą logiczne rozumowanie wściekłością łapałam za klamki do momentu, gdy obok znaleźli się moi przyjaciele.

– Kathy? Szukaliśmy cię. Co ty robisz? – spytała Vivien z niepokojem w głosie.

– Widzieliście faceta w czarnej bluzie, który chwilę temu wyszedł od dyrektora? – spytałam, zakładając nerwowo włosy za uszy. Musiałam zająć czymś drżące dłonie.

– Nie. Czemu go szukasz?

– Był u dyrektora. Zapomniał czegoś wziąć – skłamałam.

– Mijaliśmy się z panem Dawsonem, poszedł do domu.

Przeskakiwałam spojrzeniem po zdezorientowanych twarzach przyjaciół, nie wiedząc, co powiedzieć. Przecież nie mogłam wyznać, że właśnie rozpoznałam swojego szantażystę po głosie, bo według nich nigdy go nie widziałam.

– Trudno, nie będę za nim latać po całej szkole. – Przewróciłam oczami, starając się zabrzmieć normalnie, choć w moim sercu i głowie szalał okrutny sztorm, który prawie zmiatał mnie z powierzchni ziemi.

– Nie wiesz kto to był? – spytał Theo, wkładając ręce do kieszeni bluzy.

– Nie kojarzę go. Dyrektor powiedział tylko, że ma na imię Kaim – oznajmiłam, mając ogromną nadzieję, że znają kogoś z tym imieniem.

– Nie znam żadnego Kaima, a ty, Theo?

Chłopak pokręcił głową.

– Szkoda. Wracamy do pracy? – spytałam, chcąc jak najszybciej pozbyć się obserwującej mnie uważnie pary oczu.

– Tak, chodźmy. – Vivien rzuciła mi ostatnie spojrzenie, po czym odwróciła się na pięcie.

Odetchnęłam głęboko, ruszając za przyjaciółmi. Nie miałam pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Najgorsze nawet nie było to, że rzeczywiście mogłam spotkać prześladowcę, a ta rozdzierająca niepewność, czy to wydarzyło się naprawdę, czy może moja głowa kolejny raz postanowiła zrobić sobie ze mnie nieśmieszny żart.

Jeśli okazałoby się, że ta sytuacja rzeczywiście miała miejsce, to być może straciłam jedną, jedyną szansę na zdemaskowanie go i zamknięcie sprawy. Czułam się okropnie.

Gdy przyjaciele wrócili do swoich zajęć wyjęłam telefon i wpisałam usłyszane imię na Facebooku. Przeglądając wyniki znalazłam trzy osoby mieszkające w okolicy, ale żadna z nich nie była ciemnookim brunetem. Z rozczarowaniem przerzuciłam się do poszukiwań w Google, ale tam też nie znalazłam oczekiwanego rezultatu.

Przez resztę czasu, który poświęciliśmy na dekoracje, zastanawiałam się czy rozmowa chłopaka z dyrektorem naprawdę się wydarzyła, a jeśli tak, to czy mógłby to być on. Z każdą chwilą miałam coraz większe wrażenie, że to była zwykła pomyłka, albo moja głupia podświadomość spłatała mi figla.

Tylko jeśli to nie był on, to czy wtedy nie zatrzymałby się na moje wołanie? Czemu ktoś obcy miałby tak uciekać?

Moi przyjaciele również zrobili się bardziej markotni. Do mieszanki uczuć oblegających głowę dołączyło, kolejny już raz, poczucie winy.

Wymigałam się ze wspólnego wieczornego wyjścia pod pretekstem bólu głowy. Wiedziałam, że od jakiegoś czasu zaniedbywałam przyjaciół, ale zupełnie nie miałam głowy do spędzania z nimi czasu. Nie w takim momencie.

Było już ciemno, gdy wracając spacerem do domu w myślach odtwarzałam słowa ciemnowłosego. Może tylko wydawało mi się, że miał taki sam głos jak szantażysta. Przez to, że mój umysł czasami przekształcał rzeczywistość nie mogłam być niczego pewna. Cholernie mnie to frustrowało.

Intensywne przemyślenia przerwał Aaron czekający w aucie pod moim domem. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że ucieszyła mnie ta niespodzianka. Jego wizyta nie zapowiadała niczego dobrego.

– Co tu robisz? – spytałam, gdy opuścił szybę od strony pasażera.

– Też się cieszę, że cię widzę, kwiatuszku. – Zsunął nieznacznie okulary z nosa, odsłaniając wpatrzone we mnie jasne tęczówki. Miałam wrażenie, że nigdy nie przyzwyczaję się do ich nietypowego koloru. – Wsiadaj.

– Nie byliśmy umówieni – zaczęłam ostrożnie, nie chcąc prowokować nieprzyjemnej sytuacji. Starczyło mi wrażeń jak na jeden dzień.

Nie miałam najmniejszej ochoty wykonywać kolejnego zlecenia, bo nie przetrawiłam jeszcze poprzedniego. Nadal przez zaśnięciem dręczyło mnie sumienie, a w snach widziałam zrozpaczoną rodzinę, reagującą płaczem na widok spalonego domu. Miałam cholernie okropne wyrzuty sumienia.

– Następnym razem umówię się na audiencję. – Wsunął okulary z powrotem głęboko na nos, po czym skierował głowę do przodu. – A tymczasem jeśli nie masz nic pilnego do roboty to wsiadaj do auta.

W głowie układałam listę przynajmniej stu ważnych rzeczy, którymi mogłam się zająć. Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale ostatecznie zrezygnowałam. Aaron nie wyglądał na skorego do żartów. Odetchnęłam głęboko i wgramoliłam się na przednie siedzenie pasażera.

– Dowiem się chociaż dokąd jedziemy? – spytałam, gdy ruszyliśmy spod domu. Błagałam w myślach, żeby było to coś szybkiego i spokojnego, jak na przykład, o ironio, wsunięcie kartki z pogróżkami do skrzynki na listy, choć wiedziałam, że do czegoś takiego nie byłabym mu potrzebna.

– Jedziemy sprawić, że będziesz choć trochę przydatna. – Aaron zabębnił palcem o kierownicę.

Poczułam pieczenie na policzkach. Miałam złudną nadzieję, że nie sprawdziłam się aż tak źle jako partnerka. Najwyraźniej tylko się wygłupiłam.

– Czyli? – wymamrotałam. Jeśli w mojej porąbanej głowie istniała choć jedna, jedyna, maleńka iskierka sprawiająca, że choć trochę chciało mi się jechać z Aaronem, to zgasła tuż po jego wypowiedzi.

Prawdą jednak było to, że z dwojga złego wolałam być gdziekolwiek indziej, niż sama ze sobą w czterech ścianach.

– Zobaczysz. – Zakończył krótką wymianę zdań podgłaśniając muzykę z grającego radia.

Osunęłam się w fotelu, usadawiając wygodniej. Przez całą drogę wpatrywałam się w widok szarego miasta za oknem, będąc obrażona na kierowcę, siebie i cały świat. Przez chwilę było mi nawet głupio z powodu swojego zachowania, ale koniec końców uznałam, że mam to gdzieś – jeśli chciałam być obrażona to będę obrażona i nikomu nic do tego.

Zastanawiałam też się jak bardzo moje życie musiało być pokręcone, że godziłam się na jazdę w nieznane z obcym, niebezpiecznym mężczyzną.

– Jesteśmy na miejscu – poinformował po kilkunastu minutach.

Znajdowaliśmy się na betonowym placu, który, sądząc po wyblakłych, białych liniach, musiał być kiedyś boiskiem. Wokół nas nie było zupełnie niczego. Do pobliskiej ściany lasu nie docierało wątłe światło lamp, ale nawet mimo tego można było stwierdzić, że wokół nas nie było żywej duszy. Ta myśl mnie nieco zaniepokoiła.

– Co tu robimy? – Objęłam się rękoma.

– Nauczysz się jeździć.

━━ ♟ ━━

Po wytłumaczeniu podstawowych rzeczy i zapoznaniu się z samochodem spędziliśmy dwie godziny na nauce jazdy. Przez większość czasu autem szarpało jak skaczącą żabą, ale to wcale nie zniechęcało Aarona. Za to mnie już tak. W połowie nauki miałam serdecznie dość tego, że nic mi nie wychodziło, a każde ruszenie pojazdu skutkowało poceniem się ze stresu i strachu.

W pewnym momencie byłam przerażona nagłą wizją, że chyba wolałabym podpalić kolejny dom, niż dalej uczyć się jeździć. Szybko wygoniłam z głowy to rozważanie, czując niechęć do samej siebie. Chyba powoli godziłam się z tym, co zrobiłam, skoro tak upiorne rzeczy przychodziły mi na myśl.

– No dobrze, koniec na dziś – stwierdził mężczyzna, co wywołało we mnie natychmiastowe uczucie ogromnej ulgi.

Dopiero wydostając się z auta poczułam jak spięte były wszystkie mięśnie w moim ciele. Przeciągnęłam się, unosząc ręce nad głowę, po czym okrążyłam samochód i usiadłam na miejscu pasażera. Marzyłam już tylko o miękkiej kołdrze i ulubionej poduszce do spania.

– Jutro o tej samej porze poćwiczymy cofanie – poinformował Aaron, odpalając pojazd.

Nie potrafiłam powstrzymać jęku niechęci, który wydobył się z gardła, na co chłopak parsknął, wchodząc w zakręt.

– W porządku, wcale nie musisz umieć prowadzić. Następnym razem możemy po prostu umrzeć jak idioci, kiedy coś mi się stanie, a ty nie będziesz umiała uciec autem.

Wspomnienie o śmierci sprawiło, że wzdrygnęłam się i nagle magicznie zachciało mi się uczyć. Był to dość zabawny odruch, zważywszy na to, jak często myślałam o odebraniu sobie życia.

Po prostu nie chciałam umierać w ten sposób.

– Okej, okej, będę jutro czekała.

– Grzeczna dziewczynka. – Uśmiechnął się pod nosem.

W tym samym momencie głośno zaburczało mi w brzuchu. Objęłam się rękoma. Nie miałam nic w ustach od południa, co dawało się nader głośno we znaki.

Aaron zerknął na mnie kątem oka.

– Po drodze wstąpimy do McDonalda.

– Nie jestem głodna – rzuciłam odruchowo, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.

– Słyszę.

Westchnęłam, nie mając siły na dyskusję. Chwilę później odbieraliśmy kupione przez jasnowłosego zamówienie z okienka drive–thru w postaci dwóch porcji cheesburgerów, coli i frytek. Na sam widok i zapach jedzenia brzuch odgrywał koncert wszechczasów, dlatego od razu zabrałam się za pałaszowanie. Aaron zaczął jeść jak tylko zaparkował na tyłach restauracji.

Między kolejnymi gryzami w głowie zapaliła mi się lampka i pomyślałam, że być może to dobry moment na rozpoczęcie swojego planu.

– Więc wychodzi na to, że przez jakiś czas będziemy razem... pracować? – spytałam, popijając zimną, dietetyczną colę.

– Możliwe.

– W takim razie mam prośbę.

Aaron uniósł brew, zerkając na mnie kątem oka.

– Słucham.

– Szukam kogoś, o kim mam bardzo niewiele informacji.

– Czyli?

Zamyśliłam się. Chyba zaczynałam żałować swojej decyzji. Co mogłam powiedzieć o swoim prześladowcy, oprócz tego, że był mężczyzną? Że być może ma na imię Kaim, ale nie mam pojęcia, bo istniała spora szansa na to, że sobie to wymyśliłam? Chyba liczyłam na cud.

Mimo wszystko postanowiłam zaryzykować.

– Ma na imię Kaim, jest mniej więcej w moim wieku, ma czarne włosy, dłuższe z przodu. Widziałam go raz, gdy wychodził z gabinetu dyrektora w mojej szkole.

– Czemu go szukasz?

– Wysyła mi głupie listy – powiedziałam, postanawiając odkryć jedynie pół prawdy. Cała nie była mu do niczego potrzebna. – Przychodzą pocztą.

– Kaim – powtórzył imię, zawieszając wzrok w czymś znajdującym się za szybą auta. – Zobaczę, co da się zrobić – stwierdził, wgryzając się w cheesburgera.

━━ ♟ ━━

Stojąc w drzwiach swojego pokoju żałowałam, że w ogóle do niego weszłam. Ironią losu było to, że w tamtym momencie wolałabym nadal siedzieć w samochodzie z Aaronem, choćby do samego rana.

Bo w mojej sypialni kolejny raz powitały mnie moje koszmary.

Każda z czterech białych ścian umazana była czerwoną substancją, układającą się w budzący grozę napis:

,,Pobawmy się w chowanego".

Nie chciałam nawet wiedzieć czym była ta brunatna ciecz, stworzona przez wymysł mojej wyobraźni. Wpatrywałam się przez chwilę w litery, czując przytłaczającą bezradność, a gardło zaciskało się powoli wraz z narastającym atakiem paniki. Starałam się oddychać głęboko, nie pozwalając na to, żeby się złamać, choć melodia pozytywki bardzo to utrudniała. Po prostu z hukiem zamknęłam drzwi, odwróciłam się na pięcie i zeszłam na parter.

Wyjęłam z szafy gruby koc, zawołałam Piankę i położyłam się na kanapie w salonie. Trochę czasu minęło, aż odważyłam się zamknąć oczy. Gładzenie dłonią ciepłego ciałka opierającego się o mnie trochę w tym pomogło. Jeszcze dłużej zajęło mi zaśnięcie.

Zanim oddałam się Morfeuszowi w objęcia przywoływałam wspomnienia o brązowowłosym chłopcu z brązowymi plamkami na niebieskich tęczówkach.

Jedno z nich wryło się w głowę bardziej niż pozostałe.

━━ ♟ ━━

Lato 2013

Wakacje zaczynały się nadzwyczaj upalnie. Tamtego dnia, pod bacznym okiem dorosłych, ubrani w stroje kąpielowe razem z Jasperem wskakiwaliśmy do jeziora. Czuliśmy ich wzrok na plecach przez cały czas trwania kilkugodzinnej zabawy, ale to zupełnie nam nie przeszkadzało. Nie martwił mnie również fakt, że spojrzenia zdecydowanie częściej kierowane były na chłopaka. Zerkali na mnie jedynie przelotnie, żeby sprawdzić, czy jeszcze się nie utopiłam, po czym przeskakiwali wzrokiem na roześmianego chłopca a w ich oczach od razu pojawiały się ciepłe emocje, których dla mnie nie starczyło.

W końcu po wielu bitwach na pistolety wodne, budowaniu zamków z piasku i robieniu zawodów na to, kto dłużej wytrzyma pod wodą, zmęczeni poszliśmy na podwieczorek. Wsunęliśmy ze smakiem kanapki z ulubionym dżemem Jaspera, po czym niestrudzeni postanowiliśmy bawić się dalej.

Uwielbiałam tego wiecznie rozczochranego łobuza, wymyślającego wciąż i wciąż nowe zabawy.

Dorośli nie pozwolili nam wrócić do wody ze względu na słońce kierujące się ku zachodowi. A może nie pozwolili jedynie Jasperowi? Nie pamiętałam tego szczegółu. W każdym razie mój towarzysz zaproponował zabawę w chowanego.

Pierwsze kilka rund minęło bardzo szybko, więc poszerzyliśmy teren o górne piętro drewnianego domku i jego okolicę, aż do płotu. W grę wchodziła też stajnia, w której od dawna nie było zwierząt i stara szopa. Jasper tym razem ukrył się na tyle dobrze, że nawet po upływie godziny nie potrafiłam go znaleźć. W końcu znudziło mnie szukanie, więc zaczęłam go wołać. Nie odpowiadał, co bardzo mnie zmartwiło. Po chwili biegałam wokół domu, wykrzykując jego imię.

– Czemu krzyczysz? – spytała zniesmaczona moim zachowaniem kobieta, wychodząca z domu. Skuliłam się pod wpływem niezadowolonej miny i piorunów, które posyłała spojrzeniem. Wiedziałam, że będę miała przechlapane.

– Jasper się schował i nie mogę go znaleźć.

– Wy i te wasze durne zabawy – wycedziła, kręcąc głową. – Jasper! Koniec gry, kolacja! – wykrzyczała, ale odpowiedział jej jedynie szum wiatru poruszający koronami drzew i głośne cykanie owadów.

W milczeniu zacisnęłam w pięściach materiał różowej, zakurzonej koszulki, czekając aż chłopak się podda. Kobieta powtórzyła wołanie raz jeszcze, a potem następne kilka razy, ostatecznie tracąc cierpliwość.

– Do domu, Katherine – wycedziła, kierując się do wejścia. Nie ruszyłam się, a zamiast tego rozglądałam się wokół, zastanawiając, gdzie jest Jasper i dlaczego nie wracał. Gdy kobieta dostrzegła, że nie poszłam za nią wróciła po mnie i chwyciła mocno za nadgarstek, nie reagując na pisk bólu wydobyty z mojego gardła. – Ale już!

Niechętnie wróciłam do domu, ciągnięta przez osobę, której nie cierpiałam z całego serca.

– Poszukam go – oznajmiłam, gdy drzwi za nami się zamknęły.

– Jeszcze czego. Nie sądzisz, że już starczy tych twoich głupich pomysłów? Stań w kącie i zastanów się nad tym, co będzie, gdy przez ciebie Jasper się nie znajdzie – wysyczała, a następnie zawołała swojego męża. Nakreśliwszy sytuację kazała mi zostać tam, gdzie stałam i razem wyszli na zewnątrz. Każdy stukot obcasów o drewnianą podłogę wbijał kolejną szpilkę w smutne, dziecięce serce.

Minuty mijały, a ja czekałam, nasłuchując wołań dorosłych. Z każdą chwilą czułam się coraz gorzej, a każda myśl o tym, że może coś stało się Jasperowi i to moja wina boleśnie wbijała się do głowy.

W którymś momencie zaczęłam płakać. Ciepłe łzy uciekały z oczu, wcale nie zważając na to, że w ogóle ich nie chciałam. Wycierałam mokre policzki skrawkiem koszulki, próbując się uspokoić przed powrotem małżeństwa.

W końcu nie wytrzymałam. Cisza rozciągająca się wokół i rosnące napięcie sprawiły, że nie potrafiłam ustać w miejscu. Łamiąc rozkaz wyszłam z kąta, pociągnęłam nosem i wybiegłam na zewnątrz tylnymi drzwiami. Przede wszystkim musiałam ominąć dorosłych, żeby móc poszukać chłopaka. Nawoływanie dobiegające od strony lasu upewniło mnie w przekonaniu, że jeszcze się nie odnalazł.

Nie znalazłam go za pierwszym razem, gdy przeszukiwałam stajnię. Kierując się ku wyjściu zwróciłam uwagę na drabinę prowadzącą na ciemne poddasze. Wdrapałam się po niej, żeby móc rozejrzeć się po okolicy z góry i westchnęłam z ulgą, widząc postać zwiniętą w kłębek. Jasper spał w kącie, odwrócony plecami, oddychając miarowo. Na czworaka podeszłam do niego, chwyciłam za ramię i potrząsnęłam. Zerwał się przestraszony, uderzając głową w niski sufit.

– Auć – zawył, łapiąc się za bolące miejsce.

– Wracamy, Jaspi. Szukają cię – poinformowałam, ciągnąc go za rękaw koszuli.

Wyszliśmy ze stajni. Po drodze Jasper ziewał co chwilę, podążając za mną powoli. Chyba nawet nie był świadomy tego, że zniknął na kilka godzin.

– Jasper! Boże drogi! – zawołała kobieta, gdy znaleźliśmy się w zasięgu jej wzroku. – Gdzieś ty był? Wiesz jak się martwiliśmy? – Kucnęła przed chłopcem, oglądając go z każdej strony. Gdy uznała, że nic mu nie jest przeniosła wzrok na mnie, posyłając nienawistne spojrzenie. – Anthony, weź Jaspera do środka. Ja porozmawiam z Katherine.

Przez jej twarz przebiegł cień, który sprawił, że włoski na moim karku stanęły dęba. Objęłam się rękoma, czując napływające zimno. Wiedziałam o jakiej rozmowie była mowa.

Ściany stajni, w której znalazłam Jaspera, jeszcze długo pamiętały moje krzyki i miękki dźwięk skórzanego pasa smagającego skórę.

━━ ♟ ━━

,,Pobawmy się w chowanego".

Nie wiem, czy to przez zmęczenie, stres czy roztargnienie spowodowane natłokiem informacji, ale tamtego wieczoru pierwszy raz od dawna zapomniałam wziąć tabletek. Prawdopodobnie dlatego obudziłam się w środku nocy, słysząc kroki dobiegające z mojego pokoju. Zaalarmowana niepokojącym dźwiękiem rzuciłam się do kuchni po pistolet, a następnie udałam się na piętro. Walcząc z sennością stawiałam ostrożnie kroki, uważając na każdą skrzypiącą deskę, znaną na pamięć.

Wzięłam głęboki wdech i policzyłam do trzech zanim otworzyłam drzwi sypialni.

Wchodząc do środka zastałam to, co spodziewałam się zobaczyć. Napisy na ścianie zniknęły, a jedyny potwór, którego mogłam tu znaleźć, spoglądał na mnie zza tafli stojącego nieopodal lustra.

━━ ♟ ━━

* siorb* ale dobra ta meliska, polecam wszystkim 😚

Dzisiejsza zbiórka na terapię genową dla małego Pawełka: https://www.siepomaga.pl/pawelek-pokropek (łącze w komentarzu).

P.S. to, co przeżyła nasza bohaterka w retrospekcji, było przemocą fizyczną, ale też psychiczną. Celowe umniejszanie komuś, poniżanie, granie na emocjach, karanie - to przemoc. Niech nikomu nie wydaje się, że to coś normalnego. Nie istnieje na świecie żaden powód, który sprawiłby, że można akceptować tego typu zachowanie. Jeśli wy, lub ktoś z waszego otoczenia boryka się z tego typu problemem to nie wahajcie się poprosić o pomoc. 

Kryzysowy telefon zaufania: 116 123

Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111

Ogólnopolski telefon zaufania dla osób LGBTQ+: 22 628 52 22

Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie: 800 120 002

Całodobowy telefon zaufania Rzecznika Praw Dziecka: 800121212

Antydepresyjny Telefon Zaufania: (22) 484 88 01 (Fundacji ITAKA)

Całodobowa Linia Wsparcia dla osób w kryzysie psychicznym: 800 70 2222

Telefon zaufania dla dzieci: 116 111 (Fundacja "Dajemy Dzieciom Siłę")

W Poznaniu w nagłych sytuacjach można zadzwonić do Miejskiego Centrum Interwencji Kryzysowej: 509 111 508

Wsparcie można znaleźć również w internecie, m.in. na stronach takich jak:

Życie warte jest rozmowy: zwjr.pl

Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę: fdds.pl

Twarze depresji: twarzedepresji.pl

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro