10. Jesteś bystra, więc podejmiesz odpowiednią decyzję.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

IAN

Wypuściłem chmurę dymu papierosowego z ust, zamyślając się na chwilę, bo nie wiedziałem czego się spodziewać po nadchodzącej rozmowie. Mogłem zostać zarówno pochwalony, jak i skończyć z kulką w głowie, jeśli Gabrielowi coś by się nie spodobało. Pochyliłem się w kierunku popielniczki, gdzie zgasiłem peta i w tym samym momencie do pomieszczenia powolnie wszedł mężczyzna. Jak zawsze nie odezwał się ani słowem, tylko od razu podszedł do okna, przez które spojrzał. Poprawiłem się w fotelu, opierając się wygodnie, a nogę założyłem na kolano i czekałem, aż Gabriel w końcu na mnie spojrzy lub coś powie. Zacisnąłem pięść, mrużąc oczy.
Miałem wrażenie, że cisza nieco się przedłuża, co nie było dla mnie komfortowe i mogło zwiastować problemy.

— Mam nadzieję, że masz dla mnie dobre informacje — odezwał się, chłodnym tonem głosu, nie spoglądając w moim kierunku.
Dalej stał odwrócony plecami do mnie i wyglądał przez okno na ogród.

— Powoli ją urabiam — odparłem pewnie, a w odpowiedzi usłyszałam głośne westchnięcie.

— Powoli? — Gabriel odwrócił się, posyłając mi wymowne spojrzenie. — Nie umiesz prostej informacji wyciągnąć? Ile mam jeszcze czekać? — dopytywał, podchodząc do fotela, który stał naprzeciwko mnie i zajął w nim miejsce, patrząc wyczekująco.

— Myślisz, że to takie łatwe? — zapytałem zły, pochylając się w jego kierunku. — Poza tym czekasz dwa lata, to nic się nie stanie, jak poczekasz jeszcze trochę — dodałem, na co prychnął. — Nie zapominaj, że gdyby nie ja, to nadal byłbyś w martwym punkcie. — Przywarłem plecami do oparcia, ruszając nerwowo nogą.

— Pofarciło ci się wtedy — powiedział nonszalancko, sięgając po papierosa, którego nerwowo odpalił.

Zacisnąłem zęby, bo na język cisnęły mi się dosadne słowa, ale musiałem być opanowany lub przynajmniej stwarzać takie pozory. Może i miał rację, że miałem szczęście, wsiadając tamtej deszczowej nocy do przypadkowego auta, żeby jak najszybciej oddalić się z miejsca strzelaniny, jednak zapomniał, że potem drążyłem temat przypadkowo spotkanej Sam, chociaż równie dobrze mogłem to olać.

— Ale umiałem to wykorzystać. Gdybym jej nie sprawdził, nadal nic byśmy nie mieli. — Spojrzałem na niego wymownie.

Po spotkaniu z Sam długo o niej myślałem, bo kogoś mi przypominała. Gdy spojrzała na mnie, miałem wrażenie, że ujrzałem sobowtóra, ale w damskiej wersji. Postanowiłem więc sprawdzić numery rejestracyjne samochodu, którym kierowała. Gdy jeden z policjantów zobaczył dość sporo gotówki, nie zastanawiał się dwa razy i chwilę później miałem dane dziewczyny.
W końcu  — powiedziałem wtedy do siebie, odczytując nazwisko.
Po dwóch latach mogliśmy dostać to, na czym nam zależało i to dzięki mnie. Myślałem, że Gabriel doceni to, ale teraz widziałem, że zrobił się jeszcze bardziej niecierpliwy. 

— Chyba zapomniałeś, że nadal nic nie mamy — odparł, strzepując popiół z papierosa do popielniczki. — Sama jej obecność nic nam nie daje. Musisz wyciągnąć z niej tę informację, zanim zrobi to Corey.

— Najpierw musiałby wiedzieć o jej istnieniu.

— Niedługo może się dowiedzieć — odpowiedział, posyłając mi wymowne spojrzenie.
W sumie Gabriel miał rację, bo często kręciłem się wokół niej, ale nie było innego wyboru. Gdyby rozeszła się o niej wieść, na pewno zaraz próbowałby się czegoś o niej dowiedzieć.

— Wkrótce będziemy to mieli.

— Masz ją osączyć, stłamsić, wyciągnąć z niej informację, gdzie to jest ukryte, a potem zabić — mówił, uderzając za każdym razem pięścią w podłokietnik.
Był mocno nakręcony, ale ja miałem na nią inny pomysł.

— Myślę, że lepiej pójść w drugą stronę. — Gabriel spojrzał na mnie z niezrozumieniem. — Sprawię, że stanie się od nas zależna. Został jej jeszcze rok szkoły, może nam się przydać. W końcu Jayden wypadł z gry. — Mężczyzna uśmiechnął się szeroko na mój pomysł.

— W sumie, dobrze kombinujesz — powiedział, zacierając dłonie. — W takim razie rób z nią, co chcesz, ale masz z niej wyciągnąć najpierw tę informację — dodał, a ja przytaknąłem. 

— Jak to się w ogóle stało, że ty nie wiedziałeś o jej istnieniu? — zapytałem. 

— Nigdy nie mówił o rodzinie. Sprawdziłem tylko, kto go wychowywał. Reszta mnie nie interesowała, bo i po co? — Wzruszył ramionami.

Mężczyzna palił papierosa, spoglądając na wiszące na ścianie zdjęcie swojej żony. Wiedziałem, że to był koniec naszego spotkania i powinienem bez słowa opuścić jego dom, ale ja miałem do niego jeszcze jedną sprawę, która tak naprawdę nie mogła czekać. Zacisnąłem dłoń w pięść, zastanawiając się nad tym. Chciałem coś zrobić, ale nie wiedziałem, jak zareaguje na to Gabriel, a bez jego aprobaty mogłem zapomnieć o moim planie. Mężczyzna dopalił papierosa, którego zgasił w popielniczce.

— Potrzebuję zgody na zlikwidowanie trójki ludzi — odezwałem się, gdy wstawał z miejsca.
Usiadł z powrotem w fotelu, opierając przedramienia na podłokietnikach i patrząc na mnie zmrużonymi oczami.

— A od kiedy ja wydaję takie zgody? — zapytał, unosząc brew. — Masz robić to, co trzeba. Kogoś trzeba zlikwidować, to robisz to i po sprawie — dodał.

— Tylko że tu chodzi o kogoś z kręgu.

— Kogo?

— Taylora, Finleya i Nolana.

— Dlaczego? — Spojrzał na mnie z zaciekawieniem.

— Bo nie są nam potrzebni? — zapytałem od niechcenia. — Dwa lata działali nad sprawą i nic nie wskórali, a na dodatek ostatnio prawie wszystko zniszczyli — mówiłem zły, zaciskając dłonie w pięści.

Wtedy, gdy Sam wybrała się do fabryki pod moją nieobecność, a oni ją napadli, to każdy z nich dostał tylko po mordzie i nie mogli mi się sprzeciwić. Tak naprawdę miałem ochotę ich odstrzelić, ale nie mogłem zrobić tego sam, bo mógłbym się narazić Gabrielowi, a to było ostatnie, czego chciałem. Miałem świadomość tego, że niedługo on usunie się w cień i komuś przekaże swoje wpływy. Tą osobą chciałem być ja i byłem na najlepszej drodze do tego, żeby osiągnąć cel.

— Czyli to prawda co chcieli zrobić z tą dziewczyną?

— Powiedzieli ci? — Zdziwiłem się. Czyżby przestraszyli się i sami zgłosili się do szefa?

— Zion ich podsłuchał, jak mówili między sobą, że jeszcze się zemszczą za to, że przeszkodziłeś im w ruchaniu.

— Zemszczą się? — Zdziwiłem się kolejny raz, a mężczyzna przytaknął. — Czyli jak widzisz, nie ma innego wyjścia, trzeba się ich pozbyć. Poza tym zaprzepaściliby wszystko, nad czym pracuję.

— Jasne. — Przytaknął. — Rób, co trzeba. A dziewczynę trzymaj z daleka od fabryki, gdy ciebie tam nie ma — dodał, coś, co było dla mnie oczywiste.
— Pracuje dzisiaj?

— Tak. Złożę jej propozycję nie do odrzucenia. — Uśmiechnąłem się szeroko, na co Gabriel przytaknął z satysfakcją, po czym wstał i wyszedł z pomieszczenia, a ja zrobiłem to zaraz za nim.

*

Wszedłem do baru i rozejrzałem się po wnętrzu. Jak zawsze było sporo ludzi, a kelnerki uwijały się jak w ukropie. Spojrzałem na siedzącego pod oknem starego Donovana, który jak co wieczór pojawił się w barze. Kiwnął głową w moim kierunku, po czym ruszyłem do wolnego stolika w rogu sali. Rozsiadłem się wygodnie na niewielkiej kanapie, zakładając nogę na kolano. Chwyciłem menu, które po chwili odrzuciłem, stwierdzając, że zamówię tego steka, co ostatnio. Był naprawdę dobry i nie zamierzałem eksperymentować. Burger, który poleciła mi Samantha za pierwszym razem, nie smakował mi. Zrobiłem niezadowoloną minę, widząc, że zbliżała się do mnie kelnerka. Myślałem, że zakodowały sobie w końcu to, że ma mnie obsługiwać tylko Sam, ale najwyraźniej nadal tego nie ogarnęły.

— Dobry wieczór, co podać? — odezwała się dziewczyna, gdy do mnie podeszła.

— Jest Sam, Jessico? — zapytałem, odczytując jej imię z plakietki. Spojrzałem na nią, mrużąc oczy. Miałem wrażenie, że zaczynała się denerwować. Przytaknęła nieśmiało na moje pytanie, a ja westchnąłem ostentacyjne.
— W takim razie niech do mnie podejdzie.

— Nie obsługuje tej części sali — odpowiedziała.
Zacisnęła usta, gdy z dezaprobatą pokręciłem głową.

— Posłuchaj no, laleczko — odezwałem się, świdrując ją wzrokiem, a dziewczyna poruszyła się nerwowo. — Jak mówię, że ma podejść Sam, to niech to zrobi. Nie chcę się niepotrzebnie denerwować.

— Jasne. — Przytaknęła wystraszona i od razu ode mnie odeszła.

Obserwowałem, jak podeszła do Samanthy, która w tym czasie obsługiwała Donovana, który jak zawsze przyglądał się jej uważnie. Dziewczyna spojrzała w moim kierunku z niechęcią, ale po chwili ruszyła do mnie. Szła, poprawiając nerwowo fartuszek i rozglądając się po sali, jakby szukała ratunku. Bawiło mnie to.

— Co podać? — zapytała, gdy stanęła przy stoliku.

— Możesz mi wyjaśnić, dlaczego wciąż nie ogarnęłyście, że inne mają do mnie nie podchodzić?

— To rewir Jess. Jak chcesz, żebym ja przyjmowała od ciebie zamówienie, siadaj z przodu.

— Zapamiętaj, że siadam tam, gdzie chcę, a ty masz mnie obsłużyć. — Sam zacisnęła usta, przewracając oczami.

— Co podać? — zapytała, wpatrując się w notes, w którym notowała zamówienia.

— To, co ostatnio — odparłem.

Prychnąłem pod nosem, gdy smarkula naburmuszona odeszła od mojego stolika. Tutaj czuła się pewniej, bo była wśród ludzi, ale wiedziałem, że po pracy już nie będzie taka mądra. Planowałem w końcu mocniej ją przycisnąć, a potem sprawić, że będzie zdana tylko na moją łaskę, gdy wszyscy się od niej odwrócą.

*

Pół godziny później dziewczyna z nietęgą miną szła w kierunku mojego stolika, niosąc na tacy steka. Odłożyła wszystko na stół, nawet na mnie nie spoglądając.

— Jak tam Dylan? Żyje? — zapytałem, uśmiechając się szyderczo, na co posłała mi spojrzenie pełne wyrzutu.
Wiedziałem, że ten temat ją ubodzie. Z tego, co mi przekazano, chłopakowi nie stało się nic poważnego. Miał wystawiony kręg, który nastawili, a ze szpitala wyszedł o własnych siłach.

— Spierdalaj. Zostaw go w spokoju. — Wysyczała w moim kierunku, a mój uśmiech jeszcze bardziej się powiększył.
Przyglądałem się jej jak była na granicy wybuchu. Nieskrywaną satysfakcję przynosiło mi to, że nawet nie mogła mi się postawić.
Podenerwowana odeszła w kierunku baru, gdzie zniknęła na zapleczu, a ja zadowolony z siebie zabrałem się za jedzenie.

*

Czterdzieści minut później Sam przyniosła mi rachunek. Od razu uregulowałem należność, dając jej spory napiwek. Zmrużyłem oczy, patrząc, jak spogląda na pieniądze, ale nic nie powiedziała, tylko schowała je do sakiewki przewieszonej w talii. Dziewczyna polubiła pieniądze i to było widać. Wcześniej pewnie rzuciłaby mi je w twarz, ale teraz, gdy po napaści na jej ojca mieli problemy finansowe, brała wszystko, co wpadło jej w ręce.

— O której dzisiaj kończysz? — zapytałem, wstając z miejsca.

— Nie interesuj się.

— Radziłbym grzeczniej, żeby twojemu facetowi znowu coś się nie stało. — Spojrzałem na nią wymownie.
Zacisnęła usta, gdy zdała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie miała ze mną szans. — Tak, więc?

— O drugiej. Jak zawsze.

— W takim razie do zobaczenia, Samantho. — Uśmiechnąłem się szeroko, a mijając ją, przetrąciłem ciałem.
Gdy spojrzałem przez ramię, nadal stała przy stoliku, przy którym siedziałem i patrzyła przed siebie. Zapewne przeklinała mnie w myślach, że kolejny raz zburzyłem jej spokój.
Wyszedłem z baru, po czym wsiadłem na motor i pojechałem do siebie. Potem planowałem ponownie pojawić się pod barem, ale już samochodem.

*

Od kwadransa opierałem się o auto, rozglądając się za dziewczyną. Dopaliłem papierosa i ziewnąłem szeroko. Irytowało mnie to, że Sam się spóźniała. Miałem nadzieję, że mnie nie wyrolowała. Lepiej dla niej, żeby niczego nie kombinowała. Posłałem znudzone spojrzenie dwóm kobietom, które przechodziły obok, wpatrując się we mnie. Dobrze, że na ich drodze nie stał żaden słup, bo z pewnością by na niego wpadły.

W końcu Sam dziesięć minut później wyszła z lokalu. Strzeliłem palcami, śledząc jej poczynania. Rozejrzała się niepewnie, po czym przystanęła, zauważając mnie. Chyba miała nadzieję, że się nie pojawię. Spojrzała w kierunku przystanku autobusowego, po czym przeniosła wzrok na mnie.

— Podwiozę cię! — krzyknąłem, uśmiechając się szyderczo.

Dziewczyna przetarła dłońmi twarz, jakby dopiero co się obudziła albo może myślała, że śni i gdy potrze oczy, to mnie już tutaj nie będzie. Zacząłem się niecierpliwić, gdy nadal stała w miejscu. Zaczynało irytować mnie jej zachowanie. W końcu ruszyła w moim kierunku, więc odbiłem się od maski samochodu, po czym podszedłem drzwi od strony pasażera i otworzyłem je.

— Zapraszam — powiedziałem, przyglądając się jej zrezygnowanemu wyrazowi twarzy.

— Czego ty ode mnie chcesz? Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju? — zapytała, a ja zbliżyłem się do niej. Wyglądała, jakby na moment przestała oddychać, gdy stanąłem przy niej.

— Bo widzisz, Samantho — zacząłem mówić, pochylając się — mamy wspólne tajemnice, więc muszę mieć cię na oku. — Puściłem jej oczko, prostując się, a ona zmarszczyła czoło. Najwidoczniej nie wiedziała, o czym mówiłem, więc postanowiłem jej to wytłumaczyć.
— Obydwoje wiemy, co się stało z twoim autem. Chcesz pójść siedzieć za współudział?

— Za jaki współudział? — Panika, jaka pojawiła się na jej twarzy, rozbawiła mnie.

— Nie w twoim samochodzie spłonął człowiek?

— Nie... Nie wrobisz mnie w to. Nie... Nie miałam o tym pojęcia. Nie... — Dukała zdenerwowana, a ja zaśmiałem się głośno.

— Myślisz, że ktoś ci w to uwierzy?

— Ukradliście mi to auto.

— Naprawdę? A zgłosiłaś kradzież? — zapytałem, patrząc na nią wymownie.
Dziewczyna otworzyła usta, które zaraz zacisnęła. Próbowała coś powiedzieć, żeby się wybronić, ale nie miała żadnego pomysłu. W tej kwestii była przegrana i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

— A pamiętasz, kto przytulił pieniądze za ostatni nielegalny wyścig? Jak myślisz, skąd pochodziły? — dopytywałem, żeby jeszcze bardziej jej dopiec.

— Ale... — Zaczęła mówić, gdy nagle zamilkła. — Nie chciałam tych pieniędzy. Wcisnąłeś mi je. — Próbowała się bronić.

— Nie przypominam sobie, żebym sam włożył ci je do torebki. — Uśmiechałem się triumfalnie.
Była w mojej garści i tylko ode mnie zależało, co się z nią stanie.

— Mogę ci je zwrócić. Nie wydałam z tego ani dolara — mówiła spanikowana.

— Jak to mówią? Kto daje i odbiera... — Patrzyłem na nią wymownie, zachęcając do tego, żeby dokończyła powiedzenie.

— Ten się w piekle poniewiera — odezwała się cicho.

— No właśnie, a ja nie chcę. — Uśmiechnąłem się sztucznie, by następnie przyjąć surowy wyraz twarzy. — Wsiadaj. — Kiwnąłem głową na fotel pasażera.
Westchnęła ze zrezygnowaniem i zajęła miejsce w samochodzie, a ja zamknąłem drzwi, po czym obszedłem auto i usiadłem za kierownicą. Odpaliłem silnik, by ruszyć w trasę.

Po naszej krótkiej wymianie zdań początek podróży przebiegał w ciszy.  Chciałem, żeby Sam przeanalizowała sobie w głowie wszystko to, co ode mnie usłyszała. Powinna wiedzieć, że jej los był teraz w moich rękach. Ja decydowałem, co dalej będzie się z nią  działo. Uruchomiłem radio, z którego rozbrzmiał utwór Eminema. Zerknąłem kątem oka na dziewczynę, która nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w przednią szybę. Po chwili zwolniłem, po czym zjechałem w boczną, leśną drogę. Brunetka poprawiła się na fotelu. Zapewne zastanawiała się, dokąd ją wiozę. Nie wiedziała, że to droga prowadząca nad nieczynną kopalnię, tylko z jej drugiej strony. Lubiłem tu przyjeżdżać, a przywożąc tu Samanthę, czułem nad nią jeszcze większą władzę. Gdyby tylko wiedziała, ile osób leżało w tym dole, bałaby się mnie jeszcze bardziej. Wysiadłem z samochodu i oparłem się o maskę, wyciągając papierosa, którego odpaliłem. Przymknąłem oczy, zaciągając się nim, by po chwili je otworzyć i wypuścić w powietrze dym. W tym samym momencie usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, a po chwili przy moim boku pojawiła się Sam.

— Jak nie wrócę na czas do domu, moja matka znowu wpadnie w złość — odezwała się.
Przeniosłem na nią wzrok, wzruszając ramionami, po czym na powrót spojrzałem przed siebie.

— Teoretycznie czekasz na autobus — powiedziałem od niechcenia, a dziewczyna westchnęła cicho. — W czwartek będzie wyścig. Pojedziesz w nim ze mną — odezwałem się po chwili, przenosząc wzrok na nią.
Sam spojrzała na mnie spanikowana.

— Nie — powiedziała, kręcąc głową — Nie chcę. — Powtórzyła.

— Zależy ci na szczęściu rodziny i przyjaciół? — zapytałem, na co przytaknęła. — Tak więc pojedziesz, inaczej zmienię życie twoich bliskich w koszmar. — Posłałem jej szyderczy uśmiech, a ona przetarła dłońmi twarz.

— Błagam, nie zmuszaj mnie do tego. Nie chcę mieć nic wspólnego z tobą i z ludźmi, którymi się otaczasz — mówiła płaczliwym głosem. Naprawdę myślała, że udobrucha mnie w taki sposób? Że coś tym wskóra?

— Jesteś bystra, więc podejmiesz odpowiednią decyzję — powiedziałem, zaciągając się kolejny raz papierosem.

— Dlaczego tak się mnie uczepiłeś? — zapytała zrezygnowana. — Z tego, co widziałam podczas ostatniego wyścigu, w twoim kręgu jest dużo chętnych kobiet, które zajmą miejsce obok ciebie. — Dziewczyna cofnęła się o krok, gdy wstałem z maski.
Z jej twarzy biło przerażenie, co jeszcze bardziej mnie nakręcało.

— Ale ja chcę, żebyś ty je zajęła — odezwałem się spokojnie, spoglądając jej prosto w oczy.
Wpatrywała się we mnie, a ja zaciągnąłem się papierosem, po czym wypuściłem dym prosto w jej twarz. Wzdrygnęła się, przymykając oczy, jakbym wyrwał ją tym z zamyślenia.

— Dlaczego?

— Bo taki mam kaprys. — Wzruszyłem ramionami.
Rzuciłem peta na ziemię i przydepnąłem, a następnie wsiadłem do samochodu.
Dziewczyna skryła twarz w dłoniach, by po chwili zająć miejsce obok mnie. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że wkrótce będzie częstą pasażerką w moim Challengerze.

***

Stałem przy samochodzie, wpatrując się w dom od strony ogrodu, gdzie odbywała się impreza. Głośna muzyka i śmiech nastolatków roznosiły się po okolicy. Biedni, nie wiedzieli, że zaraz ich dobry nastrój zostanie zakłócony. Spojrzałem w prawą stronę, gdy za moim autem zatrzymał się kolejny, z którego wysiedli Zion i Caden.

— Jak już się tam wbijemy, to wypijemy, chociaż po browarze? — zapytał Caden, a ja uśmiechnąłem się pod nosem, kręcąc głową.

— Wchodzimy, zabieramy ją i od razu jedziemy na wyścig, żebyśmy się nie spóźnili. — Poinformowałem ich o planach.
Kumpel zrobił niezadowoloną minę, bo sądził, że wbijemy na imprezę i przy okazji sami popijemy.

— Podobno dzisiaj jest podwójna stawka? — Przytaknąłem, gdy odezwał się Zion. — Masz tyle?

— Jakbym nie miał, to bym nie jechał — odparłem.
Spojrzałem na wyświetlacz telefonu, który od razu schowałem do kieszeni. Czas naglił i trzeba było w końcu zrealizować plan. 
— Idziemy — powiedziałem, a kumple od razu ruszyli w stronę ogrodu. — Gdzie, kurwa? — odezwałem się poirytowany. — Od frontu. — Kiwnąłem głową, na co przytaknęli.

Ruszyliśmy w stronę wejścia i gdy znaleźliśmy się pod drzwiami, nacisnąłem klamkę. Było otwarte, więc swobodnie weszliśmy do domu, w którym kręciło się kilkanaście osób. Stałem, rozglądając się po wnętrzu. Kilku nastolatków zwróciło na nas uwagę i przyglądali się nam, ale gdy posłałem im gniewne spojrzenie, od razu truchleli, i wracali do rozmów. Chodziliśmy po domu, rozglądając się za Sam, ale nigdzie nie mogłem jej zlokalizować. Wyjrzałem przez okno na ogród i przeskanowałem, znajdujące się tam towarzystwo, jednak po dziewczynie nie było śladu. Niemożliwe, żeby przegapiła domówkę u swojego chłopaka.

— Ian! — Zwróciłem głowę w prawą stronę, słysząc swoje imię. 

Przewróciłem oczami, zauważając przyjaciółkę Sam-Emmę, która kiwnęła mi ręką, szczerząc się w moim kierunku. Irytowała mnie ta dziewczyna. Doskonale wiedziałem, że pragnęła tego, żebym ją przeleciał. Zachowywała się jak desperatka. Zignorowałem ją i ponownie rozejrzałem się po domu. Spojrzałem na schody, gdy ktoś pojawił się u ich szczytu. Uśmiechnąłem się szeroko, dostrzegając Samanthę. Była ubrana idealnie na dzisiejszy wyścig, bo jeśli myślała, że jej odpuszczę, to grubo się myliła. Skanowałem jej szczupłe ciało, które okryte było kusą sukienką. Musiałem przyznać, że jak na małolatę, to nawet seksownie wyglądała.

Obściskiwała się z tym całym Dylanem, który najwidoczniej już do siebie doszedł, a dziewczyna tak panikowała, jak go staranowałem. Byłem niepocieszony, że sami mnie nie dostrzegli. Nie miałem innego wyjścia, jak przerwać im amory. Kiwnąłem do swoich towarzyszy, żeby szli za mną i wolnym krokiem zaczęliśmy wchodzić po schodach.

Mina Sam, gdy nas w końcu dostrzegła, była bezcenna. Jej zdezorientowanie i strach spowodowały, że zapragnąłem pójść dzisiaj na całość i rozwalić jej sielankowe życie. Gabriel miał rację, że pora bardziej ją przycisnąć. 
Dylan zmierzył nas wzrokiem, prostując się. Wyglądał jak młody kogucik, szkoda tylko, że nie miał z nami żadnych szans.

— Co wy tu robicie? Czego chcecie? — zapytał podenerwowany, a ja uśmiechnąłem się szeroko, po czym przeniosłem wzrok na Samanthę.

— Sam nas zaprosiła — odparłem. Dziewczyna poruszyła się nerwowo, gdy chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem.

— Ja? Nie! Nie! — Krzyczała, kręcąc głową.

W domu momentalnie zrobiło się cicho. Przestała grać muzyka, a całe zgromadzone towarzystwo przyglądało się nam i przysłuchiwało rozmowie. Ucieszyłem się w duchu. Im więcej osób odwróci się dzisiaj od Samanthy, tym lepiej.

— Jak to nie? — Udawałem zdziwienie. — Jak rozmawialiśmy w nocy, to mówiłaś, żebyśmy wpadli, bo będzie fajne — dodałem, a moi kumple przytaknęli.

— Spotykasz się z nim? — Dylan odsunął się od niej, posyłając jej gniewne spojrzenie.
Poszło szybciej, niż się spodziewałem. Postanowiłem pójść za ciosem i zasiać w nim ziarno niepewności co do wierności Sam.

— Och, gdybyś wiedział jak często —  powiedziałem, uśmiechając się szyderczo, a dziewczyna w jednej chwili pobladła. 

— Dylan, nie słuchaj go, to psychopata — mówiła, trzymając się kurczowo jego ramienia. — Najlepiej zadzwońmy po policję.

— Masz rację — odezwałem się — przy okazji zapytamy, czy mają jakiś trop w sprawie kradzieży twojego samochodu.

— Czyli to prawda, spotykasz się z nim. — Chłopak strząsnął jej rękę z ramienia, a Sam była zszokowana jego reakcją.

— Nie — powiedziała, kręcąc głową.

— Inaczej nie wiedziałby o tym, że ukradli ci auto — odezwał się, robiąc niezadowoloną minę. — Zarzekałaś się, że to nie on cię odwiózł w czasie imprezy nad jeziorem, a coś mi się wydaje, że jednak tak. — Już lubiłem typa. Nie ma to, jak publiczne pranie brudów i brak zaufania.

— Mieliśmy wtedy z Sam coś do załatwienia — powiedziałem, na co Dylan spojrzał na mnie ze złością.
— W sumie, teraz też mamy i musimy się już zbierać — dodałem, sprawdzając godzinę na telefonie.

— Człowieku, zostaw mnie w spokoju! — Wykrzyknęła Sam, która nie panowała już nad swoimi emocjami.
— Dylan, to psychol. — Zwróciła się do niego. — Nie słuchaj tego, co mówi.

— Od kiedy go znasz!? Co!? Co masz z nim do załatwienia!? — Chłopak był już na granicy wybuchu.
Chyba tylko obecność ludzi ze szkoły powodowała to, że nie wpadł w furię. Nie mogłem tak biernie stać i patrzeć, jak dusił w sobie negatywne emocje w stosunku do Sam. Postanowiłem, że pomogę mu je uwolnić.

— Tego nie może ci powiedzieć. To nasza mała tajemnica — powiedziałem, posyłając parze sztuczny uśmiech.

— Koleś, odpierdol się ode mnie! Nie znam cię i nie mam z tobą nic do załatwienia! — Musiałem przyznać, że dziewczyna zaskoczyła mnie swoim wybuchem złości, ale nie miałem zamiaru odpuścić.
Wszedłem dwa stopnie wyżej, stając naprzeciwko niej, po czym pochyliłem się w kierunku jej ucha. Sam spięła się i miałem wrażenie, że nawet na chwilę przestała oddychać.

— Jak myślisz? Ile kości połamie Dylan, spadając z tych schodów? — wyszeptałem jej do ucha, po czym odsunąłem się od niej i spojrzałem głęboko w oczy. Jej wyraz twarz zmienił się diametralnie.
— To co, Sam? Zbieramy się? — zapytałem się od niechcenia, jakbym wcale nie groził przed chwilą, że połamię jej faceta.

— Kochanie, przepraszam — mówiła, robiąc cierpiętniczą minę. Chwyciła dłońmi twarz chłopaka, żeby na nią spojrzał, a on zrobił to niechętnie.
— Wytłumaczę ci to wszystko. Obiecuję. Rano wszystko ci powiem.

— Niestety wiele rzeczy będzie musiała przemilczeć, więc w sumie nic ci nie wytłumaczy. — Wtrąciłem.
Obydwoje przynieśli na mnie swój wzrok, po czym Dylan spojrzał ponownie na Sam.

— Jak z nim wyjdziesz, to z nami koniec — powiedział.
Uśmiechnąłem się lekko, bo właśnie o to mi chodziło. Żeby ją zostawił. Żeby została sama. Bez chłopaka, przyjaciółek i znajomych.

— Nie, Dylan — odezwała się szeptem. — Robię to dla ciebie.

— Co takiego robisz? Kurwisz się nim?

— Auć, to musiało zaboleć. — Zaśmiałem się.
Czułem się, jakbym grał w tanim melodramacie.

— Przecież wiesz, że cię kocham. Że nie widzę świata poza tobą. — Przewróciłem oczami na tę cukierkową paplaninę. Nie miałem zamiaru dłużej tego słuchać.

— Sam, musimy się pospieszyć — odezwałem się, a ona na mnie ruszyła.

— Zamknij się! — Krzyknęła, popychając mnie.
Gdyby nie kumple za mną, potoczyłbym się w dół. Chwyciłem ją za łokieć i przyciągnąłem do siebie.

— Wychodzimy w tym momencie albo twój facet przeleci za chwilę przez barierki. — Wysyczałem jej prosto w twarz.
Nie miałem zamiaru dłużej czekać na jej decyzję. Odepchnąłem ją od siebie, a ona od razu przywarła do Dylana. Zszedłem z kumplami o kilka stopni niżej, żeby pokazać jej, że koniec tego teatrzyku.

— Wysłuchasz mnie potem, prawda? — dopytywała. Chłopak milczał, patrząc na nią.
— Muszę teraz iść, nie mam innego wyjścia — dodała.
Pocałowała go i zeszła o dwa stopnie.

— Zrobisz jeszcze krok w dół i z nami koniec. — Zatrzymała się w miejscu, odwracając się w kierunku Dylana. Przewróciłem oczami i podszedłem do niej, żeby ułatwić podjęcie przez nią decyzji.

— A może nie tylko się połamie, ale i od razu zabije? Jak myślisz? — wyszeptałem jej do ucha.
Odwróciła się do mnie ze zrezygnowaną miną, po czym rozejrzała się po znajomych ze szkoły, by znowu spojrzeć na chłopaka. Naprawdę zaczynało mnie to wszystko coraz bardziej wkurwiać. Pociągnąłem ją za rękę, żeby pokazać jej, że pora się zbierać.

— Kocham cię, Dylan! — Krzyknęła, schodząc ze mną ze schodów.

— To koniec, Sam. Wybrałaś jego. — Dziewczyna znowu się zatrzymała, a ja byłem na granicy wybuchu.

— Nie... — Zaczęła mówić, ale nie pozwoliłem jej dokończyć.

— Nie ma czasu na pierdoły. Idziemy — powiedziałem, przerzucając ją sobie przez ramię.
Pisnęła, po czym zaczęła okładać mnie pięściami po plecach, krzycząc, ale nie wzruszyło mnie to.
Wyszliśmy w końcu z domu i gdy dotarliśmy pod samochód, postawiłem ją na ziemi.

— Kurwa, jak ja cię nienawidzę! Nienawidzę cię! Odpierdol się ode mnie! Zgłoszę cię na policję! Przysięgam! — Krzyczała, bijąc mnie pięściami po torsie.
Była jak w amoku. Chwyciłem ją jedną ręką w talii, przyciągając do siebie, po czym wyciągnąłem pistolet, ukryty za piskiem pod koszulką i przycisnąłem do jej boku. Znieruchomiała w jednej sekundzie, robiąc wielkie oczy i rozchylając usta.

— Wsiadaj do auta i bądź grzeczna, bo inaczej źle skończysz — powiedziałem, patrząc jej prosto w oczy.
Przytaknęła lekko głową, więc ją puściłem. Otworzyłem drzwi od samochodu, a ona potulnie zajęła miejsce pasażera. Zamknąłem drzwi i przeciągle wypuściłem powietrze z płuc, by następnie usiąść za kierownicą. Uruchomiłem silnik i z piskiem opon ruszyłem przed siebie, a Zion i Caden pojechali za nami. Zacisnąłem mocniej dłonie na kierownicy, gdy Sam się rozpłakała. Miałem nadzieję, że szybko przestanie wyć, bo zaczynała działać mi na nerwy, a nie chciałem wkurzony przyjechać na miejsce wyścigu.

*****************

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro