Rozdział 39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Polecam w czasie czytania puścić sobie piosenkę powyżej ;)
*

**

Matthew

- Tatusiu! - mała wskakuje na mnie, co wywołuje we mnie grymas. Co jak co, ale potrafi się nieźle wbić swoimi łokciami. Teraz trafiła w ramie.

- Cześć, córeczko - staram się brzmieć normalnie, choć głos mi się łamie w pewnym momencie. Nie mogę na to pozwolić.

- Tatusiu? A opowiesz mi coś? - pyta swoim dziecięcym głosikiem, wtulając się w mój tors jak zawsze przed snem.

- A co byś chciała? - całuję ją w czubek głowy i przytulam bardziej do siebie.

- O mamie - prosi cichutko.

- A co byś chciała wiedzieć? - kciukiem masuje jej drobną rączkę.

- Jak się poznaliście? - zwraca swój wzrok na mnie, co sprawia, że całuje ją lekko w nosek.

- Kiedyś, gdy byłem bardzo skrzywdzony, twoja mama codziennie przychodziła tutaj do sali i rozmawialiśmy. Pracowała w tym szpitalu. Była pielęgniarką. Była taka piękna, a zarazem delikatna, gdy zmieniała mi opatrunki. Pewnego dnia, gdy przyszła tutaj zaprosiłem ją na kawę. Z początku nie chciała, ale potem udało mi się ją przekonać. Coś w niej było, co za każdym razem mnie do niej ciągnęło. Kiedy z nią rozmawiałem, mogłem siedzieć tak całą noc i dzień, wiedząc, że ona tu jest. Chroniła mnie, a potem gdy miałaś urodzić się ty... Była taka szczęśliwa. Wręcz było czuć to od niej. Mimo krzywd i ran, jakie sobie wyrządziliśmy, kochałem ją coraz bardziej. Gdy się urodziłaś, byłaś taka malutka. Pamiętam, jak wzięła cię w ramiona i nie chciała cię z nich wypuścić. Płakała ze szczęścia, a ja tuliłem ją i siebie - szepcze tak cicho, że walczę z tym, aby głos mi się nie załamał.

- Tak jak mnie teraz? - pyta cichutko nadal wtulona.

- Tak. Tak jak teraz - całuję ją w skroń, a po moim poliku spada samotna łza. Ale ze mnie beksa - no dobrze kochanie. Idź teraz po Emily. Muszę z nią porozmawiać - mówię cicho, wypuszczając córkę z ramion.

Biegnie do drzwi i niezdarnie je odsuwa. Widzę, jak chwilę rozmawia z Emmą, a ona powoli wstaje. Idzie w kierunku drzwi, a gdy jest już w sali, bez słowa siada przy moim łóżku, delikatnie dotykając dłoni.

- Teraz mnie posłuchaj - szepcze, starając się brzmieć spokojnie - wszystko na ciebie przepisałem. Musisz zająć się małą i wychować tak jak nie potrafiłem zrobić tego ja i... - załamuje mi się głos, a po poliku spływają łzy. Patrzy na mnie z niedowierzaniem i kurczowo trzyma moją dłoń tak, jakby bała się, co chce powiedzieć dalej.

- Błagam. Powiedz, że ty tego nie powiedziałeś. To jest tylko głupi sen - patrzy w moje oczy, a ja kciukiem ścieram jej każdą łzę spływającą po policzku.

- Emily tak będzie lepiej... Lepiej dla nas - tłumacze, nie wiedząc, czy chce przekonać ją, czy samego siebie. Jestem cholernym idiotą. Nie chcę jej krzywdzić. Nie mogę.

- Wyjdziesz z tego. Musisz z tego wyjść. Lekarz nic nie chciał mi powiedzieć - szepcze, a moje serce galopuje coraz bardziej z każdą chwilą.

- Emily... - przerywa mi.

- Ty musisz z tego wyjścia. Musisz wyjść dla naszego dziecka. Musisz. Ja sobie nie poradzę. Bez ciebie nic nie ma sensu. Nie dam sobie rady... - szepcze, szlochając. Policzki ma czerwone od łez, a jej oczy wyglądają, jakby uleciała z nich dusza. Uciszam ją pocałunkiem, a gdy nasze usta łączą się w jedną całość, obydwoje nie możemy przestać. Wsuwam swój język miedzy jej wargi, a ona pozwala mi na to. Całujemy się, jakby to był nasz ostatni raz. Czuje, jak ustami chce pamiętać każdy szczegół, każdą sekundę.

- Będziemy mieli dziecko? - pytam cicho w jej usta, delikatnie kładę dłoń na jej tali. Kiedy kiwa lekko głową, czule muskam jej wargi i przytulam do siebie.

- Boję się - szepcze wtulona w mój tors.

- Nie bój się - całuję ją w skroń - będziesz wspaniałą mamą - delikatnie kładę dłoń na jej brzuchu. Dostrzegam, że lekko drży na mój dotyk.

- Nie boję się tego. Boję się tego, że stracę ciebie Matt - mówi poważnie, tym razem patrząc prosto w oczy.

Nic nie odpowiadam, po prostu tulę ją do siebie, a ona cicho oddycha, nasłuchując bicia mojego serca. Jest taka spokojna tak, jakby moja bliskość dawała jej siły. Przymykam oczy, czując poczucie winy, że nie mogę powiedzieć jej prawdy. To wszystko zniszczyłoby ją. Nosi pod sercem moje dziecko. Tak bardzo chciałbym powiedzieć, jak bardzo się cieszę, ale nie mogę. Okłamałbym siebie i ją. Mam żal do tego cholernego świata, że koniec się zbliża.

~przeszłość~

Czuję, jak zimny pot spływa po moim czole. Wszystko jest rozmazane i szare takie bez sensu. Jakby wszystkie barwy straciły swój kolor. Czuje ból w klatce piersiowej i pieką mnie oczy. Upadam przed ołtarzem i po prostu płaczę.

- Czy ja naprawdę na to wszystko zasłużyłem?! -wrzeszczę szkochając - to dlaczego ja jeszcze żyje?! Zabij mnie Boże i nie pozwól wrócić do ojca. Nie wrócę tam. Zabij mnie i pokaż, że istniejesz - biję drobną pięścią w kafelki tak, że na knykciqch robią się drobne rany.

- Och synku. Tu jesteś - mama podbiega do mnie i przytula, jednak ja ją odpycham.

- Zostaw mnie! Powinienem umrzeć. Słyszysz?! - krzyczę, płacząc.

- Matthew. Synku. Nie mów tak - mama chce dotknąć mojego ramienia. Nie pozwalam jej na to.

- Ojciec mnie nie chce. Chce, żebym umarł. Po co mam tam wracać skoro on mnie nie chce. Po co mam wracać skoro znów mnie uderzy! - wrzeszcze.

Mama przytula mnie mocno do swojej piersi i słyszę, że ona również szlocha. Mówi, że wszystko się skończy, że odejdziemy od tego drania, ale ja w to nie wierzę. Gada tak za każdym razem i za każdym razem reaguje tak samo. Za każdym razem pękam i przytulam się do niej. "Nienawidzę go. Nienawidzę!" krzyczę na cały kościół. Moja rodzicielka gładzi mnie uspokajająco po głowie, a ja już nie wiem, w co wierzyć. Chce jedynie odejść. Odejść z tego świata i nigdy nie wrócić...

~teraźniejszość~

Zasypia w moich objęciach i oddycha spokojnie. Tak, jakby była w najbezpieczniejszym miejscu na ziemi i nic nie byłoby w stanie jej obudzić. Kiedy do sali wchodzi lekarz, mija chwila zanim się budzi. Lekarz informuje ją, że musi wyjść, ponieważ musi ze mną porozmawiać. Kiwa niepewnie głową, a ja poznaję, że wcale nie chce stąd wychodzić. Patrzy na mnie, po czym powoli wychodzi. Zostaję sam z lekarzem i nie wiem czego się spodziewać. Tego, że znaleźli dawce? Tego, że nie ma dla mnie ratunku? Widzę, jak próbuje w głowie dobrać odpowiednie słowa. Informuje mnie, że kolejne leki nie pomogły i że wciąż szukają dawcy. To bez sensu. Po co szukają dawcy, skoro i tak wiem, że umrę?
Jego długi wykład o próbach leczenia o szukaniu dawcy trwa piętnaście minut, które dłużą się niemiłosiernie. Wbijam wzrok w sufit, a to go informuje, że czekam, aż skończy mówić i aż sobie pójdzie. Gdy opuszcza sale, powoli staram się podnieść. Sięgam niezdarnie do szafki i wyciągam kartkę i długopis. Zaczynam zastanawiać się jak zacząć. Czy w ogóle chce zacząć pisać? To wygląda tak, jakbym sam siebie już pogrzebał, choć nadal żyję. Piszę pierwsze słowa w takim skupieniu, że nie reaguje na pielęgniarkę, która zmienia mi kroplówkę. Mijają sekundy, minuty i godziny. Czuję, jak łzy cisną mi się do oczu, gdy piszę końcowe słowa. Wdycham gwałtownie powietrze i zginam list. Wołam pielęgniarkę, aby lekarz tu przyszedł. Chwilę mi się przygląda, po czym opuszcza sale. Zanim doktor pojawia sie w drzwiach, mija dobre dziesięc minut, a ja zastanawiam się jak zacząć rozmowę.

- Mógłby pan przekazać jej ten list? - pytam cicho drżącym głosem.

- Jak sobie pan życzy - wzdycha ciężko, patrząc na mnie ze współczuciem i chowa list do kieszeni kitla.

- Dziękuje - patrze na niego łagodniej, a jego wzrok również staje się cieplejszy.

- Bardzo mi przykro - tym razem nie patrzy w papiery. Patrzy prosto na mnie, a ja pragnę schować wzrok, ale jakoś nie potrafię - ona bardzo pana kocha. Przyszła tu dzisiaj o siódmej z pana córką i czekają, aż będą mogły wejść - tłumaczy poważnie, aczkolwiek nadal miłym głosem. Nie widziałem go jeszcze z tej perspektywy.

Nic nie odpowiadam. Odwracam się na bok i próbuję zasnąć. Usunąć myśli z głowy, choć nie jest to wcale takie proste. Poprawiam poduszkę i cicho wzdycham. "Gdyby wszystko było takie proste" myślę, przymykając leniwie powieki.

Emma

Siedzę w poczekalni. Jest pierwsza w nocy i jedyne, na co mam ochotę to iść spać. Oczy kleją mi się niemiłosiernie. Ktoś, kto by mnie nie znał, pomyślałby, że nie śpię od kilku dni. Prawda jest taka, że nie śpię od wczoraj. Pani Patel siedzi uparcie już na tym krześle odkąd przywieźli Matta. Nie opuściła tego szpitala choćby na minutę. Próbuje mnie przekonać, abym pojechała się zdrzemnąć, ale ja za każdym razem odmawiam. Mała śpi na moich kolanach wyczerpana ciągłym siedzeniem. Nagle do sali wpada lekarz i pielęgniarki. Coś się dzieje. Urządzenia głośno pikają, a panikujące wołanie lekarzy roznosi się po sali. Wstaję i chce tam wejść. Pani Patel zaczyna płakać, a ja jestem powstrzymywana przez lekarzy. Mała przytula babcie i mówi, że tatuś jest zdrowy i że niedługo wróci do domku. Czuję, że moja głowa zaraz eksploduje. Osuwam się po ścianie i zaczynam łkać, nie wiedząc, co się dzieje. Moje dłonie drżą ze strachu. Nie mogę złapać tlenu. Zapominam jak oddychać. Popadam w panikę. Podpieram kolana pod brodę kurczowo starając się powstrzymać łzy. Próbuje zapanować nad własnym oddechem. Odzyskuje tlen, gdy lekarz opuszcza sale.

- Może do niego wejść tylko jedna osoba. Pacjent długo nie wytrzyma - lekarz mówi stanowczym, acz kolwiek bezbarwnym głosem.

- Emily. Wejdź do niego - jego mama zwraca się do mnie. Odrywam twarz od dłoni.

- To pani powinna do niego wejść - szepcze drżącym głosem.

- Emily. Idź do niego - mówi stanowczo, patrząc prosto w moje oczy.

Kiwam niepewnie głową i wstaje powoli. Moje nogi są słabe. Moje serce wali mi w piersi, bojąc się, co zastanę. Oczy napełniają się łzami, gdy staję w drzwiach. Leży blady, patrząc w okno. Jego twarz jest beznamiętna i wyprana z uczuć. Zupełnie jak moja. Siadam przy jego łóżku i nie potrafię spojrzeć mu w oczy.

- Spójrz na mnie - prosi żałośnie. Nie potrafię - spójrz na mnie - prosi jeszcze raz. Nie robię tego. Bierze mój podbródek i zmusza do popatrzenia na niego - kocham cię. Kocham cię jak wariat. Byłaś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Dałaś mi to, czego nie dał mi nikt inny. Pomogłaś mi zaakceptować przeszłość. Dałaś mi miłość. Dałaś mi wszystko, czego potrzebowałem - przybliża swoje czoło do mojego - byłaś moim sercem, moim oddechem i moją duszą. Byłaś światłem w tunelu i kwitnącą różą. Upijałem się twoim dotykiem i ustami. Upijałem się twoim spojrzeniem. Mój dotyk był twoim dotykiem. Kocham cię - złącza delikatnie nasze usta, które są słone od łez. Obaj płaczemy, tuląc się do ciebie.

- Matt... - zaczynam cicho, ale on mi na to nie pozwala.

- kocham cię - szepta w moje usta.

Odsuwa się ode mnie i kładzie. Chcę go pocałować, ale on już nie odwzajemnia pocałunku. Chcę dotknąć jego bladej jak papier dłoni, ale jest zimny. Jak lód, który zamarza w moim sercu. Kładę głowę na jego torsie i nie słyszę bicia serca. Mój oddech panikuje. Patrzę i wygląda jakby spał. Gwałtownie łapie go za ramiona i ruszam, aby się obudził, ale tego nie robi. Słyszę tylko głośne dudnienie w moich uszach. Wtulam się w jego klatkę piersiową i zaczynam histerycznie płakać. On nie oddycha. Jego serce zabiło ostatni raz.

Opuszczam salę z prędkością światła. Trzaskam drzwiami i nie zwracam na nic uwagi. Biegnę ciemnym korytarzem i dzwonię po taksówkę. Nerwowo przeczesuje włosy dłonią drugą ręką tłumiąc zbierający się szloch. Kiedy pojazd przyjeżdża, wsiadam i tłumacze złamanym głosem gdzie kierowca ma jechać. moje poliki są zalane łzami do takiego stopnia, że wszystko się rozmazuje. Zlewa się ze sobą jak ciecz. Drże z zimna, które włada moim ciałem.  Wysiadam z auta, gdy tylko kierowca podjeżdża pod stację benzynową. Płacę mu i wchodzę do sklepu.

- Paczkę papierosów poproszę - mówię zachrypniętym głosem.

Kobieta stojąca za ladą przygląda mi się ciekawie, ale o nic nie pyta. Gdy podaje mi jedną paczkę, kładę pieniądze na ladę. Patrzy na mnie znudzonym wzrokiem, jakby siedziała tu za karę. Opuszczam budynek, nie biorąc reszty. Staję przed stacją i zapalam jednego. Nie wiem, co robie. Czuję, jakby wszystko ze mnie uleciało. Jestem jak w jakimś transie z którego nie potrafię się wybudzić.

- Zgłupiałaś do cholery?! - słyszę krzyk dochodzący z ulicy. To Alex.

- Czego chcesz? - pytam ostro.

- Nie możesz palić. - zabiera mi paczkę z papierosami i odbiera ode mnie fajkę, po czym przydeptuje - jesteś w ciąży, nie powinnaś palić - unosi się. Wygląda, jakby przed chwilą płakał.

- Co ci do tego? Jego i tak już nie ma. Nie żyje. To wszystko i tak już nie ma sensu. - walczę, aby mi się nie załamał głos, jednak łzy znowu zaczynają mnie piec.

- Jego mama dzwoniła. Martwi się o ciebie - patrzy w beton, unikając mojego spojrzenia. Kątem oka widzę, że pociąga nosem.

Nie wiem co sie dzieje. Po prostu przytulam się do niego i płaczę. Nie obchodzi mnie, czy ktoś to widzi, czy nie. Wiem, że ma cholerną racje. Nie powinnam palić. Uderzam pięścią w jego klatkę piersiową i żałośnie szlocham.

- Dostałem to od lekarza. Powiedział, że to dla ciebie - mówi cicho, wyciągać białą kopertę z kieszeni.

Odbieram od niego i chowam do torebki. Kosmyk włosów układam za ucho i znów przytulam się do niego. Nie odtrąca mnie. Po prostu mnie przytula, a ja nie mogę powstrzymać łez. On odszedł. Zostawił mnie samą. Zupełnie samą bez tlenu. Zniknął jak duch, ale nie zniknął z serca. Uporczywie ściskam jego koszulkę i przyciskam do ust, aby stłumić szloch. Jego serce już nie bije. Tak jak moje. Zabrał je ze sobą.

~rozstanie~

Jego serce zabiło z ostatnią sekundą oddechu.
Czułam jak brakło mi tlenu.
Patrzył na mnie swymi brązowymi oczami.
Wypełniając serce uczuć falami.
Kiedy jego usta ostatni raz pieściły moje.
Słyszałam szybkie bicie serca swoje.
Nikt tak nie potrafił dotknąć mojej dłoni.
Za to go kochałam. Za spojrzenie pełne troski.
Wspomnienia niczym huragan wracają.
Kolejny raz klatkę piersiową ściskają.
On całował mnie jak nikt inny
Kolor jego tęczówek był aksamitny.
Słysząc po raz ostatni jego głos beznamiętny.
Oddałabym aby usłyszeć go poraz kolejny.
Mam tylko nadzieję próżną.
Już za późno.

***
Tym smutnym akcentem ogłaszam, że został tylko epilog. Będę szczera i powiem, że to był pierwszy rozdział w moim życiu, który musiałam pisac z przerwami. Jestem po prostu mistrzynią. Sama siebie doprowadziłam do łez na własnym zakończniu książki. Zanim zaczniecie co kolwiek mówić wszystko będziecie mieli wyjaśnione w podziękowaniach. Trzymajcie się ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro