ROZDZIAŁ 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 9

263 dni

– Tylko przymierz, proszę, a jeśli nadal nie będzie ci się podobać to pójdziesz tak, jak chcesz. – Ruby zrobiła smutną minkę zbitego szczeniaka, trzymając w rękach pudełko ze strojem halloweenowym.

Od dziesięciu minut próbowała mnie przekonać, że wciśnięcie się w zieloną sukienkę Anny z Krainy Lodu i udanie się w niej na halloweenowy bal będzie świetnym pomysłem. Byłam zupełnie innego zdania. W tym samym czasie Theo grał w coś na telefonie, poświęcając temu całą uwagę, a Vivien próbowała kolejny już raz zapleść warkocza.

– Uff... Poddaję się – wyjęczała półprawna kopia Fiony, rozplątując nieudaną fryzurę. – Nie zrobię tego głupiego warkocza.

– Pomogę ci, jak tylko pomożesz przekonać Kathy do włożenia tej obłędnej sukienki.

– No, dawaj, Kathy. Teraz już dwie osoby na ciebie liczą.

Przewróciłam oczami. Z ostentacyjną niechęcią wzięłam pudełko od przyjaciółki, na co dziewczyna uśmiechnęła się promiennie.

Udałam się do łazienki. Zamknęłam za sobą drzwi na klucz, po czym zrzuciłam koszulkę i dresowe spodnie, zamieniając je na śliski materiał bajkowej sukienki. Spojrzałam w lustro dopiero wtedy, gdy upewniłam się, że wszystko leżało na swoim miejscu.

Nie wyglądałam tak źle. Problem nie leżał w samej sukience, bo w normalnej sytuacji nie miałabym żadnych obiekcji i bez problemu wybrałabym się w niej na bal. Sęk w tym, że wpatrując się w lustrzane odbicie czułam rosnącą w gardle gulę i ogarniało mnie nieprzyjemnie przeczucie.

Westchnęłam, siadając na pralce. Niedługo mijał szósty miesiąc od śmierci rodziców. Pomyślałam, że może to najwyższy czas, żeby trochę powalczyć o siebie i swoje życie; zrobić ten mały krok w postaci przełamania się, czyli wyjścia w sukience. W końcu przyjaciele mieli towarzyszyć mi cały wieczór, więc pomogliby, gdybym poczuła się gorzej. A Theo nawet był wtajemniczony w jakimś ułamku w mój problem, więc był jeszcze większym oparciem niż przyjaciółki. Gdyby tego było mało to ostatnie dwa dni byliśmy zwolnieni razem z przyjacielem z lekcji na rzecz dekorowania szkoły, co zawdzięczaliśy Vivien. To wszystko powodowało, że nie mogłam jej rozczarować w żaden sposób.

Podejmując decyzję wyszłam w przebraniu do przyjaciół. Materiał szeleścił z każdym wykonanym krokiem, więc z pewnością było mnie słychać już z korytarza.

– No i co myślisz? Pasuje idealnie – pochwaliła mnie Ruby, zajmując się włosami Vivien.

– Naprawdę ładnie wyglądasz – dodała rudowłosa.

Nawet Theo oderwał na chwilę wzrok od telefonu, żeby pokazać uniesiony w górę kciuk, po czym wziął garść chipsów i wrócił do grania. Parsknęłam, kręcąc głową. Typowy facet.

– Pójdę w tym.

– No i super! – zaświergotała uśmiechnięta Ruby. – A ty, Theo, wciskaj się w swoje przebranie.

━━ ♟ ━━

Nigdy wcześniej nie byłam na żadnym szkolnym balu. Z dawnymi znajomymi woleliśmy spędzać wieczory inaczej, niż podpierać ścianę albo ukradkiem popijać alkohol, unikając czujnych oczu nauczycieli. A szkoda, bo gdybym wcześniej była na tego typu wydarzeniu to wiedziałabym, że nie lubię szkolnych bali i uniknęłabym stania jak kołek razem z Theo, obserwując tańczące przyjaciółki.

– Masz, tylko nie wypij wszystkiego. – Przyjaciel podał mi wyjętą z kieszeni piersiówkę.

– Niesamowite, ukradłeś to dziadkowi? – Wzięłam srebrny pojemnik do rąk, oglądając go z każdej strony, po czym pociągnęłam duży łyk. Theo parsknął.

– Jasne.

Oddałam piersiówkę, starając się nie skrzywić pod wpływem piekącego w gardle trunku. Chłopak również się napił, a następnie schował przedmiot z powrotem do kieszeni.

– Nie wiem co ja tutaj robię – wymamrotałam, zaplatając ręce na piersi.

Prawie od godziny podpieraliśmy ścianę sali gimnastycznej, gapiąc się na bawiących uczniów. Miałam wrażenie, że nawet nauczycielom bal podobał się bardziej, niż nam.

Po przyjściu dziewczyny od razu wyciągnęły nas na parkiet, ale po przetańczeniu kilku piosenek stwierdziłam, że nawet kłoda potrafi lepiej się ruszać niż ja, a w dodatku nie czułam przy tym zupełnie żadnej frajdy, więc odeszłam na bok. Chwilę później ku niezadowoleniu Ruby Theo do mnie dołączył.

– Czekam na ogłoszenie najlepszego stroju i będę się zbierał – powiedział, wyciągając telefon.

– Ja chyba też. Chociaż nie chce mi się nawet czekać na wyniki.

– Zostań, wrócimy razem. Zamówię taksówkę.

Przytaknęłam, zgadzając się. Pomyślałam, że może nawet uda się namówić przyjaciół na wspólne nocowanie. Tegoroczny bal halloweenowy wypadł pięć dni przed świętem, w piątek, więc mieliśmy cały weekend na wspólne spędzanie czasu.

– Theo! Zaraz zabiorę ci ten telefon! – krzyknęła Ruby pojawiając się nagle znikąd. Wyciągnęła rękę w kierunku komórki, na co chłopak zrobił krok w bok, oddalając się od dziewczyny i pospiesznie schował ją w kieszeni spodni. Widząc napięcie na twarzy Theo przyjaciółka speszyła się. – Przecież żartuję. Idziecie z nami potańczyć?

– Nie – odpowiedzieliśmy jednocześnie, na co czarnowłosa przewróciła oczami.

– Jak chcecie, ale omija was cała zabawa.

– Nie martw się, bawimy się dobrze w naszym dwuosobowym gronie podpieraczy ściany – powiedziałam, zanim przyjaciółka się oddaliła.

Postaliśmy jeszcze chwilę, do momentu, kiedy muzyka ucichła a z głośników wydobył się głos prowadzącej.

– Połowa wieczoru już za nami, więc najwyższy czas ogłosić króla i królową balu!

Rozległy się oklaski i wiwaty, na które uśmiechnęłam się pod nosem. Było coś uroczego w tym, jak wszyscy cieszyli się z wyborów.

– Jak myślisz, kto wygra? – Theo nachylił się w moją stronę tak, że czułam jego ciepły oddech na policzku.

– Obstawiam faceta przebranego za pralkę.

Chłopak parsknął śmiechem.

– A ja Supermana. Mówię ci, oni mają w sobie to coś, przez co zawsze wygrywają.

Pokiwałam głową z rozbawieniem. Theo w drodze na bal zdążył kilka razy ponarzekać, że przez Ruby nie wygra konkursu na najlepsze przebranie. Według niego dzięki stroju Supermana miałby wygraną w garści.

– Panie i panowie, według jury składającego się na samorząd szkolny tegoroczny konkurs wygrywają... – blondynka zrobiła dramatyczną pauzę, omiotając całą salę wzrokiem. – Pocahontas i Olaf z Krainy Lodu!

Rozległy się głośne brawa, które Theo próbował przekrzyczeć rzucając w moją stronę:

– Gdybym był Supermanem to na pewno bym wygrał.

– Nie wątpię. – Zaśmiałam się, klaskając.

– A teraz zapraszamy wygraną parę na parkiet! Niech zaczną wolny taniec, a resztę chętnych zapraszamy zaraz za nimi!

Para wyszła na środek, przyjmując plastikowe korony. Ze śmiechem założyli je na głowy, po czym dziewczyna zarzuciła chłopakowi ręce na szyję, a on objął ją w talii.

– Zaczynamy od melodii, którą puszczamy na specjalne życzenie Katherine Harvey.

Zdążyłam jedynie zmarszczyć brwi, zanim głośników wydobył się spokojny dźwięk, który rozpoznałam już od pierwszej sekundy. Poczułam, jakby imadło ścisnęło klatkę piersiową, a oddech ugrzązł mi w gardle. Zachwiałam się lekko.

Po całej sali rozniosła się melodia pozytywki.

– Wszystko w porządku, Kathy? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha. – Theo złapał mnie delikatnie za ramię.

Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami.

– Słyszysz to?

– Co? Melodię? Bardzo ładna. Czemu wybrałaś akurat ją?

Cofnęłam się o krok. Nie przypominałam sobie, żebym poprosiła kogokolwiek o włączenie jej na balu. Nigdy w życiu bym tego nie zrobiła. A skoro tego nie pamiętałam, to znaczyło, że znów nie kontrolowałam samej siebie.

Ogarnięta paraliżującym przerażeniem ruszyłam do wyjścia.

– Kathy? Dokąd idziesz? – wołał za mną Theo. Zignorowałam go. – Kathy, stój!

Nie zatrzymałam się. Czując na sobie spojrzenia uczniów wybiegłam z sali gimnastycznej. Miałam wrażenie, że jeśli nie wyjdę natychmiast na zewnątrz to się uduszę. Nie mogłam zaczerpnąć tchu.

Szybkim krokiem przemierzyłam szkolne korytarze, odnajdując wyjście. Wypadłam ze szkoły na zimne, nocne powietrze, które uderzyło mnie w twarz. Brałam głębokie oddechy, ale nawet to nie pomogło. Nerwy cały czas zaciskały gardło, jak okrutne dłonie, próbujące odebrać cenny tlen.

Nie słyszałam już melodii, ale jej echo ciągle szumiało w głowie. Za każdym razem, gdy pojawiał się ten konkretny dźwięk, coś we mnie umierało. Wspomnienia, które za wszelką cenę próbowałam wyrzucić z głowy napływały tak intensywnie, że mogłabym w nich zatonąć.

Księżyc w pełni, który zawisł na niebie, wpatrywał się we mnie intensywnie, obserwując tornado powstałe w głowie.

Zrobiłam krok w dół, po schodach, a potem kolejny i następny, aż w końcu biegłam przed siebie nie mogąc i nie chcąc się zatrzymać.

Miałam już dość. Serdecznie dość siebie, swojego życia i całego świata. Próbowałam być silna tak długo, aż w końcu coś we mnie pękło, sprawiając, że ochronny mur, który budowałam od ponad roku runął. Pozwoliłam swojemu piekłu wedrzeć się do środka.

Zmarznięta, zmęczona i obolała dotarłam na pobliską plażę. Wchodząc na piasek zdjęłam buty obcierające pięty. Odrzuciłam je gdzieś na bok razem z torebką.

Niedaleko siedziała grupka ludzi, paląca ognisko. Poruszając się w cieniu miałam nadzieję, że nie zauważą mojej obecności.

Poczułam ukłucie zimna, stawiając pierwszy krok w ciemnej wodzie. To jednak było niczym w porównaniu z okrutnym, rozdzierającym od środka bólem.

Chciałam pozwolić mu w końcu wydobyć się ze środka. Zbyt długo trzymałam go w ukryciu, oszukując samą siebie, że byłam silna.

Wcale nie byłam.

Zrobiłam następny krok, i kolejny, wchodząc do wody po pas.

Miałam ochotę krzyczeć, wydzierać się wniebogłosy, ale wolałam nie alarmować ludzi w pobliżu. Najwyraźniej było mi dane odejść tak, jak żyłam przez całe osiemnaście lat – po cichu.

Gdy lodowata woda sięgała do piersi nie czułam już nic poza gorącymi łzami, spływającymi po policzkach. Wtedy pozwoliłam, żeby pojedynczy szloch wydobył się z gardła. A zaraz po nim drugi, aż ostatecznie zaczęłam szlochać, wiedząc, że nie było już odwrotu.

Straciłam grunt pod nogami.

Niespokojny prąd rzucał mną, nie pozwalając płynąć dalej. Machałam rękami i nogami, czując narastającą panikę. Mimo że chciałam tego; w tamtym momencie marzyłam o utonięciu, to ciało i tak próbowało się bronić. Nawet w takiej chwili życie nie pozwalało mi ot tak się poddać.

Znowu kazało mi być silną.

A ja już tak bardzo chciałam być słaba.

Ostatnie co zapamiętałam to zimno, ciemność i okrutny ból rozrywający płuca. A także szarpanie, powietrze i głos, który brzmiał, jakby pochodził z innego wymiaru.

– Nie wolno ci umierać, słyszysz? Jeszcze nie teraz.


━━ ♟ ━━


W tym rozdziale poruszony został temat samobójstwa. Oczywiste powinno być to, że nie pochwalam ani nie zachęcam do takich rzeczy. Pamiętajcie proszę, że zawsze jest wyjście, nawet wtedy, gdy zupełnie go nie widzicie. Jeśli potrzebujecie pomocy, czy chociażby rozmowy, to nie bójcie się po nią sięgnąć. Listę numerów i stron znajdziecie w zakładce ,,Wstęp". 

Hej misie patysie 💛. Wrzucam ten krótki rozdzialik spontanicznie, z okazji tego, że udało mi się wczoraj skończyć pisać tę książkę 💛💛.  Nie rozgaduję się już na ten temat, bo chyba każdy zdążył o tym usłyszeć 😆.

W każdym razie rozdziały będą czasami wrzucane szybciej - od razu po tym, jak je poprawię. Poza tym również publikowane będą zgodnie z aktualnym harmonogramem, czyli w środy i soboty o godzinie 10:00. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro