rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To była najbardziej szalona rzecz, jaką robił w swoim życiu - i miał rosnące przeczucie, że ostatnia.

Szesnastoletni Feliks Jinjer właśnie płynął prosto na otoczony przez rozszalałe bestie żaglowiec. Z powodu rosnącego lęku puścił wiosła, jakby w ten sposób miał opóźnić swój koniec. Jednak nawet bez jego pomocy poruszali się przed siebie z prędkością, której mógłby pozazdrościć najlepszy wioślarz. Ciepły wiatr uderzał w młodego chłopaka, a opór powietrza znacząco utrudniał zaczerpnięcie oddechu. Ledwo widział - wolał przymknąć smagane podmuchami oczy, jednak nawet słaba wizja wystarczyła, by wiedział, że na statku rozgrywało się istne piekło.

Siedzący za nim Talmo Lingrad bawił się wybornie. Wiosłował z siłą, która zaprzeczała słabej naturze człowieka - Feliks był prawie pewien, że korzystał z jakiś magicznych sztuczek dostępnych tylko Filarom. Wydawał się podekscytowany, choć to określenie dziwnie brzmiało w stosunku do wiecznie niezadowolonego, zgryźliwego osiłka. Zbliżali się do celu - stąd słychać już było paskudny śmiech bestii i przerażone krzyki pasażerów statku, od których ostatni posiłek - nieszczęsna zupa cebulowa - podchodził nastolatkowi do gardła.

Zatrzymali się na tyle gwałtownie, że nie spodziewający się tego chłopak niebezpiecznie przechylił się do przodu. Zaskoczony spojrzał na swojego towarzysza.

Odpowiedział mu - któżby się spodziewał - zabójczym spojrzeniem.

Dwójka miejscowych rybaków podpłynęła do ich łodzi. Mówili coś o barierach i ratowaniu ludzi - Feliks nie rozumiał, zastanawiając się, jak przekonać ich, by ratowali samych siebie. Nie chcąc patrzeć na nieszczęsny żaglowiec zainteresował się barwą oceanu. Jak zauważył, zatrzymali się na linii, gdzie jasnozielony kolor wody otaczającej wyspę kontrastował z ciemną, szmaragdową barwą dalszych wód. Kilkakrotnie zdarzyło mu się zapuścić do tego miejsca i wiedział, że różne odcienie fal powodowała silna bariera, uniemożliwiająca bestiom przedostanie się w okolice wyspy. Dzięki temu rybacy mogli bezpiecznie wykonywać swoją pracę, a mieszkańcy mogli kąpać się bez obaw, że zostaną czyimś śniadaniem. Jednocześnie opuszczenie wyznaczonego terenu było praktycznie jednoznaczne ze śmiercią - w okolicy kłębiły się wygłodniałe stworzenia, a podczas kilku połowów chłopak niemal dostał zawału, gdy kilka centymetrów przed linią run wyskoczyły przed nim wygłodniałe Czarnopłetwy.

Teraz jednak wszystkie bestie jak chmara szerszeni skupiły się na swym głównym celu - wyrwie w runach szlaku handlowego. Granica bariery chyba jeszcze nigdy nie była tak pusta - choć bardzo możliwe, że zmieniłoby się to natychmiast po jej przekroczeniu.

Wtem ktoś wypowiedział jego imię. Odwrócił się zaskoczony i spalił buraka, widząc, jak grupka mężczyzn wpatruje się w niego z wyraźnym oczekiwaniem. O co chodziło? Powiedział... Zrobił coś głupiego?

– Kontynuuacja dla zamyślonych gówniarzy. – odchrząknął Filar, najwyraźniej będący tymczasowym dowódcą. – Sześciu z nas odwraca uwagę części bestii - podpłyńcie pod sam statek ze wszystkich stron po czym uciekajcie za bariery. Te diabelstwa rozpierzchną się na małe grupki i po przekroczeniu granicy ochronnej powinniście dać radę zestrzelić te, które was ścigały. Użyjcie broni ode mnie. Jakby nie wypaliło - co prawda niepraktyczne jak cholera, ale macie łuki, ewentualnie pokażcie te wasze debilne mordy, a zginą na miejcu. – Lubił prowokować rozmówców, jednak w całym napięciu nikt nie odpowiedział na zaczepkę. Kontynuował więc skrzywiony:

– Bosman i jego grupa zostają w najniebezpieczniejszym punkcie. Macie dwie role: po pierwsze, osłaniać nas. Po drugie: wyrżnąć jak najwięcej tego gówna. Po trzecie – zamilkł, łapiąc kontakt wzrokowy z przyjacielem i lekko złagodniał. – postarajcie się nie zginąć. Dopadną was - uciekajcie. Dopadną nas - uciekajcie. Nie jesteście Filarami. Nie zgrywajcie bohaterów. – zakończył, po czym westchnął, krzywiąc się nagle. Feliks doszedł do wniosku, że widocznie nie był przyzwyczajony do wygłaszania przemów, tym bardziej emocjonalnych i musiał odreagować przynajmniej mimiką twarzy. – Ja i gówniarz wchodzimy na statek. Młody wiąże linę, a ja za pomocą swojego filarowego pitu-pitu przeciągnę statek za barierę. Pasażerowie przeżyją, zrobicie imprezę, i wszyscy obsracie się ze szczęścia. – zakończył grobowym tonem, a kilku wybitnie zestresowanych mężczyzn zaśmiało się z tego kontrastu w głupi sposób.

Chłopak potrzebował chwili, by przetrawić wszystkie informacje. Talmo sprytnie wykorzystał czas, w którym jego towarzysz nie mógł wyrazić sprzeciwu i nadał sygnał do rozpoczęcia akcji. Pierwsza grupa ruszyła do przodu, opuszczając bezpieczne wody.

Wtedy Feliks jakby się ocknął. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że przecież lada moment czeka go śmierć; zniknie w paskudnych zębiskach jakiegoś Salpa, a przez niemal przezroczysty żołądek bestii reszta towarzyszy będzie mogła bezwiednie patrzeć jak jego poszatkowane ciało ulega - jak to sobie wyobrażał - rozpuszczeniu przez silne kwasy żołądkowe stworzenia.

Jakoś nie miał na to ochoty.

– Czekaj! Dlaczego nie powiedziałeś, że będę potrzebny? Nikt mnie nie zapytał nawet o zdanie! To jest porwanie, wiesz o tym?

Z ust Talma wydobył się złowieszczy śmiech.

– Jesteś wychowankiem czarownicy! Gdy byłeś młody, z pewnością zanurzyła cię w krwi noworodka - to podobno chroni przed bestiami. – rzucił sarkastycznie, nawet na niego nie patrząc. Chłopak ze złością uderzył pięścią o burtę, specjalnie wprowadzając łódkę w chybotanie.

Talmo nie dał się sprowokować. Rzucił tylko krótkie spojrzenie na nastolatka i znów skupił się na ryzykujących życie towarzyszach - koniecznie musiał wyłapać odpowiedni moment na wkroczenie do akcji i żaden gówniarz nie mógł go rozpraszać.

– Dzieciak jeszcze z ciebie, Jinjer. – rzucił jedynie z typowym dla siebie niesmakiem. – Twój charakter obecnie przypomina zamokniętego wafla. Zero smaku, mdły na przeskrój, a usrane kolorowym szlaczkiem w usrane gwiazdki opakowanie obiecuje nie wiadomo co. Myślisz że jesteś głównym bohaterem swojej własnej opowieści i kimś wyjątkowym, a mi osobiście mdło od patrzenia na ciebie. – uśmiechnął się złośliwie. Jeden z jego kumpli właśnie ustrzelił Czarnopłetwa, a pozostałe bestie rzuciły się w kierunku przypływających łodzi w chaotyczny sposób. Cóż za ordynarne stworzenia.

– Mam nadzieję, że pewnego dnia zostaniesz mężczyzną. Obojętnie czy tchórzem, czy też bohaterem, mediatorem lub agresorem, narwańcem czy flegmatykiem. Musisz stanąć przed lustrem i powiedzieć jaki jesteś. To, jakich słów będziesz musiał użyć, zależy tylko od ciebie. Osobiście skłaniałbym się ku określeniu idiota. – posłał nastolatkowi zaczepne spojrzenie, po czym niespodziewanie kopnął go w plecy tak mocno, że biedak prawie wpadł "na główkę" do niechronionej wody oceanu. – Płyniemy! Trzymaj linę i na mój znak wskakujesz na statek. Musisz tylko wdrapać się na maszt i przywiązać linę - bestiami zajmuje się reszta.

Oddajmy powagę sytuacji; małomówny, marudny Talmo Lingrad właśnie wygłosił kilka motywujących (!) zdań wielokrotnie złożonych a Feliks, który zwykle przerywał Skylar co trzecie zdanie, przemilczał porównanie do zamokniętego wafla. Obaj w rzeczywistości skupieni byli na czymś zupełnie innym. Z tym, że zawodowy Filar potrafił nabrać dystansu, a młodszy został pochłonięty przez rozgrywający się koszmar.

Mieszkańcy wyspy ryzykowali własne życie - każdy ruch wiosłem zbliżał ich ku bolesnej śmierci i pożarciu przez bestie. Mogli już nigdy nie zobaczyć bliskich, a przecież nie groziło im żadne niebezpieczeństwo. To wszystko było dla ponad setki pasażerów obleganego statku. Ich życie było stawką w walce pomiędzy rybakami, kowalami i kramarzami a wyglodniałymi bestiami. Feliks próbował wszystko pochłonąć, a jednocześnie wyrzucić z głowy. Jak to się zakończy? Co się z nim stanie? Co powie Skylar, gdy się dowie?

Solidny kopniak w dolną partię pleców zadziałał na niego dobrze - ocknął się i jak wściekły pies nawarczał na starszego mężczyznę, wrzeszcząc przypadkowe obelgi. Talmo dostrzegł delikatną zmianę w jego oczach - delikatny, nieśmiały płomyk, który wyłapie jedynie osoba, u której ten sam płomyk dawno temu przemienił się w trawiący serce pożar. Młody był gotowy; przerażony, zagubiony, jednak Filar widział w nim odrobinę tej samej determinacji, której sam Lingrad zawdzięczał niemal wszystkie swoje osiągnięcia.

Ruszyli.

Zgodnie z przewidywaniami, część bestii ruszyła za łodziami zawracającymi w kierunku chronionej barierami okolicy wyspy. Mężczyźni na zmianę strzelali z długich, pożyczonych od Talma strzelb, na których jastrzębiooki chłopak mógł dostrzec dumny symbol Filarów. O wiele gorzej mieli się jednak ci, którzy pozostali w pobliżu statku. Krążyli dookoła uszkodzonych run, usiłując uciec przed rozszalałymi istotami. Dzięki ich poświęceniu, Talmo mógł bez przeszkód pruć przed siebie.

Gdy zatrzymali się, kołysani przez seledynowe fale, Feliks podniósł głowę ku górze. Od patrzenia na wysoką, odchyloną na zewnątrz ścianę kręciło mu się w głowie. Jednak to był jego najmniejszy problem. Po jej drewnianej powierzchni wspinały się wygłodniałe Salpy. Z bliska ich przezroczyste członki wyglądały jeszcze bardziej przerażająco - pulsujące, blade serca, niemal niewidzialne płuca, nerki, żołądek, jelita.

Otępiały, ze strachu przez moment zapomniał, po co znalazł się w tym kręgu piekła. Dopiero gdy coś ciężkiego spadło na niego z góry, a odór starej ryby pozbawił go tchu. Coś lepkiego i niemal galaterowatego zacisnęło się mu na szyję i pozbawiło oddechu. Zaskoczony zesztywniał i zamknął oczy.

Jeśli ja go nie widzę, on nie będzie widział mnie.

Ktoś krzyknął groźnie - aż się zdziwił, jak bardzo można się było ucieszyć chodźby z najbardziej pierwotnego, ludzkiego głosu. Gdy uczucie przyduszającej lepkości zniknęło, odważył się otworzyć oczy. Jego towarzysz właśnie mierzył z broni do otumanionego nagłym przeniesieniem do wody Salpa. Rozległ się huk. Trysnęła krew. Odwrócił wzrok ku górze; bał się na to patrzeć.

– Nie jesteśmy tu na wycieczkę, gówniarzu. – sapnął stojący za nim Filar, który właśnie za pomocą telekinezy zderzył ze sobą kilka bestii. – Bierz linę i spinaj dupsko na górę.

Nie zapamiętał momentu, w którym chwycił mocno linę i niczym małpa zaczął się wspinać - nie miał pojęcia jak było to w ogóle możliwe. W jego umyśle zapisało się jedynie zimno przenikające go do szpiku kości i gruby sznur ocierający nadgarstek. Palce ślizgały się po równej powierzchni. Pozornie drewniana konstrukcja w rzeczywistości jedynie tak wyglądała - z zewnątrz pokryta była była chropowatym, a jednocześnie śliskim, kruchym włóknem i warstwą lakieru. Gdyby nie telekineza Talma, pewnie zaraz by spadł - prosto w paszczę jakiegoś Czarnopłetwa.

W końcu jakimś cudem przedostał się na pokład i od razu zamarł, czując na sobie wzrok kilkudziesięciu bestii, tłoczących się przy zamkniętym korytarzu prowadzących do kajut. Rozejrzał się w panice - nie miał do dyspozycji żadnej broni, a wzrok Filara nie sięgał tak daleko. Szybko ocenił odległość dzielącą go od masztu - był całkiem niezły we wspinaczce, więc...

Coś mocno chwyciło go za koszulkę, a temperatura dookoła jakby zmalała o kilka stopni. Z przerażeniem spojrzał wprost w małe, czarne oczka przypominające guziki. Targany instynktem wczepił palce wprost w przenikające ślepia. Poczuł wilgoć i miękką, gąbczastą strukturę pod opuszkami. Bestia wydała z siebie wrzask, a on z obrzydzeniem zmieszanym z przerażeniem cofnął rękę. Trysnęła granatowa ciecz, obryzgując włosy i czoło chłopaka, a złośliwa wyobraźnia podpowiadała mu, że krew bestii zbrukała całe jego ciało; choć było to dalekie od prawdy, miał wrażenie, że przesiąknęła cienką koszulkę i rozmazuje się po całym jego ciele. Zdawało się, że nawet w ustach czuł metaliczny posmak.

Pomimo bólu, Salp nie zamierzał się poddać. Przez przezroczyste ciało wyraźnie widział lepki mózg i krwawą sieczkę, jaka została z wcześniej niemal krzykliwie wyraźnych oczu. Ręka przypominająca ni to pazur, ni to płetwę szarpnęła go za szyję. Zamknął oczy. Odór słonej, morskiej wody połaczonej z bliżej niezidentyfikowanym zapachem był dla niego nie do zniesienia.

Więc tak pachnie śmierć?

– HYAAAAAAA... A MASZ! Kurwo!

Piskliwy, wysoki głos niemal tuż przy uchu przestraszył go jeszcze bardziej, niż żądna krwi bestia zmierzająca do skonsumowania jego szyi. Otworzył oczy w idealnym momencie, by uniknąć spotkania zakrwawionej twarzy stwora ze swoją własną - swoją drogą chyba stracił w ten sposób na swój pierwszy, choć wątpliwie przyjemny pocałunek. Bestia padła na barierkę tuż za nim, a Feliks z wielkimi jak spodki oczami patrzył na swoją... wybawicielkę?

– Ożesz w mordę! To naprawdę działa! Zaaaajebiście! Jestem zajebista! A ty co? Poszczany? – zapytała z wyraźną dumą stojąca przed nim dziewczyna.

Feliks skrzywił się na jej piskliwy głos i pokazał jej język - uratowanie życia to jedna sprawa, ale przytyku nie mógł darować. Szczególnie od kogoś w jego wieku - może nie znał się na dziewczynach, ale wątpił, by ta stojąca przed nim miała więcej niż piętnaście lat. Co prawda, była bardzo wysoka, a krótko ścięte, blond włosy sprawiały, że kojarzyła mu się z Rudią - staruszka czesała włosy w dosłownie identyczny sposób - jednak zdradzała ją dziecinna twarz oraz gigantyczne, piwne oczy. Mieniące się złotymi iskrami tęczówki były bardzo ładne, jednak Feliks o wiele większą uwagę zwrócił na brak dolnego siekacza, odznaczający się w jej uśmiechu, ewentualnie zezował też na wielki rondel, który ściskała w lewej ręce.

Dziewczyna zwracała na siebie uwagę, zachowywała się wulgarnie i jeszcze była nie miła. Skylar mówiła mu kiedyś o podobnych zachowaniach. Takich ludzi nazywała narkomanami i kazała mu bezwzględnie ich unikać. Posłusznie oddalił się więc od szalonej dziwaczki, jak małpa rzucając się na maszt dziobowy. Słyszał jak bestie w dole atakują swoją nową ofiarę, jednak starał się zachować zimną krew.

Sama się tam wpakowała. Nikt nie zapraszał dziwaczek z kuchni, prawda?

Nie wytrzymał jednak długo i spojrzał w dół, ze zdumieniem wpatrując się w chudą postać blondynki. Została zmuszona wycofać się na barierki i balansowała na krawędzi upadku, jednak dzielnie machała garnkiem z wprawą godną prawdziwego szermierza.

– I z rondla! Hyaaaaa! Rondlem go! Szach mat skurwysynie! – wolała swoim irytującym głosem, a biedne Salpy wyglądały na bardziej poszkodowane jej gadaniem niż niecelnymi ciosami.

Fakt faktem, broń to jednak miała kiepską. Już patelnia byłaby lepsza. Zanim się obejrzała, garnek z wielką siłą wylądował na kwadratowej głowie bestii, idealnie przykrywając jej czoło. Dziewczyna chwyciła rączkę dwoma rękami, jednak bez względu na to, ile siły używała, nie mogła wyciągnąć swojej broni, która stała się jednością z Salpem. Stwór stał nieruchomo, zbyt zaskoczony sytuacją w której się znalazł, pozwalając jej na kolejne próby, jednak po pewnym czasie zaakceptował swoją przemianę w jednorożca i znów ruszył do ataku - a za nim jego kolejni koledzy.

Teraz to już naprawdę ma przerąbane - stwierdził ze współczuciem. Z niedowierzaniem wpatrywał się, jak rozstawiła szeroko nogi i uderzała w klatkę piersiową, żeby wyglądać groźniej. Niemal spadła, gdy na moment straciła równowagę, jednak wciąż przepełniała ją buta i odwaga, której chyba trochę jej zazdrościł. Wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany, pełen sprzecznych emocji, których nie potrafił zrozumieć.

Wtem rozległo się potężne (i jak zgadywał, wzmacnianie charmą):

– Feliksie Jinjer, czy ty do jasnej cholery budujesz ten maszt?! A może splatasz linę? POŚPIESZ SIĘ!

No tak. Talmo Lingrad wysłał go na górę z konkretną misją, od której zależało życie pasażerów tego wielkiego statku i znajomych, którzy narażali swoje kruche istnienia, spleceni wzburzonymi falami w przerażającym tańcu z wygłodniałymi bestiami. Z bolącym sercem odwrócił głowę i spojrzał w górę - na orle gniazdo i powiewającą na szczycie masztu banderę. Z jakiegoś powodu czuł się lepiej po tym osobliwym spotkaniu. Może odważniej? Nie wiedział.

Przedostanie się na sam szczyt i zawiązanie liny nie stanowiło już problemu. W końcu nie bez powodu uwielbiał wspinaczkę i chełpił się swoim refleksem oraz zmysłem równowagi. Po wykonaniu zadania spojrzał w dal, w kierunku skały, do której przymocowana była lina, i na moment znów obleciał go strach, gdy ujrzał, co się stało.

Talmo... on to zrobił? Jak silny musi być?

Nie zastanawiał się wcześniej, jak długa musiałaby być lina, by sięgnąć od skraju brzegu aż do statku. Pożałował, że nie spytał, nawet jeśli chaos wśród mężczyzn był na tyle wielki, że pewnie i tak nikt by nie odpowiedział. Teraz pozostawało jedynie z szeroko otwartymi ustami wpatrywać się w gigantyczny blok skalny, lewitujący na kilka metrów przed granicą run chroniących Wyspę Ostatniej Nadziei. Efekt był surrealistyczny i niepokojący; czerwona skała wyglądała, jakby ktoś wyciął ją z baśniowej krainy i przez pomyłkę wkleił do niewłaściwej alternatywnej rzeczywistości.

Nie było mu jednak dane zbyt długo się zachwycać.

Statek ruszył, a powietrze niczym dopiero co naostrzony sztylet przeszył pełen bólu wrzask, w którym Feliks rozpoznał głos Talma.

Trzeba mu pomóc.

Wbrew wszelkim instynktom rzucił się na dół. Wpadł pomiędzy wygłodniałe salpy i przekoziołkował, amortyzując skok z wysokości. Stwory zwróciły ku niemu cuchnące paszcze, licząc na schwytanie posiłku. Jednak skupiony, zdeterminowany chłopak w niczym nie przypominał przestraszonego dzieciaka, który jeszcze kilka minut wcześniej niemal został ich przekąską. Rzucił spojrzenie szalonej blondynce. Posłała mu uśmiech - podkreślający jej ubytki w uzębieniu - a jej twarz wyglądała na jednocześnie zdenerwowaną i radosną. Nie wyglądała, jakby potrzebowała pilnej pomocy - zdjęła z siebie bluzkę i nie przejmując się nagą skórą klatki piersiowej, osłoniętą jedynie prześwitującym, oplatającym piersi bandażem, siedziała jednemu z Salpów "na barana", jednocześnie zasłaniając mu ślepia. Stwór miotał się, usiłując zrzucić nadprogramowy bagaż, a sprytna dziewczyna pracowała ciałem w taki sposób, że zmuszała go do nieświadomego tratowania swoich pobratymców.

Da sobie radę. Teraz priorytetem jest Talmo.

Przeskakując przez barierkę, zawahał się na moment. Toń oceanu wyglądała na zimną i nieprzyjazną, a pachnący wodą wiatr był zimny i zdawał się spychać go z powrotem na statek. Wysokość i kołysanie pokładu dopełniały paskudnego wrażenia.

Nie chcę umrzeć.

Sytuacja w dole była tragiczna. Pojawiły się kolejne, większe bestie, które napierały z przodu, instynktownie tworząc opór, który opóźniał mozolne przesuwanie się statku. Miejscowi robili co mogli, by odpędzić istoty. Jednak część dzielnych mężczyzn zniknęła już pod wodą, rzadko kiedy pozostawiając po sobie coś więcej niż kałuża krwi na opuszczonej łodzi. Pozostali w większości byli zbyt przerażeni, by opuszczać teren bezpiecznych wód. Jedynie Filar, pozostawiony bez wioślarza, nie był w stanie wrócić za runiczną barierę. Ręce unosił wysoko, jak dyrygent w finale koncertu, a oczy drżały szkliście - popękane białka przybrały kolor lewitującej za barierą skały. Nawet bez swojego doskonałego wzroku Feliks byłby w stanie stwierdzić, że coś jest nie tak - ciało Telma drżało, a bestie coraz śmielej kręciły się dookoła bohatera.

Skryci za barierą tchórze, jak to zaczął określać ich w myślach szesnastolatek, nieustannie kontynuowali ostrzał, chroniąc człowieka odpowiedzialnego za bezpieczeństwo całej Wyspy. Jedynie dzięki temu nie został jeszcze zjedzony żywcem. Ta taktyka miała jednak swoje minusy. Telmo stał przodem do niego, więc nie mógł tego jednoznacznie stwierdzić, jednak miał wrażenie, że kilka zbłąkanych kul trafiło w plecy dzielnego Filara.

Napływ odwagi zniszczył strach, jaki poczuł w momencie zobaczenia straszliwego stanu najsilniejszego mężczyzny na Wyspie. Przestał się wahać i swoim jastrzębim wzrokiem szybko wypatrzył punkt wolny od bestii w pobliżu łodzi Lingrada. Krzyknął jedynie:

– Uwaga! Wstrzymać ognia!

Po czym rzucił się pomiędzy spienione fale Oceanu.

Robił to wiele razy. Ku dezaprobacie Skylar, często skakał z najwyższych skał, lub nurkował w najgłębszych rejonach w poszukiwaniu Małży Distantijskich. Żyjąc w tak nudnym miejscu, korzystało się ze wszystkiego, co oferowała Wyspa Ostatniej Nadziei. Z przesiąkniętego zapachem oceanu wiatru, smagającego ciało w czasie długich biegów dających poczucie wolności; nierównej ziemi, hartującej nogi i stopy; silnych fal wody, ukazujących obcy, podwodny świat kosztem bolesnego wyciskania resztek powietrza z płuc. Feliks był u siebie; ta groźnie wyglądająca, seledynowa toń była jego oswojonym przyjacielem, choć niezwykle zmiennym i zwodniczym. Wystarczyło odbić się nogami, schować głowę pomiędzy wyprostowanymi rękami i odważnie, jak strzała rzucić się w dół...

– Idiota!

Dziwne uczucie ciężkości sprawiło, że wydał z siebie zduszone sapnięcie. Poczuł, jak twarz zalewa mu ciepło, a głowa zaczęła nieprzyjemnie cisnąć. Nic dziwnego - w końcu wisiał do góry nogami, na kilka metrów nad powierzchnią wody. Przeraźliwe poczucie braku kontroli nad pozycją własnego ciała odebrało mu nieco rozumu Zaczął machać rękami i nogami, usiłując się przekręcić.

– Gówniarzu, mówię do ciebie! – ryknął Talmo, pełnym bólu głosem. – Nie wierć się do k... cholery jasnej!

– Hej, panowałem nad sytuacją! Miałem ci pomóc, a nie..! – zaoponował chłopak, jednak jedno spojrzenie w ostro zaczerwienione białka przemęczonych oczu sprawiło, że zamilkł.

Pozwolił sprowadzić się do środka łodzi i chwycił za wiosła, jeszcze zanim dobrze usiadł. Od razu rozległ się huk charakterystyczny dla wystrzału broni rozdanej wcześniej przez Filara - to skryci za barierą kompani właśnie uchronili ich przed kolejną wygłodniałą bestią. Czarny, smolisty stwór o przerażających, czerwonych ślepiach osunął się na dno, a zieloną powierzchnię fali zabarwił niebieskawy płyn. Krew bestii była niebieska.

Pokonanego szybko zastąpiły kolejne stwory, błyskając zębiskami, łuskami, lub kolcami - większości gatunków nie znał i chyba wolał, żeby tak zostało. Mieszkańcy kontynuowali ostrzał, jednak nie byli w stanie pokonać wszystkich drapieżników, ograniczając się do utrzymania odległości pomiędzy nimi a łódką.

Powietrze przeszył obrzydliwy, słodkawy aromat. Feliks niemal dostał mdłości. Zacisnął ręce na drewnianych trzonach wioseł na tyle mocno, że zbielały mu knykcie. Już nie takie rzeczy widział. Musi ruszyć.

– Cz-czekaj. – jęknął nagle Lingrad, a towarzysz spojrzał na niego z zaskoczeniem. – Nie możemy jeszcze teraz... statek musi być maksymalnie kilka metrów od linii run...

Tak bardzo chciał zignorować prośbę i schronić się w bezpiecznym miejscu. To było takie proste; skupiony na przesuwaniu statku Lingrad raczej nie miał tyle sił, by przytrzymać pełnego wigoru nastolatka. Jednak patrząc w przekrwione, przerażające oczy nie był w stanie odmówić; zupełnie jakby marudny dziad postanowił go zahipnotyzować.

Siedział więc jak skończony kretyn, w gigantycznym napięciu gapiąc się w nieśpiesznie przesuwający się statek. Dookoła wrzało; bestie co rusz próbowały wynaleźć nowy sposób, aby dobrać się do łódki. Talmo co rusz wydawał z siebie pełne bólu, przyduszone jęki, dzielnie kontynuując misję. Feliks czuł się dziwnie: jednocześnie przytłoczony ilością bodźców, jak od nich całkowicie odcięty. Jakby przez moment istniała tylko naprężona, gruba linia i on.

Ich cel mozolnie przesuwał się do przodu.

Z ulgą przyjął kopnięcie, które w języku tego Filara mniej więcej tyle, co "w porządku, możemy ruszać". Oparł nogi o podnóżek i napiął mięśnie, gotów uciec z tego miejsca najszybciej, jak tylko mógł. Wtem Talmo znów go kopnął. Chłopak uniósł brew, a mężczyzna parę razy otworzył i zamknął usta - jakby podejmował jakąś decyzję - aż w końcu powiedział:

– Siedź z przodu. Chcę być bliżej statku, dalej od skały. Plus będę lepiej widział.

– Ale tak będziemy wolniejsi. To niepraktyczne i niewygodne! – zaoponował natychmiast.

Talmo zmusił się, by na swój - kwaśny - sposób - uśmiechnąć się półgębkiem. Feliks zauważył, że z kącika ust kapie mu krew.

– Moich słów się nie kwestionuje, gówniarzu.

To by było na tyle w kwestii dyskusji. Wioślarz pokręcił się niecierpliwie w miejscu, niezbyt zachwycony z takiego obrotu sprawy. Zdecydował się usiąść przodem do towarzysza i wiosłować tyłem - nawet jeśli niezbyt dobrze widział, czy przypadkiem nie zmierza wprost na jakiegoś potwora. Zacisnął zęby i zmusił mięśnie do ruchu. Wykonując kolejne długie, silne pociągnięcia, zdał sobie sprawę, jak mało - jak na niego - miał sił. Czuł się słabo, bolały go mięśnie. Szczególnie prawy obojczyk zaczął się buntować i palić żywym ogniem.

Nie bacząc na to, dawał z siebie wszystko; skoro Talmo dał radę, on też musi, prawda?

Byli już blisko; na równi ze statkiem wpływali za runy. W momencie, gdy przekroczył barierę, rozległy się oklaski. Nastolatek odprężył się nieco i wykonał ostatnie pociągnięcie wiosłem.

Łódź nie ruszyła się z miejsca.

Pełen strachu wiosłował do przodu, coraz bardziej chaotycznie i rozpaczliwie. Około połowa łodzi wciąż była poza barierą, w dodatku nie obejmowała ona także zajętego swoją telekinezą Filara. Jak na złość bez względu na to, ile siły wkładał w swoje ruchy, nie potrafił przesunąć ich do przodu. Zaczął panikować i kolejne ruchy bardziej przypominały szaleńcze uderzenie o taflę wody niż miarowe pociągnięcia. Widząc to, trzyosobowe szalupy podpłynęły, a rośli mężczyźni próbowali pomóc; wszystko bezskutecznie. Feliks ze strachem spojrzał na swojego towarzysza, oczekując, że człowiek potrafiący korzystać z charmy będzie pokonać każdą przeszkodę. Spojrzenie Filara nieustępliwie było jednak wbite w linę. Statek wciąż posuwał się do przodu, a skała oddalała, powoli zmierzając ku swojemu pierwotnemu umiejscowieniu.

– Talmo, Feliks! – donośny, nieznający odmowy głos Bosmana przywołał nastolatka do porządku. – To młoda, malutka Charybda! W tej chwili za runy! Ruchy! Opuszczać tę łajbkę!

Na słowo "Charybda", Feliks nie musiał się zastanawiać; pełen lęku, bez zastanowienia zostawił towarzysza i wskoczył do najbliższej szalupy. Cofnął się do tyłu, wpadając na siedzącego z przodu mężczyznę i nie przejmując się tym wcale, skulił się w sobie.

Charybda. Legendarny podwodny potwór, porównywany do najgorszych koszmarów marynarza. Mówiło się, że były to gigantyczne, płaskie istoty o piekielnie wielkich zębiskach, zdolne pochłonąć i posiekać wszystko - nawet największe żaglowce. Osiągały niebotyczne rozmiary, które pozwalały im atakować spod wody. Zanim nastąpiła era wytrzymałych korytarzy z nasączonych charmą run, bestie te podpływały pod wielkie statki, tworząc wokół nich wielki wir, który pochłaniał całość. Setki ludzi ginęło nie pozostawiając po sobie nawet strzępka masztu. Jeśli istota zaczęła już pochłaniać unoszony na powierzchni wody przedmiot, nie było ratunku; ludzie nie mieli szans się bronić, jak w przypadku takich Salpów, którym wystarczyło wydłubać oko czy przywalić rondlem. Bezradność budziła instynktowny lęk; ten z kolei prowadził do egoizmu - wola przetrwania brała górę.

Drżał. Zacisnął oczy, usiłując powstrzymać szaleńcze bicie serca. Już w porządku, w porządku, w porządku...

A co z tym wiecznie niezadowolonym Filarem? Chcąc niechcąc otworzył oczy i nie był w stanie powstrzymać krzyku.

Łódka niemal w całości została wessana poza barierę, a woda dookoła zaczęła szaleć, tworząc niewielki wir, który jeszcze nie osiągnął pełnej formy. Rufa zniknęła już jednak pod wodą, by nigdy więcej nie ujrzeć światła dziennego.

Nie przejmowałby się tak może widokiem posiłku Charybdy, gdyby nie fakt, że na jej dziobie nieugięcie siedział Talmo. Jego ciało drżało jak w febrze - pewnie nie miał siły wstać, nawet gdyby chciał - jednak niezmiennie patrzył w jedno miejsce. Feliks spojrzał za siebie. Żaglowiec niemal w całości był już za barierą, a znajdujące się wcześniej na pokładzie Salpy syczały z bólem i spadały, nie mogąc znieść palącego bólu, jaki powodowało zetknięcie z charmową barierą. Nieliczne, które oparły się fali bólu, były wykańczane przez grupkę miejscowych. Również ludzie z wnętrza statku jak mrówki zaczęli opuszczać schronienie, przyłączając się do walki. Prawdziwe niebezpieczeństwo było jednak niewidoczne; charybda, która dorwała Talmo, według słów Bosmana, była dopiero dzieckiem, jak na swój gatunek. Walczyli z czasem, by zdążyć przeciągnąć statek poza zasięg bestii, zanim zjawi się pewien wygłodniały rodzic; jedynie ze względu na to niebezpieczeństwo Talmo Lingrad zdecydował poświęcić się, by tylko wykonać swoje zadanie.

Feliks tego nie rozumiał. Wiedział jedynie, że jeśli łódka będzie dalej znikała w wodnym wirze, wkrótce Filar zniknie razem z nią.

– Lingrad! – zawołał rozdzierającym głosem. – Rusz się! Potrafisz to! Ty bezczelny... dupku! – wrzasnął i zacisnął dłonie w pięści. Głos zaczął już mu się łamać, a do oczu cisnęły się łzy. Nie mógł jednak zacisnąć powiek, by powstrzymać słony strumień. Musiał patrzeć, wymusić na Filarze odpowiedź. – ZRÓB TO! – ryknął, wyrywając się do przodu.

Silna męska ręka złapała go silnym chwytem i zanim się zorientował, został przyciągniety przez właściciela szalupy, w której siedział.

– Kiedyś zrozumiesz. – powiedział smutnym głosem około czterdziestoletni rybak. Feliks znał go z widzenia - nie trudno było zapamiętać osobę o tak jasnych, niemal białych oczach. Zawsze wydawał się łagodny, jak i stanowczy. Mówiono o nim same pozytywne rzeczy.

– Nie powinieneś na to patrzeć, Feliksie. – zakomunikował z żalem i wyciągnął rękę, by zasłonić szesnastolatkowi oczy.

Tchórz, pomyślał nastolatek. Wszyscy są tchórzami.

Wyrwał się, dźgając go w żebra i wrzasnął ze złością:

– Dlaczego nie podpłyniecie? Może da się go jeszcze wyciągnąć!!!

Ale odpowiedziała mu cisza. Pełen wściekłości spojrzał każdemu z zebranych oczy, świdrując ich morderczym, pełnym wyrzutów spojrzeniem. Cóż za dziwna sprawa; żaden z rosłych mężczyzn nie potrafił wytrzymać hardego spojrzenia narwanego dzieciaka. Nawet bosman odwrócił wzrok, i, choć na moment otworzył usta, nie wydał z siebie żadnego dźwięku.

Bali się podpłynąć. Mimo, że teoretycznie bariery gwarantowały bezpieczeństwo, lęk przed legendarnym potworem był zbyt wielki. A co, jeśli oni również zostaną wessani przez śmiercionośny wir, z którego nie ma ucieczki?

To tylko pogorszyło stan Feliksa. Tracąc resztki samokontroli, rzucił się do wody. Białowłosy rybak krzyknął za nim, jednak młody Jinjer nie słuchając nawoływań podpłynął pod samą barierę, wynurzając się niecały metr od granicy run.

– Talmo! – zawołał, ze strachem zdając sobie sprawę, że z całej łódki, na powierzchni pozostał niemal pionowo przekrzywiony, wirujący dziób oraz siedzący na nim Lingrad. – Rusz się! W tej chwili!

Tamten nie odpowiadał. Wciąż skupiony na bezpieczeństwie żaglowca, nie zaszczycił uwagą nastolatka. To nie tak, że zamierzał umierać; chciał jak najszybciej skończyć przesuwanie statku, by potem skupić się na własnym bezpieczeństwie. Jako Filar był jednak gotów na ewentualną porażkę, po której pozostałoby mu jedynie stoczyć się w chłodne ramiona śmierci. Już teraz chuchała mu na szyję swoim lodowatym oddechem, jednak on odważnie, bez zawahania kontynuował swoją misję.

Jeszcze kilka metrów...

Powstrzymał przytłaczającą chęć mrugnięcia, skupiając charmę w oczach. Telepatia była jego jedyną zdolnością, więc jak na Filara prezentował się bardz słabo. Mówili mu, że z jedną mocą będzie słaby; pewnego dnia ktoś zapędzi go w kozi róg i zarżnie jak psa. Praca na przeklętej Wyspie Ostatniej Nadziei była dla niego skreśleniem całej kariery, rozkazem, który miał do reszty go upodlić. A teraz, ten jeden raz, wszyscy w niego wierzyli.

Życie tak wielu ludzi zależało tylko od jego siły. Miał je w ręku; jedynie od niego zależało, czy będą mogli przetrwać, czy też zginą, służąc za pożywienie dla bezdusznych istot.

Każdy chociaż raz potrzebuje poczuć się potężny.

Jeszcze metr...

Słyszał, jak ktoś woła jego imię. Ten gówniarz z latarni? Ha! Później pewnie będzie czcił go jak bohatera, tak jak reszta tej zawszonej wyspy. Stanie się kimś, a jego chwała być może wraz z pasażerami statku dotrze na kolejne kontynenty. Tylko teraz... Teraz nie mógł zamknąć oczu. Och, oddałby całą tę sławę, gdyby tylko choć na sekundę mógł sobie ulżyć w tym wypalającym gałki oczne bólu!

Już... To już.

Świat się zamazał, a wraz z nim wszystko przybrało kolor matowego szmaragdu. Chciał zamknąć oczy. Patrzenie zbyt mocno bolało.

– Talmo! Talmo! Rusz się! Proszę! – histeryczny wrzask wwiercił mu się w czaszkę. Odwrócił głowę, pragnąc uciszyć jego źródło. Niemal nie rozpoznał rysów twarzy Feliksa, jednak dostrzegł w nich coś niepokojącego.

Patrzył na niego w ten są sposób, co Kean Altaire, gdy powiedział, że jest do niczego i dla jego własnego bezpieczeństwa zsyła go na dożywotnią służbę na Wyspie Ostatniej Nadziei.

Wtedy zrozumiał.

Fale pochłaniały go coraz bardziej; wir zniknął, zamieniając się w niemal pionowy lejek. Wiedział, że na jego dnie czyha tylko śmierć; że wkrótce jego ciało zostanie rozszarpane i przemielone w zębiskach potwora. Z pewnością będzie to trwało krótko i zakończy się szybko, jednak myśl bólu rozrywanych mięśni budziła w nim panikę. To nie mogło się tak skończyć. Patrząc na nastolatka, usiłował na nowo użyć swojej charmy, by znaleźć się obok niego, wydostać z morskiej pułapki, jednak Charybda nie dawała za wygraną. W końcu stracił resztki sił, ostatkiem woli wydając z siebie ostatni krzyk.

– Feliksie Jinjer..!

Nie wiedział, jak wiele słów zdołał powiedzieć, zanim został brutalnie pozbawiony tchu. Ile z tego zostało zagłuszonych przez złośliwe fale oceanu?

Czy ktoś w ogóle go słuchał?

Z oczu umierającego zamiast łez wytoczyły się krople krwi o burgundowej barwie, barwiąc zielonkawą wodę.

Kolor zdradzał wszystko;

była ludzka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro