Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na parkingu zamienili ze sobą kilka słów, po czym się rozdzieli - Chayse ruszył w kierunku centrum obsługi podróżnych, a Anastasia i Vivien do karmazynowego SUV-a. Mimo że Ashbee od razu wsiadła do swojego samochodu, drzwi od strony pasażera otworzyły się dopiero po chwili. Zerknęła przelotnie na Vivien, co wystarczyło, by zauważyć jej niepewny wyraz twarzy. Sadowiła się na fotelu wyjątkowo powoli, co zupełnie do niej nie pasowało. Jej ruchy zazwyczaj były dynamiczne, czasem nawet gwałtowne.

Gdy Vivien wreszcie zapięła pas bezpieczeństwa, Anastasia przekręciła kluczyk w stacyjce. Niespiesznie wyjechała z parkingu, zostając daleko w tyle za sportowym autem, które opuściło parking bezpośrednio przed nią. Nawet gdyby była spóźniona, to nie pokusiłaby się o tak szybką jazdę. Vivien doskonale wiedziała dlaczego. Być może właśnie z tego powodu siedziała taka spięta.

- Jeśli cię to uspokoi, to nigdy nie dostałam mandatu - oznajmiła Anastasia po kilku minutach jazdy w milczeniu. Nawet nie siliła się na obojętny ton głosu. Vivien wiedziała o niej więcej, niż Ashbee chciała. Działało to jednak w dwie strony.

- Jestem spokojna - odburknęła, po czym skrzyżowała ramiona na piersi i odwróciła głowę w stronę bocznej szyby.

Anastasia nie skomentowała tych słów, tylko dlatego że jej uwagę przykuł obcy głos rozchodzący się po samochodzie. Podgłośniła radio, żeby również Vivien zwróciła na niego uwagę. Mężczyzna przedstawił się jako Paul Millington. Ojciec porzuconej w lesie ofiary sam raportował słuchaczom nowości na temat śledztwa w sprawie początkowo zaginięcia, a teraz już zabójstwa jego córki. Brzmiał przy tym wyjątkowo profesjonalnie. To nie był błagalny apel o pomoc w odnalezieniu mordercy, lecz rzeczowy i zwięzły opis dotychczasowych działań organów ścigania, a także wyrażenie wątpliwości co do ich skuteczności.

- On nie jest przypadkiem prezenterem telewizyjnym? - zapytała agentka, gdy mężczyzna skończył swój wywód.

- Jest, ale odkąd jego córka zaginęła, czasem odzywa się radiu.

- Nie wydaje się specjalnie przejęty. Jak zachowywał się podczas śledztwa?

- Dość spokojnie - odparła Vivien błyskawicznie. Dopiero przedłużająca się cisza skłoniła ją do głębszego zastanowienia się nad tą kwestią. - No dobra, parę razy nas wyzwał i groził, że nas publicznie obsmaruje, ale to normalka. To jego żona codziennie wydzwaniała, żeby pytać, czy już coś wiemy.

- Wiadomo coś na temat relacji Chloe z rodzicami?

- Mieszkała z nimi, więc raczej nie było jakoś okropnie. Oni twierdzili, że mają z nią dobry kontakt, a jej przyjaciele i facet właściwie to potwierdzili. Nie jakieś specjalnie bliskie relacje, ale bez większych kłótni.

Anastasia pokiwała głową na znak zrozumienia. Taka odpowiedź właściwie niewiele mówiła. Wciąż nie istniał żaden konkret, którego mogłaby się uczepić. Miała mnóstwo pytań przede wszystkim o zaginioną koleżankę Chloe, ale Vivien już wcześniej dała jej do zrozumienia, że zdołali zdobyć jedynie szczątkowe informacje na jej temat.

- Byłaś w domu Chloe?

- Byłam.

- Jak on wygląda?

Vivien najpierw rzuciła Ashbee niezrozumiałe spojrzenie spod ściągniętych brwi, a potem pokręciła głową i wbiła wzrok w przednią szybę. Przecież nie przesiedzieli bezczynnie czasu od zniknięcia Chloe Millington. Sprawdzili każdy możliwy trop, który nasunął im się przez te niecałe dwa tygodnie.

- To nie było porwanie dla okupu - oznajmiła Vivien zdecydowanym tonem.

- Mogli dostać wiadomość i wam nie powiedzieć.

Detektyw Clyne przeklęła pod nosem. Akurat tę hipotezę sprawdzili bardzo dokładnie. Millingtonowie mieli pieniądze, a Chloe była ich jedyną córką, więc motyw okupu natychmiast nasuwał się na myśl. Gdyby właśnie o to chodziło, Chloe pewnie nadal by żyła. Nawet jeśli jej rodzice postanowiliby zapłacić bez angażowania policji, to albo dostaliby żądanie kolejnej wpłaty, albo młoda kobieta wróciłaby do domu. Gdyby nie chcieli spełnić żądania porywaczy, pewnie powiedzieliby o wszystkim policji.

- I niby po co wciąż ukrywaliby to po jej śmierci?

- Na przykład, dlatego że są zamieszani w coś poważnego - odparła Anastasia znacznie spokojniej niż Vivien. Postanowiła, że dokładnie przesłucha rodziców Chloe. Może w obliczu śmierci córki przekażą jakieś nowe informacje, na których temat Vivien wyraźnie nie zamierzała gdybać. - Jak długo była z tym chłopakiem?

- Coś około pół roku.

- Prześwietliliście go?

- Co to w ogóle za pytanie? To pierwsze, co zrobiliśmy.

- I co? - dopytała Ashbee, gdy pomimo upływu kolejnych sekund detektyw Clyne milczała.

- Nic.

- Vivien...

- Wtedy, gdy zniknęła, nie było go w Waszyngtonie. Pojechał odwiedzić rodziców, bo jego ojciec wylądował w szpitalu. Sprawdziliśmy to, widać go na nagraniach szpitalnych kamer.

Anastasia pokiwała głową i znów w pełni skupiła się na drodze. Wbudowana w auto nawigacja właśnie nakazywała jej skręcić w prawo. Płynnie wykonała odpowiedni manewr. Miejsce zbrodni znajdowało się godzinę jazdy od Quantico, więc były z Vivien skazane na siebie jeszcze przez długi czas.

Wybuchowy charakter detektyw Clyne sprawiał, że nikt nie potrafił pozostać wobec niej obojętny. Nie próbowała niczego udawać ani nikomu się przypodobać. Czasami sprawiała nawet wrażenie, jakby chciała, żeby ludzie jej nie lubili. Gdzie tylko się pojawiała, tam tworzyła chaos. Anastasia zazwyczaj nie wpuszczała takich osób do swojego prywatnego życia, ponieważ dostrajanie się do nich zabierało jej zbyt wiele energii. Z Vivien było jednak nieco inaczej. Przy niej miała poczucie, że nie musi analizować każdej jej, a także swojej wypowiedzi.

- Co Chayse miał na myśli? - Vivien przypomniała o swojej obecności po kolejnych kilkunastu przejechanych kilometrach.

- Kiedy?

- Kiedy mówił, że nie zawsze ci się udaje.

Anastasia zacisnęła zęby. Bardzo szybko przyłapała się na tym, że mocniej wciska pedał gazu, co od razu skorygowała. Już niemal przebolała tę wymianę zdań między Vivien a Chaysem, a teraz ta znów do niej wróciła. Wolałaby udawać, że jej nie słyszała.

- To długa historia - odparła wymijająco.

- A ja jestem zaje... - Vivien zwiesiła głos, przypominając sobie o swoim noworocznym postanowieniu - świetną słuchaczką.

- Ledwo pozwalasz ludziom dojść do słowa.

- Ale jak już pozwalam, to dobrze słucham.

- Nie mam nastroju na zwierzenia - Anastasia po raz kolejny spróbowała ją spławić. Byłaby w stanie opowiedzieć dawnej koleżance, co się wydarzyło, ale nie w takich warunkach. Nie na siłę i podczas jazdy. Vivien jednak nie zamierzała dawać jej wyboru.

- To zapytam Chayse'a.

- Mój służbowy partner zginął, bo nie potrafiłam wsadzić do więzienia seryjnego mordercy - wypaliła wbrew sobie. Gdy tylko te słowa opuściły jej usta, od razu ich pożałowała. W tej pracy liczyło się zaufanie do współpracowników. Jak Vivien mogła jej ufać, mając taką wiedzę? Jak miała wierzyć, że w razie niebezpieczeństwa dostanie odpowiednie wsparcie? - Tyle ci wystarczy.

- Nie miałam pojęcia - odparła ściszonym głosem.

- Czasem powinnaś po prostu się zamknąć.

- Pewnie tak.

Przez resztę drogi nawet nie próbowały ze sobą rozmawiać. Vivien doszła do wniosku, że lepiej dodatkowo nie denerwować siedzącej za kierownicą Anastasii, mimo że ta wciąż prowadziła wyjątkowo ostrożnie. Poza tym nawet nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć po takiej informacji. Przeszło jej przez myśl, że może powinna przeprosić, ale przecież nie wiedziała, co się wydarzyło. Nie zrobiła tego specjalnie.

Przed wjazdem na teren należący do Federalnego Biura Śledczego Anastasia zatrzymała auto przed opuszczonym szlabanem. Opuściła szybę i pokazała stróżowi legitymację służbową, którą ten dokładnie obejrzał. Mimo że była tu rano, postawny mężczyzna w ogóle jej nie kojarzył. W końcu oddał jej dokument i pozwolił jechać dalej. Chwilę później zatrzymała samochód na jednym z wielu wolnych miejsc parkingowych pod Akademią FBI.

- Dziwnie znowu tu być - stwierdziła Vivien, gdy Anastasia wyjęła kluczyk ze stacyjki. Wcale nie zniechęciło jej to, że Ashbee nawet nie zaszczyciła jej spojrzeniem. - Ile to już lat?

- Cztery.

- Myślałam, że dłużej.

- Nie, tylko tyle. Zbieraj się.

Vivien przewróciła oczami podrażniona tym oschłym tonem. Nie znosiła, gdy ktoś zwracał się do niej w ten sposób, mimo że często sama w podobny sposób rozkazywała innym. Bycie po tej drugiej stronie znacznie bardziej jej odpowiadało, ale i tak posłusznie wysiadła z samochodu. Trzasnęła drzwiami, a Anastasia od razu zamknęła auto, naciskając przycisk na pilocie. Bez słowa ruszyła w stronę wejścia do okazałego beżowego budynku, a Vivien od razu za nią. Pokonały parę schodków i znalazły się pod zadaszeniem podtrzymywanym przez cztery kolumny, by po przejściu kilkunastu metrów dotrzeć do dwóch par dwuskrzydłowych drzwi.

Przestronny hol obudził w głowie detektyw Clyne wiele wspomnień. Mimo że większość szkolenia wspominała dobrze, to jego końcówka była zgoła inna. Tak samo wyglądała sprawa jej znajomości z Anastasią. W pewnym momencie mogła nazwać ją przyjaciółką, a chwilę później nie potrafiła odezwać się do niej ani słowem.

Podeszły do dyżurki, która razem z obrotowymi bramkami uniemożliwiała osobom postronnym przejście w głąb budynku. Za wysoką ladą recepcyjną siedziała elegancko ubrana jasnowłosa kobieta. Odpowiedziała na powitanie i łagodny uśmiech ze strony Anastasii. Chwyciła leżącą na blacie legitymację służbową agentki Ashbee jedynie dla formalności. Widziały się kilka godzin temu, więc nie zdążyła jeszcze zapomnieć jej twarzy.

- To detektyw Vivien Clyne z komendy policji w drugim okręgu w Waszyngtonie - oznajmiła spokojnie Anastasia, wskazując na swoją towarzyszkę. - Zastępca dyrektora Redfern przydzielił ją do zespołu zajmującego się sprawą zabójstwa Chloe Millington. Przydałaby jej się przepustka.

- Sprawdzę, czy mam jakieś informacje na ten temat. - Kobieta przez chwilę stukała w klawiaturę, po czym zmarszczyła cienkie brwi i zaczęła wodzić wzrokiem po ekranie komputera. - Ma pani odznakę?

Vivien rozpięła kurtkę, odnalazła palcami łańcuszek okalający jej szyję i zdjęła ukrytą pod bluzą odznakę razem z legitymacją. Podała ją kobiecie, która podczas zadawania pytania nawet nie zerknęła w jej stronę. Teraz też jedynie rzuciła okiem na jej twarz, żeby porównać ją ze zdjęciem w dokumencie. Dokładnie sprawdziła numery odznaki, po czym odłożyła ją na blat i znów skupiła się na monitorze. Vivien nie skłoniło to jednak do oderwania od niej wzroku. Nadal przyglądała się jej schowanym za oprawkami okularów niebieskim oczom, wąskim ustom z wyraźnie zaznaczonym łukiem kupidyna, a także drobnej zmarszczce na czole powstającej przy unoszeniu brwi.

- To chwilę zajmie - oznajmiła kobieta prawdopodobnie świadoma wzroku pani detektyw.

- Spoko, mam czas - rzuciła Vivien i zabrała swoją odznakę. Powiesiła ją na szyi, schowała pod bluzę i dopiero wtedy odwróciła się w stronę stojącej obok Anastasii. - I co teraz, szefowo?

- Przejdę się do laboratorium - oznajmiła bez wahania. Wyciągnęła w stronę Vivien klucz z plastikowym brelokiem, który ta bez słowa chwyciła. Anastasia jednak nie puściła go od razu. - Jak dostaniesz przepustkę, to idź na poziom minus dwa, do biura numer trzynaście. Akta tej starej sprawy leżą na wierzchu, więc nie grzeb w moich rzeczach.

- Pewnie i tak nie masz tam nic osobistego. Same papiery z roboty.

Dopiero wtedy Ashbee oddała koleżance klucz. Upewniła się, że odebrała z dyżurki swoją legitymację, a potem niespiesznie ruszyła do wyjścia z budynku. Po cichu cieszyła się, że ucieknie od towarzystwa Vivien. Chwila w samotności pozwoli jej zebrać myśli. Za to informacje od pracowników laboratorium ułatwią całkowite skupienie się na śledztwie. Odłożenie prywatnych spraw na bok było właśnie tym, czego teraz potrzebowała.

Podczas niespełna dwudziestominutowego spaceru Anastasia przemierzała między innymi ulicę imienia Johna Edgara Hoovera, słynnego dyrektora FBI. Hoover zajmował to stanowisko przez blisko pięćdziesiąt lat. Mimo że miał na swoim koncie wiele zasług, to równocześnie sporo można było mu zarzucić. Gdyby dorastała w czasach jego zwierzchnictwa, nigdy nie zostałaby agentką Federalnego Biura Śledczego, co zresztą tyczyło się każdej kobiety. Nawet te pracujące jako agentki w momencie, gdy Hoover dopiero przejmował stanowisko dyrektora, później zostały przez niego zwolnione. Przez blisko pięćdziesiąt lat FBI zatrudniało jedynie mężczyzn, przede wszystkim białych. Nic więc dziwnego, że część społeczeństwa nadal wyobrażała sobie pracowników Federalnego Biura Śledczego właśnie w taki sposób.

Niespiesznym krokiem zbliżała się do wielokondygnacyjnego gmachu Laboratorium FBI. Trzy prostokątne i w znacznej mierze pokryte oknami części budynku połączono ze sobą za pomocą przeszklonych brył w kształcie walców. Za sprawą białych strzelistych kominów wychodzących z płaskich dachów Laboratorium wydawało się jeszcze większe. Nie był to cud architektury, ale sprawiał, że stojący przed drzwiami wejściowymi człowiek czuł się wyjątkowo mały. Takie odczucia miała również agentka Ashbee, gdy przekraczała próg budynku. Akademia stanowiła dla niej coś znajomego, podczas gdy w Laboratorium ostatni raz była podczas szkolenia.

W dyżurce siedział łysy mężczyzna wyglądający na około pięćdziesiąt lat. Już z daleka zmierzył ją takim spojrzeniem, jakby pytał, czy przypadkiem się nie zgubiła. Hol był na tyle przestronny, że minęła dłuższa chwila, zanim dotarła do odpowiedniego stanowiska. Zmusiła się do uśmiechu i położyła legitymację na ladzie recepcyjnej.

- Agentka specjalna Ashbee - rzuciła, gdy nie wyciągnął ręki po jej dokument. Sposób, w jaki zerkał na nią znad opuszczonych do połowy nosa okularów, sprawiał, że czuła się wyjątkowo niezręcznie. Jakby nie powinna tu być. Kolejne długie sekundy oczekiwania wcale nie skłoniły mężczyzny do sięgnięcia po jej legitymację. Musiała bardzo się postarać, żeby wyraz jej twarzy pozostał upierdliwie serdeczny. - Chciałabym dowiedzieć się, czy ustalono już coś w sprawie zabójstwa Chloe Millington.

- Gdyby coś ustalono, to protokół by do pani dotarł - burknął.

Anastasia postanowiła zmienić strategię. Sympatyczna poza widocznie nie robiła na nieznajomym wrażenia. Na wielu mężczyzn działała w taki sposób, że chociaż patrzyli na nią lekceważąco, to dawali jej to, czego chciała. Od tego, co myśleli o niej ludzie, bardziej liczyły się dla niej efektywność i skuteczność. Oswoiła się już z myślą, że szacunku doczeka się może za dziesięć lat albo i nigdy.

Schowała legitymację do kieszeni ze znacznie poważniejszym wyrazem twarzy. Oparła przedramiona na zimnym blacie i spojrzała na siedzącego mężczyznę z góry. Przez dłuższą chwilę patrzyła prosto w jego zielone oczy, aż wreszcie odchylił się na oparcie krzesła. Zwiększył dystans, który ona wcześniej świadomie skróciła. Domyślała się, że nie ma do czynienia z pierwszym lepszym człowiekiem, lecz z kimś, kto często mierzy się z osobami chcącymi coś na nim wymusić czy próbującymi nim manipulować. Chociażby z tego powodu spławienie jej stanowiło dla niego wyjątkowo proste zadanie. Mogła najzwyczajniej w świecie poprosić o to, czego chciała, ale gdyby jej odmówił, raczej nie zdołałaby go przekonać. Zawsze wolała być ten jeden krok do przodu i zawczasu utrudniać odmowę, zamiast błagać po fakcie.

- Ustalenie czegoś a wypełnienie protokołu to dwie różne rzeczy - stwierdziła chłodno, nadal przyglądając mu się z góry.

- Kwestionuje pani naszą pracę?

- Nic takiego nie powiedziałam.

- Jak coś będzie gotowe, to zostanie dostarczone - odparł oschle, nie odwracając wzroku. - Tyle.

- Bynajmniej nie mam na celu pospieszania kogokolwiek.

- To co?

- Coś zupełnie przeciwnego.

Zmarszczył brwi i w oczekiwaniu na kolejne dziwne zdanie skrzyżował ramiona na szerokiej klatce piersiowej. Agentka Ashbee nadal się nie ruszyła, jakby zastygła w tej jednej pozycji. Na dłuższy moment zapatrzył się na bliznę na jej prawym policzku, która nie pasowała do jej dziewczęcej urody.

- Nie, to nie seryjny morderca mnie tak urządził - oznajmiła nadal tym samym chłodnym tonem.

Powściągnęła uśmiech, gdy mężczyzna szerzej otworzył oczy i wstrzymał oddech. Od razu poprawił swoją pozycję na krześle i przeniósł wzrok na ekran monitora, który w międzyczasie zdążył stać się czarny. Kilka razy szybko nacisnął przycisk myszki bezprzewodowej, żeby wybudzić urządzenie.

- Tak się zastanawiałam, czy któryś z techników zbierających ślady na miejscu zbrodni jest dzisiaj w pracy?

Mężczyzna zerknął na nią jedynie przelotnie, po czym zaczął mocno naciskać klawisze klawiatury. Ewidentnie było mu wstyd, że przyłapała go na gapieniu się. Teraz powinien jej to zrekompensować. W końcu taka blizna nie bierze się znikąd. Musiało jej się przytrafić coś złego. Coś, o czym przypomniał jej swoim nieopatrznym spojrzeniem. Jakim byłby człowiekiem, gdyby nie spróbował jej tego wynagrodzić? Nie tylko prostackim, ale też podłym. Kto chciałby myśleć o sobie w ten sposób?

- Jeden z nich jest w pracy. Mason Tomkins - oznajmił markotnie, unikając jej wzroku.

- Jest aktualnie w budynku?

- Jest.

- Może mogłabym z nim chwilę porozmawiać? - zapytała znacznie życzliwiej. - Mam kilka pytań.

- Zadzwonię - odparł po chwili zastanowienia.

- Dziękuję.

Nie zamierzała odchodzić i dawać mu poczucia wytchnienia. Zamiast tego tylko się wyprostowała, z niemałą ulgą ściągając łopatki do tyłu. Schowała dłonie do kieszeni kurtki i cierpliwie czekała. Nadal obserwowała mężczyznę, który usiadł bokiem, by nie musieć na nią patrzeć podczas rozmowy telefonicznej. Uśmiechnęła się półgębkiem, gdy zerknął w jej stronę.

- Może przyjść za dwadzieścia minut - zwrócił się do niej, odsuwając telefon od twarzy. - Pasuje?

- Oczywiście.

- Może sobie pani tam poczekać.

Wskazał palcem w swoją lewą stronę. Pod ścianą w kolorze mokrego piasku stało kilkanaście konferencyjnych krzeseł z miękkimi obiciami. Wszystkie były wolne. Odkąd Anastasia pojawiła się w budynku, nikt nie pojawił się w holu. Biorąc pod uwagę rozmiary budynku, było to zaskakujące.

Jeszcze raz podziękowała mężczyźnie, po czym poszła we wskazanym kierunku. Usiadła na krześle znajdującym się jak najbardziej z brzegu i oparła głowę o ścianę. Dopiero gdy wyczuła pod opuszkami palców nierówność, zorientowała się, że gładzi się po policzku. Westchnęła ciężko i opuściła rękę. Minęło wiele lat, zanim nauczyła się żyć z tak widoczną blizną. Jeszcze więcej, zanim zauważyła, że czasem może ją wykorzystać. Robiła to jednak niezwykle rzadko. Ostatnie, czego chciała, to litość, a poza ciekawością to właśnie to uczucie była w stanie zbudzić za jej pomocą. Mogłaby spróbować ją usunąć, ale nie chciała, mimo że matka namawiała ją do tego, jeszcze zanim osiągnęła pełnoletniość. Kiedyś obawiała się, że taki zabieg może pogorszyć jej stan. Później zaczęła sobie wmawiać, że usuwanie blizny byłoby nieuczciwe w stosunku do ojca. Nabawiła się jej w tym samym wypadku samochodowym, w którym on zginął. Powinna się cieszyć, że w jej wypadku skończyło się tylko na tym, a nie przejmować się wzrokiem innych. Dopiero niedawno dotarło do niej, że to jest żadna zapłata za to, że przeżyła. Żadna kara za to, że tego dnia ojciec akurat odebrał ją z lotniska, zamiast siedzieć spokojnie w domu. To po prostu się wydarzyło, a blizna była jedynie tego potwierdzeniem. Niczym więcej.

- Agentka Ashbee?

Nagle wyrwana z potoku własnych myśli podniosła wzrok na mężczyznę, który stał przy jej krześle. Nie słyszała, gdy podszedł. Nie wiedziała nawet, co powiedział. W pierwszej chwili chciała udawać, że jest inaczej, ale nieznajomy blondyn wyglądał na tyle sympatycznie, że zrezygnowała z tego pomysłu.

- Przepraszam, nie dosłyszałam, co pan mówił

- Pytałem, czy pani to agentka Ashbee, ale już znam odpowiedź - odparł pospiesznie. - Już kiedyś się spotkaliśmy.

Podniosła się z krzesła i spojrzała na niego skonsternowana. Za nic w świecie nie kojarzyła srebrnego kolczyka w jego brwi, rozjaśnianych włosów częściowo zasłaniających brązowe oczy, wąskiego nosa i gładko ogolonej brody z wyraźnym wgłębieniem. Do jego markowego T-shirtu i ciemnych dżinsów bardziej pasowałaby skórzana kurtka niż biały laboratoryjny fartuch.

- Właściwie to jak się pan nazywa?

Gdy tylko wypowiedziała to pytanie, od razu przypomniała sobie słowa łysego mężczyzny z dyżurki. Od rana była dziwnie rozproszona, przez co umykały jej takie szczegóły.

- Mason Tomkins. Może mnie pani nie kojarzyć. Minęliśmy się w drzwiach, gdy zbierałem ślady w domu tego mordercy, który zastrzelił pani kolegę.

Anastasia zamrugała parokrotnie zaskoczona jego bezpośredniością. Mówił to wszystko z taką lekkością, jakby opowiadał, co zjadł rano na śniadanie. Na pewno wspominał tamten dzień inaczej niż ona, ale śmierć nawet obcego człowieka pracującego w tej samej formacji może być przytłaczająca. Najwidoczniej nie dla niego.

- Faktycznie nie kojarzę, przepraszam - odparła spokojnie, mimo że najchętniej jedynie burknęłaby coś pod nosem.

- Nie ma sprawy. Pani nazwisko brzmiało znajomo, dlatego zgodziłem się oderwać się od pracy - wyjaśnił tak samo pospiesznie jak na początku, chociaż nie zachowywał się tak, jakby brakowało mu czasu. - Miała pani jakieś pytania.

Anastasia odnalazła w kieszeni kurtki mały notes z długopisem. Otworzyła go na czystej stronie i podniosła wzrok na podrygującego w miejscu technika. Energia wyraźnie go roznosiła.

- Wiadomo już czy Chloe Millington zginęła tam, gdzie znaleziono ciało?

- Ślady krwi wskazują na to, że tak. Nie jest ich dużo, ale rany też nie były znaczne.

- To już pewne, że to jej krew?

- Pewne.

- Czyli te obrażenia nie były przyczyną śmierci? - Przed zapisaniem tej informacji chciała się upewnić, że dobrze zrozumiała jego słowa.

- Tego nie wiem. Patolog pani odpowie - dodał z nieśmiałym, niemal chłopięcym uśmiechem.

- Oczywiście. Da się stwierdzić, czy Chloe przyszła na miejsce o własnych siłach?

- Ślady podeszew sugerują, że tak. Gdyby ktoś ją niósł, ślady byłyby wyraźnie głębsze, a takich nie ma. Dopiero przy drzewie robią się chaotyczne, więc po drodze raczej nie próbowała uciekać.

- Czyli mogła znać napastnika... albo napastników.

- Jest kilka różnych śladów podeszew - natychmiast odpowiedział na jej niewypowiedziane pytanie. Był wyraźnie zadowolony ze swoich ustaleń, a może nawet podekscytowany tym, że może się nimi pochwalić. - Biorąc pod uwagę ostanie temperatury, opady śniegu i okolicę, to większość, jeśli nie wszystkie, powstały przy tej okazji.

- Kilka różnych, czyli ile?

- Pięć, sześć, może siedem. Potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby dokładnie się przyjrzeć, ale na pewno dwie pary śladów są mniejsze od pozostałych. Być może na miejscu oprócz ofiary była jeszcze jedna kobieta albo drobny lub młody mężczyzna.

- To już coś - skwitowała jego wyjaśnienie, zapisując wszystkie szczegóły. - A ta substancja, którą wysmarowano jej ciało?

- A to akurat ciekawa sprawa. - Odczekał, aż agentka podniesie wzrok znad notatnika. Aż dziwne, że potrafił przestać mówić na tak długą chwilę. - To olej z nasion dzikiej marchwi.

- Marchwi?

- Marchwi.

- Widział pan już coś takiego?

- Nie kojarzę.

Zastanowiła się przez chwilę. Co prawda słyszała o tym, że olej z nasion marchwi może pomagać poradzić sobie z suchością włosów i skóry, a nawet działać przeciwzmarszczkowo, ale ciężko było jej uwierzyć, że to właśnie o to chodzi przypadku Chloe. Nie pamiętała również, czy ciało ofiary sprzed lat było pokryte tą samą substancją. Liczyła na to, że znajdzie tę informację w aktach sprawy.

- Czy jest możliwe, że jakoś krótko przed śmiercią Chloe sama się tym posmarowała?

- Ilość tego oleju była duża - odparł po krótkiej chwili. Najwidoczniej tym razem musiał przemyśleć, co powiedzieć. - Gdyby sama się nim posmarowała, a potem założyłaby ubrania, raczej nie byłoby go tak wiele.

- Rozumiem, dziękuję. Coś jeszcze ustalono?

- Nie, aktualnie skupiamy się na określeniu, czym dokładnie wykonano żłobienie w drzewie.

- Było jakieś żłobienie?

- Niewielkie. Raczej powstało przez przypadek. Gdy to ustalimy i uporamy się z tymi śladami butów, dostarczymy wszystkie papiery - dodał, gdy nie padło kolejne pytania.

- Świetnie. - Zamknęła notes, ale nie schowała go do kieszeni. - Jeszcze raz dzięki.

- Nie ma sprawy. Może dasz mi swój numer? Jeśli dowiem się czegoś ważnego, to od razu cię poinformuję.

- Pewnie. - Postanowiła nie komentować tego nagłego skrócenia dystansu. Mason wyglądał na jedynie kilka lat starszego od niej, więc przejście na mniej formalny ton rozmowy było nawet wygodne. Gdy tylko wziął do ręki telefon, podyktowała mu odpowiedni numer. Normalnie dałaby mu wizytówkę, ale rano zapomniała zabrać je z domu. - To do zobaczenia.

- Do zobaczenia.

Odwzajemniła uśmiech, który posłał w jej stronę, po czym w znacznie lepszym nastroju udała się w stronę drzwi. W jej głowie powoli klarowało się, jak mogły wyglądać ostatnie chwile Chloe Millington. Mimo że nie były to pogodne obrazy, agentka Ashbee postrzegała je jako coś pozytywnego. Każdy kolejny przybliżał ją do rozwiązania.

Ściskała w dłoni notes, ale jej chód pozostał spokojny i niespieszny. Mimo że była już w połowie drogi do wyjścia, wciąż nie usłyszała kroków rozchodzących się za jej plecami. Mason albo potrafił bezszelestnie się poruszać, albo wciąż stał tam, gdzie go zostawiła. Dziwna sztywność między jej łopatkami sugerowała to drugie. Chwytając za klamkę drzwi, Anastasia zerknęła przez ramię w kierunku dyżurki. Od razu natrafiła na wzrok technika. Z tej odległości trudno było stwierdzić, czy patrzył jej w oczy, czy tylko na jej twarz. Gwałtownym gestem podniósł rękę i do niej pomachał. Agentka jedynie kiwnęła głową, po czym otworzyła drzwi. Gdy zaciągnęła się mroźnym powietrzem, po jej ciele rozlało się uczucie ulgi. Pewnie Mason próbował być miły albo po prostu mu się spodobała. Wmawiała to sobie przez całą drogę do Akademii, jednak głos z tyłu głowy, który przez ostatnie miesiące uparcie milczał, znów dał o sobie znać. Kiedyś uznałaby to za istotną informację. Obecnie jednak nie ufała swojemu instynktowi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro