rozdział V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wyspę Ostatniej Nadziei zamieszkiwało teraz dokładnie osiemdziesięciu siedmiu stałych mieszkańców. Co jakiś czas na wyspę dobijała grupa kilkunastu lub kilkudziesięciu kupców, planujących zrobić tu biznes życia, jednak mało kto potrafił wytrzymać na niej więcej niż kilka miesięcy.

"To miejsce jest przeklęte", mówili.

"Czuję, jakby jakaś niewidzialna siła próbowała mnie stąd wyrzucić", powiedział kiedyś Feliksowi jego pierwszy i jedyny przyjaciel-rówieśnik, gdy po kilku miesiącach po zamieszkaniu tu wraz z ojcem zdecydowali się powrócić do ojczystego Victo.

Nawet stali mieszkańcy traktowali swój dom jako coś tymczasowego, jakby wcale nie kochali swojej ziemi. A jednak wbrew wszystkiemu trwali w tym miejscu, choć mógłby przysiąc że czasem widział w ich oczach jakiś zew tęsknoty. Za czym? Nie wiedział.

Być może za wolnością, pomyślał nagle. Może wszyscy skrycie pragniemy stąd wyjechać.

Morze było wyjątkowo spokojne. Seledynowe fale były praktycznie niewidoczne i powoli, z miarowym szumem uderzały w czerwone skały. Po sztormie przez dwa dni było zimno, ale teraz, od rana świeciło rażące w oczy słońce. Kilka zagubionych mew kołowało nad ich głowami, a zapach delikatnej bryzy oceanu czuć było na całej wyspie. Ah, ten jeden raz noszone przez Skylar okulary przeciwsłoneczne pasowałyby do pogody.

A jednak Skylar zdjęła z siebie wszelkie akcesoria, bez cienia strachu pokazując światu swoje pomarańczowe tęczówki.

Kolorowy top i spódnicę zamieniła na długą, białą suknię, która kończyła się na wysokości kostek. Czerwone kosmyki, nawet jeśli spięte w koka, na jasnym tle za bardzo się wyróżniały, przyciągając niechcianą uwagę. Tego jednego dnia nikt jednak nie szeptał. Nawet Rudia na nikogo nie krzyczała.

Dzisiaj, trzy dni od tragedii, mieli oficjalnie pożegnać Talma Lingrada.

Mieszkańcy Wyspy Ostatniej Nadziei pochodzili z różnych regionów świata. Większość z nich posługiwała się różnymi językami pochodzącymi od praadoreńskiego i po tylu latach Jinjer nauczył się rozumieć wszystkie, pomimo dzielących je różnic. Byli zamkniętą społecznością, a bariera językowa w pewnym momencie przestała mieć znaczenie. Pozostawała jednak kwestia religii i ceremonii; każdy miał swoje własne zwyczaje i święta, a reszta musiała to szanować. Z tego samego powodu, przy czterech zmarłych musieli odprawiać cztery różne pogrzeby, aby każdy mógł otrzymać godny pochówek w swoim obrządku.

Skylar wychowała go w duchu szacunku i uniżenia względem Pierwotnego, nazywanego też Charmianem. Rzekomo był on potężną siłą, odpowiedzialną za stworzenie charmy i przydzielenie jej bestiom. Feliks nigdy nie przepadał za jego postacią - pradawny duch wydawał mu się nudny; odległy, nierealny. Dużo bardziej podobał mu się kult Altairy - bohaterki, która zakończyła wieki dominacji bestii nad ludźmi i odmieniła losy ludzkości. Ona przynajmniej istniała naprawdę. A Charmian... nikt oprócz Skylar nie wiedział nawet, kto to.

Z Lingradem problem był taki, że jako Filar będący strażnikiem wyspy niewiele o sobie mówił. Wiedzieli tylko tyle, że pochodził z Galum lub Luxus Polis - jednego z dwóch bliźniaczych, nadmorskich państw położonych na przeciwnym końcu Adorei. Tyle. Zero wiadomości o krewnych, dzieciństwie, szkole, miłości, czy karierze Filara. Wszyscy wyszli z założenia, że po prostu był - marudny, sarkastyczny, niezadowolony oraz małomówny, ale po prostu był i to im wszystkim wystarczyło.

A teraz zniknął, a oni zdali sobie sprawę z tego, jak wiele stracili.

Testament znajdował się najprawdopodobniej w Archiwum Filarów i wątpliwe było by ktokolwiek z wyspy został kiedykolwiek do niego dopuszczony. Niby Talmo coś tam kiedyś mruknął, że jest ateistą, jednak nie mieli pojęcia, w jaki sposób wyobrażał sobie swoją ostatnią drogę.

Ostatecznie Bosman, jako że był jego najbardziej zaufanym kompanem, zajął się organizacją pogrzebu. Zdecydowano się na tradycyjny obrządek państewek Polis. Ubrani w białe stroje, symbolizujące oczyszczenie duszy zmarłego z brudu doczesnego życia, ruszyli w uroczystej procesji, aby wsypać prochy Lingrada do oceanu. Wzniosły przemarsz kilkuset osób okraszony był szeptami i sztucznymi łzami napudrowanych pań. Szlochały i zawodziły nad człowiekiem, którego nawet nie znały lub którego za życia niczym jadowite żmije obgadywały czy wręcz wyśmiewały. Mężczyźni z kolei wyglądali, jakby za bardzo nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Byli jacyś tacy bladzi, niewyraźni i usiłowali zgrywać pewnych siebie ważniaków. Wszyscy ubrali się tak schludnie, że nawet pyłka by na nich nikt nie znalazł. Na szczęście nikt nie był aż takim kretynem, by zacząć grać depresyjne melodie. Wtedy biedny Talmo jak nic z zażenowania umarłby po raz drugi, ewentualnie najpierw zmartwychwstałby po to, aby zrobić światu przysługę i zabrać ich na drugą stronę razem ze sobą. Zamiast muzyki pojawił się jednak Lider - to było jeszcze gorsze.

Nawet tak mała społeczność jak ta na Wyspie Ostatniej Nadziei miała swojego przywódcę. W innych krajach był to król, książę czy prezydent, tutaj władzę sprawował Lider w osobie Andantina Dwóch Księżyców. Z powodu wieku nie udzielał się zbyt wiele, jednak jego mądrość, pragmatyzm oraz zamiłowanie do zasad budziły zaufanie mieszkańców. Oczywiście, że to on został wybrany do kierowania ceremonią pożegnania bohatera, który ocalił Wyspę. Według planu, miał poprowadzić Bosmana niosącego bogato zdobioną, ręcznie robioną, drewnianą szkatułkę z młodej lipy w której miały znajdować się prochy zmarłego (choć w rzeczywistości przez brak ciała spalono jedynie jego oficjalny, wyjściowy mundur Filarów), a po dojściu na brzeg oceanu, gdy staną nad krwistą skarpą, Lider miał wrzucić do wody prochy Lingrada na tle zachodzącego słońca, po czym zamierzał wygłosić motywacyjne przemówienie.

Debilne, nie?

Biel raziła Feliksa jeszcze bardziej niż wściekle pomarańczowe tęczówki Skylar czy ubytek w uzębieniu Vin. Ceremonie nie pasowały do nieokiełznanego, wręcz dzikiego faceta, który nigdy nie dbał o pozory, bezceremonialnie mówiąc to, co myślał. Ludzie jednak byli obrzydliwi.

Czuł na sobie spojrzenie Skylar. Kilka razy próbowała porozmawiać z nim o tym, co wydarzyło się tamtego dnia, jednak on uparcie milczał. To nie tak, że nie chciał lub miał jakąś traumę. Nie próbował wyprzeć z pamięci tamtych strasznych chwil ani przeciwnie, nie prześladowały go w snach. Po prostu nie potrafił ubrać w słowa tamtych wydarzeń i emocji, które wtedy czuł. Żyjąc na wyspie zamieszkanej przez ludność z różnych części świata nauczył się wielu języków, jednak w żadnym z nich nie było wyrazów, którymi mógłby opowiedzieć tamtą historię, bez względu na to, jak bardzo by chciał.

Skylar tego nie rozumiała, dlatego tak bardzo się martwiła, nie spuszczając go z oka.

A powinna zająć się sobą. W ostatnich dniach jakby schudła, a pod jej oczami zaczęły pojawiać się cienie. Feliks nie mógł oprzeć się wrażeniu, że tragedia Wyspy straszliwie ją przytłoczyła. Z jednej strony bardzo jej współczuł, z drugiej jednak ogarniała go wściekłość. Przecież jako latarnik mieszkający na wzgórzu nie musiała się przejmować pasażerami statku oblegającymi miasteczko. To nie ona musiała biegać pomiędzy wygłodniałymi Salpami. Nie patrzyła w spanikowane oczy Lingrada, gdy nagle zrozumiał, że umiera. Nie, choć kochał kuzynkę całym sercem, nie uważał, by miała prawo rozpaczać.

Przez grupkę mężczyzn przed nim, ledwo widział barczystą sylwetkę Bosmana. Lider szedł gdzieś obok, jednak nastolatek nie mógł go dostrzec - Andantino był niskiego wzrostu przez co łatwo gubił się w tłumie. Zdaniem Feliksa, żadna strata. Biały korowód zbliżał się już na skarpę, z której rozciągał się najpiękniejszy widok na ocean. Akurat przyszli w porze, w której musieli stać pod słońce, mrużąc oczy jak małe krety. Wzruszona Rudia mówiła coś o tym, że to romantyczne i klimatyczne - swoją drogą nie posądzał ją o przejmowanie się takimi pierdołami - jednak prawda była taka, że nie dosyć, że słońce utrudniało widoczność, to jeszcze delikatna bryza stwarzała zagrożenie, że prochy zamiast w wodzie wylądują na zebranych. Swoją drogą, byłoby to całkiem zabawne i bardzo w stylu Lingrada. Taki żart z zaświatów.

Uroczystości przeciągały się bez końca; można było odnieść wrażenie, że lada moment z niebios zstąpi duch byłego Filara i nakrzyczy na nich, żeby dali mu w końcu spokój i zajęli się własnymi problemami. Z czasem jednak, tłum zmalał. Zarówno mieszkańcy, jak i goście rozlali się po niewielkim miasteczku. Została tylko Rudia, Bosman oraz Lider, a ponieważ żadne z nich nie pałało szczególną sympatią do Skylar, wróciła do domku, by doglądać Vin. Stan dziewczyny bardzo się pogorszył: jej żyły w okolicy miejsca ugryzienia powoli zmieniały kolor na czarny. Skylar walczyła z czasem, by powstrzymać truciznę, zanim czarny kolor dotrze do serca i Vin umrze. Z tego powodu opieka nad dolną latarnią spadła na Feliksa. Pomimo bólu, który rozlał się na całe ramię i obojczyk, po kilka razy dziennie pokonywał szereg stromych schodów, pilnując, aby płomień tlący się na szczycie latarni widoczny był dla każdego z daleka. Szczególnie teraz było to niezwykle ważne - liczyli, że w końcu pojawią się Filary i rozpocznie się budowa bariery.

Czekał na ich nadejście. Gdy jako dzieciak czasem odwiedzał Lidera - staruszek już wtedy próbował odebrać go Skylar przez co do dziś pomiędzy tą dwójką panowała niezgoda - i Andantino opowiadał mu, że kierowana przez wielkiego Nestora - a od dziesięciu lat, jeśli dobrze pamiętał, Keana - Altairę organizacja Filarów jest odpowiedzialna za bezpieczeństwo całego świata, chroniąc ludzi przed złymi bestiami oraz wewnętrznymi konfliktami. Każdy człowiek miał w sobie podarowane wiele stuleci wcześniej przez legendarną pół-smoczycę Altairę wielkie pokłady charmy, jednak tylko członkowie wybranych rodzin posiadali geny, które pozwalały im właściwie z niej korzystać, bez niszczenia sobie zdrowia. Było to dosyć niesprawiedliwe i przyczyniało się do wielu konfliktów, dlatego prawie czterysta lat temu Nex Altaira założył Filary. Zasada była prosta - należysz do Rodu i chcesz korzystać z charmy, by, powiedzmy, zdobyć świat? To "nielegalne" i najsilniejszy człowiek świata może wypowiedzieć ci wojnę, chyba, że dołączysz do jego organizacji, postępując zgodnie z wytycznymi. Jesteś zwyczajnym człowiekiem i chcesz się rozwijać? Wśród Filarów sprawdzisz, jaką ilość mocy pozwala ci zużyć własne ciało i nauczysz się, jak za pomocą charmy naprawić świat! Filary zaprowadziły porządek na rozognionym wojnami świecie. Technicy stworzyli charmową barierę, Łowcy zaprowadzili porządek w stosunkach pomiędzy ludźmi a bestiami. Strażnicy chronili mieszkańców miast przed rabusiami. Moc pozwalała im na czyny godne bóstw, a ich siła była daleko poza ludzkimi wyobrażeniami. Podobno potrafili w pojedynkę przepłynąć dwutygodniową drogę do Edenii w kilka dni, napędzając łódź jedynie pracą własnych rąk. Jako dziecko Feliks niemal ich czcił, jednak gdy pojawił się marudny, wredny i bardzo zwyczajny Talmo Lingrad, wiara w Filarów stopniowo stopniała. A teraz znów się obudziła. Dlatego czekał, godzinami wpatrując się w ocean przez nową, zakupioną kilka tygodni wcześniej lunetę, za którą teraz dziękował Altairze.

Nie pojawili się jednak tego dnia, dlatego wraz z zapadającym zmierzchem zrezygnowany w końcu mozolnie zszedł na dół. Miał jeszcze pewną małą misję, którą kazano mu wykonać w ścisłej tajemnicy - to dlatego czekał, aż się ściemni. Ruszył do opuszczonego domu Filara, nie mogąc powstrzymać się od nerwowego rozglądania się dookoła. Planował wejść tyłem - Talmo trzymał w piwnicy użytą przeciw bestiom broń, a Feliks był absolutnie pewien, że w pośpiechu nie zdążył zamknąć jej magicznymi zabezpieczeniami. Na wszelki wypadek nacisnął jednak klamkę drzwi wejściowych i ku jego zaskoczeniu, otworzyły się. Były doskonale naoliwione - nie wydały przy tym żadnego dźwięku. Z lekkim przestrachem ruszył korytarzem, nie czyszczonym chyba od ostatnich Świąt Księżycowych. Poprzednio był tutaj chyba kilka lat wcześniej, w dodatku na krótko, w jakiejś niecierpiącej zwłoki sprawie. Dlatego z początku minął trzy zamknięte pomieszczenia i trafił prosto do zawalonej gratami... sypialni? rupieciarni? Nieco zniesmaczony widokiem stosów skarpetek na zwierzęcych (oby) kościach, cofnął się do pierwszych drzwi, otwierając je zamaszystym ruchem. Nic nie było w stanie przygotować go na widok, którego doświadczył. Instynktownie krzyknął, ze zgrozą cofając się kilka kroków w tył.

Bosman szybko podciągnął spodnie, wstał z wielkiej, białej jak odświętne szaty na pogrzebie Talma toalety i błyskawicznie nachylił się po klamkę, na powrót zatrzaskując drzwi.

– Zajęte, psiamać! Co to, czarownica pukać nie uczyła?!

Chyba obaj potrzebowali chwili, by zrozumieć, skąd w domu Lingrada wziął się ten drugi, ale już po chwili Tyrell zaprowadził Feliksa do niewielkiej, ale bardzo schludnej biblioteki. Stanowiła ogromny kontrast z brudnym korytarzem czy tym zagraconym ostatnim pomieszczeniem. Bosman wyjaśnił, że dla Filarów biblioteka zawsze jest pewną świętością i gładził przy tym swojego siwego wąsa z miną, jakby połknął wszystkie mądrości życiowe. Przyznał, że odczuwa brak marudnego towarzysza, który mimo wszystko, odpowiadał za ich bezpieczeństwo

– A tak poza tym, pożyczył ode mnie kilof parę dni temu i nigdzie nie mogę go znaleźć. Myślę sobie, stary chyba się nie obrazi jak goniony potrzebą skorzystam z toalety. Ledwo siadam, a tu słychać trzask drzwi, jakieś kroki, to ja zamieram i myślę sobie, czy Filary mają jakieś demoniczne zabezpieczenia. No psiamać, przerażające! I nagle jakaś siła otwiera mi drzwi na oścież z całą swoją mocą! Dobrze, że siedziałem na tym białym tronisku, bo chyba bym się posrał. Nie śmiej się, ty nicponiu! Ja ci dam, psiamać! No - a ty co tu robisz?

To był ten moment, w którym Feliks nie wiedział, co robić. Nie miał gotowej wymówki, dlatego zaczął błądzić wzrokiem po ścianach. Rozmówca szybko to zauważył. Znał młodzika dosyć dobrze - jak wszystkich mieszkańców tej wyspy - więc wiedział, że coś knuje.

– Chyba chciałem po prostu zobaczyć, jak mieszkał. Po tym jak umarł... nagle zdałem sobie sprawę ze znaczenia jego obecności. W sensie, bardziej niż za życia.

Bosman musiał przyznać mu rację. Tak naprawdę to nie kilof go tutaj przyciągnął. Razem z Talmem byli najsilniejszymi facetami na wyspie - choć ich umiejętności dzieliła ogromna przepaść. W życiu by tego nie przyznał, ale dobrze mu było, gdy wiedział, że w razie czego za jego plecami stoi ktoś silniejszy. A teraz? Sytuacja na wyspie była coraz gorsza - jak tak dalej pójdzie za tydzień braknie im jedzenia, przeludnione miasteczko zaognią konflikty, a Andantino w końcu zejdzie na zawał, a wtedy już zupełnie wszystko spadnie na jego barki. Wiele by dał, by choć na chwilę pojawił się marudny Lingrad i doradził lub przynajmniej kopnął go w plecy, każąc ruszyć cztery litery.

Ale Feliks Jinjer jakiego znał, wcale nie myślał w taki sposób. Młodzika wcale nie ciągnęło do sentymentów. Nie poszedłby do opuszczonego domu bez celu - nie z tym rozwalonym barkiem i ziejącą dziurą w duszy. Wybiegałby się w lesie wymyślając bojowy plan odwetu, za który ta cała Skylar pewnie wytargałaby potem za uszy. Co tak naprawdę tu robił?

– Powiedz mi młody – zaczął, choć nie miał pewności, czy myśli kierują go w dobrą stronę – Czy przed śmiercią Talmo zdążył ci coś... no wiesz, wyznać?

Feliks zadrżał, na przemian otwierając i zamykając usta. Usilnie unikał wzroku Bosmana, lecz ten zdawał się czytać wszystkie jego myśli, jakby Talmo nauczył go swoich magicznych sztuczek. Wtem rozległ się trzask drzwi. Obaj podskoczyli jak małe dzieci.

– Tyrell! Tyrell! Jesteś tu?! Odezwij się! – Odetchnęli, rozpoznając głos Estorii, jednej z mieszkanek wyspy.

Wychylili się na zewnątrz, a rudowłosa kobieta podbiegła do nich z niesamowitą ilością energii.

– Przyleciała jaskółka! Filary płyną! Będą rankiem i wysyłają listę rzeczy, które trzeba przygotować! Czeka nas pracowita noc, pośpiesz się! Andantino i Rudia już się naradzają, my także musimy przyjść!

Bosman podniósł się z nową dawką energii, jakby ruda przesłała mu część swojej. Feliks podążył za nim i w trójkę ruszyli w stronę chatki Lidera, pomimo zapewnień, że szesnastolatek z pewnością nie zostanie dopuszczony do debaty. Nie słuchał ich, zbyt mocno podekscytowany. Ucieszył się z ich przybycia bardziej niż kiedykolwiek z czegokolwiek w swoim życiu.

Tym razem nie dlatego, że przypłynęli aby zająć się wyrwą z charmy i zaprowadzić ład na Wyspie Ostatniej Nadziei.

Gdyby nie oni, Bosman z pewnością domyśliłby się, że przed śmiercią Talmo Lingrad zdążył przekazać mu coś ważnego. Przecież znał młodego Jinjera od dziecka; z pewnością odgadłby oznaki kłamstwa i ułożyłby prawdę z puzzli sekretów.

A przecież on chciał, żeby to zostało tajemnicą.

➳➳➳

Co się działo z Sally po tym, jak Skylar zabrała Feliksa do domu?

Przez długi czas dzielnie trwała przy rannych, rozbrajając każdego swoją pełną wdzięku urodą, troską i dobrem, które wręcz promieniowało z jej oczu. Dbała o każdego jak najlepsza matka, mówiła czule jak najniewinniejsza kochanka, a czujna Ihma szybko wyłapała moment, w którym ranni poczuli się na tyle dobrze, by pozwalać sobie na zbyt wiele. Zaczęło się niewinnie - gdy młoda dziewczyna robiła obchód nagle strasznie słabli, by oprzeć się o tę śliczną istotkę. Potem zaczęły się śmiałe komplementy. Było to absolutnie obrzydliwe i zielarka naprawdę obawiała się, że wkrótce mężczyźni mogą zrobić nastolatce krzywdę. Miarka przebrała się, gdy pochodzący spoza wyspy mężczyzna w drodze do toalety mocno oparł się o Sally, nie chcąc ją bynajmniej puszczać. Dziewczyna nie wiedziała co się dzieje - może to i dobrze - więc Ihma wykorzystała jej zaskoczenie, by zgodnie z dawnymi naukami Skylar, przyłożyć delikwentowi prosto w punkt witalny w kolanie.

– C-co? C–co? – dukała tylko Sally, cała drżąc, a pacjent osunął się pod jej nogi.

Ihma posłała jej tylko najszerszy uśmiech na jaki było ją stać, po czym zaciągnęła faceta na leżankę, w głowie robiąc listę najbardziej ohydnych maści, jakie może na nim zastosować bez poniesienia konsekwencji.

Dopilnowała, aby dwie godziny później Sally oficjalnie została wysłana do pomagania Skylar.

Czerwonowłosa nie kryła swojej niechęci do obcej dziewczyny. Kategorycznie zabroniła jej spotykać się z Feliksem, zamykając ją na wieży górnej latarni jak więźnia. Najchętniej by ją zamurowała, jednak wiedziała, że czarnowłosa piękność o szlachetnym sercu zdążyła już zauroczyć w sobie część mieszkańców. Gdyby spadł jej chociaż jeden włos z głowy, nikt nie zawahałby się spalić "czarownicy" na stosie. Feliks jednak szybko zaczął zdrowieć i większą część dnia spędzał w dolnej latarni lub miasteczku, dlatego na dzień Skylar zdecydowała się wypuszczać swojego więźnia, aby zajmowała się chorą Vin - pod każdym aspektem. Zgodnie z przewidywaniami znachorki, stan blondynki nagle się pogorszył, jednak stopniowo uzyskała kontrolę nad trucizną. Teraz wystarczało codziennie o określonej porze podawać jej przyrządzone przez Skylar mieszanki. Byłoby nawet całkiem dobrze, gdyby dziewczyna nie szarpała się ciągle jak dzikie zwierzę, nie gryzła, nie kopała... oh, czego ona tu nie próbowała! Mając obie ręce unieruchomione, wykorzystywała nogi, by wierzgać na wszystkie strony, a potem bardzo się zdziwiła, gdy przez postępującą chorobę również obie dolne kończyny zostały unieruchomione. Wtedy postanowiła używać zębów - ewidentnie prosiła się o to, aby wyłamać sobie kolejną jedynkę.

W końcu Skylar doszła do wniosku, że oglądanie jak delikatna i nieporadna Sally, której sylwetka niemal przepraszała że żyje, próbuje opatrywać tę rozwydrzoną dzikuskę jest całkiem satysfakcjonującą rozrywką. Patrzenie na ciągłe poniżanie takiej wrażliwej piękności sprawiło, że nabrała do niej większego dystansu, przez co w końcu machnęła ręką i pozwoliła Feliksowi odkryć, że nastolatka nocuje u nich. Była pewna, że niechęć wobec Vin powstrzyma go przed lataniem za Sally na oczach nieokrzesanej blondynki, dlatego skupiła się na własnych problemach. Czuła, że przypływają - czają się wśród wód oceanu. Jak Charybdy, które niemal niewidzialne podpływają pod ofiarę, by potem pochłonąć ją jednym otwarciem pyska.

Och tak, wkrótce ją i Feliksa czeka coś o wiele groźniejszego niż czarujący uśmiech delikatnej Sally.

Dlatego nie mogła spać, nie mogła pozwolić demonom nocy zawładnąć swoim ciałem. Szykowała się na odparcie wszelkich niebezpieczeństw, nie patrząc na zmęczenie czy kamuflaż.

Rano Rudia rozpowiadała po mieście, że czarownica spaliła żywcem ostatnie zwierzęta otaczającego wzgórze lasku do jakiś niecnych celów. Pewnie wkrótce otruje wioskę albo pozabija niemowlęta - których swoją drogą na wyspie nie było. Ale nikt jej nie słuchał - wszyscy byli zbyt podekscytowani przybyciem Filarów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro