Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Owen

— Przepraszam ja... Nie powinienem — mówię zmieszany tuż przy jej ustach.

— Lepiej będzie, jak już pójdziesz — szepcze, spuszczając wzrok.

— Przepraszam — odpieram, ruszając w kierunku drzwi.

Nie wiem, czemu to zrobiłem. Nawet nie wiem, co było powodem. Wiem, że nie powinienem był tego robić, ale i tak to zrobiłem. Nie żałuję tego. Zamykam drzwi i dopiero teraz słyszę, jak serce dudni mi w piersi. Może chciałem na chwilę zapomnieć o rzeczywistości i poczuć jak to jest przeżyć pocałunek z inną kobietą. A może po prostu sam tego pragnąłem, aby ją pocałować. Nie znam prawidłowej odpowiedzi, ponieważ każda z nich nie jest poprawna. Myśli kłębią mi się w głowie, choć to był tylko zwykły pocałunek. Przecież nic mnie z nią nie łączy i nie będzie łączyć. Próbuję sobie wbić do głowy, że to zwykłe emocje, które mną targały, ale sam już niczego nie jestem pewien. To wszystko jest tak nierealne, a jednocześnie staje się rzeczywistością, która znów nabiera jakiejkolwiek barwy. Wiem, że powinienem mieć wyrzuty sumienia, ale prawda jest taka, że nie mam ich. To ja złożyłem pocałunek na jej ustach. Gdyby tego nie chciała, nie odwzajemniłaby go. Czuję, że ma wyrzuty sumienia. Ba ja to wiem, że ma wyrzuty sumienia. Nie powinienem był jej całować, nie powinienem był do tego doprowadzić, to miała być tylko zwykła rozmowa. Nic więcej. Próbuję zebrać myśli, idąc ciemną drogą, którą oświetla zaledwie kilka latarni. Wkładam dłonie do kieszeni i zaczynam kopać jakiś kamyk, który po chwili wpada do jakiejś kratki w ściekach. Noc jest Tak ciemna, że ledwo widzę własne buty, a drogi są mokre od deszczu, który zaledwie padał kilkanaście minut temu. Zaczynam zastanawiać się, co by to było, gdybym został tam jeszcze kilka minut. Czy atmosfera nadal byłaby zagęszczona, czy może jednak udałoby mi się z nią porozmawiać w spokoju. Może gdyby udało się porozmawiać spokojnie... Zresztą, co ja gadam i tak by nic z tej rozmowy nie wyszło. Sam nie umiałbym wydusić z siebie żadnego słowa. Chyba nawet dopiero teraz dociera do mnie, co tak naprawdę zrobiłem. Naruszyłem barierę, której tak naprawdę ruszać nie powinienem. Ale może właśnie tego pragnąłem. Chciałem naruszyć jakąś barierę, której nigdy nie odważyłbym się przekroczyć. To jest jak sen, który jest jedną wielką fikcją. Kiedy odkluczam drzwi od mieszkania. Z jednej strony czuję ulgę, a z drugiej strony czuję pustkę. Jest ona tak nieznośna, że tracę chęć na wszystko, co dzieje się wokół mnie. Przyćmiewa mnie jak ćma, która brnie do światła, ale to światło już zgasło. Nie ma go, bo sam zabłądziłem, nie mogąc odnaleźć właściwej drogi do niego.
Wchodzę powolnym ruchem do sypialni, a drogę oświeca mi tylko księżyc świecący z dużego salonowego okna. Opadam na łóżko, ściągając okulary z nosa, po czym odkładam je na mały stolik nocny i zaczynam patrzeć w sufit. Wpatruje się w niego tak długo, aż powieki same nie opadają.

Kiedy się budzę, czuję, jak w moim ciałem władnie zmęczenie. Nagle znów powracają myśli z wczorajszego wieczoru, a moją głowę wypełnia mantling. Łóżko jest w takim samym stanie jak wtedy, gdy wróciłem wieczorem. Nic się nie zmieniło. Wszystko jest dokładnie takie samo, a jednocześnie inne. Podnoszę się powolnie do pozycji siedzącej. Na początku wszystko jest niewyraźne i rozmazane, a gdy przypominam sobie o okularach na szafce nocnej, sięgam po nie i zakładam na nos. Niechętnie wstaję i podchodzę do szafy, wybieram pierwszą lepszą koszulę i dżinsy, po czym udaję się do łazienki. Zakładam na siebie koszulę, uważnie zapinając guziki, aby się nie pomylić, po czym wkładam spodnie, przeciągając przez nie skórzany, czarny pasek.
Podchodzę do umywalki, lekko dłonią przeczesuje włosy, po czym sięgam po szczoteczkę z zielonego kubka i dokładnie szczotkuje zęby. Pianę wypluwam do umywalki i przecieram usta świeżym ręcznikiem. Przed wczorajszym dniem udało mi się pozbyć Amandy z domu, co oczywiście nie było dla niej zadowalającą decyzją. Znaku życia nie daje, choć może to i lepiej. Wychodząc z łazienki, sięgam po klucze na pobliskiej szafce i zabieram teczkę leżącą na blacie. Opuszczając dom za kluczem go i idę w kierunku samochodu. Wsiadam do niego, po czym odpalam silnik i ruszam spod posesji. Naciskam pedał gazu i trzymam luźniej dłonie na kierownicy. Przełączam stacje w radiu, gdy staje na przejściu dla pieszych i przepuszczam rowerzystów i matki z dziećmi prowadzące je do szkół i przedszkoli. Ruszam znów, gdy pojawia się zielone światło i parkuje przy najbliższym wolnym miejscu na parkingu. Wysiadając z samochodu, zabieram teczkę z tylnego siedzenia i przechodzę przez pasy, kiedy droga jest wolna od samochodów. Otwieram drzwi od wejścia do szkoły i pierwsze co robię, to kieruję się do dyrekcji, aby usprawiedliwić moją wcześniejszą nieobecność. Nagle zza drzwi słychać krzyki, a potem trzaśniecie drzwiami.
Amanda wybiega z płaczem, a ja stoję jak wryty w podłogę. O co do licha chodzi?

— Owen zapraszam do gabinetu. — Dyrektor wyłania sie z pomieszczenia mierząc mnie chłodnym wzrokiem. Co to za przedstawienie do cholery?

— O co chodzi? — pytam zmieszany, od razu ruszając za mężczyzną — Czego ona chciała? — dociekam, siadając naprzeciwko szefa.

— To prawda co mówiła? — patrzy na mnie surowo, układając jakieś dokumenty w jedną kupkę.

— Jaka prawda? O co chodzi?

— Twoja żona posądziła cię o molestowanie seksualne. To prawda? Słuchaj Owen, ja wiem, że wam sie nie układa i że nie byłbyś do tego zdolny, ale muszę to wiedzieć.

— O molestowanie? To jakaś kpina. — unoszę sie, kręcąc głową z niedowierzania.

— Tak, czy tak jestem zmuszony zawiesić cię w wykonywaniu pracy do końca rozstrzygnięcia sprawy — odpiera poważnie, a w pewnym momencie rozmowy otwierają sie drzwi.

— Dzień dobry. Mamy za zadanie zatrzymać pana Owena... — nie daje dokończyć policjantom.

— To jakaś kpina?! Ja nic nie zrobiłem. Jestem czysty! — unosze sie gwałtownie z krzesła.

Podchodzi do mnie jeden z policjantów i siłą ustawia tyłem. Ręce układa do tyłu i zapina kajdanki. Ja nic nie zrobiłem. To nie ja jestem winny. Milczę, wychodząc z sekretariatu. Dwaj policjanci prowadzą mnie do wyjścia i wpychają do samochodu policyjnego, jakbym popełnił niewyobrażalne przestępstwo. Ja nic nie zrobiłem. To nie ja jestem winny.

Emma

Dlaczego on to zrobił? Nie znam go, a mimo to odwzajemniłam jego pocałunek. To jakiś pieprzony sen. Chciałabym, żeby to nie było prawdą, ale jest. Człowiek, który zranił mnie doszczętnie, żyje, a człowiek, którego nie znam, wkradł się do mojego życia i spróbował obudzić ze snu. Nie chciałam tego. Nie chciałam, a może się bałam, że zapomnę swoją granicę i pozwolę mu jeszcze bardziej ją przekroczyć. Zrobił coś, czego bym się nie spodziewała, a może się spodziewałam, tylko nie zauważyłam tego? Chciałabym, aby to wszystko było pieprzoną iluzją, ale to jedynie rzeczywistość, której tak bardzo się boję. Z jednej strony wiem, że miał rację, ale nie potrafią tego przyznać przed samą sobą. Matthew Patel nie żyje. Miał rację, nie chcę zapomnieć, ale nie chce też stać w miejscu. Kiedy jego usta spoczywały na moich wargach, czułam, jakbym straciła rozum, a z drugiej strony czułam się, jakbym popełniła jakąś zbrodnię. Mam poczucie winy. To nie jest zwykłe poczucie winy, gdy kogoś skrzywdzisz. To jest poczucie winy, że nie idzie się z tym pogodzić. W pierwszej chwili wygląda to tak, jakby ktoś wylał na ciebie kubeł zimnej wody. Dostrzegając kartkę na stole, podchodzę niepewnie i zamieram. Po prostu zamieram i nie jestem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Krew dudni mi w uszach, a serce bije tak głośno, że czuję, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Niepewnie sięgam po kopertę i otwieram delikatnie tak, jakbym bała się zawartości. Wyciągając kartkę złożoną na dwie części, zaczynam się wahać, czy naprawdę chcę to czytać. W tej kopercie jest element, który przywraca mnie do przeszłości. Czy tego chcę? Nie wiem. Boję się tak, jakby wszystko, co tutaj przeczytam, będzie na tyle silne, że nie dam rady sama przeczytać treści. Gdy widzę imię i nazwisko autora listu, czuję się, jakbym cofnęła się w czasie. Wszystko, co wydarzyło się rok temu, wraca do mnie jak bumerang. Wszystkie sceny, miejsca i czas łączą się w jedną całość, tworząc niezliczoną falę wspomnień.

List skierowany do Sz. P. Emmy Clarke.

Samotny starzec w domku letniskowym bez grosza do życia. Sam na siebie skierowałem to bagno. Siedzę na drewnianym krześle dniami i nocami, patrząc w jeden martwy punkt. To ja Ojciec Matthew, Oliviera i Michaela. Człowiek niezrównoważony psychicznie. Zabiłem własnego syna, nie widząc jego cierpienia. Zgwałciłem dwie ważne osoby dla mojego syna Matthew Patel. Syna z mojej krwi i kości. Jestem gwałcicielem i bezdusznym starcem. Nie dostrzegałem tego, co dobre i co złe. Poniżałem własną żonę i krzywdziłem psychicznie, jak i fizycznie. Droga Emmo to dla ciebie ten list. Straciłem dwoje synów. Każdy z nich nienawidził mnie tak samo i mieli do tego święte prawo. Tego, co zrobiłem nie da sie wybaczyć. Jestem gwałcicielem. To chciałaś usłyszeć. I masz w tym świętą rację tylko, że ja nigdy nie będę w stanie czuć sie tak jak ty się czułaś. Nie proszę cie o wybaczenie, ponieważ to, co zrobiłem, nie jest do wybaczenia. Jestem alkoholikiem, odkąd zobaczyłem śmierć własnej matki. Chorowała na Glejaka. Pewnego dnia jako chłopak w wieku nastoletnim wszedłem do jej sypialni i zastałem martwą. Leżała tak spokojnie. Jedyne co pamiętam to tylko to. Dzień w dzień sięgałem po alkohol, aby zapomnieć. Kiedy poznałem swoją żonę, przysięgam. Przestałem pić. Gdy urodzili sie moi synowie znów zacząłem popadać w alkoholizm z myślą, że to nie są moje dzieci. Posądzałem własną żonę o zdradę i popadałem w coraz większe długi. Pewnie myślisz, że jestem śmieciem. Nie zabraniam ci tak myśleć, bo masz rację. Jestem egoistą. Dostałem w twarz od własnego syna i wtedy do mnie dotarło, że powinienem obrywać tak codziennie. Sam zgotowałem na siebie to wszystko, napawając sie cierpieniem innych. Dzień, w którym potraktowałem Cię jak rzecz, dla własnych przyjemności był dniem, który najbardziej utkwił mi w pamięci. Jestem potworem, bo mimo że byłem pijany, wiedziałem, że to, co ci zrobiłem, będzie miało konsekwencje. Chcę, abyś wiedziała, że mój syn to człowiek, który mimo wszystko mnie kochał, a ja nie byłem dla niego dobrym ojcem. To ty pozwoliłaś mu odejść w spokoju z tego świata, a ja do końca życia będę złym ojcem, mężem i człowiekiem. Nie jestem dobry i nigdy nie będę. Jestem starcem z bagażem niesienia cierpienia dla innych. Przyjedź w rocznicę śmierci mojego syna do domku letniskowego. Adres jest z tyłu kartki.

Człowiek, który zranił wszystkich w swoim życiu i zabił własnego syna.

Wpatruje sie w kartkę mocno trzymając jej brzegi. Ciężar spada na mnie jak grom z jasnego nieba. On sie nie zmienił. Nie mógł sie zmienić. Tacy ludzie jak on nigdy sie nie zmieniają. Jeden list. Ten jeden list niczego nie zmieni. Nie wierze w to. Uderzam pięścią w stół, ledwo powstrzymując szloch. Zgniatam kartkę w kulkę i wyrzucam do śmieci. Osuwam się po ścianie. Nic już nie czuje. Nawet bólu. Tylko jego smak przywierający do moich ust. Tylko ten brudny dotyk obmacujący moje ciało.

***
No i wracamy do pierwszej części. Ah wspomnienia, wspomnienia. Ciekawe, czy Emma pojedzie do domku letniskowego 🤔😘❤️
Jak wam sie podobał list?
No i Kochani nieco poważniejsza część. Staram sie teraz za wszelką cene nadgonić rozdziały, ponieważ czeka mnie operacja. Chcę książkę skończyć a do końca długa droga. Znając życie jeśli dojdzie do operacji nie bede mogła pisać. Jest to operacja na wzrok co wiąże sie z tym, że długo będę dochodzić do siebie. Utrata wzroku bylaby dla mnie wyrokiem, ponieważ to jest tak jakby ktoś mi poodcinał skrzydła. Eh... Do zobaczenia w następnych rozdziałch ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro