Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Emma

Nie wiem, czemu i dlaczego. Uśmiecham się pod nosem, choć kartka nie jest zaadresowana do mnie. Pismo jest czytelne i staranne. Ciekawe do kogo to napisał. Nie potrafię oderwać wzroku od kartki, a z każdym kolejnym słowem mój uśmiech jest coraz bardziej niepewny. Szczerze się do wiersza, który doskonale rozumiem. On również kogoś stracił. Chowam wiersz do kieszeni, gdy tylko słyszę wołanie Katy. Wchodzę do salonu i siadam na kanapie, podając jej ciepłą herbatę z miodem.

— Czego się dzisiaj uczyłaś z panem Owenem? — Pytam ciepło, opierając sie o oparcie kanapy.

— Nuda. Matematyki — mówi niezbyt zadowolona — ale opowiadał mi historię o psie Daysy — chichocze.

— Daysy? — Szeroki uśmiech wkrada mi się na twarz — ten piesek?

— Wiesz, że zjadła mu buty? - opowiada, ledwo powstrzymując śmiech.

— Ah tak? Ciekawe co jeszcze zrobił ten niesforny psiak. — Delikatnie głaszcze jej rączkę, odwzajemniając uśmiech.

— A ty skąd wiesz o Daysy? — No tak. Ma mnie. Nie powiedziałam jej o spotkaniu.

— Ostatnio Daysy przeleciała przez nasz płot i okazało się, że to pupil siostrzenicy pana Owena. — Wzdycham cicho. Nagle dzwonek do drzwi roznosi się.

Wstaję, pomagając małej odłożyć gorącą szklankę i idę w kierunku drzwi. Otwieram i w drzwiach staje ten sam mężczyzna, którego widziałam na pogrzebie. Ostre rysy twarzy i ten sam kolor tęczówek. Czuję się, jakbym została ogłuszona. Patrzymy na siebie, jakby to było spotkanie z rzeczywistością. Nogi wbijają się w podłogę i zdaje się, że nigdzie się nie wybierają. Mężczyzna wygląda na zakłopotanego i zmieszanego.

— Dzień dobry. To ty jesteś Emily. — Patrzy na mnie. Mierzy mnie wzrokiem, ale nie jest on zimny, czy chłodny. Ten wzrok jest po prostu nie do odczytania.

— Tak — mówię cicho, nie wiedząc, czy powiedziałam to na głos, czy we własnej głowie — to pan. Pan był na pogrzebie — kwituje. Znam go. Znam go, ale nie tylko z widzenia. Znam go też z listu. Olivier.

— Moge wejść?

Otwieram szerzej drzwi, a gdy facet wchodzi do środka, czuję zimny powiew wiatru. Zamykam drzwi i nie wiem co powiedzieć. Pozwalam mu ściągnąć kurtkę i zapraszam do środka.

— Emily! Kto to? — woła mała z pokoju.

— Cześć Mała. — Staje w salonie, a ja ide tuż za nim. Chce protestować, ale tylko postanawiam odpuścić.

— Dzień dobry panu — odpiera cichutko, uważnie mu się przyglądając.

— Chciał pan porozmawiać — wtrącam się, chcąc wreszcie znać powód jego przyjścia.

Wchodzimy do kuchni i zasiadamy przy stole. Patrzy w stół, a ja rzucam wzrok na swoje dłonie. Nikt nie wie z nas jak zacząć rozmowę. No bo jak można zacząć rozmowę, nie wiedząc, od czego zacząć. Kiedy krzyżuje jego spojrzenie ze swoim, powoli zaczyna opowiadać, dlaczego tak naprawdę tu przyszedł. Słucham go w ciszy, całą rozmowę uciekając wzrokiem. Ból maluje się na jego twarzy, a ja po prostu siedzę. Nie dociera do mnie. To nie może być prawda.

— Mój ojciec żyje. Ojciec mój i Matthew — mówi cicho, a serce telepie mi w piersi. On nie żyje. On nie może żyć. Matt tak powiedział.

— On nie żyje. On nie może żyć — szepcze twardo, wstając z miejsca. Podchodzę do blatu i zaciskam na nim dłonie do takiego stopnia, że bieleją mi knykcie.

— Upozorował własną śmierć, aby nie mieć problemów z policją. To on wszystko zaplanował. Przykro mi — wstaje od stołu i chce do mnie podejść, jednak ja nie pozwalam mu. Ucinam, gestem ręki.

— On nie może żyć, rozumiesz?! — Przymykam oczy, ledwo powstrzymując łzy.

— Kurwa wiem. To jebany gwałciciel. Zawsze nim będzie, ale on się zmienił — mamrocze, zakładając dłonie na karku.

— I co?! To go usprawiedliwia?! Nigdy się nie zmieni. Co z jej matką? Też potraktował jak szmatę. Co ze mną? Potraktował mnie jak nic niewartą rzecz. Jasna kurwa jakiś przedmiot — wybucham żałośnie — wypierdalaj stąd — cedzę przez zęby.

— Emily — chce dotknąć mojego ramienia, ale ja nie potrafię mu na to pozwolić. Odpycham go.

— Wypierdalaj stąd — powtarzam, przymykając powieki.

— Przepraszam — mówi skruszony. Słysze kroki, a potem już tylko zamknięcie drzwi.

Zanoszę się szlochem. Kurwa. On żyje. Czy to prawda? Chciałabym wierzyć, że nie. Może Olivier tylko kłamie, ale jak? Przecież nie może kłamać. Nie mógł kłamać. Opowiedział wszystko po kolei. Nie wyglądał na kłamcę. Wyglądał, jakby naprawdę chciał tu przyjść i powiedzieć prawdę.

—Emily? — Słyszę głos małej z salonu i natychmiast ocieram łzy.

— Tak? — Pytam, starając się brzmieć normalnie.

— Wyłączysz bajki? Chcę się zdrzemnąć — mówi dziecięcym głośnikiem. "Kurwa wiem. To jebany gwałciciel. Zawsze nim będzie, ale on się zmienił" te słowa powtarzają sie w mojej głowie jak kaseta.

Wchodzę do salonu i wyłączam telewizor. Panuje głucha cisza. Całuje małą w czoło i siedzę tak przy niej, głaszcząc jej delikatny policzek, aż nie zaśnie. Zawsze pragnęłam, aby była bezpieczna. Chciałam wręcz, aby nie zaznała trosk i zmartwień, tak jak robił to Matt. On potrafił ją chronić. Robił to lepiej niż ja i kto kolwiek inny. Był jej opoką. To on zastąpił jej matkę i zapewnił wszystko, co dziecko w jej wieku powinno otrzymać. Ciepło, miłość i bezpieczeństwo. Kiedy jej oczka są już zamknięte, powoli wstaje i przykrywam ją kocem.
Czuję się, jakby coś ze mnie uleciało. Jestem jak dzięki, które na zawsze utraciło opiekę. Muszę sama sobie z tym poradzić. Idę do sypialni po piżamę i zerkam na łóżeczko przy ścianie. Mała śpi tak spokojnie. Nie wie jeszcze, co jest dobre, a co złe. Problem w tym, że ja sama już nie wiem, co jest dobre, a co złe. Sięgam po ubrania pod poduszką i wchodzę do łazienki. Zamykam za sobą drzwi i osuwam się po ścianie. To wszystko jest tak bez sensu. Patrzę na całe pomieszczenie i czuje się taka mała. Bezsilna. Po prostu zaczynam płakać. Łzy same płyną, powoli kapiąc na moje kolana. Siedzę tak dopóki krople przestają spływać po policzkach. Jak robot wchodzę pod prysznic, ale to i tak nic nie daje. Nagle czuje się brudna. To brud jest tak silny, że nie jestem w stanie go zmyć. Nakładam żel na gąbkę i starannie myje ciało. Woda kapie z mojej skóry, która pokrywa sie gęsią skórką. Wyłączam słuchawkę i wychodzę spod kabiny. Wycieram sie miękkim ręcznikiem, ale jest on dla mnie jak papier ścierny. Czuje sie jak wrak. Zakładam piżamę, a potem szlafrok. Opuszczam łazienkę i o chwili roznosi sie ciche pukanie.
Otwieram drzwi i oboje krzyżujemy nasze tęczówki. Jego kącik ust lekko unosi się.

— Dobry wieczór. Zostawiłem chyba tu swój zeszyt? — Bardziej pyta niż stwierdza, a ja po chwili bez zawahania otwieram szerzej drzwi.

— Dobry wieczór — szepcze i dostrzegam, że z komody przed wejściem zabiera notatnik w skórzanej oprawie.

— Widzę, że nie wypiła pani herbaty — uśmiecha się szeroko — była, aż tak zła? — pyta, udając powagę sprawy.

— Prawda jest taka, że nie zdążyłam — wzdycham cicho, wpuszczając go w głąb domu i zapraszam do kuchni.
Jest prawie dwudziesta, wcześniej mu sie nie przypomniało o tym zeszycie, że go zostawił?

— Lepiej samopoczucie? Chyba nie hm? — Staje przed salonem i zerka do środka — widzę, że ta mała gaduła zasnęła.

— Pyta sie pan o moje samopoczucie? — przystaje w półkroku, odwracając się na pięcie.

— To aż tak dziwne? — Uśmiecha sie i podchodzi bliżej.

— Czemu miałoby być dziwne. To chyba normalne — szepcze, miotając się. Jest na tyle blisko, że czuję zapach jego perfum.

— Przed chwilą wyglądała pani, jakby zobaczyła ducha — lekko cofam sie, przez co wpadam na blat. Niech to szlag.

— To chyba pana — wyszeptuje, wyciągając karteczkę z wierszem w stronę mężczyzny.

— Tak. Jest mój — poprawia lekko okulary z uśmiechem pod nosem.

— Ta kobieta to pewnie szczęściara — stwierdzam, krzyżując nasze spojrzenia.

— Nie wie o nim. Ten wiersz napisałem z myślą o sobie i o niej. Dla mnie to już przeszłość. — wyciąga papier w moją stronę.

— Nie wiem, czy potrafiłabym zapomnieć — szepcze tak cicho, że słyszę bicie własnego serca.

— To nie chodzi, aby zapomnieć. To chodzi, aby przestać rozpamiętywać — mówi, układając kosmyk moich włosów za ucho. Lekko drżę, spuszczając wzrok.

— A to nie to samo? — Pytam mimowolnie, biorąc karteczkę z wierszem, dotykając jego cieplej dłoni.

— Kiedy zapominasz znaczy, że pogodziłeś się ze stratą kogoś bliskiego, a jeśli nie chcesz rozpamiętywać, ta osoba zawsze będzie w twoim sercu. Bez względu na sytuacje. Bez względu na wiek i bez względu na to, jak potoczyły się nasze drogi — mówi tak spokojnie, że ten głos jest dla mnie jak piosenka, której dawno zapomniałam i zaczynam przypominać sobie jej tekst — głupie co? Ale prawdziwe. — Czuję jego lekki oddech na moich ustach — nie wiadomo jak daleko będziemy chcieli uciec od bólu, on zawsze będzie, ale on będzie słabnąć. Potrzeba czasu. Potrzeba tylko czasu — jego usta lekko muskają moje i jest to jak zderzenie z rzeczywistością. Nie mogę. Nie mogę. Nie potrafię.

***
Dobra bez bicia sie przyznam. Dopiero skończyłam pisać ten rozdział. Czy jest wystarczająco dobry, aby go wstawić do oceny zostawiam wam ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro