8.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwsze promienie słońca, które wreszcie wyszło zza chmur, ogrzewały odkryty kark Kim SeokJina. Mężczyzna tylko pociągnął nosem i poprawił swój szalik, starając się na powrót zakryć odsłoniętą część ciała. 

Miał świadomość, że ciągle był obserwowany.

Uważne spojrzenie NamJoona lustrowało każdy jego krok, co sprawiało, że czuł się niezręcznie.

Ostatnie dwa tygodnie w ich związku były właściwie jedną wielką kłótnią. 

Jin wstawał rano sam, w zimnym łóżku i splątanej pościeli. Deszcz delikatnie bębnił w parapet, od czasu do czasu kropla uderzała o szybę, a podmuch wiatru rozrzucał liście po balkonie. Lekarz wstawał, w milczeniu udawał się do kuchni, gdzie przygotowywał sobie śniadanie i odruchowo robił dwa kubki kawy, zamiast jednego. Następnie brał szybki prysznic i wychodził do pracy. 

Wracał po południu to pustego, dusznego mieszkania, wypełnionego zapachem porannej kawy i atmosferą zawiedzenia. Przebierał się w wygodne ubrania, przygotowywał dwie porcje obiadu, a jedną z nich spożywał w samotności, siedząc przed telewizorem. 

Później oddawał się całkowicie pracy, która w ostatnim czasie stała się jego kochanką, jeśli nawet nie ważniejszą od jego chłopaka. Nie odrywał się nawet wtedy, gdy słyszał kroki na korytarzu i dźwięk przekręcanego w zamku klucza. NamJoon omijał drzwi do sypialni i od razu kierował się do kuchni, skąd zaczynał dochodzić zapach świeżo zmielonej kawy i podgrzewanego obiadu. Następnie kroki kierowały się do salonu, gdzie mężczyzna włączał telewizor i w milczeniu zjadał swój obiad.

Dopiero późnym wieczorem Jin opuszczał sypialnię, by zastać NamJoona, rozciągniętego na kanapie w najdziwaczniejszych pozycjach. Najczęściej nie zamieniali nawet słowa, mijali się w milczeniu, jakby byli nieznajomymi, którzy z nieznanych powodów muszą ze sobą mieszkać.

Chodzili spać oddzielnie. To Jin kładł się pierwszy, odwrócony twarzą do ściany. Ale nie potrafił zasnąć, dopóki młodszy nie leżał obok niego. 

Potrafił cierpliwie czekać nawet godzinę, by wreszcie usłyszeć skrzypienie drzwi, kliknięcie, które gasiło lampę w salonie i kroki, zbliżające się do sypialni. Potem ciche trzaśnięcie zamkniętych drzwi i odczuwalne ugięcie się łóżka, pod ciężarem drugiego ciała. Westchnięcie, chwila wiercenia się na materacu i w końcu cisza.

To było wszystko. 

Zero ramion, które przez ostatnie miesiące obejmowały go w pasie. 

Zero ust, które delikatnie muskały jego kark.

Zero przyjemnego dla ucha mruczenia, które rozgrzewało jego serce. 

Pustka. 

Tak, jakby byli sobie obcy.

To wszystko sprawiało ból Jinowi. Nie wiedział co działo się między nim, a NamJoonem, ale czuł się skrzywdzony. Próbował jakoś analizować wcześniejsze dni i znaleźć powód zachowania młodszego, ale nic nie przychodziło mu do głowy.

Wszystko nagle odmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni i Jin nic nie mógł na to poradzić, chociaż bardzo chciał. 

Miał dosyć bycia w niepewnej sytuacji. 

Miał dosyć ciągłego milczenia, ciągłej pustki. 

Odrzucenia, którego nie rozumiał. 

Dlatego właśnie wziął głęboki oddech i spojrzał w oczy NamJoona. 

- Czy to koniec?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro