• Rozdział drugi •

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaginiony chłopiec

◈◈◈

Panna Aine Kelly, bo tak przedstawiła się klientka Holmesa, była młodą, dość ładną kobietą. Miała ciemne, kręcone włosy opadające łagodnymi falami na jej ramiona, niesforne piegi na nosie wyglądające, jakby ktoś pokropił jej okrągłą, dziewczęcą twarz brązową farbą i przestraszone oczy koloru angielskiego piwa ale* w gorzkiej odmianie o bursztynowej barwie. Ubrana w prostą suknię i skórzane, wiązane na łydkach buty natychmiast skojarzyła mi się z pierwszym spotkaniem z Mary - również weszła do tego salonu odziana w strój emanujący prostotą, choć w jej przypadku jeszcze wytwornością. Aine niestety tego brakowało, ale odczytałem z jej twarzy wielką wrażliwość, a z drżących dłoni i warg - ogromne wewnętrzne poruszenie, również niezwykle podobne do stanu, w jakim pojawiła się tu przed paroma miesiącami moja żona.

  Skłamałbym, jeśli powiedziałbym, iż pojawienie się serdecznej przyjaciółki mojej żony na progu salonu, w którym tak wiele spraw miało swój początek, mnie nie zaskoczyło. Na moje pytające spojrzenie Aine jedynie pokręciła głową, siadając w fotelu z przejętą twarzą.

  Holmes zaproponował jej herbatę, na co ona przystała z nieśmiałym kiwnięciem głową. Na jej burym płaszczu i lekko rozwichrzonych włosach nie było ani śladu po kropelkach wody, co świadczyło, że deszczowa pogoda wreszcie postanowiła powioli się poprawić.

  – Dziękuję... – odparła cicho, gdy detektyw podsunął jej filiżankę z gorącym, parującym płynem. Chwilę stukała nerwowo palcami w stół, wybijając jakiś tajemniczy rytm, spoglądając to na otwarty list, który wcześniej pokazał mi Holmes, to na samego detektywa. Dopiero po kilku minutach się odezwała, trochę śmielej na mój widok. – Jeśli udało się panu odszyfrować mój list wie już zapewne pan o moim problemie...

  – Nie było to zbyt skomplikowane – odpowiedział Holmes. – O ile dobrze pamiętam, pisała pani o zaginięciu siedmioletniego chłopca.

  – Ośmioletniego, Petera – sprostowała Aine. Jej ręka drżała, gdy z brzękiem odkładała filiżankę z herbatą na spodeczek, a oczy wilgotniały z każdą chwilą coraz bardziej, choć młoda kobieta wciąż dzielnie powstrzymywała się od płaczu. – Nie wiem, od czego mam zacząć...

  – Najlepiej od początku. – Holmes zanurzył się w swoim fotelu i przymknął oczy stykając ze sobą opuszki palców, w skupieniu czekając na opowieść swojej klientki.

  Aine dość długo zbierała się w sobie, porządkując w głowie informacje i starając się je tak ubrać w słowa, by przedstawić problem jak najdokładniej. Swoją historię poprzedziła kilkoma głębokimi oddechami i łykiem herbaty:

  – Przychodzę do pana z dość zawiłą według mnie sprawą. Poradziła mi to moja droga przyjaciółka, której kilka miesięcy temu również pan pomógł, w bynajmniej nie łatwiejszej zagadce – zaczęła. – Zaginionym chłopcem, o którym już panu wspomniałam w liście, jest Pete Carlisle, mój podopieczny. Zajmuję się nim od trzech lat, odkąd zaczęłam pracować jako guwernantka w domu państwa Carlisle. Są dość... specyficznymi ludźmi. Nie od razu nabrali do mnie zaufania. Pochodzę z biednej rodziny, a dla moich pracodawców jest to równoznaczne z ucieleśnieniem wszelkich oszustów, szarlatanów i złodziei. Nie chcę jednak mówić o nich źle, gdyż w końcu dzięki nim mogłam zacząć nowe życie w Londynie, z pensją dziesięciu szylingów dziennie. Pierwsze miesiące mojej pracy były trudne i wymagały ode mnie ogromnego wysiłku, by moi pracodawcy, zwłaszcza pan Carlisle, zaufali mi na tyle, żeby mogli zostawić mnie samą z Peterem na czas ich nieobecności w domu. Pete... Pete jest inny niż pozostałe dzieci, podobnie jak jego starsza, szesnastoletnia siostra Adele. Są... lekko opóźnieni umysłowo i rozwijają się dużo wolniej. Może dlatego tak bardzo państwo Carlisle byli wobec mnie tacy nieufni. Mimo swojej przypadłości Pete okazał się wyjątkowym chłopcem. Mieszkając jeszcze w rodzinnym domu nabyłam doświadczenia opiekując się młodszym rodzeństwem i dziećmi sąsiadów i żadne z nich nie było tak ciche i spokojne jak Peter. Można rzec, że dostawałam pieniądze po prostu za siedzenie i zabawianie małego chłopca kilka godzin dziennie. Doprawdy, mogłam jedynie pomarzyć o wyższej pensji, choć ówczesne wynagrodzenie wystarczało mi na moje wydatki. Opieka nad Peterem była dość łatwa, bo ze względu na jego wolniejszy rozwój nie uczestniczył w żadnych zabawach z rówieśnikami. Miałam jedynie przygotowywać mu obiad i podwieczorek, a między nimi udzielać lekcji czytania, pisania i prostej arytmetyki, czasem zabawiać i chodzić na spacery po wybrzeżu Tamizy, gdzie bardzo lubił karmić kaczki. – Gdy Aine wzięła głęboki, lekko drżący i wahający się oddech, ja domyśliłem się, że przechodzi do tej gorszej, właściwej części swojej historii. – Doprawdy nie wiem, jak to się stało, że zaginął... Wczoraj o godzinie szesnastej, ze względu na ładną pogodę, zaproponowałam Peterowi zabawę w ogrodzie... Straciłam go z oczu jedynie na chwilę... tylko na chwilę, gdy poszłam do kuchni po herbatę dla chłopca, a gdy... a gdy wróciłam do ogrodu, jego... jego już nie było... – Nie powstrzymała się od łez, chowając twarz w chusteczkę. – Pan... pan Carlisle od razu mnie oddalił, nie wypłacając dziennej stawki...  Ale to zaginięcie Petera najbardziej mną wstrząsnęło, bo... bo gdybym nie poszła wtedy do kuchni, być może... być może on nie zniknąłby bez żadnego śladu...

  Choć historia Aine nie była jakoś strasznie długa, Holmes skończył palić fajkę mniej więcej w połowie jej relacji. Być może dlatego, że dość długo zwlekała z ostatnią częścią rozmowy, a może dlatego, iż co jakiś czas kobieta przerywała swoją historię by się uspokoić. Gdy skończyła, chwilę siedziała na krześle łkając, podkulając pod nie nogi i wypłakując się w chustkę. Dopiero po pewnym czasie opanowała się na tyle, by móc spokojnie odpowiadać na pytania, choć jej głos wciąż jeszcze się załamywał.

  – Nie może być pani tego pewna – odparł Holmes, odkładając fajkę na stolik obok. – Proszę opisać chłopca.

  – Jest dość niski i szczupły – zaczęła, pociągając nosem i spoglądając na mnie co jakiś czas. – Może mieć mniej więcej tyle wzrostu. – podniosła rękę na wysokość przybliżoną do trzech stóp i jedenastu cali*. – Ma jasne, kręcone włosy, niebieskie oczy i krągłą buzię. Na lewym policzku ma małą bliznę po psich pazurach. Bardzo lubi przesiadywać w Battersea Park na ławce nad Tamizą.

  – Jaki wpływ na jego zachowanie ma jego przypadłość? Czy odróżnia się bardzo od rówieśników?

  – Jest z pewnością dużo bardziej cichy i spokojny... Jednak poza wolniejszym rozwojem i trudnościami w opanowaniu podstawowych umiejętności czytania i pisania nie różni się jakoś zbytnio. Czasem zdarza mu się dziwnie zachowywać, ale poza tym nie wykazuje żadnych niepokojących oznak.

  – Co bywa dziwnego w jego zachowaniu?

  – Niekiedy wpada w złość, jeśli coś mu się nie spodoba, i ucieka do swojego ulubionego parku. W cieplejsze dni organizowałam mu zabawę w chowanego w ogrodzie i swoje ucieczki również tak traktuje.

  – Zawsze ukrywa się w tym samym miejscu?

  – Tak. To zawsze mnie dziwiło. Z reguły dzieci wymyślają coraz to lepsze i czasem niebezpieczniejsze kryjówki, on jednak wciąż chował się w jednej - siadał pod swoją ulubioną ławką za drzewem i zawsze obserwował domy Chelsea na drugim brzegu.

  – Czy często mu się to zdarzało?

  – Dość rzadko. Z reguły pod wpływem emocji uciekał, by się uspokoić. To niezwykle wrażliwe dziecko, a... a teraz jest gdzieś tam, w głębi Londynu... Wystraszony i osamotniony... nie wie,  co się dzieje... Och, biedny Pete! - Aine znowu się rozpłakała, tym razem nic nie wskazywało jednak na to, by szybko miała się uspokoić. Dodałem do jej herbaty kapkę brandy i poklepałem ją po kolanie w geście pocieszenia. Odpowiedziała wplecionym w łkania, przepełnionym rozpaczą podziękowaniem, wciąż jednak nie przestając wypłakiwać sobie oczu.

  – Nie może być pani pewna, gdzie obecnie znajduje się chłopiec – powiedział Holmes, niewzruszony reakcją swojej klientki – toteż nie powinniśmy wysnuwać żadnych pochopnych wniosków. Proszę mi powiedzieć, czy w domu państwa Carlisle działo się coś, co mogłoby denerwować chłopca?

  – Petera – przypomniałem mu, on jednak mnie zignorował.

  Aine, ochłonąwszy w końcu choć trochę, odparła po chwili namysłu:

  – Nie chcę mówić nic złego o moich chlebodawcach, bo nie są to źli ludzie... – zaczęła cicho. – Rozumiem jednak, że śledztwo pewnie tego wymaga... Pan Carlisle od zawsze miał spory problem z alkoholem... Nie przypominam sobie, bym widziała go kiedykolwiek trzeźwego... Choć według zapewnień służby to dobry człowiek, whisky, brandy i koniak, spożywane przez niego w hurtowych ilościach, czynią z niego prawdziwego potwora... – nieudolnie próbowała zasłonić przedramię rękawem, który podwinął jej się przez przypadek. Mimo to dało się dostrzec na bladej skórze paskudny siniak, rosnący okropnym, fioletowo-żółtym kwiatem na jej ręce. Zanim zdążyła schować rękę, chwyciłem ją delikatnie za nadgarstek, a Holmes pochylił się do przodu z wyrazem skupienia na twarzy.

  – On ci to zrobił? – spytałem zaniepokojony, wpatrując się w bolesne limo będące niewątpliwie śladem agresywności Carlisle'a.

  – Nie... – Aine wyszarpnęła rękę z mojego uścisku i schowała ją za siebie ze wstydem. Dłonią otarła łzy z policzków i spuściła wilgotne oczy na podłogę. – Tak... ale nie ma to większego znaczenia! Pan Carlisle, owszem, pod wpływem alkoholu tracił nad sobą panowanie, ale nigdy nie czynił krzywdy Peterowi i Adele... – w jej głosie wybrzmiała nuta zawahania i widziałem, że mój towarzysz to zauważył. – Chłopca z równowagi wyprowadzały głośne kłótnie między rodzicami i przez to uciekał z domu, nie mogąc już wytrzymać...

  – Co z Adele? – zapytał Holmes.

  – Och, to taka dobra dziewczyna... Choć również dość wolno się rozwija i jest o wiele bardziej dziecinna niż reszta młodych panien w jej wieku, to poczciwości ma więcej od własnej matki. Z reguły podczas kłótni zamykała się w sypialni i płakała, cała w nerwach. Raz tylko nie zdążyła się schować i ojciec ją uderzył... Ale to było tylko raz i podobno doczekała się z jego strony należytych przeprosin...

  – Stanęła wtedy pani w jej obronie – zauważył detektyw. – Stąd ten siniak.

  Aine nieznacznie skinęła głową, rozciągając nerwowo rękawy swojej sukni i chowając w nich dłonie.

  – Wbrew pozorom w domu nie dzieje się źle. Z reguły pan Carlisle, po pracy i wizycie w barze, gdzie gra w karty, wraca do domu i zasypia, by następnego dnia znowu zniknąć na cały dzień. Pani Carlisle zaś spędza długie godziny u swoich przyjaciółek, na co może sobie pozwolić ze względu na dość spory majątek, więc dnie dzieci spędzają ze mną.

  – Czy tamtego dnia chłopiec miał jakiś powód, dla którego mógłby się zdenerwować lub uciec?

  – Nie. – Aine żywo zaprzeczyła, kręcąc energicznie głową. – Nie. Pete był tamtego dnia w doskonałym humorze i cieszył się nadchodzącymi urodzinami. – Kilka łez spłynęło po jej bladych policzkach na wspomnienie swojego podopiecznego. – Z początku nawet myślałam o tym, że oddalił się i poszedł do parku, ale zostawił swoje żołnierzyki, bez których się nigdzie nie ruszał.

  – Na ile mniej więcej czasu straciła go pani z oczu?

  – Nie wiem. Może na pięć minut? Kuchnia położona jest dość blisko ogrodu, a że wcześniej poprosiłam kucharkę o zagotowanie wody i zaparzenie herbaty, pozostało mi tylko przynieść Peterowi filiżankę do ogrodu.

  – Hmm, dobrze... - mruknął Holmes. – Czy widziała pani jakieś ślady w miejscu, gdzie zostawiła pani chłopca? Coś charakterystycznego rzuciło się pani w oczy?

  Aine zastanowiła się chwilę.

  – Zauważyłam ślady męskich butów oraz skórzaną sznurówkę. Nic więcej – odparła.

  Holmes drgnął, zainteresowany jej słowami.

  – Jak duże były te ślady?

  – Och, bardzo duże. Musiały je odbić podeszwy największych butów, jakie są dostępne na rynku.

  Detektyw mruknął coś pod nosem, wyraźnie usatysfakcjonowany.

  – Mniemam, że nie ma pewnie przy sobie pani tej sznurówki? – spytał, a kobieta pokręciła głową. 

   – Pomyślałam, że może się przydać – odpowiedziała i podała detektywowi zawiniątko z chusteczki, a on klasnął w dłonie zadowolony.

  – Niezmiernie pani dziękuję – powiedział ucieszony. – Czy dostrzegła pani może coś jeszcze charakterystycznego w śladzie podeszwy?

  – Nic szczególnego. – Aine wzruszyła ramionami – Według mnie były to zwykłe oxfordy, takie jakie nosi pan, John czy masa innych mężczyzn w tym kraju. Czy to już wszystko, co chce pan wiedzieć? – Po czym z nadzieją w głosie i bursztynowych oczach dodała. – Czy te pytania znaczą, że mi pan pomoże?

  – Państwo Carlisle zawiadomili w związku z zaginięciem chłopca policję? – Holmes zdawał się nie dosłyszeć drugiego pytania.

  – Nie. – Aine spuściła wzrok. – Pan Carlisle bardzo chciał uniknąć rozgłosu w tej sprawie... Jestem tu bez jego wiedzy, ale nie mogę siedzieć bezczynnie ze świadomością, że mały Pete jest gdzieś sam, a nikt nic w związku z tym nie robi! – Z trudem powstrzymała łzy i odegnała je rozpaczliwym mruganiem. Kilka słonych kropel osiadło na długich rzęsach, po czym ociężale spadło na mokre i zaczerwienione od wycierania ich chusteczką policzki. – Bardzo pana proszę, panie Holmes... Mary opowiadała mi o tym, jak pomógł jej pan przy jej problemie... To ona poradziła mi się do pana udać, gdy policja rozłożyła bezradnie ręce na moje zgłoszenie – podobnych zaginięć w ostatnich tygodniach było coraz więcej. 

  – To typowe dla organów władzy – skwitował Holmes. – Szczęśliwie może akurat pani sprawa nie została zamieciona pod dywan, choć zapewne właśnie tak się stało. Przyjęto pani zeznania?

  – O tak, widziałam jednak, jak wsuwane są do jakiejś teczki. Posterunkowy obiecał mi nawiązanie kontaktu, gdy będą wiedzieli coś więcej, ale do tej pory nie dostałam żadnej wiadomości. Dlatego zwróciłam się z prośbą do pana. – Spojrzała pełna nadziei na detektywa.

  – Chciałbym porozmawiać z państwem Carlisle – odezwał się Holmes, co niejednoznacznie znaczyło, że przyjmuje tę sprawę – Mógłbym dostać ich adres?

  Aine, choć niezbyt chętnie, podyktowała ulicę i numer domu w Battersea, gdzie mieszkali państwo Carlisle. Holmes zapisał szybko te informacje ołówkiem na odwrocie leżącego listu i wstał, by pożegnać się ze swoją klientką.

  – To już wszystko, dziękuję pani – powiedział, pomagając jej włożyć płaszcz. – Watson odprowadzi panią do domu. – Kiwnąłem głową, również wkładając palto. – Mam do pani jeszcze jedno pytanie – czy w pobliżu domu państwa Carlisle znajduje się jakiś zakład szewski?

  Kobieta zamyśliła się na chwilę.

  – Tak – odparła. – Tak, jest sklep prowadzony przez Tobiasa Thorne'a, przy rondzie jakieś dwadzieścia minut od domu państwa Carlisle. Nie pamiętam niestety nazwy.

  – To nic – mruknął Holmes. – Masz tu, Watsonie, drobne na dorożkę. – Wyjął z kieszeni kilka szylingów i podsunął mi je. Z rozbawieniem (miałem przecież własne pieniądze!) zgarnąłem srebrne monety do kieszeni i pożegnawszy się z przyjacielem, ja i Aine opuściliśmy salon i mieszkanie na Baker Street.

  Gdy wyszliśmy na chłodną, mokrą ulicę, przyjaciółka mojej żony zadrżała lekko, czując siąpiącą, wdzierającą się za kołnierz mżawkę. Udało nam się znaleźć wolną dorożkę i po chwili mknęliśmy już we względnym cieple pojazdu w stronę Clapham.

  – Naprawdę uda mu się odnaleźć Petera? – spytała Aine, przerywając wypełnione terkotem kół na bruku milczenie. Spoglądała na mnie z wyczekiwaniem i nutą niepewności, a jej oczy błyszczały intrygująco w świetle gazowych latarni rozstawionych po obu stronach ulicy.

  – Skoro już podjął się tej sprawy, to zrobi wszystko, by ją rozwiązać – odpowiedziałem, uspokajająco poklepując ją po dłoni. – Być może pomoże mu to trochę pozbierać się po ostatnich wydarzeniach. – Niewątpliwie musiała o tym czytać w londyńskich gazetach, które podobno cały październik pękały w szwach od świeżych relacji ze sprawy, a osobne magazyny toczyły ze sobą zażarty wyścig o najbardziej szczegółowy, najlepiej napisany artykuł o Zagadce z Whitehall.

  – Pewnie masz rację. – Aine odwróciła wzrok i w milczeniu przez resztę drogi patrzyła za zroszone kroplami deszczu okno na puste, ciche, ciemne ulice Londynu, dostrzegając gdzieś promyk nadziei na odnalezienie swojego podopiecznego, modląc się do Najwyższego o to, by mały był, gdziekolwiek się znajdował, cały i zdrowy i żeby detektyw właśnie takiego go znalazł i nie zawiódł.

  W głębi serca ja sam również na to liczyłem

◈◈◈

*angielskie piwo, wymawia się [eil] (mam nadzieję, że nikt nie przeczytał ale)

*to mniej więcej 119, 120 cm

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro