Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wtorek, 23 stycznia

Okolice Bowling Green w stanie Wirginia, obok autostrady I-95


Mrok gęstniał wraz z rosnącą liczbą otaczających ich drzew. Chloe niemal nie słyszała samochodów sunących po położonej nieopodal autostradzie międzystanowej. Teraz chrzęst śniegu zakłócany był jedynie przez jej stłumiony szloch. Już nie próbowała krzyczeć. Nie miała siły. Nawet bez knebla w ustach nikt by jej nie usłyszał.

Zimny dreszcz wstrząsnął jej ciałem, zmuszając do kolejnego szarpnięcia. W odpowiedzi od razu poczuła na plecach czyjąś dłoń, która pchnęła ją do przodu. Chloe natychmiast straciła równowagę i bezwładnie runęła na zmrożoną ziemię, uderzając w nią brodą. Zaklęła głośno, ale przez szmatę w jej ustach przecisnął się jedynie zbolały jęk.

Łapczywie zaciągnęła się mroźnym powietrzem przepełnionym zapachem śniegu, gleby i mchu. Pierwszy raz od zakneblowania poczuła coś innego niż ten cuchnący materiał. Wciąż nie przyzwyczaiła się do gorzkiego, tłustego posmaku na języku. To nie był brud ani pot. Musieli specjalnie nasączyć czymś tę szmatę, zanim wepchnęli ją do jej ust. Starała się o tym nie myśleć. Tylko w ten sposób dawała radę powstrzymać skurcze żołądka.

Leżała bez ruchu, z rękoma związanymi za plecami, i modliła się w duchu, by po prostu ją tu zostawili. Czuła, że dalej czeka ją coś gorszego. Coś strasznego. Czy to samo przytrafiło się Sarze? Przez cały ten czas szukała odpowiedzi, ale teraz już nie chciała jej znaleźć. Chciała tylko wrócić do domu. Wrócić i przestać wtrącać się w nie swoje sprawy, nawet jeśli oznaczałoby to zapomnienie o przyjaciółce z dzieciństwa.

Przeklęta Sara! Zawsze musi pakować się w jakieś gówno!

Kilka dłoni zacisnęło się na jej ramionach i brutalnie zmusiło do wstania. Zziębnięta nie była w stanie zliczyć, jak wiele ich było. Nie wiedziała nawet, ile osób znajduje się wokół niej. Cztery? Chyba więcej. Nie zdążyła ich wszystkich zobaczyć, a teraz było już za ciemno.

Przystanęła, gdy w końcu to do niej dotarło. Ci ludzie doskonale wiedzieli, gdzie idą. Nie potrzebowali światła, by odnaleźć odpowiednią drogę. Byli tu nie raz. To przez nich Sara zniknęła. To musieli być oni.

Znów ktoś ją popchnął, ale tym razem zdołała utrzymać się na nogach. Spróbowała wziąć głębszy oddech, żeby nieco uspokoić szalejące serce. Nie udało się. Sara przepadła bez śladu, ale nie wiadomo, co się z nią stało. Być może wciąż żyła. Jeśli tak, to ona też miała szansę przeżyć.

Błagam, niech to będzie prawda.

Zdławiony szloch znów wyrwał się spomiędzy jej ust. Ile by dała, żeby ten raz posłuchać ojca. Od początku mówił, żeby nie szukała Sary na własną rękę, ale ona się uparła. Czuła, że stało się coś złego. Nie mogła siedzieć bezczynnie. Powinna była się domyślić, że coś z tymi ludźmi jest nie tak, ale przez ostatnie kilka dni okazali jej tyle wsparcia. Obiecali pomóc znaleźć Sarę, a potem oddali ją w ręce tej grupy. Musieli wiedzieć, co się z nią stanie. Zachowała się dokładnie tak, jak chcieli.

Naiwna idiotka!

Wstrzymała oddech, gdy gałąź uderzyła ją w twarz. Zapiekło niemiłosiernie. Zanim zdążyła wypuścić powietrze z płuc, jej policzek spotkał się chropowatym pniem. Kora coraz mocniej wbijała się w jej skórę. Ktoś dociskał jej głowę do drzewa. Znów spróbowała krzyczeć, ale tylko pogorszyła sytuację. Przez własne błagalne jęki i szuranie butami po śniegu nie usłyszała, że pozostali zaczęli ze sobą rozmawiać. Dopiero głuchy huk na moment ją uciszył. Odwrócona plecami do źródła dźwięku nie widziała, co się dzieje. Spróbowała odepchnąć się od drzewa, ale na marne. Moment później kolejna para rąk zacisnęła się na jej nagich ramionach, wbijając kościste palce w skórę. Zamiast się uspokoić, zaczęła szarpać się z jeszcze większą siłą.

– Wiesz, co robić.

Tym razem Chloe całkowicie zamilkła. Szerzej otworzyła oczy, chociaż w tym mroku i tak była w stanie dostrzec jedynie zarys otaczających ją drzew. Kilka uderzeń serca później w jej polu widzenia w końcu ktoś się pojawił. Drobna sylwetka, ale z jakiegoś powodu była pewna, że stoi przed nią mężczyzna. Jego sposób poruszania się nie pozwalał jej myśleć inaczej. Poza tym przyjechała tutaj tylko z mężczyznami. Co ona miała w głowie, gdy wsiadała do tego samochodu? Zupełnie ich nie znała. To nie byli ci, którzy obiecali jej pomóc. To nie do nich prowadziły zebrane tropy.

Nieznajomy podniósł coś na wysokość jej twarzy. Gdzieś w oddali pękła gałąź. Tak myślała przez ułamek sekundy. Później ostre światło wlało się w jej oczy. Syknęła, z całych sił zaciskając powieki. Promień zdawał się wdzierać prosto do jej mózgu, paląc wszystko po drodze. Nie mogła zmusić się do otwarcia oczu. Nawet wtedy, gdy jej policzek w końcu oderwał się od drzewa, nie potrafiła zareagować. Następny oddech brała, już leżąc na ziemi. Śnieg wbijał mroźne igiełki w jej zziębniętą skórę, a jednocześnie łagodził ból promieniujący z rozżarzonego policzka i rozbitej brody. Albo po prostu to ona nie była w stanie skupić się na niczym innym niż na świetle zalewającym myśli.

– Nie zasługujesz, by go zobaczyć – wycharczał ktoś nad jej uchem.

Wszystkie kolejne dźwięki i obrazy zlały się w nieistotną całość. Nie znaczyły zupełnie nic w obliczu palącego bólu rozchodzącego się po całym ciele. Dudnienie i patetyczne śpiewy niosły się echem po lesie, ale nie docierały do jej świadomości. Żadne obrazy nie przelatywały jej przed oczami, mimo że otwierała je z całych sił. Żadne wspomnienia nie opanowały jej umysłu. Nie mogła uciec od światła, które jako jedyne trzymało ją przy życiu, jednocześnie doprowadzając do obłędu.

Tym razem Chloe przyjęła ciemność z wdzięcznością. Mrok zabrał ze sobą cały ten ból, który przyniosło jej światło. Koił jej nerwy – wyłączał każdy z nich po kolei, aż wreszcie pochłonął ją całą. Oprawcy jeszcze przez długi czas trwali nad jej ciałem, ale Chloe już tam nie było. Jej oczy oferowały tylko pustkę.



-------------------------------------------------------------------------------

Witam się po dłuższej przerwie. Miło znowu coś tu wrzucić :) Prolog króciutki, ale mam nadzieję, że zdołał Was zaciekawić. 

Co do rozdziałów - ostatnio jestem dość zajęta i pewnie nie zmieni się to zbyt szybko. Postaram się publikować co dwa tygodnie, ale może wyjść różnie. Z tego powodu dni publikacji też mogą wypadać trochę losowo, ale liczę na to, że gdy odzyskam rytm pisania,  to wszystko jakoś się unormuje. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro