Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Owen

— Proszę pana! — słyszę wołanie. Dobrze znam ten głosik.

— Katy? Co ty tu do licha robisz? — pytam, niezdarnie odkładając kartkę i ołówek. Zrywam się na równe nogi i podchodzę do niej i do młodej pielęgniarki.

— To pan jest ojcem tej młodej damy? Proszę ją pilnować, nie może się błąkać sama po szpitalu. — Pielęgniarka patrzy na dziewczynkę poważnym, ale jednocześnie łagodnym wzrokiem.

Kiwam głową na znak, że kobieta może już sobie pójść. Wszyscy mają wzrok skupiony na nas, jednak ignoruję to. Czuję, na sobie wzrok Clary, mamy Emily i Marka, na co lekko wzdycham.

— Dziecko nie możesz tu być. Twoja babcia wcale nie wie, że tu jesteś prawda? — pytam poważnie, kucając przy niej.

— Musiałam tu przyjechać, a babcia nie chciała — mówi niezadowolona z mojej reakcji.

— Babcia nie mogła tu przyjechać razem z tobą, ponieważ nie mogła zostawić Rose. To było bardzo nieodpowiedzialne z twojej strony — kontynuuje, po chwili dostrzegając, że jej wzrok jest skierowany w podłogę.

— Musiałam tu przyjechać. Pan taksówkarz mnie podwiózł — kurczowo wierzchem dłoni ociera oczko — ona... Ona jest moją mamą — w tym momencie robi coś, czego się nie spodziewam. Jej rączki owijają moją szyję. Przytula się do mnie, a ja ciężko wzdychając, przyciągam ją do siebie.

— Już spokojnie — szepcze do jej uszka, kojąco głaszcząc plecki.

Nie wiem dlaczego, ale moje oczy robią się mokre. Szklane. Tulę do siebie dziecko, przymykając oczy i wyzwalam łzy spod powiek. Niewidzialny szlak spływa po policzku, a moje serce bije coraz mocniej na dziecięcy dotyk. W pewnym momencie słyszę cichy szloch i pociągnięcie nosem. Nie jestem w stanie rozróżnić czy to szloch mamy Emily, czy jednak to Clara pociąga nosem.

— Kochanie będziemy musieli zadzwonić do twojej babci, że tu jesteś. Dobrze? — z zamyśleń wyrywa mnie kojący głos Clary.

Mała kiwa niechętnie głową. Lekarze chodzą w te i we w te od sali do sali. Jeden z nich wchodzi do sali Emily, po czym wychodzi, rozmawiając z pielęgniarką. Katy przygląda się całej sytuacji, po czym opuszcza moje ramiona i podbiega do doktora prowadzącego.

— A mogę do niej wejść? — jej dziecięcy głos i szturchanie lekarza za fartuch sprawia, że uważnie przyglądam się całej sytuacji.

— Przepraszam cię mała, ale w tej chwili to niemożliwe — mężczyzna w zaskoczeniu rozgląda się, a gdy zauważa drobną dziewczynkę, kącik jego ust idzie ku górze.

— A kiedy będę mogła? — dopytuje, nie spuszczając wzroku.

— Jak tylko poprawi się stan twojej mamy, będziesz mogła wejść. A tej chwili to niemożliwe — odpowiada i odchodzi bez chwili zawahania.

Obracam się i dostrzegam kątem oka, że Clara dzwoni do babci dziewczynki, tak jak mówiła. Mała siada zrezygnowana na krześle obok pani Clarke i macha nóżkami w znudzeniu. Siadam obok niej na wolnym miejscu i złączam dłonie ze sobą, patrząc na szklane drzwi od sali, w której leży Emily podpięta do różnych kabli.

— Wybudzi się prawda? - pyta dziewczynka z nienacka mamę Emily.

— Pewnie kochanie. Wybudzi się — kobieta ściska jej rękę tak, jak robiła to moja mama, na co cicho wzdycham.

~ przeszłość ~

— Proszę! — wołam, zdejmując na chwilę słuchawki z uszu.

Odkładam czarny skórzany notatnik i długopis i tak już do połowy wypisany. Przenoszę leniwie wzrok na drzwi, a muzyka w słuchawkach leci na fula. W drzwiach staje moja mama i patrzy na mnie jak zwykle z przepełnionym troski spojrzeniem.

— Co jest mamo? — pytam, trzymając w obu dłoniach słuchawki tak, aby móc znowu je założyć, gdy już sobie pójdzie.

— Nie jadłeś obiadu. Nie jesteś głodny? — opiera się o framugę.

Mama i ja, jeśli chodzi o charakter, to niczym się nie różnimy. Prócz tego, że jest strasznie troskliwa, co działa mi na nerwy.

— Mamo daruj sobie. Nie jestem głodny — zakładam słuchawki i ignoruje ją, mimo że i tak do mnie mówi w tej chwili.

— Odłóż te słuchawki — odpiera stanowczo i siada na łóżku. W jej spojrzeniu jest więcej pokory niż złości na mnie.

— Co mówisz? Nie słyszę — wołam, mając słuchawki na uszach.

Mama sama ściąga mi słuchawki i odkłada na stolik nocny. Bierze moją dłoń. Pozwalam jej na to, bo wiem, że tego teraz właśnie pragnę. Niepewnie podnoszę na nią wzrok i spodziewam się złego wyrazu twarzy, a ona po prostu uśmiecha się lekko.

— O co tym razem poszło między tobą a Olivią?

— O nic mamo — wysuwam rękę, spod jej objęcia.

— Synku od miesiąca chodzisz, jak struty nawet Mary zauważyła, że opuszczasz niektóre lekcje. Co się dzieje? — zatroskana patrzy w moje oczy i dotyka mojego policzka jednocześnie, podnosząc mój podbródek.

— Mam jej dość. To tyle — rzucam oschle, chwytając za zeszyt i zaczynam coś pisać.

— My ludzie jesteśmy jak niezapominajki. Rozkwitamy każdej wiosny. Tak samo jest z ludźmi. Człowiek może zapomnieć twarz, gesty danej osoby, ale nie zapomni, jak się czuł przy danej osobie. To serce pamięta nie rozum — wzdycha cicho i całuje mnie w czoło, po czym wychodzi.

Czuję mentling unoszący się w mojej głowie. Moja mama ma rację. Nigdy nie zapomnę, jak się czułem przy Olivii. Nie zapomnę, jak czułem się gdy po raz pierwszy mnie pocałowała i nie zapomnę tego, co wtedy przeżywałem. Przykładam długopis do kolejnej kartki i nagle nastaje pustka, której sam nie potrafię wypełnić...

~ teraźniejszość ~

— Owen zawiózłbyś Katy do jej babci. Robi się późno, a i tak już śpi — słyszę spokojniejszy głos mamy Emily, która wskazuje na śpiącą Katy. Małej głowa opada na moje ramię, a rączki leżą swobodnie.

— Tak. Pewnie — rozwiewają się moje myśli jak balony po helu. Wstaje i zabieram ostrożnie na ręce dziewczynkę.

— Tak więc zrobiliśmy badania, wyniki powinny być za kilka dni. Jej organizm powoli goi się po stracie dziecka. Rana spowodowana nożem nadal wymaga stałej kontroli. Nadal jest zagrożenie krwawienia — informuje lekarz, na co staje w miejscu i słucham do końca.

Mała mruczy coś pod noskiem, a ja, kiedy odchodzi lekarz zanoszę ją powoli do wyjścia, ze szpitala. Jak na dziecko w jej wieku jest całkiem lekka. Jej ręce oplatają mocno moją szyję, a równomierny oddech ogrzewa moją klatkę piersiową. Wychodzę ze szpitala, zapinając jej kurtkę tak, aby się nie przeziębiła. Układam ją w samochodzie, po czym wsiadam do przodu.

Na miejscu wyłączam silnik i uwalniam małą z samochodu. Na rękach wnoszę ją na ganek i niezdarnie dzwonie dzwonkiem do drzwi. Nie zdążam nawet pstryknąć palcami, a w drzwiach staje jej babcia, oddychając z ulgą. Wpuszcza mnie do środka. Lekko się miotam na początku, mówiąc o wszystkim, jednak na końcu odpuszczam i wnoszę Katy do jej pokoju. Układam na łóżku i przykrywam kocem, który znajduje się na krześle naprzeciwko. Wychodzę z pokoju, cicho wzdychając.

— Śpi jak suseł — zagaduje. Widząc maleństwo na rękach starszej kobiety, lekko się uśmiecham - biedactwo — dotykam małej rączki dziewczynki.

— Przepraszam za Katy. To było bardzo nieodpowiedzialne z jej strony. Na chwilę straciłam ją z oczu i nawet nie zauważyłam, jak wyszła z domu - zaczyna pani Patel.

— Nic się nie stało. Ważne, że Katy jest już bezpieczna i wszystko z nią w porządku — zamykam temat i odbieram od niej Rose na ręce.

— Emily ma szczęście, że na ciebie trafiła — odpowiada, idąc do kuchni — napijesz się herbaty, kawy? — proponuje, szykując sie do wyjścia dwóch takich samych szklanek.

— Wcale nie. Narozrabiałem trochę. To przeze mnie to wszystko — spuszczam wzrok na dziecko gaworzące na moich ramionach — poproszę kawy.

— Emily dzięki tobie odżyła. Zmieniła się. Jeszcze rok temu była zupełnie inną osobą. Nie było w niej życia. To dzięki tobie zaczęła o siebie dbać — kontynuuje kobieta i zastawia czajnik na kawę i stawia dwie szklanki na blacie.

— Ale przeze mnie straciła nasze dziecko — kiedy wypowiadam te słowa, orientuję się, że nie wybrzmiały one w mojej głowie, ale powiedziałem to na głos.

Zdaje się, że starsza pani to słyszy, bo wzdycha ciężko i zalewa dwie szklanki bez słowa. Panuje gęsta i nieznośna cisza. Siadam przy stole w kuchni i gadam coś do małej Rose, która cały czas się śmieje.

— Nie miałeś wpływu, na to co się wydarzyło. Nikt nie miał. Gdybym wiedziała, że ktoś będzie miał zamiar dźgnąć ją nożem w życiu nie puściłabym jej na ten spacer — tłumaczy stawiając naprzeciwko mnie szklankę z czarną kawą.

Biorę łyk kawy, gdy już trochę odparowuje i przymykam oczy, czując lekki spokój. To był ciężki dzień. Rozmawiam z panią Patel o całym tym zagmatwanym dniu, a ona mi nie przerywa. Wysłuchuje mnie od początku do końca. Nawet nie wiem, kiedy mija mi godzina, od kiedy przyjechałem tutaj do tego domu. Nie zwracam uwagi na mijający czas i kontynuuje rozmowę, odnosząc się do poprzednich wydarzeń. Rozmawiam z nią o wyjściu na lodowisko i o tym, jak pierwszy raz weszła do szkoły, w której uczę. Już wtedy coś mnie w niej zauroczyło. Czułem błogi spokój za każdym razem, gdy była gdzieś w pobliżu. Mija kolejna godzina. Dopijam kawę i wstaje powoli od stołu.

— Dziękuję za pyszną kawę i że pozwoliła mi się pani wygadać, ale na mnie już czas. — Wstaje od stołu i wkładam szklankę do zlewu.

— Zadzwoń proszę, jak dowiesz się czegoś jeszcze dobrze? — upewnia się, mierząc mnie wzorkiem.

— Dobrze będę dzwonić. Do widzenia — uśmiecham się lekko, po czym opuszczam mieszkanie.

Wsiadam do samochodu i ruszam z posesji. Zatracam się w piosence lecącej w radiu i pogłaśnianiam ją, gdy tylko staje na przejściu dla pieszych. Ruszam, kiedy przepuszczam ludzi na pasach. Księżyc rzuca światło na tutejsze ulice i wprawia wodę deszczową w lustrzany blask.

Kiedy docieram pod mój dom, kieruje się do niego i otwieram drzwi. Nie byłem tu tak długo, że dociera mnie chłód i ciemność z niego płynąca. Zapalam światło i wszystko wygląda tak, jakby świat stanął w miejscu. Wchodzę do sypialni i wyciągam z szafy świeżą koszulkę, spodnie i bokserki. Sięgam do drugiej odnogi szafy i z górnej półki wyjmuję świeży ręcznik. Wpadam do łazienki i wszystko ściągam po kolei. Zasuwam za sobą kabinę prysznicową i jestem tylko ja. Całkiem sam. Sam ze swoją głową i staram się nie zwariować. Nakładam żel na dłonie i wcieram w umięśnione, a jednocześnie zmęczone ciało. Przymykam oczy, zmywając brud z ostatnich czterdziestu ośmiu godzin. To były godziny, w których zdążyłem umierać ze strachu. Godziny, w których czułem się po raz drugi bardziej samotny, niż kiedy kolwiek. Godziny, w których odliczałem sekundy do końca tego koszmaru. Brud spływa ze mnie wraz z wodospadem smutku i cierpienia. Krew z knykci zaschniętą wręcz w nienaruszonym stanie oczyszcza się z jej resztek. Pozostają tylko drobne ranki głębokie do takiego stopnia, że ich ból przeszywa całą moją duszę łącznie z gardłem wypełnione gulą zamkniętych słów. Opuszczam prysznic i wycieram ciało ręcznikiem, odczuwając chwilowy spokój. Oddycham z ulgą, wiedząc, że to już koniec dzisiejszego dnia. Zakładam wszystkie części garderoby i myję zęby najdokładniej, jak tylko mogę. Pianę wypluwam do umywalki. Dopiero gdy patrzę w lustro, dostrzegam oczy uschnięte z teksnoty. Polane smutkiem i obolałe z miłości. Przemywam jeszcze raz twarz letnią wodą i wycieram ją materiałem koszulki. Zabieram klucze przy wyjściu z łazienki leżące na blacie. Podrzucam je z myślą, że po raz kolejny muszę jechać do miejsca, gdzie umierają ludzie. Do miejsca, którego nienawidzę tak bardzo, że sam bym nie dał się pokroić, żeby tam być. Ona tam leży. W miejscu, gdzie nikt nie ma spokoju. Gdzie drogi są dwie. Życie albo śmierć.

***
Kolejny rozdział za nami. Jak wam się podoba? 🤔♥️ Pierwszy raz z ust Katy w kierunku Emily było skierowane słowo "mama". 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro