4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Feliks - język polski

Leszek - Świdnica
Kazimierz (Kazik) - Wawel
Zośka - Warszawa
Wanda - Kraków
Kuba - Zakopane
Mikołaj - Toruń
Gośka - Gniezno

########

Albus Dumbledore z niecierpliwością czekał na nowych pierwszorocznych, mających zostać wprowadzonych do Wielkiej Sali na Ceremonię Przydziału. Aż drżał na myśl o tych wszystkich młodych i chętnych do nauki magii dzieci. (Pedofil!!!)

Wreszcie drzwi się otworzyły i weszła profesor McGonagall, prowadząc kolumnę jedenastolatków. Ich twarze wyrażały zachwyt i lekki strach przed nieznanym "testem". Z tyłu widział, o dziwo nieustraszoną, grupkę transferów.

Z Polski.

Dlaczego to musiał być akurat ten kraj? Byli wystarczająco kłopotliwi podczas dwóch wielkich wojen, zarówno czarodziejów, jak i mugoli. Dlatego zadbano, by pozostali pod opieką Rosji, by nigdy nie mogli odbudować swojej potęgi. Ale jak to się po polsku mówiło?
Jak feniks z popiołów zawsze wstaniemy. Znaczyło to mniej więcej "Like the phoenix from the ashes, we always will rise*" Głupie motto, według Dumbledore'a. Ale tą trójkę polecił sam Alistair Kirkland*, będący wysłannikiem najbardziej szanowanej i najstarszej rodziny czarodziejów w historii Wielkiej Brytanii. Więc ich przyjął. Zobaczy co z tego wyjdzie.

McGonagall właśnie skończyła przydzielać pierwszorocznych. Wstał więc, i poprosił o ciszę.

- W tym roku gościmy trzech uczniów z Polski. Proszę, pokażcie im Hogwart z jak najlepszej strony.

Skinął na profesor McGonagall, która znów uniosła magiczną listę uczniów.

- Leszek L-Łu-Łukasi-ewic-cz.

Dumbledore nie dziwił się profesor. Polacy mieli nazwiska, na których można było połamać sobie języki. (Weźmy chociażby Grzegorza Brzęczyszczykiewicza)

Podszedł blondyn o włosach do ramion, z jednym kosmykiem między oczami i jednym sterczącym na czubku głowy. Zielone oczy miał obwiedzione czarną linią.

Profesor McGonagall nałożyła mu Tiarę Przydziału.

#Świdnica

Hmmm... Kogo my tu mamy... Ah, Świdnica. Nie bój się, twój sekret jest bezpieczny. Mam tylko wybrać ci dom. Gdzie by cię tu przydzielić.... Chcesz, by inni cię uznali, to cecha Slytherinu... Ale jest też twoja polska lojalność, nawet gdy Polski nie było.... Mądrość.... Tak, pasowałbyś do Domu Kruka... Ah, jesteś tu dla przyjaciela... Czyli, Gryffindor!

# Jarema

Leszek usiadł przy czerwono-złotym stole.

- Kazimierz Lukasiewi - profesorka chyba zrezygnowała z prób poprawnego wymówienia naszego nazwiska. Wawel usiadł na stołku, Tiara zasłoniła jego nastroszone kłaki. Miał długą pogadankę z ciocią Kraków na temat zakazu noszenia korony w Hogwarcie. Ale co mu się dziwić. Koronowała się u niego większość polskich królów.

Czapka chwilę coś mruczała, po czym przydzieliła Kazika do Gryffindoru.

Co oznacza, że zaraz zostanę zdemaskowany.

McGonagall spojrzała na zwój. Widziałem, jak rozszerzają się jej oczy w szoku. Spojrzała na mnie. Zapewne szukała blizny. Pech, bo jest przykryta długą, blond grzywką. Po tym, jak zostałem przyjęty przed Polskę, moje włosy zmieniły kolor i nie potrzebowałem już okularów.

- Jarema Lukasiewi ... aka... Harry Potter!

Rozpętało się piekło. Wszyscy krzyczeli, rudy dzieciak z naszego przedziału miał minę jakby przespał Boże Narodzenie.

- Spokój! - wydarł się Dumbledore. Nieźle, jak na stosześcioletniego staruszka - Harry, mój chłopcze, proszę, siadaj. Po Ceremonii pragnę z tobą prywatnie porozmawiać.

Brrrr... Miód z trutką na szczury. Ale cóż, raz się żyje. Potem tylko straszy. Usiadłem. Czapka mi opadła na oczy.

Hmm... Pan Potter... Miło pana widzieć. Ah, chcesz być widziany nie poprzez coś czego nawet nie pamiętasz. Dobrze, panie Łukasiewicz, zobaczmy gdzie pasujesz.... Z wami, Polakami, zawsze jest problem. Pasujecie wszędzie. Jesteście przebiegli, lojalni, macie głód wiedzy, ponad to honor. Bóg, Honor, Ojczyzna, prawda? Ale wyczuwam, że chcesz być z kuzynami. A zatem... Gryffindor!

#Narrator

Jarema zszedł ze stołka i ruszył w stronę stołu wyjącego "Mamy Pottera!!". Potem jednak ktoś położył mu rękę na ramieniu i musiał powstrzymać instynktowny atak. Odwrócił głowę, napotykając błyszczące oczy dyrektora. Wskazał jakieś boczne drzwi. Jarema zdążył wysłać wiadomość rękami do Wawela i Świdnicy, i został zaciągnięty do gabinetu dyrektora.

- Cytrynowe dropsy. - dyrektor podał hasło i wprowadził go do pomieszczenia, gdzie już było dwóch nauczycieli. Profesor McGonagall i tłustowłosy mężczyzna w czarnych szatach, patrzący na Jaremę, jakby zabił mu syna. Dyrektor usiadł za biurkiem i zetknął palce czubkami.

- Harry, mój chłopcze, gdzie byłeś przez te wszystkie lata? Twoje wujostwo martwi się o ciebie. Chciałbym, żebyś do nich wrócił. Tylko tam będziesz bezpieczny.

Jarema prychnął. Tłustowłosy spojrzał się jeszcze gorzej.

- Po pierwsze: nie jestem twoim chłopcem. Po drugie: nazywam się Jarema Łukasiewicz. Po trzecie: Moje wujostwo na pewno za mną nie tęskni - to mówiąc położył na stół papiery adopcyjne podpisane przez Dursleyów tego pamiętnego dnia - A po czwarte: jakie niebezpieczeństwo, panie dyrektorze? I jakie masz prawo do decydowania o moim życiu?

- Potter! Więcej szacunku dla dyrektora! Zupełnie jak twój ojciec! Leniwy, arogancki, zadufany w sobie...

Pewnie dalej by obrażał go, ale Jarema, jak to Polak, porwał się do szabli. Przystawił mu husarkę do szyi i wycedził głosem pożyczonym od Rosji.

- Słuchaj, człowieku. Nic do ciebie nie mam. Nawet cię nie znam tak jak mojego biologicznego ojca, a ty już mnie wyzywasz. My w Polsce mamy alergię na uprzedzonych ludzi, ponieważ wysoko cenimy sobie wolność i tolerancję. A skoro tak ci spieszno poznać mojego tatę to zaprasza was do siebie do domu. Sam się przekonaj.

To mówiąc, schował szablę i, zostawiając na biurku dyrektora karteczkę, ewakuował się z pomieszczenia.

Minerwa, na początku trochę wystraszona uzbrojonym nastolatkiem, teraz musiała powstrzymać chęć zmienienia Severusa w nietoperza. Przez niego uciekła szansa na porozmawianie z Harrym.
Chwyciła ze stołu karteczkę. Była to prosta wizytówka. Napisane było: "Feliks Łukasiewicz, ul. Stefana Batorego 32. Karpacz"

- Idziemy? - spytała, wyrywając Albusa z zamyślenia. Dyrektor skinął głową, więc cała trójka przeniosła się do kominka, gdzie za pomocą Sieci Fiuu przeniosła się pod wskazany adres.

Pojawili się w przytulnie oraz nieco ekscentrycznie urządzonym salonie (wyobraźcie sobie styl szlachecki połączony z nowoczesnymi nowinkami typu telewizor). Na kanapie z zarzuconą lamparcią skórą siedziały cztery osoby.

Albinos z kurczakiem we włosach oraz trzech zielonookich blondynów. Chłopak z włosami do szyi, widocznie pan domu. Dziewczyna z kokardką we włosach i paskudną blizną na prawym policzku. Druga dziewczyna miała czarno-blond włosy splecione w bocznego warkocza.

- Witajcie. Jestem Feliks Łukasiewicz, ojciec Jaremy. To jest Gilbert Beilschmidt. Dama z kokardą to Zośka, zaś dama w warkoczu to Wanda. To głównie my wychowywaliśmy Jaremę. - to mówiąc posłał im rozbrajający uśmiech. McGonagall już mogła powiedzieć, że Ha-Jarema miał tu o niebo lepsze warunki niż u tych mugoli, których wybrał Albus. Sam dom miał atmosferę swojskości, znaną w Anglii tylko szczątkowo. Tam ludzie starali się jak najbardziej wpasować się w otoczenie i nie wychylać, bo każdy obgadywał każdego.

Niestety, Dumbledore miał inne plany.

- Jestem Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore, dyrektor Hogwartu, kawaler Orderu Merlina Pierwszej Klasy, ... Jestem tutaj, bo zaniepokoiła mnie sytuacja pana Harry'ego Pottera. Chłopiec nic nie wie o swoim dziedzictwie, legendzie i obowiązkach. Żądam, byście zrzekli się wszelkich praw do niego i pozwolili mu wrócić do ojczyzny. Jego rodzina czeka z trwogą na jego powrót.

Gilbert położył rękę na ramieniu Felka, starając się powstrzymać ognistą furię. Kątem oka widział oznaki początku słowiańskiego wkurwu Warszawy i ognistego oddechu Krakowa.

- Ależ nic nie możecie nam zrobić. Mamy podpisane wszelkie ważne papiery. A jakbyście czegoś próbowali, to nasza rodzina ma rozległe kontakty na całym świecie. Na przykład, z Kirklandami. To przecież najstarsza i najbardziej szanowana rodzina czarodziejów, prawda? Mają nawet dobre stosunki z królową. Zawsze też można zorganizowac ogólnopolską akcję ratowania biednego chłopca, co to ma być odesłany do Anglii, do okropnych krewnych. - na koniec Prusak uśmiechnął się nieco krwiożerczo. 

Niestety,ale monent zepsuł Zakopane, przebiegając koło nich jakby goniło go stado myśliwskich chartów. A w tym wypadku, wściekły Toruń. A przecież mógł nie tykać tych pierników.

- Kto to? - Minerwa mało szyi nie skręciła, gdy próbowała wzrokiem śledzić uciekającego górala.

- Nah, to tylko Kuba (Zakopane) i Mikołaj (Toruń). Pewnie zabrał Mikołajowi pierniki i teraz ma wściekłego piernikożercę na ogonie. - to mówiąc, Kraków pomachała swoim smoczym ogonem w geście "to nic takiego".

- Pani Wando, pani ma ogon?! - Sevcio miał oczy jak pięć złotych. Wanda i Zośka jednocześnie przechyliły głowy w przeciwne strony.

- Jakiś problem z tym masz? - spytały, idealnie zsynchronizowane.

- A tak na przyszłość, to nie żadna "pani". Jeszcze mężatką nie jestem. A mieli mnie wydać za Austriaka.

- Wanda, ty to jeszcze nic. Ja miałam być żoną Ruska! - obydwie przytuliły się, robiąc dramatyczne miny. Gilbert westchnął, rozdzielając sklejone stolice.

- A mnie się trafiła Gośka, i co mam powiedzieć?

I w tym momencie do salonu wparowała dziewczyna, obowiązkowo blondwłosa i zielonooka. Nosiła białą zwiewną sukienkę, a wokół głowy wił się jej wianek z bratków. Innymi słowy, była to Gośka, czyli Gniezno we własnej osobie.

- NALOT GESTAPO!!

Gilbert zerwał się do pionu.

- MEIN BRUDER TU IDZIE?!!

Gniezno się zatrzymała jakby ktoś wcisnął "STOP"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro