Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Droga na miejsce była znacznie dłuższa, niż Anastasia się spodziewała. Minęło już prawie dwadzieścia minut, odkąd weszli między drzewa, a podobno wcale nie znajdowali się blisko celu. Zaczynała nawet podejrzewać, że się zgubili. Jak na razie wolała zachować tę myśl dla siebie, więc w milczeniu przysłuchiwała się wypowiedziom Vivien na temat zaginięcia Chloe Millington. Po znalezieniu jej martwego ciała to FBI przejęła sprawę, więc wiedza detektyw Clyne nie obejmowała najnowszych faktów. Niestety Anastasia również miała niewiele informacji na ten temat. Odzwyczaiła się od zarywania nocy nad dokumentami, przez co nie zdążyła przeczytać wczoraj nawet połowy.

Poszukiwania Chloe były o tyle interesujące, że podczas rutynowych rozmów z jej bliskimi i przyjaciółmi wyszło na jaw, iż sama Chloe również prowadziła poszukiwania – niejaka Sara Hooper zniknęła przeszło miesiąc temu. Kobiety przyjaźniły się w dzieciństwie. Odkąd skończyły szkołę średnią, ich kontakt niemal całkowicie się urwał, jednak wciąż miały kilku wspólnych znajomych. Gdy Sara zaginęła, Chloe od razu się tym zainteresowała. Vivien i Chayse próbowali dokładnie prześledzić, jakie kroki Chloe podjęła, by odnaleźć dawną przyjaciółkę, jednak okazało się to wyjątkowo trudne. Nie znaleźli w jej rzeczach żadnych podejrzanych notatek, nietypowych wizytówek czy paragonów. Pliki w komputerze również na nic ich nie naprowadziły, to samo dotyczyło historii wyszukiwania w przeglądarce internetowej. Wyglądało to niemal tak, jakby Chloe nie chciała pozostawiać po sobie śladów. Jej rodzice nie znali szczegółów dotyczących jej prywatnego śledztwa w sprawie Sary, a każdy ze znajomych podawał inną wersję. Nawet partner Chloe niewiele wiedział. Ostatnio kłócili się o to, że kobieta poświęca cały wolny czas na szukanie przyjaciółki z dzieciństwa, w związku z czym ta przestała mu relacjonować kolejne podejmowane działania.

– A co z tą Sarą? – Anastasia przerwała monolog Vivien.

– W jakim sensie? – Vivien temat Sary skończyła kilka minut wcześniej, więc to pytanie zbiło ją z tropu. Na twarzy Ashbee nie znalazła żadnej wskazówki. Od kiedy na horyzoncie pojawił się Chayse, agentka wyraźnie spoważniała.

– Kto zgłosił jej zaginięcie na policję?

– Chloe – odparła zdawkowo. Dopiero gdy nie usłyszała kolejnego pytania, zdecydowała się powiedzieć coś więcej. – Niby Sara była skonfliktowana z rodziną.

– Albo jest.

– Zniknęła miesiąc temu. Po prostu jeszcze nie znaleziono ciała.

– Albo chciała zniknąć – gdybała dalej Anastasia. Wolała nie wykluczać przedwcześnie żadnej z opcji, chociaż w słowach Vivien było wiele racji. Szanse na znalezienie kogoś żywego drastycznie spadały z każdym kolejnym dniem od czasu zaginięcia. O Sarze nie słyszał nikt już od miesiąca. Może gdzieś się zaszyła, może wyjechała za granicę, a może została porwana albo leżała gdzieś martwa. – Zajmowaliście się jakoś tą sprawą?

– Nie. Mieliśmy szukać Chloe.

– Może konsultowaliście się jakoś z tymi, którzy szukali Sary?

Powściągliwość Vivien wydawała się Anastasii nieco podejrzana. Zapamiętała ją jako kogoś, komu lepiej nie zdradzać tajemnic. Minęło sporo czasu, więc nie powinna oceniać jej przez pryzmat tamtych dni. Ludzie się zmieniali, co przecież najlepiej widziała na własnym przykładzie. Mimo tego przeczuwała, że Clyne wcale nie nauczyła się trzymać języka za zębami. Musiało chodzić o coś innego.

– Nie jesteśmy idiotami – warknęła nagle rozdrażniona Vivien. Moment później demonstracyjnie się wyprostowała, spojrzała na koleżankę z góry i dodała nieco spokojniejszym tonem: – Możesz sobie wyobrazić, że skoro dopiero Chloe zgłosiła zaginięcie Sary, to mało kto ma o niej jakiekolwiek informacje.

– Wydaje mi się, że w aktach, które dostałam, nie ma tych z poszukiwań Sary – odparła niewzruszona tą zaczepką.

– No to dostaniesz dzisiaj. Nadal wolisz papierowe?

– Nadal.

Chayse po raz pierwszy obejrzał się na nie przez ramię. Pytanie Vivien go zaskoczyło. Już wcześniej dziwił się, że kobiety tak swobodnie rozmawiają. Pamiętał bowiem, jak zachowywała się Anastasia, gdy się poznali. Przez kilka dni nawet nie chciała, żeby mówić do niej po imieniu. Dzisiaj pomyślał jednak, że po prostu zmieniła swoje podejście i stąd wynika ten jej nieformalny charakter rozmowy z Vivien. Wyglądało na to, że się pomylił. Jedno proste pytanie rozwiałoby jego wątpliwości, ale nie miał ochoty się odzywać. Spotkanie z agentką Ashbee wyjątkowo mocno zepsuło mu humor.

– Zaraz będziemy na miejscu. Co nie, Chayse? – rzuciła Vivien, gdy cisza zaczęła jej się dłużyć.

Odpowiedział na to jedynie mało zrozumiałym mruknięciem. Wolał skupić się na drodze niż na bezsensownych dyskusjach. Najchętniej całkowicie by stąd zniknął, ale akurat to było niewykonalne.

– Jakim cudem jesteście w stanie tu trafić? – zagaiła Anastasia. Chciała się przekonać, że wiedzą, gdzie idą. Dla niej równie dobrze mogliby kręcić się w kółko, nie było tu żadnych charakterystycznych punktów.

– Mnie nie pytaj. To Woodard nie jest mieszczuchem i umie łazić po lasach.

Chayse wyraźnie nie zamierzał zdradzać swojej tajemnicy, a jego milczenie powoli stawało się irytujące dla obu kobiet. Nawet Vivien uważała ja za nieprofesjonalne. Czy tego chcieli, czy nie, musieli współpracować. Młoda kobieta została brutalnie zamordowana, a oni nie wiedzieli nawet, z iloma sprawcami mają do czynienia. To nie było ani miejsce, ani czas, na jakieś prywatne niesnaski.

– Kto zawiadomił policję o znalezieniu ciała? – Anastasia po raz kolejny zabrała głos.

– Jakiś facet dzwonił. Nie przedstawił się. To twoi ludzi powinni wiedzieć więcej na ten temat.

Anastasia wygięła kąciki ust w dół, ale nikt tego nie zauważył. Powód tych zdawkowych odpowiedzi detektyw Clyne w jednej chwili stał się dla niej jasny. Po prostu nie podobała jej się odznaka Anastasii. Gdyby była policjantką, Vivien pewnie traktowałaby ją z mniejszą rezerwą. Byłyby wtedy na równym poziomie, a tak to agentka Ashbee prowadziła śledztwo, podczas gdy pozostała dwójka miała jedynie jej pomagać. Na dodatek wypytywała ich o to, co zrobili do tej pory. Nic dziwnego, że Vivien przyjęła taką defensywną postawę, zwłaszcza że nigdy nie brała na siebie ani winy, ani odpowiedzialności. Pod tym względem stanowiły swoje przeciwieństwa.

Najłatwiej byłoby nie odzywać się tak jak Chayse i poczekać, aż wszyscy wzajemnie oswoją się ze swoją obecnością, ale Anastasia nie zamierzała marnować tyle czasu. Postanowiła ignorować ewentualne docinki i nie wchodzić w pyskówki ze starymi znajomymi. Jeśli okaże się, że nie chcą jej pomagać, to po prostu dowie się od nich tego, czego potrzebuje, a potem poprosi Redferna o zmianę składu tego tymczasowego zespołu. Może funkcjonariusze zajmujący się zaginięciem Sary byliby bardziej skłonni do współpracy.

– Zazwyczaj w takich miejscach na ciała natrafiają podróżni spacerujący z psami – Ashbee kontynuowała swoje gdybanie. Starała się brzmieć jak najbardziej obojętnie i neutralnie, chociaż cała ta sytuacja była dla niej wyjątkowo frustrująca. – Problem w tym, że jesteśmy naprawdę daleko od parkingu i nie sądzę, że ktoś z podróżnych wybrałby się na aż tak długi spacer.

– Gadaliśmy wczoraj o tym, że serio ciężko znaleźć to ciało. Aż dziwne, że ktoś tak szybko na nie trafił.

– „Tak szybko", czyli po jakim czasie?

– Czy ja ci wyglądam na patologa, Ashbee? – fuknęła Vivien.

– Ale widziałaś ciało?

– Widziałam.

– To chociaż...

Anastasia przerwała swoją wypowiedź. Uniosła dłoń do twarzy i ścisnęła nasadę nosa. Od kiedy wizja powrotu do pracy stała się realna, zaczęła miewać migreny. Konsultacje z lekarzem i terapeutą wyjaśniły jej, że dzieje się to na tle nerwowym. Wydawało jej się, że nie odczuwa stresu, ale jej ciało miało inne zdanie na ten temat. Skupiła się na chwilę na oddechu, po czym wyprostowała głowę, chociaż ból wcale nie przeszedł. Od razu zauważyła zaciekawione spojrzenie Vivien.

– Nieważne, w tej temperaturze rozkład zwłok i tak jest opóźniony – wróciła do poprzedniego tematu, utrzymując poprzedni ton głosu.

– Zniknęła niecałe dwa tygodnie temu – powiedziała Vivien po chwili. Ostatecznie postanowiła nie nawiązywać do sytuacji sprzed chwili. – Nawet jeśli została zamordowana od razu, to znalezienie jej w takim miejscu w ciągu dwóch tygodni i tak jest niezłym osiągnięciem.

– Niestety muszę przyznać ci rację.

– Aż nie wiem, co powiedzieć – zakpiła z szerokim uśmiechem wymalowanym na bladej twarzy.

Chwilę później na horyzoncie zamajaczyła taśma rozciągnięta między konarami kilku drzew. Gdy podeszli bliżej, Anastasia spróbowała przypomnieć sobie fotografie dołączone do akt. Pomagały jej w tym efekty pracy techników kryminalistyki – wszędzie tam, gdzie trafili na ślady, nie było śniegu. Musieli zabrać go ze sobą, żeby dokładnie sprawdzić. Również pień jednego z drzew został wyraźnie naruszony przez człowieka. Spodziewała się, że właśnie przez techników. Mając w głowie podobną sprawę, wolała jednak się upewnić.

– Coś było na tym drzewie? – Wskazała dłonią na naruszony pień.

– Ofiara się o nie opierała – odparła Vivien pewnie.

– A za nią coś było?

– O co ci chodzi?

– Może coś było wyryte na pniu?

– Nie. – Vivien oparła dłonie na biodrach i zmierzyła niższą koleżankę wzrokiem. Anastasia w odpowiedzi skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej. Cierpliwie wyczekiwała kolejnego kroku Vivien, jakby wcale nie były po tej samej stronie barykady. – Dlaczego pytasz?

– W jednej sprawie na pniu wyryto znak. – Anastasia uniosła brwi, gdy Vivien nie zareagowała. Była pewna, że detektyw Clyne wie, z czym mają do czynienia. Najwidoczniej przeceniła jej pamięć. – Bardzo podobny do tego wyciętego na ciele Chloe.

Vivien nagle olśniło. Z wrażenia aż otworzyła usta, ale szybko je zamknęła. Chwilę później spłonęła rumieńcem, mimo że w wyrazie twarzy Ashbee nie zmieniło się zupełnie nic. Wygrała z nią ten niemy pojedynek, a nawet nie dała tego po sobie poznać. Może ta bitwa toczyła się jedynie w głowie Vivien. Ta myśl sprawiła, że jej policzki jeszcze bardziej poczerwieniały. Dobrze, że rano znalazła chwilę na nałożenie podkładu. Inaczej wyglądałaby jak burak.

– To dlatego Redfern cię tu przysłał.

– Bingo.

– To ta sprawa z czasów szkolenia? – zapytałą nadal zaskoczona takim obrotem spraw. Nie mogła uwierzyć, że dopiero się zorientowała. Samo spotkanie Ashbee po latach wprowadziło ją w zdumienie, a tu jeszcze coś takiego.

– Nie skojarzyłaś wcześniej?

– Jakbyś zapomniała, to ja nie miałam z nią do czynienia.

– Myślałam, że już ci przeszło.

W odpowiedzi Vivien jedynie wzruszyła ramionami. Nie czuła już ani żalu, ani zazdrości, ale to nie znaczyło, że zapomniała. Wtedy była śmiertelnie obrażona za to, że to nie ją spotkał zaszczyt pomocy w śledztwie. Była bardziej doświadczona od Anastasii, ale to nie wystarczyło, by została wybrana. Kilka lat później, ale w końcu przyszło jej się z tym zmierzyć i to jeszcze w takim towarzystwie. Los naprawdę bywał przewrotny.

– Więc tak, właśnie o tamtą sprawę chodzi – potwierdziła Ashbee, żeby nie zostawiać żadnych niedomówień. – Redfern zauważył podobieństwa i mi to przydzielił.

– Co to za sprawa? – Chayse odezwał się po raz pierwszy od krótkiej wymiany zdań na parkingu. Od tego momentu minęło niemal pół godziny.

Anastasia przeniosła na niego wzrok. Była pewna, że Woodard szybko odwróci spojrzenie od jej oczu, ale jednak tego nie zrobił. Niechęć na jego twarzy nadal była widoczna, ale nie aż tak wyraźna. Nie marszczył już brwi, a jego usta nie były już wygięte w dół, lecz zaciśnięte. Pierwszy raz miała okazję, żeby mu się przyjrzeć. Jego włosy były trochę dłuższe niż przy ich ostatnim spotkaniu, a przez to bardziej skręcone. Dodawały mu uroku i pasowały do gładko ogolonej brody.

– Kilka lat temu w okolicy jednego z parkingów międzystanowych niedaleko Waszyngtonu znaleziono nagie ciało mężczyzny, a na drzewie wyryty był właśnie symbol podobny do tego wykonanego na ciele Chloe – wyjaśniła nieprędko. Zerknęła na Vivien, ale ona przyglądała się miejscu zbrodni, więc wróciła spojrzeniem do Woodarda. – Różnica jest taka, że tamtego mężczyznę pozbawiono mózgu, a Chloe oczu.

– Pozbawienie mózgu wymaga chyba jakiejś... wiedzy – powiedział z lekkim wahaniem. Uważne spojrzenie ciemnych oczu agentki Ashbee onieśmielało go dokładnie tak samo jak podczas ich spotkania, gdy jeszcze był szeryfem. Pewnie przez to, że znowu była dla niego kimś zupełnie obcym.

– Czaszka była roztrzaskana, więc chyba ktoś nie miał tej wiedzy.

– To pewnie uszkodzono mózg.

– Tego nie wiem, ale pewnie tak. Może z tego powodu teraz zabierają gałki oczne, a może chodzi o coś innego.

Chayse przyłapał się na tym, że na dłużej zawiesił wzrok na Anastasii. Nawet gdy ona przestała patrzeć mu w oczy, by znów skupić się na miejscu zbrodni, on jeszcze przez pewien czas jej się przyglądał. Nadal był na nią wściekły i nie miał ochoty z nią rozmawiać, ale skoro czekała ich współpraca, to musiał się jakoś przełamać. Problem w tym, że od początku miał do niej słabość, a nie chciał znowu wchodzić w tę znajomość. Próbował już dwukrotnie i za każdym razem kończyło się katastrofą. Jej kłamstwa za każdym razem mieszały mu w głowie.

Z ulgą dostrzegł, że Vivien kucała akurat przy jednej z dziur w śniegu pozostawionych przez techników. Poszczęściło mu się. Gdyby go przyłapała na tym gapieniu się, nie dałaby mu później spokoju. Wtrącanie nosa w prywatne sprawy znajomych było jej ulubionym zajęciem.

– Dlaczego taki duży obszar jest odgrodzony taśmą?

– Technicy znaleźli kilka śladów różnych podeszw wokół ciała, więc tak zrobili – znów odezwała się Vivien, po czym stanęła na proste nogi.

– Czyli mogło być tu kilka osób?

– Coś tam gadali, że nie wiadomo, kiedy te ślady powstały. Co ostatecznie ustalili, to nie wiem. Ty powinnaś wiedzieć, byli z twojego laboratorium.

– Zabrzmiało, jakbym co najmniej pracowała w tym laboratorium – odparła Anastasia chłodno. Detektyw Clyne znów dawała jej odczuć, że należą do zupełnie innych organizacji.

– Daleko nie masz.

W tej kwestii Vivien miała rację. Główne laboratorium FBI znajdowało się rzut beretem od Akademii FBI, w której z kolei mieściła się Sekcja Behawioralna. Oba budynki dzieliło dosłownie dziesięć minut marszu. Mimo że zastępca dyrektora Redfern aktualnie przydzielił Anastasii biuro właśnie w Sekcji Behawioralnej, wcale nie była taka pewna, że to właśnie tam rozgości się na dłużej. Mówił, że chce mieć ją w swoim zespole, ale równie dobrze mogło chodzić mu o biuro w Waszyngtonie. Typowo w Sekcji Behawioralnej pracowali zazwyczaj agenci ze znacznie większym stażem, którzy w ramach śledztw ograniczali się raczej do tworzenia profili psychologicznych. Poza tym prowadzili szkolenia i badania naukowe. Taka codzienna działalność w terenie była dla nich rzadkością. Przyspieszony powrót Anastasii do pracy sprawił, że nie miała chwili, by dokładnie omówić tę kwestię z przełożonym.

– Dlaczego w tej sprawie sprzed lat nie udało się złapać sprawcy? – wtrącił Woodard, nic nie robiąc sobie z gęstniejącej atmosfery.

– Udało się – odparła Anastasia natychmiast.

– No co ty, Chayse? Przecież Ashbee zawsze się udaje.

– Z tego, co wiem, to nie zawsze.

Obie te wypowiedzi odczuła jako siarczysty policzek. Nawet nie potrafiła określić, która z nich mocniej ją dotknęła. Pierwsza odnosiła się do tego, do czego Anastasia uparcie dążyła, często wiele tracąc, a druga do rzeczywistości, która okazała się wyjątkowo tragiczna w skutkach. Była przekonana, że każde z nich doskonale wiedziało, co robi, podczas wypowiadania tych słów. Od spotkania na parkingu starała się podchodzić do nich pokojowo, a w zamian traktowali ją w ten sposób. Też mogłaby wbijać im szpilki, ale nie w takim celu tutaj przyjechała. Chciała po prostu rozwiązać sprawę zabójstwa Chloe Millington.

Uniosła brodę i schowała zmarznięte dłonie do kieszeni kurtki. Uznała, że nie powinna próbować się z nimi spoufalać. Wszelkie wspominki nie miały sensu. Jedynym rozsądnym wyjściem było skupienie się na śledztwie i tylko na tym. Żadnych prywatnych wycieczek.

– Skupcie się wreszcie na pracy – powiedziała oschle Anastasia, przerywając wymianę zdań pozostałej dwójki.

– Tak jest, agentko specjalna Ashbee – rzuciła Vivien złośliwie.

– W tej sprawie sprzed lat ujęto mordercę, który na dodatek się przyznał, a potem został skazany.

– To trzeba z nim pogadać – stwierdził Chayse znacznie pewniej niż jeszcze niedawno.

– Powiesił się w celi kilka miesięcy po zapadnięciu wyroku.

– No tak, zawsze jakiś haczyk. – Detektyw Clyne przewróciła oczami. – Jakie rozkazy, agentko specjalna Ashbee?

Anastasia zacisnęła zęby, by nie zareagować na kolejną zaczepkę. Ignorowanie Vivien było najlepszym, chociaż najtrudniejszym rozwiązaniem. W innych okolicznościach chętnie obróciłaby to w żart, ale nie dzisiaj. Naprawdę nie spodziewała się, że Clyne będzie jej dogryzać aż do takiego stopnia.

– Trzeba dokładnie przyjrzeć się morderstwu Chloe pod kątem podobieństwa z tamtą sprawą. Może w raportach pojawią się te same nazwiska.– Poczekała, aż dadzą jakiś znak, że zrozumieli. Gdy kiwnęli głowami, dodała: – Wiecie, czy ktoś rozpytywał już pracowników centrum obsługi podróżnych?

– Powtórzę się, ale to FBI się tym zajmowało.

– Niech ktoś z was się tym zajmie i zapyta o monitoring. Muszę jechać do Quantico i pogadać z technikami i agentami, którzy przyjechali na miejsce jako pierwsi.

– Ja to zrobię – zaproponował Chayse. Lodowaty ton agentki Ashbee sprawiał, że chciał jak najkrócej przebywać w jej towarzystwie.

– Mogę jechać z tobą do Quantico i poczytać akta tej starej sprawy – stwierdziła Vivien wyraźnie zadowolona z tego, że właśnie wchodzi w paszczę lwa. Testowanie cierpliwości koleżanki jawiło się jako wyjątkowo interesujące zadanie.

– W porządku. Chayse, przywieziesz ze sobą akta Chloe, zanim do nas dołączysz?

– Jasne.

– To zbierajmy się stąd – postanowiła Anastasia wciąż tym samym beznamiętnym tonem. Postanowiła jednak sprawdzić aktualne nastroje współpracowników ten ostatni raz. – Długi dzień przed nami.

– Ja żadnych nadgodzin nie zamierzam robić – odparła Vivien natychmiast.

– Nikt ci nie każe.

– No i świetnie.

Przez większość drogi powrotnej na parking milczeli. Dopiero pod koniec Vivien zaczęła nieco więcej opowiadać o poszukiwaniach Chloe. Skupiła się przede wszystkim na postaci ojca zaginionej. To on był powodem, dla którego media tak bardzo interesowały się tą sprawą. Zgrabnie omijała temat, dlaczego to właśnie ona i Chayse zostali przydzieleni do tego śledztwa. Z całej trójki jedynie Woodard nie miał bladego pojęcia o powodzie. Vivien go znała, a Anastasia podejrzewała, ale nie zamierzała wywlekać go na wierzch. To byłaby najbardziej dotkliwa szpilka, jaką tylko można wbić detektyw Clyne. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro