Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lekcja, której nie towarzyszy ból, niczego cię nie nauczy.

Hiromu Arakawa

ROZDZIAŁ 1

Budzenie się z długiego snu było jak próba podniesienia się po bolesnym upadku. Ciało odmawiało współpracy, lecz dusza pragnęła wstać, iść dalej.

Z początku leżałam w ciszy, oszołomiona, z ciężkimi powiekami. Rzeczywistość wydawała się zbyt odległa i nierealna, by do niej wrócić. Pierwszy krok, pierwszy ruch był niepewny, pełen lęku. Bałam się, że znów upadnę, ale coś kazało mi iść naprzód, nie poddawać się.

Powoli rozchyliłam powieki.

W pomieszczeniu było zupełnie ciemno.

Przez jedną, krótką chwilę myślałam, że to już, że to koniec. Miałam nadzieję, że zaraz zobaczę wyszczerzoną w uśmiechu twarz Aarona, a obok Megan i Jaspera, witających mnie z otwartymi ramionami.

Aaron...

Niestety żadna z tych rzeczy nie miała miejsca.

Odczekałam chwilę, aż wspomnienie mężczyzny wyparuje z głowy, a ucisk w klatce piersiowej zmaleje. Z każdą sekundą oddech się uspokajał. W końcu bez trudu mogłam odetchnąć, choć tępy ból pozostał. Wydawało się, że nigdy nie zniknie i już zawsze będzie kulą u nogi, przypominającą o grzechach, które popełniłam.

Rozejrzałam się po pokoju, którego nie poznawałam.

Białe ściany świeciły pustkami. Oprócz łóżka, na którym leżałam, w pomieszczeniu była również zabudowana, szara szafa. Wszystko wyglądało tak, jakby właściciel właśnie skończył remont i dopiero główkował nad tym, jak umiejscowić meble.

Od razu przyszedł mi na myśl surowy dom Kaima.

Czyżby...?

Podniosłam się lekko, wspierając na łokciach. Łóżko zaskrzypiało. W głowie od razu zaszumiało, a świat zawirował. Jęknęłam z bólu. Opadłam z powrotem na dużą, miękką poduszkę i przyłożyłam zimną rękę do czoła. Jeszcze większe zawroty głowy pojawiły się w momencie, gdy dotarło do mnie, że nie miałam na sobie swoich ubrań.

Oddychałam głęboko, miarowo, wpatrując się w biały sufit. Ból nie mijał, a wręcz zwiększał się z każdą kolejną sekundą. Miałam wrażenie, że rozsadzi mi czaszkę.

Ciszę przerwał dźwięk kroków.

Zignorowałam pulsujące skronie i poderwałam się do siadu. Twarz wykrzywił grymas bólu. Stopy ledwo co dotknęły zimnej podłogi, gdy drzwi delikatnie zaskrzypiały.

- Obudziłaś się. - Kaim bardziej stwierdził, niż zapytał. Mimo to skinęłam głową.

Stał w drzwiach, oparty o framugę, ręce miał splecione na piersi, nogi skrzyżowane w kostkach. Biła od niego pewność siebie. Cała jego postawa wręcz krzyczała, że był na swoim terytorium. Jego ponura aura wpadła do pomieszczenia i rozlała się po wnętrzu.

Dupek.

Pod koszulką przylegającą ściśle do ciała, odznaczały się idealnie wyrysowane mięśnie. Pierwszy raz miałam okazję widzieć go w czymś innym niż czarny golf. Zatrzymałam wzrok na rękach pokrytych tatuażami, nieco dłużej, niż powinnam. Szczególnie w oczy wpadł mi nordycki symbol, Vegvisir, który oplatał skórę od zgięcia łokciowego aż do nadgarstka.

- Gapisz się.

Leniwie przeniosłam spojrzenie na ciemne, matowe oczy.

- Zapomniałam już, jak wyglądasz. Nie widzieliśmy się dobrych kilka miesięcy - oznajmiłam beznamiętnym tonem.

Nie wiedziałam, co czułam na widok Kaima. Chciałabym powiedzieć, że były to głównie pozytywne emocje, ale skłamałabym. Odkąd przyszedł do mojego domu i powiedział, że Aaron nie żyje, nie mogłam pozbyć się okropnej, niechcianej myśli, że wolałabym, żeby to Kaim zginął. Próbowałam, naprawdę bardzo się starałam wyrzucić z głowy ten diabelski głos, ale zakorzenił się mocno. Wwiercał się w umysł, oplótł go mackami żalu i goryczy.

Dlatego odwróciłam wzrok. Nie mogłam znieść ciężaru spojrzenia Kaima.

Czarna koszulka i spodnie, które miałam na sobie, nieprzyjemnie drapały w skórę. Miałam ogromną ochotę się ich pozbyć.

- Co ja tu robię? I gdzie w ogóle jesteśmy?

- W moim domu.

- Wetland Lane?

Skinął głową. Przydługie kosmyki grzywki opadły na prawe oko. Zignorował to i dalej wpatrywał się we mnie srogim spojrzeniem. Czułam się jak mała mucha, zamknięta w sidłach lepkiej pajęczyny. Jedno, małe drgnięcie dzieliło mnie od pożarcia przez potwora.

Zaczęłam studiować wzrokiem pokój, chcąc uciec od ciemnych oczu, przyprawiających o ciarki.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Bo jakie słowa w takiej sytuacji byłyby odpowiednie?

Hej, to ty wyłowiłeś mnie z wody, kiedy kolejny raz próbowałam się zabić?

Głupie. Żałosne. Idiotyczne.

Głupia.

Żałosna.

Idiotyczna.

Nawet nie potrafiłam się zabić.

Krępującą, nieznośną ciszę przerwał niski, wyprany z emocji głos:

- Ile jeszcze, Katherine?

Spojrzałam na niego z niezrozumieniem. Pokręcił głową, zapewne z dezaprobatą, choć jego oczy i mimika twarzy zupełnie się nie zmieniły. Nadal pozostawał poważny i zimny jak lodowa rzeźba.

- Ile jeszcze razy będziesz chciała odejść?

Te słowa wprawiły mnie w osłupienie. Czy naprawdę Kaim Reyes zamierzał właśnie wygłosić mowę motywacyjną? Mnie? Osobie, którą sam najchętniej wytargałby za kudły z domu i utopił w pobliskim jeziorze zaraz po tym, jak jego konto zasiliłby ukradziony ode mnie milion funtów?

- Co masz na myśli? Ja przecież... - Chciałam skłamać, ale na to nie pozwolił.

- Łazienka jest obok. Ogarnij się i chodź na śniadanie - przerwał mi, po czym zniknął w korytarzu.

Poczułam nawet lekkie rozczarowanie, że dalsza część mowy nie nastąpiła. Byłam ciekawa, jak to jest, gdy Kaim Reyes wypowie więcej niż pięć zdań na raz.

Przewróciłam oczami. Wściekanie się na niego musiałam przełożyć na później, gdy już uporam się z aktualnymi problemami. Z życiem.

Z trudem podniosłam się z łóżka. Każdemu ruchowi towarzyszyło bolesne pulsowanie skroni.

Dostrzegłam hermetycznie zamkniętą butelkę wody, która leżała na podłodze. Schyliłam się po nią, odkręciłam oporną zakrętkę i wzięłam kilka łyków. Letni płyn był zbawieniem dla suchego gardła i spierzchniętych ust.

Poczłapałam do drzwi jak zombie. Przeszłam boso przez znajomy korytarz, po czym powlokłam się do łazienki.

Niewielkie, jasne pomieszczenie również było pozbawione duszy.

Jak jego właściciel.

Przekręciłam zamek w białych drzwiach, po czym odwróciłam się, żeby dokładnie zlustrować całe pomieszczenie. Na pralce leżały ubrania zwinięte w kostkę, a na nich karteczka z moim imieniem.

,,Katherine".

Czytelny, prosty napis wzbudził we mnie mieszkankę niezrozumiałych emocji, od zdziwienia po niesmak. Podeszłam do materiałowego stosiku z ostrożnością, co najmniej tak, jakby miał mnie za chwilę zaatakować. Odłożyłam kartkę na bok i przejechałam dłonią po szarym materiale dresów. Były miękkie w dotyku, pachniały czymś ciężkim, korzennym. Była to bardzo przyjemna woń, ale i tak skrzywiłam się, wdychając ją do płuc.

Obok ubrań leżała jednorazowa szczoteczka do zębów, zapakowana w folię i gumka do włosów. Wszystko ułożone w równym rzędzie. Nie mogłam powstrzymać się od przewrócenia oczami.

Pedant.

Parsknęłam pod nosem, po czym wyskoczyłam z ciuchów. Całe szczęście, że chociaż moja bielizna była na swoim miejscu. Już i tak miałam ochotę spłonąć ze wstydu przez to, że Kaim znów widział mnie bez koszulki, a tym razem nawet bez spodni.

Weszłam do oszklonej kabiny prysznicowej i stanęłam na zimnych, szarych kafelkach. Ciepła woda z deszczownicy otuliła ciało, a umysł zalała fala wspomnień. Próbowałam zmienić tor myśli, skupić się na czymś innym, ale to nic nie dało. Przed oczami stanął obraz sprzed kilku miesięcy.

Aaron leżał nagi w moim łóżku, zakryty od pasa w dół kołdrą. Białe włosy rozlały się po poduszce, a na ustach błąkał się leniwy, zaspany uśmieszek.

Oczy zapiekły, łzy poleciały po policzkach i zmieszały się z wodą. Oparłam czoło o kafelki, na których skropliła się ciepła para. Czułam, że nawet wszystkie oceany nie starczyłaby, żeby zmyć ze mnie poczucie winy, ból i pustkę.

Stałabym pod prysznicem kolejne minuty, godziny, a najchętniej nawet dni, gdyby nie Kaim. Zapukał delikatnie w drzwi łazienki, co skutecznie sprowadziło mnie na ziemię. Twarz Aarona rozmyła się, ustąpiła trudnej rzeczywistości, z którą musiałam się zmierzyć.

Szybko wyskoczyłam z kabiny, wytarłam się przygotowanym ręcznikiem, podkradłam Kaimowi dezodorant w sprayu, umyłam zęby i wskoczyłam w jego ciuchy. Pocieszałam się tym, że zaraz wrócę do domu i pozbędę się ich.

Wrzucę do ogniska i zrobię jakiś rytualny obrzęd.

Po prysznicu ból głowy zelżał.

Zeszłam po schodach, a następnie weszłam do kuchni. Kaim siedział przy sześcioosobowym, ciemnym stole, obserwując mnie jak przyczajony tygrys. Łokcie opierał o blat, a brodę o splecione ręce. Jak zwykle nie potrafiłam odgadnąć jego myśli. Niby przyglądał mi się z uwagą, ale w tym spojrzeniu było również wiele chłodu i obojętności. Jakbym go interesowała i nie interesowała jednocześnie.

Zajęłam miejsce naprzeciwko, na krańcu stołu. Gdybym mogła, to usiadłabym jeszcze dalej. Najlepiej na zewnątrz. Jednak musiałam zostać i zadać kilka pytań.

- Więc? - zaczęłam, bębniąc palcami o blat.

Powieki mężczyzny lekko drgnęły.

- Więc jedz. - Przysunął mi talerz z bułkami obłożonymi żółtym serem i sałatą. Choć ślinka mi ciekła na ten widok, to mogłam myśleć jedynie o tym, jak absurdalna była ta sytuacja.

- Serio?

- Serio.

Zgromiłam go spojrzeniem, ale nic sobie z tego nie zrobił. Złapał kubek z kawą i upił łyk, wciąż bacznie mnie obserwując.

- Jedz - ponaglił.

- Dobrze. - Przewróciłam oczami. - Ale w międzyczasie może wyjaśnisz mi, co się stało?

Skinął głową, więc zabrałam się do pałaszowania. Pusty brzuch już wdawał się we znaki, a żołądek skręcał z głodu.

- Śledziłem twój sygnał GPS. Widziałem, że pojechałaś na klif.

Prawie udusiłam się bułką. Kaim cierpliwie czekał, aż przestanę kaszleć.

- Że co? Sygnał GPS?

Skinął głową.

- Dałem ci telefon z aplikacją szpiegującą.

Kurwa. Miałam ochotę powiedzieć to głośno. A najlepiej wykrzyczeć. Całemu światu.

- Szpiegowałeś mnie?

Kolejne skinięcie.

- Bez jaj!

- Gdyby nie to, to pewnie już byś nie żyła.

Właśnie o to chodziło, Sherlocku.

Wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze z płuc. Zastanawiałam się, skąd wiedział, że sama skoczyłam z urwiska. Przecież ktoś mógł mnie zepchnąć albo mogłam się poślizgnąć. Podpuszczał mnie? Prowokował, żebym sama się przyznała?

Straciłam resztki apetytu. Odłożyłam jedzenie na talerz, po czym otrzepałam ręce.

- Moi znajomi wyłowili cię z wody. Byłaś nieprzytomna. Przywieźliśmy cię tutaj.

- Tak po prostu? Bez szpitala, lekarzy?

- Oczywiście, że nie. Medyk cię zbadał. Obudziłaś się kilka razy. Nic nie pamiętasz?

Pokręciłam głową.

Ostatnie co pamiętałam to zrobienie kroku prosto w przepaść.

- Mhm. Zadzwoniłem już po lekarza. Przyjedzie jeszcze raz ci się przyjrzeć.

- Zwraca ci się to? - spytałam, wpatrując się intensywnie w swój talerz.

- Słucham?

- Ratowanie mnie. Zwraca ci się? - Podniosłam wzrok. Patrzyłam na niego z wyrzutem i smutkiem. Nagle poczułam się okropnie osamotniona. - Bo przecież robisz to przez te cholerne pieniądze, nie?

Milczał. W ciemnych oczach dostrzegłam wahanie.

- Obiecałem Aaronowi, że cię przypilnuję.

To imię w ustach Kaima brzmiało dziwnie. Obco. Nie na miejscu.

- Czemu? Kiedy?

- Gdy zrozumieliśmy, że nie uda mu się wyjść.

Na te słowa coś ugodziło moje serce i otworzyło ranę, która ledwo zaczęła się goić.

Myślałeś o mnie, nawet wtedy. Myślałeś...

Ostrze wwiercało się w tkanki, a gardło zaciskało, blokując przepływ tlenu. Odchrząknęłam, przełknęłam ślinę. Próbowałam skierować myśli na inne tory. Nie chciałam wpadać w atak paniki przy Kaimie.

- I co teraz? Kolejna pieprzona umowa? Będziesz moją niańką? - zakpiłam, zamieniając ból na złość.

- Nie, Katherine. - Zignorował jad w moim głosie. - Będę cię pilnował do momentu, w którym staniesz na nogi i nie będziesz już dla siebie zagrożeniem. Potem zaczniesz pracować, żeby spłacić dług.

- Nie ma mowy - wycedziłam.

- Nie pytałem o zdanie. Jedz.

- Nie chcę.

Z zaciśniętymi zębami obserwowałam, jak wstał z krzesła, zabrał mój talerz i skierował się do zlewu. Śledziłam wzrokiem mięśnie pleców, które poruszały się pod czarną koszulką, gdy schylał się, żeby wyrzucić resztki jedzenia do śmieci. Potem wyprostował się i zaczął myć naczynia.

Jak mógł być tak spokojny, kiedy we mnie wszystko wrzało?

Jego opanowanie doprowadzało mnie do szału.

- Chcę wrócić do domu.

- To niemożliwe - odparł, wycierając dłonie w ręcznik kuchenny.

- Niby dlaczego? - Skrzyżowałam ręce na piersi. - Muszę wrócić do Pianki.

- Twój pies jest u mnie. Biega po podwórku.

- Dlaczego Pianka jest u ciebie? - Wstałam z krzesła, marszcząc brwi.

- Biegała po osiedlu, więc złapałem ją, żeby nie wpadła pod auto.

- Czemu mój pies biegał po osiedlu? O co chodzi, Kaim? - Byłam już na granicy wytrzymałości.

- Ktoś podłożył ogień pod twój dom.

- Dom? Co z nim?

- Spłonął, Katherine. Nic z niego nie zostało.


━━ ♜ ━━

Hej kochani!!!! TĘSKNIŁAM!!!!!!

Ale proszę się jeszcze nie cieszyć, ten rozdział jak i cały wstęp jest publikowany wcześniej, ponieważ zawarłam z thegirlfromstarsxox pewną umowę, która dotyczy jej książki 🤭. Tak więc łap, Kinia, nie będę taka i dotrzymam słowa 🤣🤣.

Nadal nie wiem kiedy zacznę publikować rozdziały regularnie. Wszystko posuwa się do przodu małymi kroczkami, wyczekujcie. A w międzyczasie zapraszam do thegirlfromstarsxox do Spalonej, gdzie poznacie cudownego Księciunia aka Kapelusznika 🤭🤭🤭.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro