Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Owen

Odkluczam zamek w drzwiach. Kilka przekrętów kluczem i otwierają się bez problemu. Światła są pozapalane w całym domu i przebijają przez okna. Wieszam kurtkę na wieszaku i poprawiam okulary. Odkładam teczkę z planem na zajęcia i wchodzę w głąb domu. Amanda migdali się z kolejnym fagasem, jednak ja bez problemu wchodzę na górę. Czasem czuję, że to nie mój dom. Jakbym był intruzem, choć to ja jestem jego właścicielem. Siadam przed biurkiem i pustka włada moim umysłem. Nie zależy mi na tej kobiecie. Nienawidzę tej kobiety. Mieszkam z nią pod jednym dachem, choć już dawno powinienem był ją wyrzucić. Wyciągam dziennik i zaczynam pisać. Zataczam się w słowach. Tonę w nich bezpowrotnie. Staje się częścią kartki, która pokrywa się atramentem uczuć. Uderzam pięścią w biurko tak, że wszystko podskakuje. Kubek z długopisami przewraca się, a pióro powoli stacza się po desce.

- Kurwa! - warczę, czując piorunujący ból przechodzący od pięści, aż po ramię.

To wszystko jest takie beznadziejne. Jak bardzo można spieprzyć swoje życie? Schodzę ze schodów, wymijając salon szerokim łukiem. Jakim ja idiotą byłem. Mam pretensje do siebie, ale to przecież ja wybrałem takie życie. Zawiązuje buty i wybiegam na dwór. Chłód wariuje w powietrzu, pobudzając liście do tańca. Ulica zdaje się nie kończyć, a latarnie muskają chodnik, mrugając. Nagle jedna gaśnie, przywołując ciemność. Staje przed starym domem z drewna, w którym nie ma ani grama światła. Colin już śpi. Zapewne zapytacie, kim on jest. Mój przyjaciel i słuchacz. Znamy się od pierwszej klasy i tak już zostało. Kiedy on był gnębiony przez starszych kolegów, ja dawałem im w twarz. Gdy ja byłem tym poszkodowanym, on walczył słowem. To dzięki niemu piszę. Powiedział mi pewnego dnia "Czemu nie spróbujesz wywalić wszystkiego na papier?" wyśmiałem go. No bo co da mi napisanie głupot na jakimś światku, a nie kolejne kłopoty. Miałem z tego frajdę, bo myślałem, że robie dobrze. No bo bronienie kolegi na własną rękę nie jest złe prawda? Groziło mi wywalenie ze szkoły. Pewnego dnia, gdy Colin znów został pobity, a przy tym oberwało się również mi, zacząłem pisać. Napisałem list do jednego z kolegów o tym, jak czułem się, gdy tłukli mnie i właśnie mojego przyjaciela. Czułem, jak wszystkie emocje ze mnie wypływały. Było mi lżej. Następnego dnia dałem go chłopakowi. Patrzył na mnie jak na idiotę dopóki nie przeczytał zawartości. Pod koniec lekcji podszedł do mnie i powiedział "przepraszam" spuścił głowę i odszedł. Wyglądał, jakby go to zabolało. Chciałem, aby tak było. Pragnąłem, aby zabolało go to tak jak mnie.

Podchodzę do drzwi i dzwonie dzwonkiem. Słyszę schodzenie po schodach, a potem skrzypienie klamki, która powoli się przekręca. Staje w wejściu ciemny blondyn w piżamie w różowe misie. Poprawia włosy dłonią, zastanawiając się, czy nie ma zwidów.

— Stary co ty tu robisz? Ty wiesz która godzina? — Przeciera leniwie oczy, wpuszczając mnie do środka.

Wymijam go i bez słowa schodzę do jego piwnicy. Ściągam koszulkę, okulary i nerwowo zakładam rękawice. Raz... Dwa... Trzy. Kolejny cios. Przymierzam się i uderzam. Uderzam, nie hamując ciosów. Wszystko staje się rozmazane przez emocje rozpływające się przed oczami. Krople spadają uparcie po moim czole, gdy wymierzam kolejny kopniak. Kiedy ciało zapamiętuje ciosy robie to automatycznie. Wszytko, staje się powtarzającą się mantrą.

— Stary! Przestań! — Chłopak odciąga mnie od worka. Patrzę na niego zdezorientowany.

— Czego chcesz? — Pytam, ściągając rękawice.

— Co z tobą? Co ona znowu zrobiła? Nie możesz się z nią po prostu rozstać? Obaj wiemy, że to suka. — Gestykuluje rękoma mocno wkurzony.

— Rozwodzę się... — przerywa mi.

— Gratuluje! Czemu nie mówiłeś od razu? — Pyta widocznie dumny z mojego sukcesu.

— Dzięki. — Rzucam krótko, siadając na ławce.

— Ej no nie cieszysz się? — Siada obok mnie.

— Nie no, ciesze się. Tylko że ona nadal u mnie mieszka... — Wzdycham, patrząc uparcie w podłogę.

— Jak to? Nie wywaliłeś jej?

— Warunkiem rozwodu jest to, że zostanie w tym mieszkaniu. Stary ja nie wiem, jak ja to wytrzymam. — Przecieram twarz dłońmi.

— O kurde. No to się wkopałeś. — Patrzy na mnie współczująco.

— No wiem. Najgorsze jest to, że nie wiem, jak długo to wszystko jeszcze wytrzymam. — Wstaje i nerwowo chodzę po pomieszczeniu.

— Owen. Musisz ją wywalić. Ta kobieta i tak ma asy w rękawie. Na pewno znajdzie sobie mieszkanie u jakiejś bezmózgowej psiapsiółki — odpiera widocznie zmieszany całą sytuacją.

— No właśnie ma asy w rękawie — mamrocze pod nosem.

— Cholera weź ją wywal. To twoje mieszkanie. Mam zrobić to za ciebie? — Patrzy na mnie z niedowierzaniem, kręcąc głową — musisz ją wywalić.

— Mogę nocować u ciebie? — Pytam cicho, splatając dłonie ze sobą.

— Pewnie. Chodź. — Wzdycha i prowadzi mnie z powrotem na górę.

Zabieram koszulkę z podłogi i przewieszam przez ramie. Sięgam po okulary na stole i idę za chłopakiem, który prawi mi kazania o tym, jak szybko wywalić mam swoją małżonkę. (Mimo że sam nie jest żonaty.) Przewracam teatralnie oczami i mówię mu, jakim to on jest wspaniałym terapeutom. Opadam na łóżko polowe, na którym śpię dosyć często, gdy u niego bywam. Nie jest wygodne, ale na pewno lepsze jest to niż słuchanie przed snem jęków własnej żony posuwającej przez obcego faceta. Gdy w końcu kończy swoją długą przemowę, kładzie się na boku i poprawia poduszkę. Zresztą jak zawsze przed snem. Ściągam okulary i odkładam je na stolik nocny przyjaciela, ponieważ tylko tam mam wolne miejsce, aby je odłożyć. Łączę ręce nad głową i patrzę w sufit. Jest cisa, który zabija granie świerszcza przebijające się przez uchylone okno. Nie widzę twarzy Colina, ale za to słyszę, że już śpi. Chrapie jak dziecko po ciężkim dniu i ślini się przy tym jak niemowlak. Wzdycham i powoli zamykam oczy. Odpływam, a mimowolnie moje mięśnie się rozluźniają. To był ciężki wieczór, a następny z pewnością łatwiejszy nie będzie. Muszę się jej pozbyć, zanim zatruje moje życie w całości. Sam dobrze wiem, że potrzebuję wywalić ją ze swojego życia.

Emma

— Co ty tu robisz? — Otwieram drzwi szerzej nie za bardzo ucieszona z tych zacnych odwiedzin. No bo kto normalny przychodzi pod czyjś dom po północy!?

— Też się cieszę, że cię widzę. — Wchodzi Alex jak gdyby nigdy nic. Mam ochotę go stąd wyrzucić.

— Po co przyszedłeś? — Związuje włosy w koński kucyk i idę w kierunku kanapy. Podwijam lekko rękawy piżamy i siadam na kanapie.

— Aby dotrzymać ci towarzystwa. — Wzdycha cicho i otwiera butelkę wina, której nie zauważyłam. Serio przyniósł wino?

— Myślę, że to nie jest dobry pomysł — odchrząkuje lekko. Powoli wstaje z kanapy, dając mu jasno do zrozumienia, że nie potrzebuje kumpla do towarzystwa.

— Oj no Em. Wyluzuj. — Przewraca oczami widocznie nieruszony moim gestem. Czy on serio jest, aż tak denerwujący? Czy wcześniej tego nie zauważyłam?

— Proszę. Idź już — otwieram drzwi i krzyżuje dłonie na piersi.

Grzecznie wychodzi i już nie protestuje. Zabiera butelkę z winem. Zamykam za nim drzwi. Niosę kieliszki do kuchni i kątem oka dostrzegam, że przed domem opróżnia butelkę i idzie dalej. Wygląda gorzej, niż mogłabym się tego spodziewać. Potargane włosy, podkrążone oczy i plama na koszulce, której nawet powstania nie znam. Chwieje się i wpada na śmietnik przy sąsiednim płocie. Chodnik jest na tyle oświetlony przez latarnię, że widać dokładnie całą sytuację. Nie wiem, czy mi go bardziej żal, że go wyrzuciłam, czy może mam poczucie winy. Chyba raczej to drugie. Wkładam kieliszki do najwyższej szafki i zamykam. Wyciągam drobną szklankę i nalewam wody. Wypijam połowę, po czym wlewam resztę do kwiatu stojącego przy oknie. Kolejno zgaszam światła w całym mieszkaniu i robi się jeszcze ciemniej. Zaglądam do pokoju Katy i dostrzegam, że już dawno śpi. Bez wahania wchodzę do pokoju i przykrywam ją bardziej kołdrą. Nie budzi się, a jedynie przekręca na drugi bok. Całuję ją w policzek i zgaszam lampkę na jej nocnym stoliku. Zamykam drzwi, jak tylko najciszej się da. Wchodzę do sypialni i kładę się na miękkie łóżko. Wreszcie czuję spokój. Przymykam oczy i pozwalam sobie odpłynąć.

Następnego dnia malutka kwili w moich ramionach. Całą noc płakała i jedyne co ją uspokoiło to spanie w tym wielkim łóżku. Królewna śmieje się, a ja delikatnie łaskotam jej brzuszek.

— Oj maluchu. Ty to wiesz, kiedy obudzić mamusię. — Kręcę głową zaspana, ale mimo to uśmiecham się.

Wstaję powoli i biorę malutka na ręce, delikatnie podtrzymując główkę.
No maluchu teraz sobie poleżysz w łóżeczku, a mamusia się ubierze. Układam ją wygodnie i przykrywam drobnym różowym kocykiem. Powoli wychodzę z pokoju prosto do łazienki. Ubieram na siebie świeże spodnie i bluzkę z krótkim rękawkiem z nadrukiem jakiegoś zespołu. Starannie myję twarz i ocieram ją pastelowo różowym ręcznikiem. Gdy twarz jest już sucha, usta maluje błyszczykiem. Układam usta w linie i zastanawiam się co dzisiaj mam do zrobienia. Zawieźć Katy do szkoły, odwieźć małą do pani Patel, poszukać jakiejś w miarę dobrze płatnej pracy. No i jeszcze pojechać do banku. Wszystko liczę w głowie, starając się niczego nie pominąć. Stoję i chyba nieco za długo, bo moje myśli rozwiewa donośny trzask. Wychodzę z pomieszczenia, o mało nie potykając się o własne nogi. Co się tu wyrabia do jasnego piernika?

— Katy? — Staje lekko zaskoczona jej obecnością w kuchni. Jest cala w mleku, a płatki razem z miską są porozrzucane po całej podłodze.

— Chciałam zrobić śniadanie — mówi cicho pod nosem. Nie patrzy na mnie. Boi się, mnie.

— No już, chodź tu — podaje jej dłoń, na co niepewnie oddaje mi swoją i ostrożnie mija przeszkody na podłodze.

— Nie bój się mnie — szepcze — spójrz na mnie — proszę. Patrzy na mnie swoimi drobnymi oczkami, walcząc, aby znów nimi nie uciec w dół — nic się nie stało. Posprzątam to — zapewniam ją — a teraz idź do łazienki. Zaraz ci przyniosę świeże rzeczy.

Zabieram z jej szafy bluzeczkę z jednorożcem i czarne leginsy. Podaje jej ubrania i znikam za drzwiami, rzucając przed wyjściem, że ma się niczym nie martwić.

Kiwa niepewnie głową. Zabieram ze skrytki miotłę i szufelkę. Zaczynam zmiatać płatki na szufelkę i wyrzucam do śmietnika pod zlewem. Odkładam zestaw do sprzątania i tym razem sięgam po mopa i czerwone wiaderko. Lekko uśmiecham się pod nosem, gdy przypominam sobie sytuacje z ostatnich dwóch lat. Maya nakryła mnie na tańczeniu z mopem. Szczerze się sama do siebie, ale niech mnie diabli. Podobało mi się to. Cichym westchnięciem rozpoczynam lanie wody do wiadra i starannie wycieram kałuże. Kiedy po mleka nie ma już śladu, jest za mało czasu na zjedzenie śniadania. Wchodzę do pokoju Katy i dostrzegam drobny liścik na skrawku białego biurka. Staję nieruchomo i mu się przyglądam. Napisała wiadomość. Dla mnie.


***
Piątek, piąteczek, piątunio. No kochani 4 rozdział za nami a jeszcze mnóstwo przed nami. Jak wam się podobał? Kurcze dawno nie było drama time. Trzeba coś wykombinować 😂❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro