rozdział VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Druga latarnia - ta na szczycie wzgórza - była o wiele mniejsza od głównej przy porcie, w której cały czas paliło się światło. Podobno niegdyś seledynowe fale oceanu powaliły tamtego czerwonego kolosa, a wyjące sztormy oraz dzikie, wygłodniałe bestie utrudniały jego odbudowę. Szlak handlowy pomiędzy dwoma kontynentami już w tamtych czasach był aktywnym organizmem, a wielkie statki nie czekały na budowniczych. Pewnego razu sztorm pochwycił w swoje szpony dwa olbrzymie żaglowce, a załogi bezskutecznie walczyły z wygłodniałym żywiołem, jak ćmy desperacko poszukując światła. Zdawało się, że tamtego dnia ocean stał się bestią: niebo było tak czarne, że nawet w nocy mrok sięgał w głąb Lądu; zdawało się, że dotarł nawet do ludzkich serc.

Oba żaglowce zatonęły, a na sto pięć osób przeżyło tylko dwanaście, płacąc oceanowi okup bólu i szaleństwa.

Dlatego drugą latarnię wzniesiono na szczycie wzgórza, aby górowała nad okolicą pomimo stosunkowo niewielkich rozmiarów. Do czasu odbudowy pierwszej latarni dzielnie pełniła swą funkcję i do dziś, pomimo tego, że od tragedii minęło kilkadziesiąt długich lat, palono w niej światło na pamiątkę porwanych przez żywioł ludzi, których szczątki zostały rozszarpane przez bestie lub roztrzaskane o krwistoczerwone skały wyspy, wzmacniając ich odcień.

Nie miała szczególnie strategicznego znaczenia, jednak Skylar zagoniła do pracy swoją nową pomocnicę, jakby miało od tego zależeć jej życie. Dokładając do tego opiekę nad Vin, nic dziwnego, że Feliks zarejestrował jej obecność dopiero, kiedy po zmierzchu wrócił do domu.

– Skylar! Jutro rano przypływają Filary! – rzucił od progu, rzucając w kąt niewielką szmacianą torbę, którą nosił przy sobie cały dzień. – Skylar, gdzie jesteś?!

Ich dom nie był zbyt wielki. Była to tak zwana kurna chata, a więc nie miała komina - zazwyczaj dym rozlewał się jak mgła po wielkiej kuchni, gryząc oczy i płuca. Była jednak późna wiosna, więc żar nie atakował tak jak zwykle. Feliks przeszedł wielką kuchnię i otworzył drzwi do ich niewielkich sypialni, znajdujących się z tyłu domu. Zawołał jeszcze kuzynkę, ale nie było jej u siebie, a jego pokój stał pusty. Zawrócił więc do niewielkiej przybudówki, w której Skylar trzymała zioła i aż podskoczył na widok czarnowłosej nastolatki.

– S-sally! Co tu robisz?

Jej sukienka wyglądała na znacznie bardziej znoszoną i brudną, niż kiedy pojawiła się na Wyspie. Bystre oczy chłopaka zarejestrowały cienie pod oczami i skurczoną sylwetkę dziewczyny, która przecież zaledwie kilka dni temu promieniała. Wydawała się być niemal przezroczysta - dosłownie miał wrażenie, że przez jej ręce dostrzega zamglone rysy belki, przed którą stała.

– Hej Feliks, dobrze cię widzieć – głos nastolatki brzmiał tak samo kojąco i łagodnie, jak zapamiętał. – Pomagam Skylar. Zajmuję się Vin i drugą latarnią.

– Oh. – Nie wiedział za bardzo, co jej odpowiedzieć. – Może ci pomóc?

Całkowicie zapomniał, że miał przecież poszukać opiekunki. Wraz z nową koleżanką udał się na wieżę, a potem zeszli na dół i wspólnie zjedli pozostawioną przez panią domu kolację. Przechwalał się swoim sokolim wzrokiem, talentem w łowieniu ryb, opowiadał anegdotki o mieszkańcach wyspy, a dziewczyna wtórowała mu wdzięcznym, przyjemnym dla ucha śmiechem. Opowiedziała mu, że pochodzi ze szlacheckiej rodziny i wybrała się w podróż, a jej marzeniem jest dostać się do dalekiego wuja, mieszkającego po przeciwnej stronie kontynentu, na wyspie przy największym wulkanie świata - Helionie. Rozmówca podziwiał jej wielką odwagę; zaczął snuć marzenia o własnych planach, a potem jakoś tak zszedł na temat Filarów. To jakby nieco otrzeźwiło towarzyszkę. Podniosła się i pozbierała talerze, po czym zaczęła grzebać w porzuconej wcześniej torbie z ziołami od Skylar.

– Powinniśmy zerknąć jeszcze do Vin. – Rzuciła w końcu. – Jakoś pół godziny przed twoim przyjściem przyszła tu Ihma i dowiedziałyśmy się od niej o Filarach. Musimy porozmawiać.

Wyglądała, jakby właśnie obudziła się ze snu. W jej głosie słychać było poddenerowowanie i Feliks zaczął się martwić, że powiedział coś nie tak. Dlatego posłusznie, bez słowa podążył do drugiej części przybudówki, skąd od progu uderzył go smród nieprzyjemnych maści. Z niechęcią ruszył dalej i podobnie jak towarzyszka zatrzymał się nad łożem leżącej. Vin wyglądała zupełnie inaczej, niż kiedy ją widział ostatnim razem - cała jej twarz była praktycznie sina, powieki podpuchnięte, a kiedy podszedł bliżej, by pomóc Sally odwiązać ugryzioną rękę, zobaczył, że jej skórę przecinała siatka czarnych żył.

Nagle blondynka wydała z siebie ryk zwierzęcia i zamachnęła się złamaną ręką jakby była narzędziem. Przestraszony puścił dzikuskę, ta natomiast wykorzystała sytuację, by mocno ugryźć czarnowłosą w rękę. Dziewczyna pisnęła z bólem, a nastolatek odsunął się bardziej, nie wiedząc, co powinien zrobić.

– Feliks! Błagam, pomóż! – W oczach Sally zaszkliły się łzy wywołane tym niespodziewanym atakiem. Chłopak jednak dalej stał, a ona jakoś odchyliła w końcu Vin, uderzając ją prosto w środek klatki piersiowej.

– Przepraszam, Vin! Musiałam to zrobić!

Ta jakby się ocknęła z agresywnego letargu, bo warknęła coś nieprzyjemnego i spróbowała się odsunąć, ale nic z tego nie wyszło. Ograniczyła się więc do pogardliwego spojrzenia na dwie postacie.

– Hesss, przestań mnie przepraszać. Mała pizdo. Sory. Ale nie rób tak bez ostrzeżenia, no japierdzieeele – Feliks nie wiedział, czy tak mocno przewróciła oczami, czy też traciła przytomność, bo przez moment widział tylko białka jej oczu. Po jakimś czasie potrząsnęła głową, rozglądając się po pomieszczeniu, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.

– Cholera, nie dam rady sama uciec. – syknęła ze złością.

– A niby dlaczego miałabyś? – zapytał z zaskoczeniem. – Jesteś aż taką dzikuską, że kilka dni w cywilizowanym miejscu jest ponad twoją godność? – Nie próbował ukryć kpiny. Vin była denerwująca i każda okazja by jej dopiec była dobrą okazją.

Spojrzenie blondynki skutecznie go jednak zamknęło. Wyglądała, jakby była od niego o wiele starsza i wiedziała o rzeczach, o których on nie miał zielonego pojęcia. Nie znosił takich spojrzeń, jednak przeczuwał, że za jej zachowaniem mogło kryć się coś więcej, dlatego pozwolił jej mówić:

– Po pierwsze, nie nazwałabym rozwalającej się chaty bez komina cywilizowanym miejscem.

– Powinnaś się skupić bardziej na swoich rozwalających się wnętrznościach bez komórek w mózgownicy.

– Po drugie – podniosła głos, nie pozwalając się sprowokować – po drugie jak tylko pojawią się Filary, jak nic znajdą mnie i rozwalą mi łeb o te czerwone skały. I wiesz co, panie pizdo? Mogę stracić życie. Mogę umrzeć, bo podpadłam niewłaściwym ludziom. Zrobiłam coś, czego żałuję, ale ty ze swoim ptasim móżdżkiem, przyzwyczajonym do usranego poczucia bezpieczeństwa, nigdy nie będziesz w stanie mnie zrozumieć.

Feliks odsunął się, zaskoczony takim obrotem spraw. Jak mógł być tak naiwny? Vin wyglądała jak ktoś, kto nie miałby żadnych skrupułów, by okraść biedną staruszkę lub wypatroszyć niemowlaka. Wystarczyło spojrzeć na jej wyraz twarzy, na tę głupią szparę po wybitym zębie, by zrozumieć, że stoi przed kimś, kto nie zawaha się wykorzystać go do własnych celów. Była jak nic jakąś kryminalistką. Z obrzydzeniem przysunął się bliżej Sally. Nie wierzył, jak Skylar mogła zmusić ją do opieki nad kimś takim. Nie, nie wierzył, dlaczego w ogóle pomogła komuś tak...

– Nie wciągaj nas do tego. Nie wiem, co zrobiłaś, ale łamiąc prawo musisz ponieść konsekwencje. Dzikusko.

Mówiąc to, przysunął się jeszcze bliżej czarnowłosej, jakby chciał ją chronić przed ewentualnym atakiem wściekłości blondyny. Ale Sally odtrąciła jego ramię i podeszła bliżej Vin.

– Nie słuchaj, jest w porządku. – powiedziała cicho. – Może jeszcze zmieni zdanie. To dobry człowiek, ma prawo do takiej reakcji - nie wymagajmy zbyt wiele. Musi ochłonąć. Pomogę ci. Moje słowo, zrobię wszystko, żeby cię uratować.

– Do diabła, nie próbuj mnie pocieszać. Nie ty, Rotanev. – wycedziła otruta, jednak jej głos się łamał. Nagle Feliks zdał sobie sprawę, jak bardzo gorzki był jej ton. Ukryty w nim ból był niemal namacalny - świadomość ta niespodziewanie wgryzła mu się w serce. Jednak Sally nie dała mu czasu na zastanowienie, kontratakując:

– Przemyśl to, błagam. Wiesz co? Też cię okłamałam. Powiedziałam już o tym Vin, powiem i tobie. Tak naprawdę na imię mi Sally Rotanev i moja familia jest linią boczną Altairów. To znaczy, mamy dalekie wspólne korzenie, ale lubią mieszać naszą krew i... z resztą, nieważne. Słuchaj, uciekłam z domu i Filary na pewno mnie szukają! Błagam, dopomóż nam – wyszeptała. – Oni naprawdę zabiją Vin, jeśli ją znajdą. A ja nie chcę wracać do domu, gdzie byłam tylko marionetką wpływowych rodów! Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale jeśli, jeśli... – Z jej oczu wypłynęły łzy. – Z-zrobię wszystko!

Cofnął się o krok, jakby drobna dziewczyna wymierzyła mu solidny cios. Rotanev rzuciła się na kolana i zaczęła cicho łkać. Vin wpatrywała się w nich z agresywną pogardą.

– Przecież nie wygramy z Filarami. – Rozłożył bezradnie ręce. W tym geście przemawiało ciche szaleństwo. – Widzieliście Lingrada? Gościu przemieścił gigantyczny blok skalny samym patrzeniem! Do diabła, wystarczyło, żeby na mnie spojrzał, a wisiałem do góry nogami ze dwa metry nad wodą!

– I co kurwa, mam tak sobie umrzeć na stryczku! – ryknęła wściekle Vin. – Nie becz paniusiu, tobie nic nie grozi. Nie obchodzi mnie, czy wygramy z nimi, czy nie. W sensie obchodzi, ale nawet jeśli przegram, to nie zamierzam ginąć bez poczucia, że próbowałam. Że swoimi ostatnimi poczynaniami pokazałam dupkom środkowego palca. Chociaż ty, Rotanev, ty pewnie nawet nie wiesz, co ten gest oznacza.

– M-może i nie wiem – Podniosła głowę i nagle Feliks zdał sobie sprawę, jak mocny odcień błękitu miały oczy Sally; pomimo zaczerwienienia i opuchnięcia przez łzy, wciąż był doskonale widoczny. – Ale jeśli myślisz, że tylko ty masz coś do stracenia, to jesteś... jesteś... egoistką. – wydukała. Nie zabrzmiała przekonująco, ale chłopak docenił starania. – Różnimy się, widzę to. Ty desperacko pragniesz życia, a ja swoim gardzę. Gdybym nie miała szansy na ucieczkę, wolałabym umrzeć niż żyć jak marionetka. Ale ja też mam swoją dumę, wiesz! – Spojrzała prosto na chłopaka. Aż się wyprostował - tak mocno wwiercały się w niego te wielkie oczy, w słabym świetle pojedynczej lampy niemal ciemnogranatowe. Było w nich coś ulotnego - błysk i pustka. Jakby ścierały się w nich dwa żywioły. Mówiło się, że oczy są zwierciadłem duszy, jednak zapomniano dodać, że krzywym - to tak, jakby zapisać tekst w języku niezrozumiałym dla żadnej żywej istoty. Nie wiedział więc, jak jej wzrok przeczytać. A może to po prostu lampa rzucała taki dziwny cień...

– Zapomnijcie. Przepraszam, bardzo bardzo przepraszam za tamto – chrząknęła nagle. – Umiem korzystać z charmy. To znaczy, tylko odrobinę, na tyle, na ile pozwala Konwencja O Równowadze Magicznej. – wyjaśniła ze wstydem. Zirytowana tym potulnym zachowaniem Vin wzniosła oczy ku niebu. – Kiedy byłam w domu, kupiłam kiedyś kilka amuletów. Są bardzo słabe i na pewno nie pomogą przy wyszkolonym Strażniku, ale do takiej sprawy powinni wysłać Techników. Może się uda. – znów spojrzała na Feliksa. – Przepraszam, naprawdę tak bardzo przepraszam za to, że cię w to wszystko wciągnęłam. Jeśli chcesz odejść, zrozumiem to, naprawdę, nie musisz...

– Altairo, ona mnie wykończy – warknęła blondyna.

– ...nie musisz się dla nas poświęcać. Chciałbyś jednak powiedzieć nam, gdzie mogłybyśmy się skryć? Jeśli to dla ciebie nie problem oczywiście i...

– Wykończy szybciej niż ta bestia, słowo daję.

– ...ale byłybyśmy naprawdę bardzo, bardzo wdzięczne...

– Dobra, daj spokój! – powiedział w końcu Feliks, rozproszony speszonymi reakcjami czarnowłosej. – Pomogę wam. Już nawet wiem, co zrobić. Wiecie, że ta latarnia na dole kiedyś się zawaliła? Ocalały tylko fundamenty, które przez trzęsienie ziemi dawno temu są teraz głęboko pod ziemią. I wiecie co? Można tam wejść - mam klucz. I wie o tym miejscu tylko Skylar, no i ja. To jest taka jakby piwnica, na bank nikt jej nie znajdzie. Co wy na to?

Zapadła cisza. Sally siąpała trochę nosem, wyraźnie nie pewna, jak powinna się zachować. Obawiała się, że z jej powodu tego miłego chłopaka mogą spotkać nieprzyjemne konsekwencje. Czy powinna się zgodzić na jego propozycję? Przecież nie da rady ukryć się sama, tym bardziej, jeśli chciała pomóc Vin – a przecież nie dałaby rady sama unieść sparaliżowanej dziewczyny. Gdzie mieściła się granica poiędzy desperackim szukaniem pomocy a egoizmem?

Vin miała to gdzieś.

– To świetnie, więc skoro żałosne skomlenie mamy za sobą, zróbmy to. Nie mam całego dnia, żeby się tam doczołgać.

– No właśnie, przecież ona jest sparaliżowana, musimy jakoś ją przenieść. – zauważyła czarnowłosa. – Pani Skylar powiedziała, że do dwóch dni powinno zejść, ale nie mamy tyle czasu. Kurcze, o nie, co mamy zrobić...

Feliks zmierzył blondynę wzrokiem. Była średniego wzrostu i miała raczej szczupłą budową, ale przez truciznę i leki jej ciało nieco spuchnęło, przez co nie wyglądała na tak wychudzoną jak na początku. Mogła być ciężka. Ale coś przecież trzeba było zrobić...

– Damy radę. Wezmę ją na barana. – stwierdził w końcu. – Tylko mnie nie gryź, dzikusko.

– Nie chcę twojej łaski. – syknęła blondyna. – Spróbuję sama...

– Nawet teraz musisz nam przeszkadzać?! – zapytał z niedowierzaniem. Co było nie tak z tą dziewczyną?

– NIE CHCĘ CI BYĆ NICZEGO DŁUŻNA, OKEJ?

Gdyby było to fizycznie możliwe (a na pewno istniała jakaś bestia dla której było), szczęka spadłaby mu na ziemię z takim hukiem, że mieszkańcy mogliby pomyśleć, że powstała następna dziura w charmowej barierze. Więc mieszkała w ich domu, leczyła się ich ziołami, korzystała z ich opieki, miała być przez nich chroniona i teraz nagle miała problem, bo ktoś ją miał wziąć na barana?

– Jak przez ciebie Filary nas znajdą, to powiem ci że dopiero będziesz dłużna. Wtedy nie spłacisz się nawet po śmierci.

W sumie to ucięło dyskusję. I w tym momencie historii bardzo chciałby powiedzieć, że „następnie wziął Vin na plecy, poszedł przez las prowadząc za sobą Sally, po czym skryci ciemnością nocy jak ciepłym kocem zakradli się lasem i łąkami do wieży, gdzie po cichu wprowadził dziewczyny do zalanej mrokiem, kurzem oraz chłodnym zapachem starości ukrytej piwnicy." Tyle. Nawet nie musiałoby być, że żyli po tym „długo i szczęśliwie" – na to byli za starzy i za mało naiwni. Serio, tyle by wystarczyło. Wtedy byłoby super i, do diabła, przecież to nie mogło być aż tak trudne.

Ale nie. Bo byli jakąś, cholera jasna, ekipą specjalnej troski i nawet przejście z punktu A do punktu B w ich wykonaniu musiało być materiałem na komedię.

No bo na początku faktycznie chciał wziąć głupią Vin na barana, ale Sally doszła do wniosku, że przecież na pewno blondyna jest dla niego za ciężka, że ona też chce pomóc i w ogóle zachowywała się, jakby to wszystko było jej winą i jej obowiązkiem. (A nie było.) Co minutę pytała, czy może nie powinna zmienić Feliksa albo jakoś coś podać, więc nic dziwngeo, że w końcu Vin nie wytrzymała i postanowiła pokazać im wszystkim, że świetnie poradzi sobie sama. Przeszła może dwa kroki, po czym wyrżnęła takiego orła, że młody Jinjer bał się, że wyłamała sobie kolejnego zęba. Potem, żeby czymś zatkać chęć pomocy Sally, nieśli ją w dwójkę – Feliks za ramiona, a Sally szła tyłem, trzymając ranną za nogi. Ale, że dziewczyna nie znała terenu i co chwilę potykała się o korzenie, pomimo jej gorących zapewnień, że to nic nie szkodzi, po pewnym czasie postanowili się zamienić. I tu znowu ich ładunek postanowił się zbuntować – nastolatek doszedł potem do wniosku, że dzięki tej uroczej wymianie zdań usłyszał więcej przekleństw niż przez całe życie, co w niedoceniony sposób poszerzyło jego zasób słownictwa. Potem jakoś poszło, tyle, że zamiast skradać się po łące, narobili takiego hałasu, że wypłoszyli z traw stadko małych kuropatew. Jedna tak się przestraszyła, że w locie uderzyła o wystający głaz, a chłopak stwierdził, że w sumie jest dobrym materiałem na jutrzejszy obiad. Więc znowu się zatrzymali, Vin znowu zaczęła się wykłócać, a Sally szukać sposobu, by być bardziej pomocna.

Także ten.

Feliks ostatecznie się poddał i ostatnie sto metrów to Sally niosła na baranach prawdopodobnie cięższą od niej blonynkę. Dyszała i zataczała się jak bosman po wieczerzy w karczmie, ale każda próba zmiany wyglądała tak:

– Dajesz radę? Może się zamienimy? – pytał Feliks.

– Nie ma potrzeby, nie przejmuj się mną. Na spokojnie dam radę. – odpowiadała ledwo żywa Sally.

– Czy wy możecie w końcu się zamknąć?! – krzyczała Vin.

Potem weszli do latarni i okazało się, że Feliks zapomniał kluczy do podziemnej skrytki. Chyba nigdy nie czuł takiej motywacji, żeby szybko biegać.

W końcu podnieśli pokrytą toną kurzu drewnianą pokrywę i zeszli w dół po metalowej, zimnej, śliskiej drabince. Choć noc była zaskakująco ciepła, chłód kamiennych fundamentów wyraźnie dawał się we znaki, podobnie jak charakterystyczny, zatęchły zaduch pomieszany z zapachem kiszonej kapusty i serów.

– Tu capi bardziej niż w jaskini oligona kolekcjonującego skarpetki mojego starego. – powiedziała Vin. W jej głosie słychać było jakiś podziw. Feliks nie wiedział, czy to kwestia zmęczenia, choroby, czy też jej dziwacznego podejścia do rzeczywistości.

Zamknął klapę i zapalił świece, pokazując towarzyszkom wnętrze. Biały kamień ścian był śliski, wilgotny i aż nieprzyjemnie było go dotykać, by nie potknąć się, gdy ruszyli klaustrofobicznymi korytarzykami. W zasadzie nie było tu zbyt wiele miejsca, jednak kamień dzielił pomieszczenia na kolejne komory, które wyglądały jak mroczne pieczary jakiejś nieznanej ludzkości bestii. Drewniany strop był zawieszony dosyć nisko i chłopak musiał nieco pochylić głowę, by się nie uderzyć. Dziewczyny nie miały takiego problemu, ale za to walczyły z zimnem, dlatego pokazał im tylko kilka małych pomieszczeń zaadaptowanych jako chłodnie i wprowadził do miejsca, w którym miały się schronić. Na początku wyglądało podobnie upiornie jak pozostałe, jednak Feliks zaczął rozstawiać przyniesnione w plecaku świece. Po pewnym czasie rozjaśniło się na tyle, by pomimo wilgoci i zapachu zrobiło się względnie przyjemnie. Położyli Vin i rzucili jej koc, po czym chłopak poprowadził czarnowłosą dalej, nakazując przed tym, by uważnie patrzyła pod nogi.

Ich komora byla ostatnią. Gdy ruszył dalej, korytarz po pewnym czasie rozstąpił się, a nastolatek zatrzymał się tak gwałtownie, ża zamyślona dziewczyna wpadła wprost na niego.

– Przepraszam! Nie uderzyłam cię mocno?

– Daj spokój. Przysuń się bliżej mnie. Chodź, musisz coś zobaczyć.

Posłusznie podeszła bliżej i stanęła obok chłopaka, a gdy poświecił na komorę przed nimi, zaskoczona cofnęła się krok do tyłu. Podczas gdy pozostałe były jedynie małymi jamami jak z jakiegoś labiryntu, tutaj pomieszczenie – jeśli tak w ogóle można było to nazwać – rozszerzało się mniej więcej na obwód niewielkiej części latarni. Nie byłoby to pewnie tak przerażające, gdyby nie ziejąca w środku dziura, której dna nie było widać. Odór w tym miejscu był wprost nieznośny – zniknął zapach kapusty czy serów, a na jego miejscu pojawiła się zatęchła woda oraz jakby coś... zgniłego. Feliks obrócił się w stronę nieco przestraszonej towarzyszki, a trzymana przezeń świeca oświetliła jego kości policzkowe i orli nos w upiorny sposób.

– Kiedy była jeszcze stara latarnia, podobno jakiś czas zrzucano tam zmarłych. Później zamykano to miejsce tak, żeby smród nie przedostawał się do miasteczka oraz żeby nic nie spowodowało epidemii. – mówił powoli, a Sally odczuwała coraz większy niepokój. Myślała o tym, co powiedziała jej Rudia – że Skylar jest czarownicą, która nie postarzała się przez szesnaście lat pobytu na wyspie, a Feliks może być efektem jakiegoś demonicznego eksperymentu. Panicznie rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu ratunku. Bo co, jeśli... – No, ale teraz nikt nawet o tym nie pamięta. – Chłopak starał się poprawić atmosferę, myśląc, że to mroczna historia tego miejsca wywołała na niej takie wrażenie. – Po trzęsieniu ziemi dno się wymyło i teraz jest tam woda. Przyprowadziłem cię tutaj, bo chciałbym, żebyś wiedziała, żeby tutaj nie przychodzić. No, i żebyś przypilnowała Vin, żeby tutaj się nie pojawiła. Trochę boję się, że któraś z was mogłaby tam wpaść, więc po prostu chciałem, żebyś wiedziała i uważała.

– Dziękuję... Dobrze wiedzieć.

– Luz. Chodźmy już. To nie tak, że stęskniłem się za Vin, ale jej zdolność przyciągania kłopotów przeraża mnie nawet gdy jest prawie sparaliżowana.

Sally uśmiechnęła się ciepło i szczerze; wydawało się, że jej pełnego dobroci blasku nie zdołała zagłuszyć nawet wszechobecna ciemność dusznych, mokrych ruin. Ten wspierający wyraz twarzy utrzymał jej się kiedy wrócili do przedsionka i podali lekarstwa blondynce. Później, gdy pięć razy upewnili się, że ograniczyli jej możliwości zrobienia czegoś głupiego do zera, wrócili do chatki na szczycie wzgórza po niezbędne rzeczy, które w razie nagłego wypadku pozwoliłyby im przetrwać kilka dni w zamknięciu – na wypadek, gdyby Filary okazały się być zbyt niebezpieczne. Chłopak współczuł dziewczynom; gdy patrzył na drobne ręce towarzyszki, które wydawały się załamywać pod ciężarem prowiantu oraz koców, zastanawiał się, jak bardzo musiała być zdesperowana, by posuwać się aż tak daleko. Czy życie bogatej szlachcianki było aż tak złe, że aby się przed nim uchronić warto było przez kilka dni chować się w zatęchłej, ciemnej piwnicy, w której nie było nawet ubikacji?

Tymczasem zamiast nad losem nastolatek, musiał zastanawiać się nad czymś więcej. Z lasem coś było nie tak. Zauważył to już wcześniej, gdy znosili Vin, ale przez jej krzyki nie miał czasu, aby głębiej się nad tym zastanowić. Teraz widział jednak, że wiał nienaturalny wiatr, a nad drzewami unosiła się czerwonawa łuna, która z odległości wieży przypominała trochę ogień; gdy teraz zmuszeni byli przejść przez sam jej środek, przypominała gęstą mgłę. Pomimo tego, że znał wszystkie ścieżki, miał wrażenie, jakby błądzili wśród plątaniny korzeni, czasem podskakując, gdy gdzieś daleko rozlegał się krzyk nieznanego zwierzęcia. Nie chciał straszyć Sally, która drżała jak osika jednocześnie zapewniając, że wszystko z nią w porządku, dlatego udawał, że upiorny klimat nie robi na nim wrażenia. Ha! W głębi serca miał ochotę rzucić wszystko i w popłochu pobiec do Skylar – ona zawsze wiedziała, jak wytłumaczyć dziwaczne zjawiska.

– Myślisz, że to przez uszkodzoną barierę? – zapytała cicho czarnowłosa. Feliks zmarszczył brwi.

– Nie zastanawiałem się nad tym. – przyznał szczerze. – Dlaczego tak myślisz?

– Kolor. – Spojrzała do góry - im wyżej koron drzew, tym wyraźniejszy był odcień czerwieni. – Gdy bariera eksplodowała, powstała wyrwa syciła oczy podobnym odcieniem, czyż nie?

Może miała rację, tylko co by im to dało? Nie znali się na energii dostępnej jedynie Filarom więc w zasadzie nie mogli powiedzieć, czy mgła jest magicznym odpadkiem, materiałem pomocnym w naprawie, czy też trucizną, która po zaśnięciu wyssie z nich życie. Niepewność sprawiła, że pomimo lęku o los ukrywanych zbiegów, zapragnął, by Filary pojawiły się jak najszybciej.

Odetchnął z ulgą, gdy już znaleźli się w latarni i wszystko było gotowe. Zamierzał zamknąć dziewczyny i zamaskować skrytkę tak, jak uczyła go tego Skylar, ale z jakiegoś powodu Sally nie zamierzała opuścić jego boku. Z początku tłumaczyła się chęcią pomocy w pełnieniu obowiązków latarnika, a później, gdy zapytał, czy wszystko w porządku, wprost powiedziała:

– Chyba to, co działo się dziś to było trochę za dużo. Czy będziesz miał coś przeciwko, jeśli przez chwilę zostanę z tobą? Nie chcę już schodzić; myślę, że w dzień będę miała wystarczająco czasu, by odespać noc. W końcuż i tak będę zamknięta...

Z jakiegoś powodu przez ten jej wiecznie nieśmiały ton głosu poczuł się, jakby usłyszał gorące wyznanie. Czując, że policzki pieką go żywym ogniem odpowiedział szybko:

– Ja-jasne.

Jakie jasne?! Miał coś jeszcze do zrobienia, o czym nie miał prawa zapomnieć. Choćby groziła mu śmierć, musiał wykonać polecone mu w tajemnicy zadanie. Wiedział o tym, ale patrząc na zagubioną Sally, nie potrafił odciąć się od chęci udzielenia jej męskiego wsparcia.

– Dziękuję. – uśmiechęła się z wdzięcznością, siadając na schodach obok niego. – Tyle się ostatnio wydarzyło... dla ciebie to też nietypowe, prawda?

– „Nietypowe" to mało powiedziane. Nie codzień na twoich oczach giną ludzie, których znasz od lat, nie jesteś atakowana przez stado bestii i śmierć nie grozi ci z każdej możliwej strony. „Raniące"? „Traumatyzujące"? To coś więcej, niż „nietypowe wydarzenia". Już wolałbym określenie „ten pochrzaniony dzień, w którym prawie umarliśmy".

Ze świstem wypuścił powietrze. Choć razem ze Skylar próbował nad tym pracować, wspomnienia wciąż były boleśnie świeże i wystarczył niewielki bodziec, by wracały mu wprost przed oczy.

– Przepraszam. Zabrzmiałem jak Vin. Myślisz, że spędzanie z nią czasu w tej piwnicy to dobry pomysł? Zaczynam się bać, że jej gdakanie okaże się zaraźliwe. – rzucił, mając nadzieję, że to rozluźni atmosferę.

– Nie, to ja przepraszam. Cały czas byłam pod pokładem i o wszystkich potwornych rzeczach wiem tylko z opowieści. Tak bardzo, bardzo przepraszam. Wiesz, że jesteś bohaterem? Byłeś niesamowicie odważny. Mało kto zdobyłby się na takie ryzyko.

– To miło, że tak mówisz, ale tak naprawdę Talmo praktycznie mnie zmusił. Bałem się jak cholera i gdy wypłynęłyśmy za runy, myślałem, że zrobię pod siebie. – przyznał z trudem.

– Myślisz, że strach jest czymś złym? Moim zdaniem pokazuje, iż wciąż jesteśmy ludzcy. Iż nie przekroczyliśmy granicy zdrowego rozsądku. Jako jedna z Rotanevów widziałam takich, którzy przestali odczuwać strach. I wiesz, czym się stali? Jego przyczyną.

Feliks milczał, wsłuchując się w jej racje. Kontynuowała:

– Uważam, iż twoje zachowanie zasługuje na pochwałę, ponieważ potrafiłeś działać pomimo ogarniających cię emocji. Wspólnie z pozostałymi uratowaliście nas wszystkich od okropnej śmierci. Dla mnie jesteś bohaterem, Feliksie.

– Przecież nie możesz tego wiedzieć. Nie było cię tam i nie widziałaś, co się działo. Dookoła masakra, Lingradowi prawie rozwala oczy z bólu, a ja mam problem z uwiązaniem głupiego sznurka. I jeszcze robię dramę, że muszę to robić.

– Może i nie mogę wiedzieć, ale wiesz, czego nikt nigdy mi nie zabroni? Wierzyć. A zdecydowałam, że wierzę w ciebie, Feliksie Jinjer.

To nie tak, że jej słowa magicznie wyleczyły jego krwawiące wspomnieniami serce. Nie zapomniał o wyrazie twarzy Talma Lingrada, umierającego na jego oczach, ani o seledynowej toni oceanu, na której w kilku miejscach widoczna była krew. Ale... pomogło. Zawsze miał wysokie ego, ale tragedia na oceanie pokazała mu, jakim słabym tchórzem był w rzeczywistości. Wszystko, co uważał o swoim otoczeniu upadło, zostawiając w jego sercu taką dziurę jak ta na końcu podziemnego korytarza. Ale Sally stopniowo zaczęła budować wszystko od nowa, zaczynając od wiary w siebie. Czuł, że dzięki niej może zrozumieć, czym jest świat otaczajacy Wyspę Ostatniej Nadziei.

No i miał cel. Utrzymać w niej tę wiarę. I być kimś więcej niż dzieciakiem o charakterze przemoczonego wafla; przynajmniej w jej oczach.

➳➳➳

Długo jeszcze rozmawiali, ciesząc się wzajemnym towarzystwem bez względu na ciemność i chłód, który kąsał ich ciała jak zaczepiający drapieżnik. Później Feliks przeklinał swoją głupotę, ale nie żałował. Nie zapomniał, że czekała go tej nocy niezwykle ważna misja, jednak młodość miała to do siebie, że w obliczu przyjemności najważniejsze rzeczy schodziły na drugi plan. Być może szkoda; gdyby wyszedł wcześniej, pewnie zwróciłby uwagę na ognisty kształt przenikający niebo wokół wyspy. Kto wie, może gdyby wytężył swój sokoli wzrok, dojrzałby porzuconą łódkę rodziny Jinjer, unoszącą się na seledynowych falach gdzieś przy charmowej barierze? Tamtej nocy wiatr wiał, a łuna unosiła się w powietrzu, zwiastując jakąś zmianę. Gdyby tylko Feliks dostrzegł ostrzeżenia przyrody, być może w przyszłości uchroniłby się od nieprzewidzianych zdarzeń.

Ale nie widział. Gdy opuścił latarnię, powoli zbliżał się poranek. Słońce jeszcze nie pojawiło się na horyzoncie, ale na wschodzie czarne niebo przybrało szarawy odcień. Starając się omijać pozostałe zabudowania, zakradł się do opuszczonego domu Lingrada. Dzięki wcześniejszej komfrontacji z Talmem, nie miał problemu, by odnaleźć właściwe pomieszczenie.

Podejrzenia Bosmana były słuszne. Przed śmiercią Filar zdążył przekazać mu wskazówki, dzięki którym Feliks miał znaleźć i zabrać rodzinny skarb Lingradów, zanim zrobią go Filary. Zmarły obawiał się, że zamiast zgodnie z ostatnią wolą przekazać go jego młodszej siostrze, organizacja postanowi zatrzymać artefakt dla siebie. Młody Jinjer miał wiele pytań, które nurtowały jego niespokojne serce, jednak posłusznie podszedł do biblioteczki i po dłuższej chwili nerwowych poszukiwań znalazł zieloną księgę, na której bogato zdobionej oprawie złotymi literami zostało wyszyte: HISTORIA FILARÓW. Ręce trzęsły mu się jak w febrze, gdy szybko wertował strony w poszukiwaniu wizerunku Pierwszego Herbu. Obecnym symbolem Filarów była postać rosłego mężczyzny z lewym skrzydłem aniołaka, prawym skrzydłem nifira oraz ogonem jakiejś innej bestii, który na swych barkach dźwigał ziemski glob. Był on do bólu poprawny politycznie – reprezentował odpowiedzialność za porządek na całym świecie, a także równowagę pomiędzy ludźmi a bestiami. Jinjer dotychczas sądził, że patronował Filarom od począrku, dlatego widok mężczyzny trzymającego w prawej ręce odciętą głowę człowieka, a w lewej jakiejś nieznanej bestii był dla niego sporym zaskoczeniem. Był mroczny oraz niepokojący – było w nim coś, co przyciągało uwagę i hipnotyzowało. Gdyby miał więcej czasu, z pewnością spędziłby chwilę, wpatrując się w dawny symbol.

Ale czasu nie było.

Zmusił się, by jednym ruchem wyrwać stronę z książki. Oczywiście wyszło krzywo, ale za bardzo się śpieszył, by się tym bardziej przejąć. Na palcach pobiegł do zawalonego śmieciami pokoju sypialnego i odnalazł niewielką szafkę, w której pełno było lin, linek i narzędzi. Z trudem przesunął mebel. Ciszę przeszyło donośne skrzypnięcie, a Feliks zamarł w bezruchu. Pomimo, że dom był opuszczony, przez poprzednie spotkanie z Tyrellem strasznie się bał, że lada moment w środku pojawi się kolejny gość. Bo co, jeśli Filary przybędą wcześniej? Jakie niby miałby mieć wytłumaczenie?

Ale jedynym dźwiękiem, jaki dochodził do jego uszu był szum wiatru, nieco upiorny w swojej odrębności.

Drżącymi rękami kontynuował zadanie i przez chwilę siłował się z drewnianą płytką pokrywającą podłogę pod przesuniętą szafką. Już myślał, że pora poszukać śrubokrętów, gdy drewno puściło, a jego oczom ukazała się... kolejna płytka.

Zaczerpnął głęboki wdech i przyłożył do drewnianej powierzchni wyrwaną wcześniej kartkę. Przywołując w pamięci słowa Lingrada, wyciągnął z kieszeni nóż i wbrew sobie naciął palec.

Rana była znacznie płytsza niż powinna, ale nie miał odwagi ciąć głębiej ani wybierać innego miejsca – bał się, że podcinając na przykład nadgarstek mógłby się wykrwawić. Musiał ścisnąć pulsujące miejsce, by wycisnąć na kartkę jak najwięcej kropel szkarłatnej cieczy. Miał wrażenie, że trwało to stanowczo zbyt długo, a oczekiwanie na kolejną kroplę wydawało się wiecznością, którą w każdej chwili mogło przerwać wtargnięcie niechcianej osoby trzeciej. W końcu jednak linie starego symbolu zaczęły świecić niewyraźnym, czerwonym blaskiem, po czym nagle zarówno kartka, jak i płytka zniknęły, odsłaniając niewielką skrytkę. Feliks nie miał jednak czasu na analizowanie niespotykanego zjawiska. Szybko wyjął ze schowka niewielką szklaną kulę i już kilka minut później biegł w kierunku latarni, jakby gonił go rozszalały demon.

No, ale cóż zrobić. Skoro i tak nielegalnie przetrzymywał dwójkę zbiegów, czym wobec tego mogła być kradzież jakiegoś artefaktu? Jak tak dalej pójdzie, naprawdę zamieni się w Vin i będą mogli konkurować o tytuł największego kryminalisty.

Ale żyje się raz. Czy coś.

**********************************

W tym rozdziale chciałam lepiej przedstawić charaktery dziewczyn - co o nich uważacie? 
I jakie macie teorie o tajemnicach Skylar i Lingrada? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro