Rozdział 33

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Emma

Przez sypialniane okno jasne promienie zmuszają mnie do otwarcia powiek. Podnoszę się na łokciach i dostrzegam puste miejsce obok mnie. Pamiętam, że poszłam wcześniej spać od Owena. Myślałam, że będzie spał w sypialni, jednak zdecydował się na kanapę w salonie, która nie jest zbyt wygodna. Jej twarde wypełnienie nadaje się jedynie do siedzenia, do leżenia już jednak nie. Nie wiem, co Matt miał na myśli, wybierając tę kanapę. Na pewno nie to, aby można by na niej wygodnie spać. Z dnia na dzień jestem coraz bardziej pewna, że chce sprzedać to mieszkanie. Jeszcze nie rozmawiałam o tym z Katy. Coś tam napomknęłam pani Patel, czy mojej mamie. Poza nimi nikt nic nie wie. Nawet Owen. Właśnie, gdzie on jest? Zsuwam z siebie kołdrę w kolorowe wzorki i czuję, jak przechodzi mnie dreszcz. No tak. Pod kołderką najcieplej. Wzdycham cicho i zakładam szaro-niebieskie kapcie. Dreptam do wyjścia i otwieram drzwi. Owen stoi w kuchni, a zapach... No właśnie. Czy to naleśniki? Zaciągam się zapachem syropu klonowego i dżemu malinowego. Muszę wyglądać genialnie w koszuli nocnej i w rozwichrzonych na wszystkie strony włosach. Przydałoby się je jakoś doprowadzić do pierwotnego stanu, bo zapewne jakby ktoś zobaczył mnie tak na ulicy, zacząłby uciekać krzycząc: "Mamo, mamo wiedźma z Jasia i Małgosi opuściła piernikową chatę!" Mniej więcej tak by to wyglądało.

— O już wstałaś! — odzywa się Owen, wkładając zmysłowo kolejnego naleśnika na talerz.

— Hej — mówi Katy, unikając lekko mojego wzroku i smaruje ciasto dżemem.

— Która godzina? — ziewam cicho i sięgam po talerzyk w szafce nad zlewem.

— Zaraz będzie dziewiąta, a co? — odpowiada chłopak i siada przy stole. Polewa naleśnika dużą warstwą syropu klonowego.

— Nie, nic. Tak pytam. — Wzdycham nieznacznie i siadam do stołu.

Czuję dosłownie wzrok skierowany na mnie, ale jestem na tyle zmęczona, że staram się to ignorować. W nocy dokuczała mi rana jednak nikomu o tym wolę nie wspominać. Zaraz by się zaczęło, że muszę iść do lekarza. Badania. I tak dalej. Chciałabym teraz tego wszystkiego uniknąć za wszelką cenę. No przynajmniej nie wchodzić do tego więzienia wcześniej niż za dwa tygodnie. Za dwa tygodnie przypada mi kolejna wizyta i nie zamierzam szybciej widzieć mojego doktorka i jego cudownej lampki, która wypaliła mi prawie gałki oczne. Nakładam naleśnika na talerz i posypuję cukrem. Zwijam w rulon i próbuje. Jezu. Jaki puszysty. Boże, jak dawno nie miałam nic tak dobrego w ustach. Tak wiem, to zwykły naleśnik, ale naprawdę w tym szpitalu nie ma diamentów. Wzdryguje się lekko na myśl o jedzeniu w szpitalnej stołówce. Współczuję ludziom, którzy muszą tam być dłużej niż ja.

— Nie smakuje ci? — Owen patrzy na mnie, przestając jeść.

— Eee... Jest pyszne — zdezorientowana wracam do jedzenia.

— Odpłynęłaś trochę — kończy naleśnika i wstaje od stołu. Składa talerz swój i Katy, po czym wkłada wszystko do zmywarki.

— Mogę iść do swojego pokoju? — młoda kieruje się do wyjścia, chowając dłonie do kieszeni.

— Pewnie — rzuca Owen, wyprzedzając mnie.

— Było pyszne — odpowiadam, stając obok niego i również wkładam talerz na jego miejsce.

— Nie zjesz więcej? — zdezorientowany przygląda mi się.

— Nie. Dzięki. — Uśmiecham się lekko, opierając sie o blat.

— Spoko — odpowiada mi tym samym, choć sama nie wiem, czy ten uśmiech jest szczery, czy jednak się do tego zmusza.

Jego włosy są w nieładzie i błyszczą w świetle dnia przedzierającego się przez okno w kuchni. Tym razem to on odpływa, bo jego wzrok, mimo że jest zatopiony we mnie to i tak wiem, że jest gdzieś głęboko zatopiony myślami. Ciekawe, o czym teraz myśli. Nie rozmawiałam z nim o ostatnich wydarzeniach od wczorajszego wieczoru, gdy zawitał pod moje drzwi. Czułam się wtedy tak wolna, a jednocześnie zniewolona uczuciami. Niby gula w gardle nagle zniknęła, ale serce się zrewanżowało, bo wyczyniało różne fikołki i sztuczki. Kiedy jego usta musnęły moje, poczułam, że opuszcza mnie strach. Wszystko zniknęło, jakby rozpłynęło się wraz z dotknięciem naszych ciał. Jego dłoń dumnie spoczywała na moich plecach, a ja moje palce wsunęłam w jego zimne i brązowe włosy, które były ogrzewane pod wpływem mojego dotyku. W tamtym momencie poczułam, że wcale nie musimy ze sobą rozmawiać, aby powiedzieć co nam leży na sercu. Bliskość i rozmowa poprzez płynięcie ruchami po skórze sprawiały, że doskonale wiedziałam, co chciał mi powiedzieć. Nie potrzebowałam deklaracji, czy tłumaczenia. Upijałam się jego obecnością. Teraz kiedy stoję na przeciwko niego, nie wiem, co powiedzieć. Panuje między nami niezręczna cisza. Z jednej strony mam wrażenie, że coś się zmieniło, a z drugiej jakby wszystko stanęło w miejscu.

— Owen? Wszystko w porządku? — próbuje jakoś zagadać, jednak tylko to przychodzi mi teraz do głowy.

— Tak. Nic mi nie jest. Nie martw się. — Wymija mnie i zaczyna ścierką wycierać ceratę.

— Mhm — przytakuje i wychodzę z pokoju.

Moja myszka jest już na nogach, gdy tylko przekraczam próg sypialni. Śmieje się wesoło i o dziwo również sprawia, że zaczynam się śmiać. Wyciągam ją z łóżeczka i stawiam na ziemi. Tupta radośnie, chichocząc na dźwięk wydawany o uderzanie podłogi. Biorę dziewczynkę za rączkę i prowadzę do kuchni. W lewej rączce trzyma pluszowego misia, którego dostała na gwiazdkę. Jego uszko przygryza, po czym patrzy na niego swoimi dużymi oczkami. Zabieram ją na ręce razem z misiem, który po chwili spada na dół i płacz wydostaje się natychmiastowo.

— No już mała — wzdycham, niezdarnie podnosząc zabawkę i oddaje dziewczynce.

Od razu przestaje płakać i tuli do siebie pluszaka. Kręcę głową z niedowierzaniem i wkładam ją do dziecięcego siedzonka. Po niecałych dziesięciu minutach stawiam przy niej miseczkę z dziecięcym jedzonkiem. Mała jednak ze mną nie współpracuje, bo odwraca główkę, krzywiąc się. Próbuje robić samolot i różne głupie miny jednak to nie działa.

— Spokojnie ze mną też tak robiła. Na końcu skończyło się to praniem koszulki. — Owen całuje Rose a głowę i opiera się o stół.

— Oj no mała współpracuj z mamusią — próbuje zachęcić dziecko łyżeczką, jednak małej się to nie podoba, bo wymachuje rączką, a zawartość jedzenia na metalowej łopatce ląduje mi na twarzy.

— To dziecko ma genialnego cela — Owen śmieje się, a ja mając zamknięte oczy, ściera wierzchem dłoni jedzenie z mojego policzka.

— Skoro tak bardzo się cieszysz, sam ją nakarm, a ja pójdę się umyć — tym razem ja się śmieję, a jemu mina rzednie.

— Oj kochanie nie przesadzaj! — woła za mną.

Staje przed lustrem i letnią wodą spryskuje twarz. Moja twarz pachnie dziecięcym jedzeniem, na co cicho wzdycham. Wycieram twarz świeżym ręcznikiem. Niebywałe, że własne dziecko mnie pokonało. Zakręcam kran. Zamykam za sobą drzwi i zakładam na siebie ubrania złożone w kostkę na dzisiejszy dzień. Zakładam białą bluzkę z trzy czwartymi rękawkami i brudno niebieskie dżinsy z wysokim stanem, przez które przechodzi czarny pasek ze złotą klamrą. Włosy staram się uporządkować i doprowadzić do dopuszczalnego stanu. Próbuje je rozczesać, a gdy już nie ma żadnych pęków, zostawiam je rozpuszczone. Lekkie fale sięgają do moich bioder. Staje bokiem do lustra i mierze ich długość. Są do moich bioder, a to znaczy, że urosły znacznie od ostatniego razu, gdy stałam przy tym lustrze. Cóż przydałoby się wybrać do fryzjera. Wychodzę z łazienki, zgaszając światło i natykam się na Katy.

— Emily? Mogę iść do Blake'a? Spotkamy się na placu zabaw. — Katy staje przede mną.

— Pewnie skarbie. Tylko nie wracaj za późno. Chciałabym cię widzieć w tym domu za godzinę — odpowiadam spokojnie.

Kiwa na potwierdzenie głową i biegnie do drzwi. Ma na sobie krótki rękawek i trzy czwarte czarne spodenki. Widzę, jak znika za drzwiami widocznie ożywiona. Zakładam ręce na biodra, widząc Owena całego w dziecięcej papce.

— To się nazywa to twoje dam sobie radę? — pytam, unosząc brwi do góry.

— To dziecko mnie pokonało. — Wzdycha i ręcznikiem stara się zetrzeć plamę.

— Oj maluchu. — Biorę Rose na ręce.

Dziecko śmieje się perlitnie i klaska małymi rączkami, jakby to, co zrobiła, sprawiało jej radość. Może faktycznie to mały diabełek? Kucam przy niej i łaskocze po brzuszku. Wykręca się z moich objęć niecierpliwie. Wręcz płynie z niej dziecięca ciekawość i chęć bycia wszędzie gdzie tylko popadnie.

Owen siada z nią na dywanie w salonie. Ja siadam na kanapie i włączam telewizor, skacząc po kanałach w znudzeniu. Co jakiś czas rozpraszają mnie śmiechy Owena i Rose. Mój wzrok cały czas wędruje w ich kierunku.

— Owen... Przez ten cały czas nie zdążyłam ci podziękować. Zająłeś się moimi dziećmi, gdy ja nie byłam w stanie. Gdybym ja mogła zrobić coś dla ciebie...

— Lubię te dzieciaki. Poza tym to dla mnie przyjemność. — Uśmiecha się — prawda mała? - pyta Rose, jakby myślał, że mu odpowie — właściwie jest coś, co mogłabyś zrobić. — Wraca wzrokiem do mnie.

— Co? — przełączam na jakiś film.

— Po prostu bądź przy mnie. Tego teraz chce — jego odpowiedź zbija mnie z tropu. Krzyżuje nasz spojrzenia.

Mała markotnie bawi się klockami i co jakiś czas rzuca nimi w Owena, jednak jemu to zdaje się, że nie przeszkadza.

— Pójdę ją położyć. — Wstaje w pewnym momencie.

Otwieram usta, aby coś powiedzieć, ale się rozmyślam. Chyba tego nie widzi, bo nawet się nie zatrzymuje. Rose zaciska piąstki, leżąc na klatce piersiowej Owena. Znikają za drzwiami i znów zapada cisza. Owen naprawdę byłby wspaniałym ojcem. Ma w sobie tyle spokoju i pokory. Gdy patrzy na Rose, dostrzegam w jego oczach coś w stylu małych płomieni radości. Cieszy się jak dziecko, kiedy może co kolwiek przy niej zrobić. Uśmiecham się lekko, opierając głowę na dłoni znajdującej się na oparciu kanapy i patrzę na drzwi sypialni. Coś długo nie wychodzi. Zapadł się pod ziemią czy co? Prostuje nogi po wstaniu z kanapy i idę do sypialni. Uchylam lekko drzwi i ten widok z pewnością zapamiętam na długo. Owen leży na łóżku, a Rose tuż obok niego. Opieram się o futrynę, napawając się tym widokiem. Dziwne i niespotykane ciepło robi mi się na sercu. Wchodzę po cichu do pokoju i kładę się tuż pomiędzy nim a Rose. Dotykam brzuszka dziewczynki i nadal drobne rączki, które i tak są większe niż cztery miesiące temu. Malutka mruczy coś pod noskiem. Chyba coś jej się śni. W pewnym momencie podnoszę głowę z poduszki, gdy dostrzegam, że Owen zaczyna chrapać. Chwila. Czy on się ślini? Nawet w takim wydaniu wygląda dobrze. Jego okulary są na stoliku nocnym. I bez okularów wygląda dobrze, a może nawet lepiej? Kiedy tylko porusza nosem, bo zaczyna go swędzieć, podnosi rozespany powieki.

— O Jezu. Przysnęło mi się? Przepraszam... — chce zacząć się tłumaczyć.

— Przestań — ucinam — patrz — szepcze, pokazując na śpiące dziecko przy jego klatce piersiowej.

— Przynajmniej udało mi się ją uśpić. — Uśmiecha się i patrzy w moje oczy, gdy leży na boku.

— Masz rację — odwzajemniam uśmiech — słuchaj Owen... Ja... Chciałam tylko zapytać. Dlaczego tutaj wróciłeś? - zadaje nurtujące mnie pytanie i zatapiam się w jego oczach, szukając w nich odpowiedzi. O ile taka jest.

— Bo cię kocham. To proste — odpowiada bez zająknięcia.

— Owen?

— Tak?

— Nie pozwól, abym kiedykolwiek zwątpiła w to, że cię kocham — szepcze.

— Nie pozwolę na to. Nie musisz się martwić. — Całuje mnie w czoło, po czym swoj wzrok przenosi na Rose.

— Serio nie wiedziałeś o... No wiesz — zaczynam niepewnie.

— O wynikach? Jasne, że wiedziałem. Tylko nie wiedziałem, że jakaś baba pomyliła moje z jakimiś wynikami innego faceta. Znałem inną prawdę. Przecież wiesz, że bym cię nie krzywdził — jego kojący głos wypełnia moją głowę.

— Wiem Owen. Teraz wiem — odszeptuje.

— Ale może kiedyś pomyślimy o bombelku? — pyta, podnosząc się i opiera się na łokciu, nie spuszczając ze mnie wzroku pełnego ciekawości.

— A co teraz chciałbyś chłopca? — śmieje się cicho.

— No pewnie — spłata nasze dłonie ze sobą, po czym przekłada moją dłoń do jego ust i całuje delikatnie.

Gdy dzwoni dzwonek do drzwi, podnoszę się leniwie z łóżka, nie chcąc, aby ta chwila się skończyła. Przeczesuje włosy ręką i otwieram drzwi.

— Emily? Proszę cię, pomóż mu — odpowiada spanikowana Katy.

— Gdzie wyście byli? — pytam z troską.

— Jego tata uderzył go i kazał mu się wynosić. — Chłopak patrzy w podłogę. Katy jest bliska płaczu, a jej towarzysz wygląda na niezakończonego. Jakby nic się nie wydarzyło.

Dopiero gdy unoszę jego podbródek, dostrzegam, że z jego nosa sączy się krew, a lewe oko jest spuchnięte do granic możliwości. Rozcięta warga jest oblepiona zaschniętą czerwoną cieczą, a twarz jest blada jak kartka papieru.

— Chodźcie — mówię, zamykając drzwi.

***
Miłej reszty tygodnia i cóż, do kolejnego rozdziału 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro