Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Owen

Przesłuchania trwają w nieskończoność. Czuję się jak wrak. Wrobiony zostałem w jakieś gówno. Znałem Amandę, ale nie sądziłem, że jest w stanie wrobić mnie w jakąś gówno burze z policją. Siedzę na komisariacie od kilku godzin i ciągle z ust policjantów wychodzą pytania o molestowanie. Kiedy rozmowa toczy się wokół Amandy, staram się mówić prawdę i tylko prawdę jak wyglądały nasze relacje. Dopiero teraz zaczynam dostrzegać, jak daleko jest w stanie posunąć się, aby odzyskać dawne życie. Robi to tylko dlatego, że nie ma pieniędzy i pracy. Zawsze to ja odwalałem czarną robotę, siedząc po godzinach, aby zapewnić jej wszystko. Teraz to ona próbuje mną manipulować i policjantami, aby tylko móc wrócić do domu i znów traktować mnie jak marionetkę.

— Proszę pana, nic nie zrobiłem. Możecie mnie już stąd wypuścić? Przecież ona wami manipuluje — staram sie bronić, ale bardziej wyglądam na desperata niż na dorosłego poważnego człowieka.

— Panie dostaliśmy zgłoszenie o molestowanie. To nie jest poważna sprawa. Nie mogę pana tak po prostu wypuścić — policjant bierze łyk świeżo zaparzonej kawy.

— Macie na mnie jakieś dowody? Nie. Wiec do cholery możecie mnie wypuścić prawda?

— Czyli co nie molestował pan żony? Sama przyszła do nas i zgłosiła fałszywe zeznania, aby potem wylądować za kratkami? — dopytuje widocznie skołowany całą rozmową.

— Nie, nie molestowałem. A przyszła tu, bo wywaliłem ją z domu. Specjalnie tu przyszła, aby mnie pogrążyć i udupić za kratkami, żeby sie zemścić — tłumacze spokojniej patrząc na swoje dłonie, aby trzymać nerwy na wodzy.

— Dobrze. Skoro tak pan mówi, wezwiemy żonę i zobaczymy, co nam powie. — Znudzony wstaje - Policja będzie pana stale nadzorować. Jeśli coś sie wyjaśni odezwiemy sie. — Podaje mi rękę i ściska stanowczo.

Jeden z policjantów wyprowadza mnie z posterunku. Kiedy wychodzę, przypominam sobie, że auto mam pod szkołą i nic innego mi nie pozostaje jak zadzwonić po taksówkę. Wyciągam telefon z kieszeni i wybieram numer po pierwszego lepszego taksówkarza. Przechodzę z nogi na nogę, czekając na podwózkę. Mija dziesięć minut, zanim przyjeżdża. Bez wahania wsiadam do samochodu i zapinam pasy, przy okazji informując mężczyznę o miejscu docelowym. Podczas całej drogi panuje niezręczna cisza, którą zagłusza radio. Gdy pojazd podjeżdża pod szkołę płacę facetowi i wysiadam. Idąc w kierunku samochodu, sięgam do kieszeni po kluczyki. Otwieram samochód i wsiadam do środka. Wkładam kluczyk do stacyjki i w spokoju odpalam samochód. Cała sytuacja wydaje mi się absurdalna i nieco śmieszna z biegiem czasu. Kiedy podjeżdżam pod dom, dostrzegam kobietę stojącą pod moim domem. Przyglądam jej się z zaciekawieniem, a jednocześnie przyspiesza mi serce na myśl, że może to być Amanda. Włączam na chwilę telefon, a potem nagrywanie głosowe i chowam go z powrotem do kieszeni. Wysiadając z samochodu, poprawiam kołnierzyk koszuli i coraz wyraźniej widzę postać stojącą pod mieszkaniem. Nagle stają w miejscu na wprost mojej Pierwszej miłości, a zarazem kobiety, która próbuje teraz zniszczyć mi życie.

— I jak fajnie było na rozmowie z policjantami? — pyta rozbawiona kręcąc kosmyk włosów wokół wskazującego palca.

— Słuchaj. To, że cię wywaliłem z mieszkania, nie oznacza, że możesz niszczyć mi życie — mówię chłodno.

— Ja niszczyć ci życie? — pyta z kpiną w głosie — sam sobie je niszczysz kochaniutki. — przygryza lekko wargę.

— Słucham? Wrabiasz mnie w jakieś gówno. Dobrze wiesz, że nie sypiamy ze sobą od roku, to po cholerę wymyślasz historyjki o molestowaniu!

— No i co z tego? Przynajmniej wylądujesz za kratkami za to, że potraktowałeś mnie jak psa, wyrzucając z domu — prycha.

— To. — pokazuje nagranie w telefonie. — Spieprzaj z mojego życia albo sama wylądujesz za kratkami — rzucam sucho, po czym chowam telefon do kieszeni.

— Usuń to — mówi stanowczo.

— Bo co?

— Zniknę z twojego życia. Tylko błagam, nie pokazuj nikomu tego nagrania — odpiera błagalnie.

— W takim razie widzimy się na rozprawie rozwodowej — mamrocze i zamykam drzwi od domu.

Przymykam oczy, odtwarzając jeszcze raz nagranie i uśmiecham się pod nosem z wygranej. Teraz tylko pozostaje przekonać szefa, by znów przywrócił mnie do dawnych obowiązków. Przecież bez pracy oszaleję. Nie pozostanie mi nic innego niż nudzenie się jak mops. No nie. Miałem dzisiaj iść na zajęcia do Katy. Pierwszy raz mam takiego stracha, żeby jechać do tego domu. Boję się, bo nie wiem, jak zareaguje jej matka. Zachowałem się wczoraj jak kompletny idiota. Nie zdziwiłbym się, nawet jeśli nie chciałaby mi otworzyć drzwi. Zresztą nie wygląda na osobę, która potraktowałabym ją właśnie w taki sposób. Zawsze zdawało mi się, że jest to osoba pełna ciepła, troskliwości i miłości do własnej córki. Coraz częściej zaczynam się zastanawiać, dlaczego Katy nazywa ją po imieniu. Jest to dla mnie pewnego rodzaju zagadka, która coraz bardziej mnie ciekawi. Najgorsze jest to, że coraz bardziej pragnę poznać Katy. Otacza ją coś w stylu aury, która wręcz przyciąga do siebie. Wchodzę powoli po schodach na górę i zaczynam szykować materiały, jakie miałem na dzisiaj przygotowane do nauki z nią. Sortuje wszystko i wkładam do czarnej teczki. Szybkim krokiem schodzę po schodach i sięgam po kurtkę. Wkładam buty i wychodzę na dwór znów zakluczając drzwi. Wyjeżdżam z posesji i zaczynam wymyślać scenariusze, jakie mogą mieć miejsce. W środku tli się we mnie coś w rodzaju stresu, a z drugiej strony nie wiem jak się zachować. Kiedy podjeżdżam pod mieszkanie, siedzę w aucie kilka dobrych minut. Czuję się tak, jakbym miał iść zaraz na jakieś publiczne wystąpienie. Wychodząc z samochodu automatycznie nogi mam jak z waty i spinam się. Idę po schodach niepewnym ruchem, dzwoniąc dzwonkiem do drzwi.

— Dzień dobry — mówię, znacznie poważniejąc na widok jeszcze nieznajomej mi kobiety.

— Pan pewnie do Katy. Emily coś wspominała, że pan przyjdzie — mówi starsza pani i wpuszcza mnie do środka, szerzej otwierając drzwi.

— Nie. To znaczy tak. Przyszedłem do Katy, ale też do jej mamy. Muszę coś wyjaśnić — odpieram widocznie zakłopotany, gubiąc sie w tym, co mówię.

— Katy jest w salonie i już na pana czeka. — Patrzy na mnie ciepłym wzrokiem i zamyka drzwi.

Kobieta nie jest w ogóle podobna do Emily. Właściwie nigdy nie widziałem jej na oczy. Zgaduję, że jest to babcia Katy, ale na pewno nie jest to mama Emmy. Wchodzę do salonu i dostrzegam małą leżącą pod kocykiem.

— Dzień dobry! — mówi, szczerząc ząbki i cicho chichocze.

— Hej mała. Widzę, że duży entuzjazm na matematykę? — Śmieje sie lekko, po czym jej zapłon gaśnie.

— A musimy matematykę? — pyta, krzywiąc sie.

— Nie mamy innego wyboru, ale obiecuje, że jak uda nam sie zrobić dzisiejszy materiał to trochę pożartujemy, co ty na to? — unoszę kącik ust do góry, wyciągając kartki z zadaniami.

— No dobrze — zgadza sie niechętnie, po czym przechodzę z nią do zadań.

Emma

Słyszę ciche i pojedyncze pukanie do drzwi. W pierwszej chwili myślę, że, to Owen, ale na szczęście okazuje się, że to pani Patel. Podnoszę się z łóżka, ocierając nos chusteczką higieniczną.

— Jak sie czujesz słońce? — wchodzi do środka z lekkim uśmiechem. Co jak, co ale przeziębienie mnie dopadło.

— Bywało lepiej. — Śmieje się lekko, po czym cicho pokaszluje.

— Przyszedł pan Owen — mówi spokojnie, a moja mina wyraźnie sie zmienia, co od razu zauważa — co sie stało? — Siada obok mnie, przyglądając mi sie uważnie.

— Nic po prostu nie spodziewałam się, że przyjdzie. To znaczy spodziewałam sie, ale nie wiedziałam, że się spóźni. No i nie wiedziałam, czy w końcu przyjdzie, czy nie — miotam się, zastanawiając się, czy moje słowa miały, jaki kolwiek sens.

— Chciał z tobą porozmawiać — informuje mnie, a w jej spojrzeniu jest coś w stylu ciekawości.

— Tak? — pytam, udając zaskoczenie — może mu pani powiedzieć, że źle sie czuje i nie mam ochoty? — Patrze na nią błagalnie, co nieco ją zaskakuje.

— Dobrze. Pewnie. Odpoczywaj — uśmiecha sie i wychodzi powoli z pokoju.

Znika za drzwiami, a ja wstaję i podchodzę do komody naprzeciwko łóżka. Kucam przy dolnej szufladzie i otwieram ją, przebierając jeszcze inne rzeczy. Kiedy znajduję album ze zdjęciami, niepewnie biorę go do rąk i z powrotem zamykam szufladę. Siadam na łóżku i powoli zaczynam przewracać strony ze zdjęciami. Są to wszystkie zdjęcia Nie tylko moje i Matta, ale również jego i Katy. Każde ze zdjęć ma swoją osobistą wartość i każde z nich zostało wykonane w innym miejscu i czasie. Każde wspomnienie wraca do mnie ze zdwojoną siłą, niektóre zdjęcia wywołują coś w rodzaju wspomnień, a inne sprawiają, że uśmiecham się pod nosem. W tej chwili przepełnia mnie tyle uczuć, że nie jestem w stanie zliczyć. Powracają do mnie te emocje, których wcześniej nie umiałam odczytać. Słyszę po raz kolejny pukanie do drzwi, więc kieruje swój wzrok właśnie na nie. W głębi duszy Modlę się, że to mama Matthew, ale jednak się mylę. Chciałabym się nie mylić. Serce natychmiast nabiera tempa, gdy tylko w drzwiach staje Owen. Wchodzi tak niezdarnie, że w pewnej chwili zaczynam się zastanawiać czy dobrze trafił. Obydwoje Mierzymy się wzrokiem, nie potrafiąc go od siebie oderwać.

— Przepraszam — mówi stanowczo.

— Jak poszło Katy? — pytam, wymijając temat szerokim łukiem.

— Dobrze. Wiesz, o czym mówie więc dlaczego wymijasz temat? - zdobywa sie, aby zrobić krok w przód.

— Od kiedy mówimy na siebie po imieniu? — łapie go za słówka, wstając z łóżka. Jestem na tyle spięta, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa, aby iść dalej.

— Nie powinienem był cię całować — odpiera wyraźnie.

— Żałujesz tego? — robię krok w przód.

— Nie. A ty? — znów pokonuje małą odległość w moim kierunku.

— Tak — szepcze. W tej chwili jestem na siebie zła. Okłamuje go. Powinnam tego żałować. A nie żałuje.

Podchodzi coraz bliżej, a gdy nasze klatki piersiowe sie ze sobą stykają, czuje dziwne uczucie wewnątrz mnie. Nie potrafię tego opisać, ale wiem, że nie jest to dobre uczucie. Należało ono tylko do jednego chłopaka w moim życiu.

— Owen. Jestem chora — pierwszy raz wypowiadam jego imię, a moje ciało przechodzi lekki dreszcz.

— No i co? — pyta ze stoickim spokojem, patrząc w moje oczy. Lekko przybliża swoje wargi do moich, po czym muska delikatnie. Kładzie rozgrzane dłonie na moich policzkach, pieszcząc moje usta. Pragnę tego, ale nie mogę. Serce błaga o więcej, a rozum mówi nie.

— Nie mogę. — Lekko odpycham go od siebie, mając jeszcze większe poczucie winy — Przepraszam. — Delikatnie stykam jego czoło ze swoim, przymykając powieki.

***

Tak mi sie zebrało na buzi, buzi. Miłego dnia/wieczoru moi kochani. Jak wam sie podobał dzisiejszy rozdział

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro