Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Emma

~pięć tygodni później~

— Blake, zbieraj się! — wołam, sprzątając talerze po śniadaniu.

— A muszę? — wbiega chłopiec do kuchni.

— Kochanie nie mogę cię przetrzymywać. Już i tak u nas nocowałeś — poważnieję lekko.

— No dobrze. — Wzdycha, spuszczając głowę — kto mnie odwiezie? — pyta ciszej.

— Pan Owen cię odwiezie dobrze?

Kiwa tylko głową na potwierdzenie i widzę, jak znika za wieszakiem, z którego z lekkim trudem ściąga kurtkę. Widzę, jak ze zmieszaniem rozmawia z Katy i sama czuję się z tym źle, ale co ja mogę zrobić? Nie mogę go tu zatrzymywać w nieskończoność, zwłaszcza że jego ojciec na pewno nie jest z tego zadowolony. Zresztą, nawet jeśli chciałabym go zatrzymać, to nie mogę. Najgorsze jest to, że ani on, ani Katy nie chcę o niczym powiedzieć. Oboje milczą jak grób, a ja właściwie jestem bezsilna. Kiedy Owen sam zakłada kurtkę i otwiera drzwi chłopcu, oboje znikają za drzwiami, nastaje głucha cisza. W pierwszej chwili nie dostrzegam dziewczynki stojącej w drzwiach, która uważnie mi się przygląda.

— Co jest słońce? — pytam łagodnie, po czym dopijam resztę kawy w białej filiżance.

— Czemu Blake musiał jechać do domu? — patrzy na mnie z poirytowanym, wzrokiem cały czas patrząc na swoje stopy.

— Kochanie nie mogę go tu zatrzymywać. Jego tata na pewno się o niego martwi — tłumacze spokojnie wymijając Katy, po czym idę do łazienki. Ciche kroki mogą świadczyć, że cały czas idzie za mną.

— Ale on nie może tam być — oburza się niecierpliwie.

— No dobrze. W takim razie powiesz mi, co się dzieje? — na chwilę przestaje sortować pranie i kucam przy dziewczynce.

— Nic — mówi marudnym wzrokiem.

— Przecież widzę, że coś jest nie tak. Kochanie Blake też miał taką minę. Co się dzieje? — pytam jeszcze raz, unosząc lekko jej podbródek.

— No bo jego tata nie jest dobry. Blake ciągle przez niego płacze i przez niego nie chodzi do szkoły — odpiera w końcu, po minucie ciszy znów uciekając wzrokiem.

— Następnym razem jak do nas przyjdzie, spróbuję z nim porozmawiać dobrze? — pytam cicho.

Patrzy na mnie niechętnym wzrokiem, po czym zgadza się bezgłośnie skinieniem głowy i wychodzi z łazienki. Wzdycham nieznacznie, nerwowo zaczynając składać ubrania do pralki. Przecież to i tak dużo co mi powiedziała. Problem w tym, że jestem w tym wszystkim bezradna. Z jednej strony chciałabym pomóc temu chłopcu, a z drugiej strony się waham, nie chcąc, aby ten facet jeszcze bardziej się nad nim znęcał. Kiedy tylko słyszę wieszanie kurtki i kroki zbliżające się do łazienki układam miskę na pralce i wychodzę.

— Wróciłem — mówi Owen, dając mi krótkiego buziaka.

— Okej. To dobrze. — Wzdycham cicho i wymijam go lekko.

— Ej no co jest? — pyta, udając urażonego, unosząc przy okazji ręce do góry.

— Po prostu mam dużo do roboty — odpieram, a gdy rozlega się dzwonek do drzwi, kręcę głową z niedowierzaniem. — Ciekawe kto tym razem — mówię sama do siebie, czując na sobie wzrok Owena.

Podchodzę do drzwi i otwieram. Patrzę na osobę stojącą w drzwiach po raz kolejny, zadając sobie stertę pytań, na które i tak nie znam odpowiedzi. Momentalnie ścinam się, a czas wraca do początku. Chciałabym obudzić się ze snu, ale chwila. To nie sen. Czuję, jak jednocześnie coś zabrania mi mówić i wbija znacznie w podłogę, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.

— Mogę wejść? — Olivier prostuje się lekko na mój widok.

— Czego chcesz? — zaczynam ostro wcale, nie umożliwiając mu wejścia.

— Musimy porozmawiać — odpiera, mierząc mnie wzrokiem, z góry do dołu — to ważne — dodaje.

— Przepraszam cię, ale jakoś nie mam ochoty — próbuje zamknąć drzwi, jednak w ostatniej chwili powstrzymuje mnie siłą.

— Proszę. — Podaje mi kopertę, której wcześniej nie zauważyłam w jego prawej ręce.

— Po cholerę mi listy od twojego ojca. Nie dotyczy mnie to. Zamknęłam już to za sobą, a ty wracasz jak jakiś bumerang. Przekaż mu, że nie chcieć z nim już nic do czynienia — rzucam sucho, przedzierając kopertę z zawartością na małe kawałki.

— Słuchaj, chyba się nie zrozumieliśmy — odpiera chłodno i wchodzi bez zastanowienia do środka — dotyczy to nas wszystkich. Jesteś zamieszana w to ty. Ja. Mój ojciec. Może nie jest już sprawny jak przedtem, ale nadal ma asy w rękawie. Jeśli nie chcesz tego żałować, to zacznij współpracować — mamrocze przez zaciśnięte zęby i chwyta mnie za nadgarstek tak, że nie potrafię oderwać od niego wzorku. Wściekłość i strach płynie w jego żyłach, budząc u mnie bezsilność.

— To jest jebany gwałciciel. Mam z nim współpracować? Zgwałcił mnie i potraktował jak szmatę. To przez niego biorę te cholerne tabletki. To przez niego nie śpię po nocach, bojąc się o dzieci. To przez niego mam tak zjebane życie — nabieram pewności i uderzam palcem w jego klatkę piersiową.

Serce w piersi bije mi tak szybko, jakby szykowało się do dalekiego skoku. Krew dudni mi w uszach, gdy słyszę kroki. Nie moje. Nie Oliviera. Owen stoi pomiędzy nami, a ja milknę, czując strach i chęć ucieczki. On tylko stoi wbity w podłogę. Zabiera stanowczo kurtkę z wieszaka, że omal nie przewraca się. Wymija mnie, szturchając ostro łokciem i trzaska drzwiami.

— Brawo! Zadowolony?! — pytam oschle i bez wahania wymijam mężczyznę, który patrzy w osłupieniu.

Wybiegam z domu, próbując dogonić Owena, zanim zdąży wsiąść do samochodu i odjedzie. Nogi się pode mną uginają. Ledwo łapie równowagę. Czy on słyszał wszystko? Jak dużo? Wszystko zlewa się ze sobą w jeden punkt, jakim jest Owen wychodzący przez furtkę z prędkością światła.

— Owen porozmawiaj ze mną — chwytam go za łokieć, jednak on wcale na mnie nie patrzy — proszę.

— Kurwa to nie jest normalne. Kiedy to się stało? Dlaczego nie poszłaś na policję?! Przecież takie rzeczy trzeba zgłaszać od razu. — Patrzy na mnie z iskrą niezrozumienia i szaleństwa, którego nigdy nie dostrzegałam w jego oczach.

— Owen proszę cię... — szepcze, przymykając oczy.

— Co Owen?! Czemu tego nie zgłosiłaś? — pyta wprost.

— Nie jestem gotowa, aby ci o wszystkim teraz powiedzieć. Zrozum mnie... — mówię żałośnie, a samotna łza spada po moim policzku.

— Nie. Nie rozumiem cię. Sama siebie ranisz — rzuca beznamiętnie i wsiada do samochodu.

Nie zatrzymuję go. Widzę, jak odjeżdża i znika z każdym przejechanym kilometrem. Kiedy dostrzegam Oliviera, wsiadającego do swojego samochodu mam ochotę wrzeszczeć. Mam ochotę odpłynąć z tego świata jak najdalej. Uciec tam, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Owen ma rację. To ja doprowadziłam do tego wszystkiego. Wybierałam świadomie. Miałam prawo, aby zgłosić to na policję, a jednak tego nie zrobiłam. Jedyną osobą, która wiedziała, co czuję, był Matthew. Tylko on znał mój ból. On znał mapę mojego serca na pamięć, a gdy odszedł, ja zgubiłam drogę. Uwolniłam wszystkie duchy z przeszłości, topiąc samą siebie. To ja upadłam na dno, nie mogąc się od niego odbić.

— Emily? Czemu pan Owen wyszedł? - pyta Katy, stając w drzwiach i uważnie mi się przygląda.

— Musiał jechać do domu — ścieram łzy z policzków, zakładając maskę "wszystko w porządku" — już idę do domu — staram się walczyć z łamiącym się głosem i wchodzę do środka.

Wchodzę do sypialni i biorę moją małą kruszynkę na ręce. Jej śmiech roznosi się po pokoju, jednak to nie wywołuje u mnie uśmiechu. Siadam z nią na łóżku i patrzę w jej duże oczy. Jest taka bezbronna. Dotykam jej dziecięcych stópek, rączek i głaszcze brzuszek, zamykając się we własnej głowie. Tu czuję się najbezpieczniej. Nie ma ludzi wokół mnie. Jestem tylko ja. Kiedy zza drzwi wychyla się Katy, nawet tego nie zauważam. Dopiero gdy siada obok mnie na łóżku i uważnie przygląda się maluszkowi, przenoszę na nią wzrok.

— Emily? Czemu jest ci smutno? — pyta cichutko.

— Nie jest mi smutno kochanie. Skąd ten pomysł? — staram się brzmieć normalnie.

— Ponieważ masz łzy na policzku — przyznaje i delikatnie dotyka mojego policzka, który wręcz kipi gorączką.

— To nic takiego kochanie. Dorośli też czasem muszą sobie popłakać. — Całuje ją w głowę i mocno do siebie przytulam, uważając na maleństwo na moich kolanach.

— Emily, Katy?! — roznosi się po domu wołanie pani Patel. Lekko się wzdrygam. Katy patrzy na mnie tak, jakby oczekiwała podzielenia czy może iść do babci. Kiwam głową, na co wstaje i niepewnie wychodzi z pokoju.

— Cześć babciu. — Słyszę głosik Katy.

— Cześć kochanie — mówi starsza kobieta — przyniosłam wam ciasto. Gdzie jest Emily? — pyta, a w domu słychać jakieś szmery.

— Jest w sypialni — mała zdradza mnie, na co ciężko wzdycham i wstaje z łóżka.

Wychodzę z Rose na rękach. W pierwszej chwili nic nie mówiąc, wchodzę bez słowa do kuchni, znów uciekając myślami. Pani Patel rozkłada talerze i wyjmuję placek ze złotka.

— Ja nie jestem głodna — odpowiadam spokojniej — mogłabym panią na chwilę zostawić z dziećmi? Muszę coś załatwić na mieście — szepcze.

— Pewnie kochanie. Daj mi to słoneczko — mówi promiennie i odbiera ode mnie Rose.

— Babciu a mogę dwa kawałki? — pyta Katy jedząc pierwszy kawałek.

— Jak zjesz pierwszy, to zobaczymy. — Śmieje się babcia, po czym znów wędruje do mnie wzrokiem.

Wstaje od stołu bez słowa od stołu i idę do wyjścia. Wkładam płaszcz, rękawiczki i buty, po czym wychodzę, zamykając za sobą drzwi. Na początku dotyka mnie fala chłodu próbująca przedrzeć się przez ciepło płaszcza, a potem ulga. Biorę głęboki oddech, starając się zawładnąć własnymi myślami. Panuje a nich chaos i ciemność. Światełko w mojej głowie dawno zgasło, wraz z ostatnim płomykiem nadziei. Otwieram furtkę i przemierzam pobliskie uliczki. O kamienne chodniki uderza grad i chłodny odcień księżyca. Patrzę w gwieździste niebo, starając się znaleźć tę najjaśniejszą. Mimo że jest godzina wieczorna ludzie i tak spacerują po miastowych chodnikach. Ulice zakorkowane i oświetlone przez samochodowe światła. Nie patrzę na zegarek. Nie chce znać godziny, sekundy i dnia. Pragnę zatopić się w tych gwiazdach do końca życia. Pragnę być wchłonięta przez światło księżyca. Nagle czuję czyjś uścisk na mojej talii. W pierwszej chwili myślę, że to Owen, ale jednak nie. Uścisk zwiększa się z każdą kolejną sekundą.

— Nie mogłem mieć ciebie tylko dla siebie. W takim razie nie będziesz nikogo — oschły jak ścierwo głos szepcze na moje ucho i odgarnia delikatnie moje włosy.

Zamieram, czując serce podchodzące do gardła. Wbijam się w chodnik, a ludzie nadal przemierzają ulice tak, jakby czas zatrzymał sie tylko dla mnie. Nie widzę jego twarzy. Czuję tylko zimne usta na mojej szyi, które sprawiają, że brud wypełnia moją skórę. Jeden stanowczy ruch ręką i ból roznosi się po całym moim ciele, obezwładniając doszczętnie. Obraz rozmazuje się i łamie jak szkło na drobne kawałki. Kolana robią się jak z waty, a metaliczny posmak krwi pojawia się w moich ustach. Promieniuje strach, rozpacz i samotność. Utonęłam w krwi, dławiąc się własną decyzją, która kolejno niszczyła szczeble mojej nadziei wypłynięcia na powierzchnię.


***
Wróciłam, zmartwychwstałam jak wolicie! Postanowiłam zrobić wam prezent w święto zakochańców. Teraz pytanie do was. O jakiej tematyce chcielibyście następną książkę i jakie tematy mogłaby poruszać? Jest coś co chcielibyście zobaczyć w następnej książce? A no i jaki tym razem chcielibyście wiek bohaterów? Na te trzy pytania byłabym wdzięczna za odpowiedź, do zobaczenia w następnym rozdziale ♥️ (tak między nami to napisałam już całą część tej książki więc możecie spać spokojnie ) Prawie bym zapomniała... Wesołych walentynek!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro