3.Antyinwokacja.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pólsku, mój ojczymski zagonie, Ty jesteś jak rak.
Ileż Cię można znosić, ten się tylko nie dowie,
Kto wyjechał. Dziś szpetność Twą, wylazłą w połowie
widzę i ślepnę, bo mam oczy i patrzę.

Siwy zawistny starcze, co wielbisz złotego cielca
I kaganek oświaty gasisz w kościele. Ty, co gród
Nowogrodzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
Pamiętam, jak wygnałeś dziecko ze mnie drylem lekarza.

(— Gdy płacząca matka, pod Twoją opiekę
Ofiarowana, nie podniosła się, a powieka jej spuchła;
Pod Twych świątyń progi próżno szła, wśród wołań
że za życie stracone sobie dziękować winna. —)

Tak i wszystkich nas wygnasz do ciepłych krajów.
Tymczasem, więź nas w tym łagrze marzeń, wytyczonym
Na tych pagórkach leśnych, tych łąkach zielonych
Co jeszcze sterczą mizernie nad styraną Wisłą;

Wśród tych pól, malowanych gnojem z ubojni,
Wyczerwionych krwią świń, a czarnych, jak hałdy.
Gdzie nie wzejdzie kwiat żaden, bo nie ma pszczół prawie,
Gdzie rumieniec panieński gaśnie w szóstej klasie.
A wszystko to przecięte szarą, betonową wstęgą;
Tam udusił się domowy kot we wnykach sąsiada.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro