Rozdzial 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Matthew

Ciemna noc. Tak ciemna, że niebo oświetlają tylko gwiazdy. Wpatrzony zataczam się w myślach. Moje ciało swobodnie leży na trawie, a światło księżyca muska moją twarz. Jestem tak zakręcony we własnych myślach, że nie zauważam, że obok mnie kładzie się Emily. Delikatnie dotykam jej dłoni i kciukiem muskam jej wierzch, jednak nie odrywam wzroku od ciał niebieskich.

— Są takie piękne — szepcze zachwycona delikatnie, unosząc rękę za głowę i swobodnie układa ją pod głowę.

— Wiem Emily — odszeptuje — wiem.

Splatam nasze dłonie i z niesamowitym spokojem przewracam się na bok, podpierając się ręką. Ona również przewraca się na bok i patrzy w moje oczy. Odważam się delikatnie dotknąć kciukiem jej policzka i zatapiam się w jej oczach. Słyszę, jak jej serce bije szybko szybką rytmicznie. Przysuwam swoje usta do jej i całuję z największą delikatnością. Moją zsówam po jej udzie i błądze wargami po szyi, szukając jej ciepłych i miekkich ust. Sprawnym ruchem wkładam dłoń na jej plecy i złączam ponownie nasze wargi, upijając się jej ciepłym oddechem. Kładzie dłoń na mojej klatce piersiowej i muska delikatnie wargami mój policzek.

— Kocham cię Matt — szepcze do mojego ucha i odchyla delikatnie szyję na pieszczoty.

— Ja ciebie też Emily. — Muskam czule jej czoło i kładę się obok, po czym moje ciało przywiera do jej ciała. Dłoń delikatnie opada na jej biodrze  — ja ciebie też — powtarzam cicho.

— Co by było jak byśmy się nie poznali? — Pyta jak mała dziewczynka zanurzona w moich ramionach.

— Byłbym dalej samotnym ojcem złym na cały świat — żartuje — Emily, czuję do ciebie tak wiele. Twój najmniejszy dotyk sprawia, że coraz bardziej się w tobie zakochuje. Cholera co ja gadam. Ja już się zakochałem - śmieje się lekko, całując ją za uszkiem.

Odwraca się w moją stronę tak, że patrzymy sobie w oczy. Ponownie chwytam ją za dłoń, przesuwając ją do mojego policzka, po czym całuję ją delikatnie.

— A ja zapewne dalej siedziałabym w domu, szukając jakiejś roboty i użalałabym się nad jakże moim okrutnym losem — mówi cicho z przekąsem — każdego dnia chce czuć smak twoich ust, które działają na mnie jak pieprzony magnes. — Śmieje się cicho ze mną — chcę każdego dnia być zamknięta w twoich ramionach i abyś nie pozwolił mnie z nich wypuścić. Chcę, abyś dzielił ze mną smutek, radość i szczęście. Chcę się z tobą postarzeć i mieć gromadkę dzieci. — Dotyka czule mojego policzka — no z tym ostatnim to może trochę przesadziłam — chichocze delikatnie, scalając nasze usta.

— Kiedy byłem mały, bardzo kochałem patrzeć w gwiazdy — zaczynam spokojnie — pamiętam, jak bardzo bałem się, że ojciec wtargnie do mojego pokoju. Mama leżała przy mnie, tuląc do swojej piersi. Tak bardzo się bałem, że mama zaczęła mi szeptać jeden wiersz — kontynuuje.

Sklepienie niebieskie jest takie piękne i gwiaździste.

Takie jasne i świetliste

Pełne wdzięku i euforii.

Spada jedna, już jej nie ma.

Taka śliczna i przepiękna.

Spada kolejna.

Ma pięć ramion.

Ah... Jej blask był taki cudny.

Coś przysłania ciał niebieskich rozbłysk.

Rzuca światło cały czas.

Stały, ładny i powabny.

Po prostu idealny.

Duży rogal płomienisty, zimny.

Taki tajemniczy, urodziwy

Co się za tym lśnienia ogniem kryje?

Patrzę w niebo zasypane.

Ono jest idealne.

Odbija światła mroku

I dodaje mu uroku

Wzrok goni niebo pełne cudów,

Chce właśnie tak spędzać czas.

Na oglądaniu ognistego światła gwiazd.

Kiedy kończę mówić, nasze czoła są ze sobą stykają, a usta dzielą zaledwie milimetry. Minęło tyle lat, a ja nadal pamiętam to wiersz.
Pamiętam każdy szczegół, czułość i ciepło, jakie towarzyszyło mojej mamie podczas tego wiersza. Była taka spokojna. Tak bardzo wtedy potrzebowałem jej ciepła. Była dla mnie wsparciem i opoką teraz również też tak jest.

Muskam delikatnie jej wargi, kładąc dłoń na jej policzku. Patrzę w jej tęczówki i nie mogę się od nich oderwać. Moja dłoń wędruje na jej talię i czuje, jak drży z przyjemności. Wędruje ustami po jej szyi i napawam się jej rozpalonym ciałem. Światło księżyca muska nasze twarze. Gdy braknie nam tchu odrywamy sie od siebie i ciężko dyszymy, a na jej twarzy widnieje uśmiech. Uśmiech, jaki chciałbym widzieć codziennie.

***

Emma

— Tylko pamiętaj, nie znajdź sobie jakiegoś innego pantoflarza, bo się obrażę. Po drugie pamiętaj, że twoja mama cię kocha bez względu, co miało miejsce dwa lata temu. Pamiętaj, że cholernie cię kocham i będę bardzo za tobą tęsknić, więc będę dzwonić co godzinę. — Wybucham śmiechem, a on całuje delikatnie moje czoło, potem nos, a na końcu usta, na których zatrzymuje się nieco dłużej.

— A więc jeśli znajdę jakiegoś pantoflarza to jedynie ciebie w mojej walizce — uśmiecham się szeroko, dając mu całusa w usta — po drugie obiecuję, że będę o tym pamiętać, a po trzecie ja też cię kocham — kwituje, delikatnie muskając jego usta.

— Ble, fuj. — Katy patrzy na nas ze skrzywioną minką.

— Pogadamy, jak będziesz już duza — zwracam się do niej, nie kryjąc uśmiechu. Kucam przy niej — będę za tobą tęsknić myszko — mówię cicho, całując ją w policzek. — Bądź grzeczna i słuchaj tatusia. — Kiwa główką i przytula się do mnie — obiecuję, że niedługo wrócę —szepcze, a Matthew bierze ją za rączkę.

Powoli wstaje i odwracam się w stronę samolotu, ciągnę za sobą walizkę i nie obracam się za siebie, bo wiem, że zapewne bym się rozkleiła i na końcu nie wyleciała. Z tego, co mi wiadomo, mama nie mieszka już w moim starym domu tylko ze swoim partnerem. Zmieszana wsiadam do samolotu i zapinam pasy bezpieczeństwa. Wyciągam telefon i włączam muzykę, po czym sięgam po książkę, chcąc i najszybciej odpłynąć od myśli, które przygniatają mnie z całej siły.

Mija jakieś kilkanaście minut, a ja już zaczynam się nudzić. Samolot wzbił się w powietrze i widzę już tylko drobne domki, które oddzielają pola i łąki. Robi to niesamowite wrażenie, zwłaszcza że teraz świat wydaje się taki malutki z takiej odległości. Z czasem jednak ten widok nie robi na mnie już takiego wrażenia jak przedtem. Podróż zaczyna mnie już trochę nużyć i zaczyna mi się trochę usypiać. Wyciągam małą poduszkę i opieram się wygodnie. Przymykam oczy i czuję, jak z każdą chwilą odpływam.

Podróż mija zaskakująco szybko, a może to dlatego, że połowę przespałam? Budzi mnie jedna ze stuardess. Mruczę coś pod nosem i leniwie się przeciągam.

— Proszę pani, jesteśmy już na miejscu — mówi.

— Już? — pytam zasypana i powoli wstaje.

***

Mija zaledwie kilka minut, a ja już znajduje się na lotnisku i poszukuje wzrokiem mamy. Może minęły dwa lata, ale wszędzie ją rozpoznam, jednak nie ma po niej śladu. Zapomniała o mnie? W pewnej chwili czuje, że ktoś chwyta mnie za ramie. Odwracam się i dostrzegam siwego, wysokiego mężczyznę w błękitnej koszuli i czarnych jeansach. Okej co to jest grane?

— Cześć. Ty pewnie jesteś Emily. Jestem Mark — podaje mi rękę — zapewne wiesz, już kim jestem. - Wzdycha, uśmiechając się niepewnie.

— Hej. Emily. — Ściskam jego dłoń, uważnie mu się przyglądając.

Wygląda na pogodnego i ciepłego człowieka. Wyobrażałam go sobie inaczej dużo inaczej. Zresztą zaskoczył mnie oczywiście pozytywnie rzecz jasna. Odbiera ode mnie walizkę i powoli chyba prowadzi do swojego auta. Próbuje coś wyczytać z jego wyrazu twarzy, ale nie mogę. Wygląda na, jakby zamyślonego, ale i zestresowanego.

— Gdzie mama? — zagaduje, uciekając wzrokiem.

— W domu — odpiera ciepło, po czym do bagażnika wkłada moją walizkę i otwiera drzwi. Wsiadam i zapinam pasy bezpieczeństwa.

Gdy wsiada do samochodu, wkłada kluczyki do stacyjki i powoli odjeżdża z parkingu. Niepewnie zerkam na niego kątem oka. Jest skupiony, ale mimo to widzę, że lekko się uśmiecha. Może i w aucie panuje cisza, ale wiem, że ja, jak i on potrzebujemy czasu. Czas. Największy prześladowca człowieka. Nienawidzę tego słowa. Goni nas za wszelką cenę i nie da się go zatrzymać. Wskazówki zegara gonią się wzajemnie i rzucają nam kłody pod nogi.

Kiedy dojeżdżamy na miejsce, a tak mi się przynajmniej wydaje, bo zaczyna parkować. Wyciąga klucze ze stacyjki i opuszcza samochód. Chwilę mu się przyglądam, po czym ja robię to samo. Wyciąga moją walizkę z bagażnika i powoli wnosi. Mimo że idę za nim, czuję się dość spięta. Moje serce wali jak młotem, gdy zza drzwi wychodzi mama. Bez zawahania podbiegam do niej i przytulam. Tak bardzo mi jej brakowało, a to, że ze sobą nie rozmawiałyśmy, jeszcze bardziej wzbudziło tęsknotę.

— Cześć mamuś — szepcze, zaczynając się trochę rozluźniać.

— Cześć córeczko — przygląda mi się i kręci głową z niedowierzaniem, że stoi przed nią jej córeczka, a raczej już dorosła kobieta, która próbuje poskładać swoje życie na nowo.

— Tęskniłam — tylko tyle udaje, mi się wydusic — tata. — Zaciągam się gwałtownie powietrzem i znów wtulam się w szyje mamy, tak jak robiłam to jako mała dziewczynka.

— Wiem córeczko. Przepraszam — ściska mnie mocno — tak bardzo przepraszam — szepcze z matczyną troską i gładzi mnie po włosach jak robiła to kiedyś.

— Ja też przepraszam, że wtedy nie odbierałam, ale gdybym mogla cofnąć czas... — Patrzę w jej oczy, które patrzą na mnie z taką samą czułością jak kiedyś.

— Wiem córeczko, wiem. — Wzdycha ciężko.

Kiedy wszyscy wchodzimy do środka, dopiero teraz dostrzegam, jaki ten dom jest ogromny. Piękne długie zasłony i dębowe podłogi. Meble z jasnego drewna i cudowny biała kuchnia. Patrzę na ten dom i staram się uważnie zapamiętać każdy skrawek tego pięknego domu.

— Podoba ci się? — mama delikatnie dotyka mojego ramienia, a ja tylko bez słowa kiwam głową — miałam ci go dać. To od taty. — Podaje mi małą kopertę, która przyprawia mnie o strach. Nie chce tego czytać. Nie dam rady.

— Mamo... — szepcze tak cicho, że nie jestem pewna, czy mnie usłyszała.

— Tata napisał go specjalnie dla ciebie. Chciał, abyś go przeczytała — odpiera i oddaje mi kopertę. Może ręka drży. Ba, moje całe ciało drży, a w moim gardle tworzy się gula uniemożliwiająca powiedzenie mi czegokolwiek.

Mijają zaledwie dwie godziny, odkąd tu jestem. Odkąd jestem w "swoim" pokoju jedyne co zdążyłam zrobić to się rozpakować. Zerkam na kopertę kątem oka i wcale nie jestem taka pewna, czy chce to przeczytać. Niepewnie sięgam po kopertę i trzymam ją w dłoniach, zatapiając w niej wzrok. Serce bije mi tak mocno, że jestem pewna, że gdyby miało możliwość wyskoczenia mi z piersi, nie miałoby nic przeciwko. Dwoma palcami przymierzam się, aby wreszcie rozerwać powłokę, ale z drugiej strony targają mną emocje, których boję się, że nie będę w stanie trzymać na wodzy. Sprawnym ruchem ręki rozrywam ją.
Widząc, kartkę zamieram. Zaczynam powoli czytać, a tysiące myśli w mojej głowie przeplata się na zmianę, budując we mnie kolejną dawkę emocji.

Droga córeczko!

Zapewne, gdy to czytasz, nie ma mnie już na tym świecie. No już kwiatuszku uśmiechnij się, nie chce, żebyś płakała. O już lepiej. Tak bardzo chciałbym Ci udzielić kolejnych tysiąc ojcowskich rad. Chciałbym w tym liście udowodnić Ci, jak bardzo Cię kocham. Pamiętam, jak byłaś moją małą kruszynką i popłakiwałas w nocy. Za każdym razem, gdy kwiliłaś, brałem Cię w ramiona i przestawałaś płakać. Byłaś takim uroczym dzieckiem. Twój uśmiech rozświetlał cały dom, a ja z dumą patrzyłem, jak uczysz się chodzić. Twoje oczy były takie duże i śliczne. Zawsze takie miałaś. Córeczko, chciałbym, abyś wiedziała, że bardzo kocham twoją mamę. Mimo że mnie już nie ma, nie chcę, abyście płakały. Pragnę, aby twoja mama na nowo ułożyła sobie życie i pozwoliła się otoczyć taką troską, jaką zapewniłem jej ja. Myszko, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem z Ciebie dumny. Patrzę na Ciebie z góry i opiekuje się tobą. Pamiętaj, że mimo braku mojego dotyku, słowa... Po prostu jestem. Jestem i opiekuje się moim słoneczkiem. Teraz przejdę do najtrudniejszej części tego listu. To ja kazałem, aby twoja mama nie poinformowała Cię o mojej śmierci. Bo widzisz, chorowałem na raka. Złośliwe cholerstwo. Nie miej żalu do matki, że ci nie powiedziała. Chciałem oszczędzić ci bólu, którego ja doświadczyłem. Nawet nie wiesz, jak bardzo ręka mi się trzęsie, a to dlatego, że chce w tym liście zawrzeć wszystko, co najważniejsze. Kochanie tak bardzo nie chciałem, żebyś cierpiała, że chciałem choć trochę uśmierzyć twój ból. Promyczku za każdym razem, gdy spojrzysz w gwiazdy, wypatruj tej najjaśniejszej. Bo to właśnie ja. Będę z tobą, mimo że nie będziesz mnie widzieć. Życie to jedna wielka gra, w której to ty jesteś panią swojego losu. Myszko, bez względu na to, jakie decyzje podejmiesz, wiem, że będą to dobre decyzje. Wiem to, bo jesteś moją małą dziewczynką. Zawsze, kiedy graliśmy razem, byłaś taka skupiona i zaintrygowana. Patrzyłaś na mnie jak na bohatera, ale ja właśnie chciałem być dla ciebie ochroną. Chciałem ochronić Cię przede wszystkim, co złe. Starałem się, abyś nie cierpiała. Chciałem, abyś miała takie dzieciństwo, że będziesz wspominać je z uśmiechem na ustach i będziesz je przeżywać na nowo z takim samym uśmiechem. Pragnąłem być takim ojcem, na jakiego zasłużyłaś. Wiem, jak dużo razy życie Cię skrzywdziło i jak bardzo potem cierpiałaś, ale wiem też to, że walczysz. Walczysz do samego końca i wiem, że nigdy nie przestaniesz. Do teraz pamiętam, jak dowiedziałem się, że mam nowotwór. Nie jeden załamałby się, ale ja byłem szczęśliwy, ponieważ wszystkie troski i zmartwienia goiłaś ty. Nie mogłem Cię zranić córeczko. Obiecałem sobie, że nigdy nie pozwolę na to, abyś była smutna albo, żeby po twoim poliku spłynęła choć jedna łza z mojego powodu. I nie pozwoliłem. Gdy rak miał już zbyt wysokie stadium, nie przejmowałem się tym. Miałem dwie najwspanialsze kobiety u boku, które uczyniły mnie najszczęśliwszym mężczyzną na całym świecie. Córeczko to, zaszczyt, że mogłem być twoim ojcem i oddać Ci cząstkę siebie. Tak bardzo chciałbym, abyś wybaczyła mi i mamie. Kwiatuszku chcę, abyś stąpała twardo po ziemi i nie oglądała się za siebie. Tak jest łatwiej. Łatwiej, kiedy zapomnisz o przeszłości i skupisz się na swojej przyszłości. Łatwiej, gdy widzisz to, co dobre nie to, co złe. Proszę cię, nie poddawaj się promyczku. Obiecaj mi, że nigdy się nie poddasz, że nie poddasz się dla mnie.

Twój tata.

Łzy ciekną po moim policzku. Ostatnie słowa listu są niewyraźne, co można stwierdzić, że jego ręka cały czas drżała podczas pisania. Tak bardzo za nim tęsknie. Tak bardzo chce się do niego przytulić. Stłumiony szloch wydobywa się z moich ust, przez co zakrywam usta dłonią dalej, będąc pod wpływem emocji. Opuszkiem palców przejeżdżam po liście i szepcze:

— Już ci wybaczyłam tatusiu — uśmiecham się lekko mimo ciepłych łez staczających się po moich policzkach.

***
Hej kochani dziekuje za wszystkie wasze komentarze ❤️
Ta książka ma juz 6k wyswietleń za co z całego serduszka wam dziękuje. Jak wam sie podobał rozdzial? 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro