Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czwartek, 25 stycznia

Burke, Wirginia


Puste pomieszczenia w okazałym domu stanowiły dla Anastasii Ashbee prawdziwą zagadkę. Przechadzała się między nimi w poszukiwaniu niepasującego elementu. Przez ostatnie dziewięć miesięcy robiła to samo, tylko że krążąc po zakamarkach własnego umysłu. Tam panował jednak znacznie większy bałagan niż w nieumeblowanej posiadłości. Tutaj mogła znaleźć wadliwą część i po prostu ją wymienić, czego nie była w stanie zrobić w swojej głowie. Szkoda, najchętniej bowiem urządziłaby wszystko od nowa – tym razem zwróciłaby uwagę na to, czy fundamenty są stabilne, a ściany wystarczająco grube. Zbyt wiele lat żyła w kartonowym domu, który zmuszał ją do chowania się w schronie przy pierwszej lepszej wichurze. Zbyt często to praca okazywała się tym jej schronem. Odkąd jej kruche ściany runęły na dobre i zablokowały wejście do schronu, wiele się zmieniło. Miała nadzieję, że na dobre.

Oparła dłonie na szerokim parapecie. Z sypialni na piętrze miała widok nie tylko na zadbany ogród i najwyższe ogrodzenie w okolicy, ale również na korony drzew znajdującego się nieopodal parku. Ten krajobraz z jednej strony jawił się jako nowy początek, z drugiej zaś wpędzał ją w poczucie winy. To, co myślała, nijak miało się do tego, co czuła. Wyrzuty sumienia towarzyszyły jej niemal od roku. Czasami słabły na tak długi czas, że zaczynała wierzyć, iż w końcu zniknęły. Powinny zniknąć. Robiła wszystko, by tak się stało. Robiła też postępy, a przynajmniej tak twierdził jej psychoterapeuta. Miał rację. Z tygodnia na tydzień czuła się coraz lepiej.

Pierwszy raz od rozpoczęcia pracy nad sprawą Chirurga niemal nie miewała koszmarów. Co więcej, po kilku długich tygodniach od tego feralnego kwietniowego dnia w końcu zdołała sobie przypomnieć, co tak naprawdę się wydarzyło. Wcześniej było tak, jakby ktoś wymazał te sceny z jej głowy, pozostawiając słowa lekarza o śmierci Daniela i to wszechobecne poczucie pustki. W jej umyśle zagnieździły się jedynie strzępy wydarzeń z domu Pollarda, które nawiedzały ją nocami.

Teraz nie miała żadnych wątpliwości. Wiedziała, że nie strzeliła, chociaż powinna. Nie miała pojęcia, co robi. Z perspektywy czasu jej zachowanie jawiło się jako jeszcze bardziej absurdalne. Długotrwały stres, który zafundował jej Pollard, zebrał swoje żniwo tego decydującego dnia. Nie mogąc dłużej znieść napięcia, po prostu się zdystansowała – od sygnałów zarówno z zewnątrz, jak i ze swojego ciała. Może właśnie dlatego nie była w stanie nacisnąć spustu. W innym przypadku pewnie zareagowałaby te kilka sekund szybciej, a Daniel by żył. Wiedza na ten temat wcale nie sprawiła, że wyrzuty sumienia osłabły. Zamiast tego przez długi czas była na siebie jeszcze bardziej wściekła.

Pollard systematycznie ją osłabiał – tworzył kolejne rysy na delikatnym szkle, aż tego ostatniego dnia w końcu zaczęła pękać, by rozsypać się na jego oczach. Pracował na to długi czas, a ona ignorowała każdą kolejną ranę. Pech chciał, że zapłacił za to ktoś inny. Teraz musiała zadbać o to, by coś podobnego już nigdy się nie wydarzyło.

Libby i Maggie uważały za cud to, że Pollard jej nie zabił. Dla Anastasii jednak przez długi czas było to przekleństwo. Potem zrozumiała, że to ani jedno, ani drugie. Pollard jej nie zastrzelił, bo gdyby to zrobił, nie miałby do kogo wysyłać listów zza krat. Kilka pierwszych przeczytała. Potem zaczęła od razu wyrzucać je do śmieci, by na koniec w ogóle przestać je przyjmować. Mimo tego one nadal czasami trafiały pod drzwi jej mieszkania. Na szczęście dzięki przeprowadzce już nigdy żadnego nie dostanie.

Listy wcale nie były głównym powodem opuszczenia przez nią Kansas City. Niezależnie od tego, jakie postępy by zrobiła, nie mogłaby wrócić tam do pracy. Każde spotkanie z tamtejszym przełożonym, Patrickiem Shepherdem, kończyło się tragicznie. Shepherd nigdy jej nie lubił, z czym nawet się nie krył, ale od śmierci Daniela stał się nie do zniesienia. Widziała się z nim tylko kilka razy, lecz to wystarczyło, by zrozumiała, że w tamtejszym biurze FBI nie ma dla niej miejsca. Zaczęła myśleć, że powrót do pełni sił nie wystarczy, by znów zacząć pracować. Kto chciałby mieć ją w swoim zespole po takiej porażce? Shepherd uświadomił jej, że nikt. Mimo tego ktoś zdawał się wierzyć, że Anastasia nadaje się na agentkę FBI. Zastępca dyrektora Redfern, ktoś znacznie wyżej postawiony niż Shepherd, regularnie sprawdzał jej samopoczucie i postępy. Nawet gdy odbierał jej odznakę i broń, mówił, że chętnie przyjmie ją w Quantico.

Po kilku miesiącach terapii Anastasia była w stanie pojechać na strzelnicę i wziąć pistolet do ręki. Minęło jednak trochę czasu, zanim udało jej się nacisnąć spust. Gdy upewniła się, że następnym razem się nie zawaha, musiała popracować nad tym, by nie strzelać pochopnie. Nigdy nie sądziła, że będzie zmuszona szukać tego złotego środka.

Anastasia zasłoniła okno. Nie mogła dłużej patrzeć na ten ogród. Wiedziała, że Daniel i jego żona starali się o dziecko i w związku z tym zamierzali przeprowadzić się do większego domu. Wystarczyło te kilka przeklętych sekund, by wszystko przepadło. Przepadły również jej własne plany. Przez długi czas to aresztowanie Chirurga było głównym celem w jej życiu. Gdy to w końcu się udało, została z niczym. Bez narzeczonego, bez przyjaciela, bez pracy. Z dławiącym ją poczuciem winy i wszechogarniającą pustką.

Teraz było lepiej. Nie budziła się już z myślą, że to ona powinna leżeć zakopana pod ziemią. Z ręką na sercu mogła powiedzieć, że czuje się dobrze. Tylko czasami odzywały się do niej te wyrzuty sumienia. O pewnych rzeczach nie dało się zapomnieć. Można było jedynie je poukładać i liczyć na to, że żadna wichura nie zrzuci ich z półek i nie rozsypie znów po umyśle.

Opuściła sypialnię i z westchnieniem przymknęła drzwi. Sztywnym krokiem zeszła po schodach na parter, by przejść do jednego z nielicznych umeblowanych pomieszczeń w domu. Postanowiła, że jak na razie nie będzie zmieniać kuchni i łazienek. Ich wystrój w miarę jej odpowiadał, a poza tym chciała uniknąć czasochłonnych remontów. Sfinalizowała kupno domu dopiero kilka dni temu i była pewna, że zdąży się urządzić, zanim miną kolejne dwa miesiące, po których Redfern miał zacząć rozważać jej powrót do pracy.

Godzinę temu sytuacja się zmieniła. Zastępca dyrektora zadzwonił, by oznajmić, że musi z nią pilnie porozmawiać w Quantico. Była pewna, że nie zrobiłby tego, gdyby nie dostał zielonego światła od jej psychoterapeuty. Jednocześnie ten niespodziewany telefon wyjątkowo mocno zachwiał jej kruchą równowagą, którą wciąż budowała. Na samą myśl o spotkaniu z przełożonym w jej gardle pojawiła się niemożliwa do przełknięcia gula, a w klatce piersiowej rozgościło się nieprzyjemne uczucie ciężkości. Wzięcie głębokiego oddechu stanowiło dla niej spore wyzwanie.

Mimo że podczas tych dziewięciu miesięcy kilkukrotnie zastanawiała się, czy aby na pewno chce wrócić do pracy jako agentka FBI, po tym telefonie nie miała już żadnych wątpliwości. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby robić coś innego. Po prostu martwiła się, że wypadła z wprawy, straciła intuicję, nie była gotowa. Jakkolwiek by to nazwać, wszystko sprowadzało się do tej samej obawy – że znowu popełni błąd i ktoś zginie.

Jadąc do biura FBI w Quantico, myślała jednak przede wszystkim o tym, co zrobiła w ciągu tych dziewięciu miesięcy przerwy. Ciężko pracowała nad sobą, by znowu znaleźć się w tym budynku. Chociażby z tego powodu zasługiwała na drugą szansę. Wyciągnęła wnioski, teraz mogła działać nawet lepiej. Potrzebowała jedynie kogoś, kto będzie na tyle odważny, by w nią uwierzyć. Czytając nazwisko zastępcy dyrektora wygrawerowane na tabliczce zdobiącej drzwi jego biura, naprawdę miała nadzieję, że to właśnie on jest tym kimś. Niestety istniało mnóstwo innych powodów, dla których mógł ją tu wezwać. Być może wcale nie chodziło o powrót do pracy.

Wzięła głęboki oddech, potarła dłońmi materiał czarnych spodni i w końcu zapukała do drzwi. Nacisnęła klamkę, dopiero gdy usłyszała zaproszenie do środka. Za masywnym biurkiem siedział Gregory Redfern, który od razu zawiesił na niej wzrok. Wyglądał dokładnie tak, przed dziewięcioma miesiącami. Wydawało jej się, że miał na sobie tę samą białą koszulę i szarą marynarkę w kratę. W pomieszczeniu również nic się nie zmieniło – zachowane w idealnym stanie szerokie panele z wyraźnie widocznymi słojami, nowoczesne drewniane meble wypełnione pudłami i segregatorami, duża pancerna szafa i jasnoszare ściany. Jedynie biurko wyglądało, jakby powstało jeszcze przed narodzinami Anastasii.

– Proszę usiąść, agentko Ashbee – oznajmił spokojnie, wskazując na krzesło znajdujące się naprzeciw niego.

Anastasia wykonała polecenie bez słowa. Od dawna nikt nie zwracał się do niej w ten sposób. To określenie zdawało się do niej nie pasować. Brzmiało tak obco, że spojrzenie w oczy Redfernowi nagle stało się wyjątkowo trudne. Wbiła wzrok w blat biurka i zacisnęła zęby. Serce dudniło jej w piersi tak mocno, że w jej mniemaniu mogło przebić się przez cichy szum komputera i tykanie zegara wiszącego gdzieś za jej plecami.

– Jak się pani czuje?

– Coraz lepiej – odparła szczerze. Okłamywanie kogoś, kto w takiej sytuacji wyciągnął do niej pomocną dłoń, byłoby strzałem w kolano. Musiała zapracować na zaufanie, a nie na wstępie dawać Redfernowi powód do wątpliwości. – Oczywiście wciąż nie jest idealnie, ale wszystko zmierza w dobrym kierunku.

Pokiwał głową i dał jej jeszcze chwilę, żeby mogła powiedzieć coś więcej. Anastasia jednak nie czuła potrzeby, by bardziej się otwierać. Zamiast tego wygodniej usadowiła się na krześle i przycisnęła plecy do miękkiego oparcia. Po raz pierwszy zawiesiła wzrok na piwnych oczach Redferna skrytych za szkłami zaokrąglonych u dołu okularów. Drobne zmarszczki, które je otaczały, nadawały jego twarzy łagodnego wyrazu. Anastasię zawsze zastanawiało, czy Redfern naprawdę jest serdeczny i ludzki, czy tylko takiego gra, gdy sytuacja tego wymaga. Przy każdym ich spotkaniu wydawał się autentyczny, ale akurat ona zdawała sobie sprawę z tego, że sztukę udawania można opanować niemal do perfekcji. W gruncie rzeczy nie wiedziała zupełnie nic o prywatnym życiu przełożonego. Na próżno było szukać obrączki na jego palcu, rodzinnego zdjęcia na biurku czy kubka ozdobionego napisem typu „dla najlepszego ojca". Niektórzy mogliby uznać, że wyprasowane koszule i kosztowne spinki do mankietów to znak, że Redfern jest żonaty, lecz dla Anastasii były one jedynie sygnałem, że zastępca dyrektora dba o swój wizerunek. Już kilka razy rzuciło jej się w oczy, że chociaż nosił ubrania drogich marek i nie stronił od dodatków, to te wszystkie elementy zazwyczaj nie składały się w spójną całość.

– Dobrze to słyszeć – stwierdził równie zdawkowo co ona.

Redfern otworzył jedną z szafek w biurku, a moment później położył na blacie grubą teczkę akt. Nie przesunął jej w stronę Anastasii, ale odwrócił ją przodem do agentki. Przyglądał jej się, gdy czytała odręcznie zapisaną datę. Uniosła brwi, przełknęła ślinę i dopiero na koniec spojrzała mu w oczy. Z jej twarzy zniknęła wcześniejsza niepewność, a spojrzenie z przygaszonego zmieniło się na zaintrygowane. Redfern nieznacznie się uśmiechnął, po czym niespiesznie uniósł dłoń na wysokość na twarzy i pogładził się po brodzie, tym samym ukrywając grymas.

– Nie wzywałbym pani, gdyby sprawa nie była poważna. Agenci McKinnon i Williams odeszli na emeryturę, a poza nimi i mną to pani najlepiej zna tę sprawę.

Informacja, że zarówno McKinnon, jak i Williams już nie pracowali, zdziwiła ją równie mocno, co fakt, że Redfern wezwał ją do siebie właśnie z powodu tego śledztwa. Gdy niespełna pięć lat temu z nimi współpracowała, myślała, że to tacy ludzie, którzy nie kończą służby z własnej woli. Najwidoczniej wiele się u nich zmieniło, zresztą u niej również. Wtedy szkoliła się w tutejszej Akademii, by zacząć pracę jako agentka FBI. Teraz wracała po wydarzeniach, które mogły złamać nie tylko jej karierę, ale całe życie. Wtedy podczas prowadzenia czynności posługiwała się tymczasową legitymacją, a obecnie od dziewięciu miesięcy była pozbawiona tej prawdziwej.

Ściganie Chirurga sprawiło, że w dniu śmierci Daniela nie przypominała siebie sprzed tych pięciu lat. Dopiero niedawno zaczęła sobie przypominać, kim tak naprawdę jest. Wróciła do robienia rzeczy, które kiedyś sprawiały jej przyjemność. Wróciła do normalnego życia, w którym seryjny morderca nie ma obsesji na jej punkcie. Wreszcie nie stanowił głównego powodu jej egzystencji. Proces dochodzenia do tego był bolesny i nadal trwał, ale nawet teraz bardziej przypominała Anastasię z Akademii, niż Anastasię sprzed dziewięciu miesięcy.

– Dlaczego wracamy do tej sprawy, skoro Prescott został skazany? – Anastasia nie musiała się wysilać, żeby przywołać z pamięci nazwisko mężczyzny oskarżonego o dwa zabójstwa. Równie dobrze pamiętała jego twarz. Był pierwszym mordercą, z którym stanęła oko w oko.

– Pojawiła się nowa ofiara, która w pewnych kwestiach przypomina jego ofiary – odparł po chwili, uważnie jej się przyglądając. Tym razem nie spuściła wzroku. – Za to Prescott nie żyje.

– Nie żyje?

– Powiesił się w zakładzie karnym kilka miesięcy po skazaniu – wyjaśnił zdawkowo. Sam niewiele wiedział na ten temat. Takie rzeczy się zdarzały. Dopiero teraz stało się to istotne, a on nie miał czasu na wgłębianie się w dokumenty.

– Nie miałam pojęcia.

– Pracowała już wtedy pani w Kansas City.

– Czyli mamy naśladowcę? – zapytała bez przekonania. Sprawa Prescotta nie była przesadnie medialna, a poza tym minęło niemal pięć lat. W obliczu niewielu informacji, które przekazał jej Redfern, teoria z naśladowcą była jednak jedyną, która wydała jej się sensowna.

– Ustalenie tego to pani robota. Jeśli czuje się pani gotowa – dodał łagodnie. Na jego czole pojawiła się długa zmarszczka, która nadała jego twarzy zatroskany wyraz. – Jeśli nie, to po prostu przydzielę do tego kogoś innego, a pani wróci w odpowiednim czasie.

– Mogę się tym zająć – odparła twardo bez chwili zastanowienia. Westchnęła ciężko, gdy mina Redferna się nie zmieniła.

– Na pewno?

Tym razem odczekała krótki moment, zanim przytaknęła. Postarała się też, żeby nie brzmieć tak ostro. Tak naprawdę nie miała powodu do zdenerwowania i doskonale o tym wiedziała. Była przyzwyczajona do pracy z Shepherdem w Kansas City, który takimi pytaniami sugerował, że powinna sobie odpuścić, bo i tak nic nie zdziała. Redfern po prostu upewniał się, że jest gotowa. Taką przynajmniej miała nadzieję.

– W porządku. To nie są identyczne zabójstwa, ale symbol się powtarza – oznajmił znienacka, rozkładając ręce. – Być może to przypadek, ale sprawcę i tak trzeba ustalić.

– Rozumiem.

Redfern wstał z biurowego fotela. Nieco powolnym krokiem podszedł do pancernej szafy rozciągającej się na długość całej ściany. Wyjął pęk kluczy z kieszeni szarych chinosów, po czym otworzył jedną z większych skrytek. Moment później duży karton znalazł się na biurku. Po dźwięku, który wydał przy spotkaniu z blatem, można było się domyślić, że jego zawartość jest ciężka. Anastasia omiotła wzrokiem pudło, jednak nie znalazła żadnego napisu, który podpowiedziałby, co znajduje się w środku. Najchętniej uchyliłaby wieko, ale nie śmiała tego zrobić. Wolała w żaden sposób nie podpaść Redfernowi. Od teraz był jej bezpośrednim przełożonym.

– Na wierzchu jest kopia akt tej obecnej sprawy – oznajmił Redfern, poprawiając marynarkę. Zamknął szafkę na klucz, po czym wrócił na obrotowy fotel. Przysunął się do biurka, złożył dłonie w wieżyczkę i spojrzał na nią znad kartonu. – Ofiara została znaleziona na parkingu przy autostradzie międzystanowej. Co prawda jest to nasza jurysdykcja, ale obecnie nie jestem w stanie przydzielić pani żadnego partnera do pracy. Waszyngtońska policja już wcześniej prowadziła poszukiwania ofiary, więc razem z komendantem uznaliśmy, że najlepiej będzie współpracować z funkcjonariuszami, którzy próbowali odnaleźć panią Millington.

– Kiedy mam zacząć?

– Jutro. Dzisiaj niech pani zapozna się z dokumentami. Skontaktuję się z komendantem, a później wyślę pani maila ze szczegółami.

– W porządku.

– Z racji tego, że sprawa podlega nam, to oczywiście pani odpowiada za zespół – dodał poważnie, po raz kolejny obserwując jej reakcję. Najwidoczniej ciągle upewniał się, że powierzenie jej tego śledztwa nie jest błędem.

– Oczywiście, sir.

Redfern znów zaczął szukać czegoś w szufladach biurka. Z jednej strony Anastasii wydawało się, że w jakiś sposób przygotowywał się do tego spotkania, o czym świadczyły chociażby wydrukowane akta sprawy, a z drugiej nie mogła pozbyć się wrażenia, że spodziewał się innej odpowiedzi z jej strony. Gdyby oznajmiła, że nie jest gotowa, by się tym zająć, wówczas nie musiałby szukać tych wszystkich rzeczy, które wcześniej gdzieś pochował. Inną możliwością, którą brała pod uwagę, było to, że z natury był roztrzepany albo po prostu miał dużo obowiązków, a ona niepotrzebnie to wszystko analizowała.

Uśmiechnęła się pod nosem na tę myśl. Minęło sporo czasu, odkąd rozkładała jakąś sytuację na tak drobne czynniki. Nie była w stanie ustrzec się przed analizami w życiu codziennym, ponieważ właśnie w taki sposób myślała, ale nad błahostkami zazwyczaj nie głowiła się aż do takiego stopnia.

Gdy Redfern znów spotkał się z nią wzrokiem, kąciki jego bladych ust wygięły się lekko ku górze. Przesunął karton w bok, po czym położył przed Anastasią legitymację, odznakę i broń. Nieświadomie wstrzymała oddech, a jej serce zamarło na ułamek sekundy. Zamrugała kilkukrotnie. Wszystko wracało do normy. Tym razem naprawdę.

– Witam z powrotem, agentko Ashbee – oznajmił Redfern nadzwyczaj serdecznie.

Niepewnie sięgnęła po legitymację i odznakę, po czym schowała je do kieszeni. Zanim chwyciła swój pistolet w dłoń, podniosła wzrok na zastępcę dyrektora. Wyglądał na naprawdę zadowolonego. Odchrząknęła, zanim zdecydowała się odezwać. Miała nadzieję, że głos jej nie zadrży.

– Dziękuję za zaufanie, sir – powiedziała cicho.

– Informuj mnie na bieżąco o postępach. Gdybyś czegoś potrzebowała, postaram się pomóc. Ofiarą jest córka lokalnego prezentera wiadomości, więc przygotuj się na obecność mediów, Anastasio.

Pokiwała głową zbyt zaskoczona, by cokolwiek z siebie wydusić. To nie informacje przekazane przez przełożonego sprawiły, że ucichła, lecz sposób, w jaki to zrobił. Nigdy wcześniej nie zwracał się do niej tak bezpośrednio, jednak już podczas pobytu w Akademii słyszała plotki, że Redfern często mówi do swoich pracowników po imieniu. Najwidoczniej nie potrzebował formalnych zwrotów do utrzymania dyscypliny czy posłuszeństwa. Nie musiał wzbudzać w podwładnych strachu, by cieszyć się szacunkiem. Tym różnił się od jej przełożonego z Kansas City.

– Rozumiem – stwierdziła po dłuższej chwili. – Dziennikarze to nic nowego.

– Najlepiej po prostu odsyłać ich do naszego rzecznika prasowego. Masz jakieś pytania?

– Nie, sir.

– W takim razie to wszystko. – Przycisnął plecy do oparcia fotela. Zerknął na ekran monitora, a potem znów na nią. – Wyślę ci później maila ze szczegółami, żebyś wiedziała, z kim pracujesz.

– Dziękuję.

Odpowiedziała na jego delikatny uśmiech, po czym podniosła się z krzesła. Odebrała od Redferna ciężki karton z kopiami akt i skierowała się do drzwi wyjściowych. Mogłaby przejrzeć te dokumentami w ich systemie komputerowym, ale na ogół wolała papierowe egzemplarze. Znacznie łatwiej się na nich pracowało. Mogła coś podkreślić, powiesić na tablicy, bez problemu zestawić ze sobą. Wersji cyfrowych używała przede wszystkim do wyszukiwania, na jakich stronach znajdują się interesujące ją informacje. Najwidoczniej Redfern o tym pamiętał, skoro wręczył jej całe pudło.

Podbudowana opuściła jego biuro. Wystarczyło, że usłyszała o tej sprawie, by poczuć, że jest na właściwym miejscu. Mimo że dla większości osób wieczorne zagłębianie się w stertę papierów kojarzyło się z koszmarem, dla Anastasii było to coś, czego przez te dziewięć miesięcy naprawdę jej brakowało. W końcu miała nowy cel.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro