35. Wystarczy, że mnie wysłuchasz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

SAMANTHA

Stałam na schodach, wpatrując się w Iana i nie wiedziałam, co zrobić. Bałam się jego reakcji, gdy się ujawnię, bo byłam świadoma tego, że nie miałam być świadkiem jego płaczu, ale nie mogłam zostawić go samego. Przerażał mnie ten sznur w jego dłoniach i to, do czego może go użyć. Zastanawiałam się, co takiego działo się w jego głowie, że był w takiej rozsypce. Mnie ciągle powtarzał, że mam być twarda i nie mazać się, a on był teraz przeciwieństwem swoich słów.

Wzdrygnęłam się, gdy krzyknął głośno, uderzając dłonią w posadzkę, po czym przesunął dłonie po sznurze i złapał za pętlę. Zakryłam dłonią usta, bojąc się, że za chwilę założy ją na swoją szyję. Przerażała mnie sama myśl o tym, a co dopiero, gdybym była świadkiem tego, bo nie wiedziałam, czy zdołam go przed tym zastopować. Powinnam się ruszyć i mu to zabrać, ale miałam wrażenie, że moje nogi nagle stały się zbyt ciężkie, żeby zrobić choćby krok.

Oddychałam ciężko, zaciskając usta, po czym w końcu zebrałam się w sobie i ruszyłam się z miejsca. Chciałam zejść jeszcze jeden stopień niżej, ale nie zauważyłam tego, że był wyłamany, przez co krzycząc, runęłam z impetem na schody. Chwyciłam się kurczowo poręczy, żeby nie spaść z nich całkowicie. Przerażona patrzyłam na to, jak Ian wzdrygnął się nerwowo, po czym zwrócił głowę w moją stronę. Patrzeliśmy na siebie w milczeniu, a ja nie wiedziałam, jak zareagować. Mężczyzna przetarł dłonią twarz, pociągając nosem, po czym odwrócił ode mnie głowę, natomiast ja podciągnęłam się i stanęłam na stopniu, tym razem uprzednio sprawdzając, czy w ogóle był.

— Co ty tu robisz? — mruknął zły, w dalszym ciągu skupiając się na trzymanym przez siebie sznurze.

— Twoja babcia powiedziała, że tu cię znajdę — powiedziałam cicho. — Ian... po co ci to? — zapytałam niepewnie, bojąc się jego reakcji.
Milczał, pociągając nosem, a po chwili znowu zapłakał, ale tym razem ciszej. Nie wiedziałam, co zrobić. Zostać na miejscu, czy zejść do niego. Trwałam w zawieszeniu, czekając na jego ruch.

— Zmartwię cię, bo nie zamierzam się wieszać. Nie mam na to tyle odwagi, co ona — odarł, na co zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc jego słów. Nie wiedziałam, o kim mówił, ale najwidoczniej w jego życiu wydarzyła się jakaś tragedia, która w dalszym ciągu na niego oddziaływała.

— Podejdź do mnie — dodał po chwili, czym mnie zaskoczył, bo myślałam, że w kilku niewybrednych słowach powie mi, żebym się stąd wynosiła, czego i tak bym nie zrobiła.

Nie miałam zamiaru zostawiać go teraz samego, bez względu na to, jakie konsekwencje potem by na mnie spadły.
Zeszłam ostrożnie ze schodów i stanęłam na betonowej posadzce, rozglądając się niepewnie po piwnicy, w której wiele przedmiotów pozakrywanych było pożółkłymi już prześcieradłami. Przygryzłam wnętrze policzka, zastanawiając się, co powinnam zrobić dalej.

— Podejdź bliżej — odezwał się ponownie, nadal na mnie nie patrząc.
— Nic ci nie zrobię. Nie musisz się bać.

— Nie boję się.

— Nie? — zapytał ze zdziwieniem. — A powinnaś — dodał, po czym zaśmiał się cicho, kolejny raz pociągając nosem. Uniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy, gdy stanęłam przy nim.
— Bliżej mnie, Samantho — wyszeptał łamiącym się głosem.

Zrobiłam jeszcze jeden krok, po czym przyklęknęłam, a on od razu objął mnie mocno i przyciągnął do siebie. Trzymał mnie kurczowo w ramionach, oddychając ciężko, a ja spięłam się, gdy poczułam na plecach sznur, który nadal miał w dłoni. Chciałam, żeby już go w końcu puścił i najlepiej wyrzucił.
Trwaliśmy tak kilka minut, a gdy się wyciszył, odsunął się lekko ode mnie i położył wolną dłoń na moim policzku. Przymknęłam oczy, gdy z czułością zaczął go gładzić, a po chwili poczułam jego usta na swoich. Pocałował mnie delikatnie i czule, co nie było w jego stylu, bo zazwyczaj jego wargi były namiętne. Gdyby nie okoliczności, w jakich mnie całował, mogłoby to być nawet romantyczne.

— Proszę, odłóż ten sznur — powiedziałam cicho, gdy przerwał pocałunek i spojrzeliśmy na siebie.
Westchnął ciężko, przenosząc wzrok na dłoń, w której go trzymał.

— Wiesz, że ma już trzydzieści lat? — zapytał, spoglądając na mnie, a ja milczałam, lustrując jego twarz. — Nie wytrzymałby już mojego ciężaru, ale te trzydzieści lat temu moja mama się na nim powiesiła. — Zakryłam dłonią usta, słysząc to, a w moich oczach pojawiły się łzy, które po chwili spłynęły po policzkach. Poczułam ucisk w klatce piersiowej i ogromną gulę w gardle. Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedział.
— Zrobiła to na tamtej belce — dodał, spoglądając gdzieś za mnie w górę, ale nie odwróciłam głowy, bo nie miałam na to tyle odwagi. Ian przeniósł wzrok z powrotem na mnie, gdy starłam dłońmi łzy.

— Gdy wróciłem do domu ze szkoły, szukałem jej po całym domu i ogrodzie. Byłem nawet u babci, ale tam też jej nie było. Potem w końcu ją znalazłem. Tutaj w piwnicy. Martwą, zimną jak lód — mówił, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu na traumatyczne wspomnienia.

Zastanawiałam się, co takiego stało się w życiu tej kobiety, że zdecydowała się na taki krok. Doświadczyła jakiejś traumy? Czy może chorowała na depresję i nikt nie potrafił jej pomóc?

— Obok leżał drewniany taboret i but, który zsunął się z jej stopy. Musiał spaść, gdy strąciła taboret i zawisła nad ziemią. Pewnie przez jakiś czas przebierała w powietrzu nogami, a potem przestała się ruszać — opowiadał, patrząc nieobecnym wzrokiem gdzieś przed siebie.

— Tak mi przykro — szepnęłam, spoglądając na niego załzawionymi oczami.

— Nigdy się z tym nie pogodziłem i nie pogodzę — powiedział, zaciskając zęby.

— Nie wiem, co powiedzieć. — Spojrzałam na niego niepewnie, bo wiedziałam, że żadne moje słowa nie ukoją jego bólu.

Widząc go takiego zrozpaczonego, uświadomiłam sobie, że on przeżywał to, jakby to miało miejsce wczoraj, a nie trzydzieści la temu. I do tego ten sznur, który trzymał w dłoniach. Było to dla mnie przerażające. Na co dzień twardy i nieustępliwy, a teraz bezbronny. Obnażał się przede mną ze skrywanych w sobie emocji, chociaż tego nie planował.

— Nie musisz nic mówić — odezwał się cicho. — Wystarczy, że mnie wysłuchasz — dodał, a ja przytaknęłam, chociaż nie byłam pewna, czy udźwignę ciężar historii, którą chciał mi opowiedzieć.

— To wszystko wina tego potwora. To on ją do tego doprowadził. On i jego kumple. Przeklęty Desmond Walsh! Mój ojciec, a jej mąż... a raczej kat — zaczął mówić, wpatrując się w betonową posadzkę.

— Pamiętasz, jak ci powiedziałem, że brzydzę się gwałtem? — zapytał, spoglądając na mnie, na co przytaknęłam. — Moją mamę właśnie to spotkało i to ze strony mężczyzny, którego kochała. Przyszedł pijany do domu, przyprowadzając ze sobą dwójkę kumpli. Gwałcili ją we trójkę. — Zacisnęłam zęby, próbując zapanować nad łzami, ale znowu spłynęły po moich policzkach.

Nie potrafiłam ich zastopować. W głowie nie mieściło mi się to, co słyszałam. Nawet w najgorszych snach nie mogłabym sobie wyobrazić tego, co musiała przeżywać ta kobieta i to jeszcze od osób, które znała, a jedną z nich kochała. Kim był ten człowiek, że zgotował takie piekło własnej żonie?

— Wpadli do domu, a ten potwór od razu złapał mnie za ubranie i zaciągnął do pokoju, który zamknął na klucz, po czym zszedł na dół, żeby się nad nią znęcać. Do dzisiaj słyszę w głowie, jak roześmiani krzyczeli do siebie: Teraz moja pora na rżnięcie! Trzymaj ją mocniej, bo się wyrywa! Dawaj, teraz w dupę!

— Przestań! — krzyknęłam, odruchowo zakrywając uszy dłońmi. — Przestań — powtórzyłam cicho, a moim ciałem wstrząsnął płacz.

Przytłoczyły mnie te bestialskie słowa i nie wyobrażałam sobie, co musiał czuć, jako kilkuletnie dziecko, słysząc to. Niepewnie spojrzałam na niego, a on westchnął ciężko, kręcąc głową. Chyba oczekiwał ode mnie większego wsparcia, ale coraz bardziej wątpiłam w to, że będę miała w sobie tyle sił, żeby mu je okazać. Ta historia była zbyt brutalna.

— Siedziałem zamknięty w pokoju i słuchałem tego przez godzinę. Tyle czasu znęcali się nią. Krzyczała tylko na początku, potem była cicho. Nie wiedziałem, czy przestała, bo po prostu nie widziała już w tym sensu, czy zatkali jej czymś usta. Potem widziałem, jak całą trójką wyszli z domu, a jeden z nich poprawiał jeszcze spodnie na chodniku. Szli, zadowoleni z siebie, śmiejąc się głośno — mówił z grymasem na twarzy. 

— Mama przyszła do mnie jakąś godzinę później. Była blada i ledwo stała na nogach, ale przyszła. Pobiegłem wtulić się w jej ramiona, a potem spojrzałem w jej oczy. Były puste i bez życia. Patrzyła na mnie nimi jeszcze przez trzy dni, a potem się powiesiła. — Przyłożyłam dłonie do oczu, żeby zatamować łzy, ale nie udało mi się to i nadal spływały po moich policzkach. 

— Zostawiła mnie samego — powiedział szeptem. — Został mi po niej tylko sznur i zdjęcie, które stoi w moim pokoju. Udało mi się ocalić tylko jedną fotografię, bo ojciec od razu wyrzucił wszystkie jej rzeczy. W ciągu pięciu godzin pozbył się z domu wszystkiego, co było z nią związane. Ale sznur zostawił — mówił, przenosząc wzrok na trzymaną w dłoniach linę. — Sznura nie wyrzucił — powtórzył cicho, po czym zamilkł na dłuższą chwilę.

— Jak jestem w Rowgate przychodzę tutaj często i zastanawiam się, dlaczego nie zrobiłem nic, żeby jej pomóc.

— Nie miałeś jak — powiedziałam szeptem, bo słowa z ledwością przechodziły mi przez zaciśnięte gardło.

— Potem doszło do mnie, że przecież mogłem wyskoczyć z okna, żeby jej pomóc, a nie zrobiłem tego. Dopiero po czasie uzmysłowiłem sobie, że nie zrobiłem nic, tylko siedziałem skulony w kącie z dłońmi na uszach, żeby jak najmniej słyszeć — mówił z żalem w głosie. On naprawdę obwiniał siebie o to wszystko, co wydarzyło się te trzydzieści lat temu.

— Byłeś dzieckiem, poza tym... mógłbyś się połamać, skacząc z pierwszego piętra — odezwałam się, próbując dać mu jakieś argumenty, żeby przestał się tak zadręczać. Westchnął cicho, pociągając nosem, po czym pokręcił głową, jakby nie przyjmował tego do świadomości.

— Zanim trafiłem pod opiekę babci, musiałem się męczyć z tym potworem jeszcze klika dni, ale na szczęście potem i on wyzionął ducha — powiedział, a ja słyszałam w jego głosie złość i rozżalenie, ale i satysfakcję.

— Jak zginął?

— Pamiętasz, jak zapytałaś mnie wczoraj, co czułem, gdy pierwszy raz zabiłem człowieka, a ja odpowiedziałem, że ulgę? — zapytał, na co przytaknęłam. — Widziałem rozczarowanie na twojej twarzy, gdy to powiedziałem, ale taka jest prawda, bo to mój ojciec był pierwszą osobą, którą zabiłem w swoim życiu. On i jego dwaj kumple. — Zakryłam dłonią usta, spoglądając na niego w szoku, bo zupełnie nie spodziewałam się tego, przecież on miał wtedy dziesięć lat. — W końcu pozbyłem się tego potwora.

— Jak... — Chciałam dopytać, jak do tego doszło, ale słowa uwięzły mi w gardle, jednak Ian sam domyślił się, o co chciałam zapytać.

— Po pogrzebie przyszli do domu i sprowadzili sobie panienki. Chlali, grali w karty i rżnęli się przez jakieś dwie godziny. — Pokręciłam głową, nie dowierzając w to wszystko. — Wsypałem tabletki nasenne do alkoholu, który potem im zaniosłem. Już się nie obudzili. — Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek żałował swojego czynu, ale bałam się o to zapytać. Jednak przeczuwałam, że nie.

— Twoja babcia wie? — zapytałam.
Ona mówiła, że historia śmierci jego rodziców jest smutna, a ja określiłabym jako tragiczną. Jakoś w głowie nie mieściło mi się to, że użyła tak łagodnego określenia na to wszystko, co wydarzyło się w życiu Iana.

— Nie — zaprzeczył. — Nie ma pojęcia, że to ja zabiłem jej syna i nie wie też, z jakiego powodu mama się powiesiła. Chyba serce by jej pękło, gdyby poznała prawdę — powiedział, spoglądając na mnie przez chwilę.

— Zajęła się mną, ale potem zaczęły się problemy, bo nachodziły nas jakieś podejrzane typy, żądając pieniędzy, które podobno wisiał im ten potwór. Był hazardzistą i alkoholikiem, więc w sumie nawet mnie to nie dziwiło. Wyprowadziliśmy się do Fallbron do mieszkania komunalnego, a jej dom został wynajęty, żeby wszystko spłacić. 

— Dlaczego nie sprzedała tego domu? — zapytałam ze zdziwieniem, rozglądając się po piwnicy, bo przecież i tak nikt tu nie mieszkał. Teraz już rozumiałam, dlaczego jego pokój wyglądał, jakby czas się zatrzymał.

— Chciała — odezwał się Ian — ale ja to uniemożliwiłem. Każdemu, kto przychodził go oglądać, opowiadałem po cichu, że w tej piwnicy ktoś się powiesił. Wszyscy rezygnowali, a potem nie było już kolejnych kupców. — Uśmiechnął się smutno.

— Dlaczego?

— Bo to mój ból! — krzyknął, rozkładając ręce i pokazując na wnętrze piwnicy, a potem przycisnął dłonie wraz ze sznurem do klatki piersiowej.
— Piętno, które powinno zostać ze mną do końca mojego życia. Ten dom przypomina mi o tym, że nie byłem dobrym synem, bo nie uratowałem mamy — dodał, a ja zacisnęłam zęby, kręcąc głową.

Uważałam, że powinien pozbyć się tego domu, żeby przestał się zadręczać. Patrząc na niego, dostrzegałam w nas pewne podobieństwo. On przeżywał śmierć matki, ja osób, które zabiłam. Różnica była taka, że ja byłam winna śmierci tamtej dwójki ludzi, a on swojej matki nie. Zaczęłam się zastanawiać, czy ja też teraz przez wiele lat będę przeżywała ten wypadek, tak jak on śmierć mamy.

— Spłaciliście długi? — zapytałam, po czym odetchnęłam głęboko.

— Tak, cztery lata później, ale mieliśmy przez to duże problemy finansowe. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, brakowało na wszystko. W tym na jedzenie. W szkole dostawałem obiady, ale gorzej było w wakacje. I właśnie w taki jeden z letnich dni spotkałem Donovana. Miałem czternaście lat i złapał mnie na kradzieży.

— Kradzieży?

— Ukradłem bułkę, bo byłem głodny, a on mnie na tym przyłapał — powiedział, krzywiąc się, a mój żołądek kolejny raz boleśnie ścisnął się, gdy pomyślałam o tym, jak bardzo musiał być głodny, żeby zdobyć się na taki krok.

— Wystraszyłem się, że doniesie na mnie. Być może dziecku i to jeszcze głodnemu by przepuścili, ale nie miałem pewności. Poza tym, gdyby się dowiedzieli, że babcia sobie nie radziła, mogliby nas rozdzielić. Tego dnia trafiłem do jego grupy. Stwierdził, że jestem bystry, a on potrzebuje kogoś takiego. Bałem się odmówić, żeby na mnie nie doniósł. — Przymknął oczy, kręcąc głową, jakby sam nie dowierzał w to, że tak potoczyło się jego życie.

— Potrzebował czternastolatka? — zapytałam ze zdziwieniem.
Nadal nie mogłam uwierzyć w to, jak bardzo pomyliłam się z osądem pana Donovana, którego uważałam za miłego staruszka. Wciągnął w tak potworny świat kilkunastoletnie dziecko.

— Chodziłem do szkoły, dobrze się uczyłem. Idealny diler, którego nie będą o nic podejrzewać. Szkoła w Fallbron nigdy nie miała problemów z narkotykami, dopóki ja ich tam nie przyniosłem. Odpalał mi część kasy, ale wtedy miałem z tym taki sam problem, jak ty, gdy wzięłaś ode mnie pierwsze pieniądze. Nie mogłem ich za bardzo wykorzystać, bo zaczęłyby się pytania, skąd je miałem, ale i to Gabriel rozwiązał. Fikcyjnie zatrudnił mnie do lekkiej pracy w ogrodzie w swojej ówczesnej willi. Babcia na początku marudziła, że zaniedbam naukę, ale gdy przyniosłem jej pierwsze pieniądze, ucieszyła się, bo w końcu mogła zapełnić lodówkę.

— Potem, wróciliście do Rowgate? — Zaprzeczył ruchem głowy na moje pytanie.

— Babcia wróciła do siebie, gdy poszedłem na studia. Stwierdziła, że wcześniej nie ma sensu, bo miałem szkołę pod nosem i nie musiałem tracić czasu na dojazd, a niepewna sytuacja finansowa pozwalała nam na dalsze zajmowanie mieszkania komunalnego. Ja po studiach wróciłem do Fallbron, bo wkręciłem się w świat Donovana, który co prawda spaczył mi ogląd na wszystko, ale i tak nie zamierzałem z niego rezygnować. Łatwe pieniądze szybko uzależniają, a gdy wchodzisz w to jako smarkacz i nie znasz innego sposobu na życie, to tym bardziej w tym zostajesz.

— Co to znaczy, że spaczył ci ogląd na wszystko?

— Dorastałem w brutalnym świecie, pełnym krwi, morderstw, narkotyków i łatwego seksu. Nie mam już w sobie empatii do ludzi. Mam ich w dupie i to, gdzie będą leżeć, gdy już zginą. Nie obchodzą mnie ich rodziny, które ich szukają. Zawsze sobie powtarzam, że zginęli, bo taki był ich wybór. Gdyby nie stanęli mi na drodze albo chociaż przestrzegaliby reguł, nic złego by ich nie spotkało. Za to kobiety służyły mi tylko do zaspokajania własnych potrzeb. Wychowałem się na filmach porno i wśród łatwych lasek. Widziałem, jak wszyscy w grupie traktują dziewczyny, a ja robiłem dokładnie tak samo. Nie miałem żadnych skrupułów.

— Ja też ci służę tylko do zaspokajania twoich potrzeb? — zapytałam, bojąc się usłyszeć odpowiedź. Ian w milczeniu lustrował moją twarz, zaciskając zęby.

— Nie — powiedział cicho. — Z tobą jest inaczej.

— Inaczej?

— Samantho, nie drąż tematu — mruknął, odwracając ode mnie spojrzenie.

— Chciałabym usłyszeć, kim dla ciebie jestem — wyszeptałam.

— Po tym wszystkim, co wydarzyło się w moim życiu i to, jaki się przez to stałem, zawsze uważałem, że nie mam prawa do szczęścia — zaczął mówić — że nie mam prawa do miłości i bycia z kimś w związku. Kurwa, ja nawet nigdy nie byłem z żadną w związku — zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową. — Wszystkie dziewczyny były tylko na chwilę. — Westchnął ciężko.

— A kilka tygodni temu.... ty pojawiłaś się w moim życiu — powiedział, spoglądając w moje oczy — i chociaż na początku plan był inny, a cel jasno sprecyzowany i ja naprawdę starałem się trzymać od ciebie z daleka, to po jakimś czasie wszystko się posypało. Spierdoliłem wszystko, a potem świadomie zacząłem cię śledzić. — Uniosłam brwi, słysząc to.

— To dlatego czasem pojawiałeś się przy moim boku nie wiadomo skąd? Tak jak, chociażby wtedy, gdy przyczepił się do mnie ten ćpun? — zapytałam, a on przytaknął.

— Wkurwiało mnie to, jak płaszczyłaś się przed Dylanem, gdy cię zostawił, a potem zamieniłaś go na Reya — odezwał się, krzywiąc się. — Ale po jakimś czasie zauważyłem, że lgniesz do mnie, a gdy przyszłaś do mnie po tym, jak matka wyrzuciła cię z domu, miałem tego potwierdzenie — dodał i popatrzył na mnie w milczeniu. Wyglądał, jakby coś analizował. — Wtedy postanowiłem... rozdzielić cię z Reyem — wypalił nagle, a ja popatrzyłam na niego zszokowana.

— Co?

— Nie zdradził cię — powiedział cicho. Przełknęłam ślinę, przecierając dłońmi twarz, nie dowierzając w to wszystko. Rey miał rację, podejrzewając go o to. Nie mogłam w to uwierzyć.
— To wszystko było ukartowane. — Pomrugałam powiekami, gdy zaczął mówić dalej. — Miał podesłaną dziewczynę, która miała go zagadać, a przy okazji dorzucić coś do napoju. Potem zaciągnęła go do pokoju, rozebrała i pstryknęła kilka fotek, które tobie wysłała. — Poczułam dziwne ukłucie w sercu, gdy to usłyszałam.

Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Postarał się o to, żebym odcięła się od chłopaka, bo chciał mnie dla siebie. Przeniosłam wzrok na betonową posadzkę, zastanawiając się, czy przeprosić Reya i powiedzieć mu, że miał rację. Być może on też ciągle rozpamiętywał tę sytuację i gdyby poznał prawdę, mógłby być spokojniejszy.

— Myślę, że dałem ci już wiele argumentów do tego, żeby mnie znienawidzić, skoro wcześniej nie potrafiłaś tego zrobić. — Spojrzałam na Iana, gdy kolejny raz się odezwał. — Tak więc, po powrocie do Fallbron przeproś się z rodzicami i wróć do domu. — Stężałam na te słowa, bo nawet przez ułamek sekundy tego nie planowałam.

— Ale... ja nie chcę. Chcę być z tobą — powiedziałam pewnie.

— Po tym wszystkim, co teraz usłyszałaś? Po tym, jak cię traktowałem? Jak chciałem cię zmusić do zakopania zwłok? Jak sprawiałem ci ból, a nawet cię dusiłem? — dopytywał, na co przytaknęłam.

— Ale ostatnio się powstrzymałeś. — Uśmiechnęłam się krzywo, a on pokręcił głową, ciężko wzdychając.

— Co będzie, jak następnym razem nie pohamuję się i coś ci zrobię? — Wzruszyłam ramionami, słysząc to pytanie. 

— Gdy ostatnio chwyciłem cię za włosy, a ty mocno zacisnęłaś powieki, bo wiedziałaś już czego się spodziewać, poczułem się, jakby coś we mnie uderzyło. Wpatrywałem się w twoją twarz i nagle przed oczami miałem rodziców. Mój ojciec zawsze tak robił matce. Tylko że on jeszcze walił jej głową o ścianę. Kiedyś przez to trafiła do szpitala ze wstrząsem mózgu. — Spojrzałam na niego smutno, gdy spuścił wzrok i spojrzał na swoją dłoń, którą zacisnął w pięść.

— Mi też tak robił, ale potem mama pilnowała, żebym nie miał za długich włosów, chociaż to i tak w niczym mu nie przeszkadzało, bo wtedy łapał za ubranie i rzucał mną przez cały pokój. — Westchnął ciężko. — Wiesz, czasem się zastanawiam, jakim byłbym człowiekiem, gdybym wychowywał się w normalnej rodzinie.

— Czemu nie rzucisz tego wszystkiego i nie zaczniesz normalnego życia? Otworzyłeś klub...

— Żeby prać pieniądze — przerwał mi.

— Nieważne — odparłam, a on spojrzał na mnie z niedowierzaniem. — Masz podstawy, żeby zmienić swoje życie. Nie obawiasz się tego, że policja kiedyś wpadnie na twój trop i zacznie się śledztwo, które cię pogrąży? — zapytałam, a on spoglądał na mnie w milczeniu. Wyglądał, jakbym powiedziała mu coś, czego on w ogóle nie brał pod uwagę.

— Pomacha się zielonymi, komu trzeba, to się wywinę. — Wzruszył ramionami.

— A ja? Co ze mną? Jak długo będę ci potrzebna? Zrezygnujesz ze mnie, gdy tylko znajdę klucz? — dopytywałam, przyglądając mu się z uwagą. Posmutniałam, gdy długo milczał i nie był skory do odpowiedzi na moje pytania.

— Okey, już wszystko wiem — powiedziałam, po czym zerwałam się z miejsca, żeby uciec od niego.

— Nic nie wiesz! Samantha! — wykrzykiwał, gdy wbiegałam na górę po schodach.

— Nie uciekaj! Nie zostawiaj mnie samego! — Po wyjściu z piwnicy, spojrzałam za siebie, słysząc jego kolejne krzyki, ale nie wróciłam się.

Zacisnęłam usta, ścierając łzy z policzków, po czym ruszyłam przed siebie, żeby pospacerować po Rowgate i pomyśleć nad tym wszystkim, co przed chwilą usłyszałam, a także na tym, czego nie usłyszałam, chociaż tak bardzo tego pragnęłam.

*

Gdy dotarłam do domu pani Walsh, Ian już w nim był i razem robili obiad. Spojrzałam na niego przelotnie, po czym przeprosiłam Leonę, że nie czuję się najlepiej i poszłam się położyć. Leżałam na łóżku, patrząc w sufit i kolejny raz analizując dzisiejszą sytuację z piwnicy.

Ian przeżył w swoim życiu wiele traum, które wpłynęły na to, kim teraz był i temu nie dało się zaprzeczyć. Ja niby byłam dla niego ważna, ale nie potrafił jasno się zdeklarować. Chciał być szczęśliwy, ale nie miałam pewności, czy to szczęście łączył ze mną. Bałam się, że pewnego dnia pozna kogoś innego i zostawi mnie, a ja nie miałabym gdzie się podziać. Może faktycznie powinnam pogodzić się z rodzicami? Jednak nie wyobrażałam sobie tego. Zrezygnowali ze mnie przy pierwszej lepszej okazji, a teraz miałabym ot tak wrócić, jakby nic się nie stało? Byłam na kolejnym rozdrożu i nie wiedziałam, którą drogę wybrać, a Ian nie pomagał mi w tym.

Nie potrafił jasno się określić albo nie chciał, jakby to była jakaś ujma dla niego. To już Patel był w tej kwestii lepszy od niego, bo gdy poznał Jessicę, zrezygnował ze wszystkiego, żeby zbudować z nią związek. Ian nie chciał tego zrobić lub nie potrafił, bo sam przyznał, że nie widział siebie w innym miejscu niż w grupie przestępczej. Zacisnęłam usta, zastanawiając się, co będzie z nami dalej.

Po chwili przełknęłam mocniej ślinę, po czym spojrzałam na dłonie, które lekko zaczęły drżeć. W głowie znowu pojawiły się myśli o narkotykach i gdy już miałam sięgnąć po opakowanie z lekiem, w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi, co nie było mi teraz na rękę.

— Proszę — odezwałam się i do środka zajrzał Ian, więc włożyłam dłonie pod uda, żeby nie zauważył, że miałam jakiś problem. Im mniej wiedział, tym lepiej dla mnie.

— Chodź, obiad jest — odezwał się, patrząc na mnie zmrużonymi oczami.
— Potem podłączę ci kroplówkę, babcia akurat będzie miała drzemkę.

— Nie chcę ani obiadu, ani kroplówki — powiedziałam hardo.

— Nie zachowuj się jak dziecko — mruknął. — Dobrze wiesz, że potrzebujesz detoksu.

— Który powinien odbywać się pod ścisłym nadzorem lekarza. Poczytałam o tym — powiedziałam, posyłając mu wymowne spojrzenie.

— Jesteś pod moim nadzorem.

— Niczego nie potrzebuję, nie jestem ćpunką — odparłam pewnie. Denerwowało mnie to, że ciągle się przy tym upierał. — Jak niby można się uzależnić od czegoś, co się wzięło kilka razy? — Popatrzyłam na niego znacząco, a on tylko pokręcił głową.

— Jak już sobie poczytałaś o detoksie, to trzeba było jeszcze przy okazji o kokainie. Wtedy dowiedziałbyś się, że jest jednym z najsilniejszych narkotyków i można się nim uzależnić już po pierwszej dawce. — Wzruszyłam ramionami, słysząc te słowa. Na pewno nie byłam aż tak podatna, żeby od razu się uzależnić.
— Mój błąd, że w ogóle ci to dałem, a potem nie zauważyłem, co się dzieje, gdy poprosiłaś mnie o to sama. Ale po wczorajszej akcji, gdy przekopałaś szafki, żeby znaleźć narkotyki, w końcu otworzyłem oczy.

— A ja w końcu byłam szczęśliwa i przynajmniej na jakiś czas zapomniałam o tym przeklętym wypadku — powiedziałam i kolejny raz poczułam nieprzyjemny ciężar w klatce piersiowej.

— Kokaina nie sprawi, że twoje wyrzuty sumienia magicznie znikną. Musisz zaakceptować to, co się wydarzyło, a przede wszystkim przestać ich żałować, bo naprawdę nie ma kogo. Poza tym widzę, że ciągle masz głód — mówił, spoglądając na szafkę, na której leżało otwarte pudełko z tabletkami. — Kiedy się pojawił? — zapytał, a ja zacisnęłam usta, spuszczając wzrok na podłogę. Denerwowało mnie to, że był tak spostrzegawczy. — Samantha, zapytałem o coś.

— W nocy — mruknęłam.

— A teraz co się dzieje? — Spojrzałam na niego, wzruszając ramionami. Ian pokręcił głową, po czym podszedł do szafki i wziął blister z tabletkami do rąk, po czym rzucił mi to na kolana. — Weź to i chodź na ten pierdolony obiad. Nie odstawiaj cyrków przed moją babcią — powiedział i nie czekając na mnie, wyszedł z pokoju.

Przymknęłam na chwilę oczy, a potem wyciągnęłam dłonie spod ud i wzięłam tabletkę, licząc na to, że w miarę szybko zadziała. Nie chciałam, żeby pani Walsh zauważyła, że było ze mną coś nie tak.

*

Po obiedzie Leona poszła się położyć, a Ian podłączył mi tę cholerną kroplówkę. Leżałam na łóżku już jakąś godzinę, wpatrując się w sufit, natomiast on w milczeniu siedział na podłodze pod drzwiami, jakby ich pilnował, bo pewnie obawiał się, że wyrwę wenflon i ucieknę z pokoju. Zerknęłam kątem oka, czując, jego wzrok na sobie. Wtedy zauważyłam, że faktycznie wpatrywał się we mnie intensywnie. Westchnęłam cicho, przenosząc wzrok na sufit.

— Nie mam zamiaru zostawić cię, gdy znajdziesz klucz — odezwał się nagle, przez co spojrzałam na niego.

— A kiedy? — zapytałam, a on westchnął głośno, przecierając twarz dłońmi.

— Skąd przekonanie, że to ja pierwszy cię zostawię? Może to ty znajdziesz sobie kogoś innego? — dopytywał. — Znajdziesz kogoś lepszego i przede wszystkim w swoim wieku. Skoro wiesz, że Rey cię nie zdradził, to nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś do niego wróciła. Bardzo o to zabiega.

— Skąd wiesz, o co on może zabiegać? — Gdy zadałam to pytanie, Ian sięgnął po swój telefon, a potem zaczął odczytywać z niego SMS-y.

Zostaw ją w spokoju. Odbiorę ci ją. I tak do mnie wróci — czytał, a po chwili przeniósł wzrok na mnie. — To są wiadomości tylko z dzisiaj. Blokuję jeden numer, to zaczyna wypisywać z innego. Chłopak sam się pakuje pod moje pięści.

— Obiecywałeś, że nic mu nie zrobisz — powiedziałam cicho, przybierając zmartwiony wyraz twarzy, bo bałam się, że któregoś dnia jednak cnie wytrzyma i dojdzie do jakiejś tragedii.

— I nie zamierzam — odparł. — Chociaż powinienem go odstrzelić za kontakty z Patelem.

— Żałuję, że ci o tym powiedziałam.

— Bo ci na nim zależy. — Pokręciłam głową na te słowa. Miałam wrażenie, że chce mi to wmówić, żebym go zostawiła.

— Zależy mi na tobie — powiedziałam pewnie. — Gdyby było inaczej po tym, jak przyznałeś się, że ukartowałeś jego niby zdradę już by mnie nie było w Rowgate — dodałam, a on patrzył na mnie, zaciskając usta.

— Kroplówka się skończyła — mruknął po chwili, podnosząc się z podłogi i podszedł do mnie.
Założył rękawiczki, a potem odpiął wężyk, by po chwili wziąć strzykawkę z jakąś przezroczystą substancją i przepłukał wenflon. Gdy skończył, wrzucił wszystko do reklamówki.

— Ja się czujesz? — zapytał, ściągając rękawiczki, które też wrzucił do foliówki.

— Średnio.

— Zostawimy ten wenflon, bo jutro i tak znowu ci to podam, to nie będę cię znowu kłuł.

— Przecież twoja babcia go zauważy — powiedziałam, obawiając się jej reakcji. Co będzie jeśli się dowie, że mam problem z narkotykami?

— Powiemy, że masz odwodnienie i podaję ci elektrolity. — Wzruszył ramionami, a ja nieśmiało przytaknęłam. Zawsze miał na wszystko wymówki.

— Poleż jeszcze. Ja idę zapalić — dodał, po czym wziął reklamówkę do dłoni i wyszedł z pokoju, a ja westchnęłam cicho, przymykając oczy.

*

Z Ianem nie rozmawiałam już do końca dnia. Miałam wrażenie, że mnie unikał, a ja mu się nie narzucałam. Naprawdę rozczarowałam się tym, że po tym, jak widziałam go w rozsypce i opowiedział mi o swoich traumach z dzieciństwa, nadal nie potrafił określić jasno, kim dla niego byłam. Miotał się, przez co ja miałam coraz więcej wątpliwości, czy nadal powinnam na coś liczyć z jego strony. Z jednej strony sam przyznał, że nie potrafił trzymać się ode mnie z daleka, a z drugiej nie umiał wprost powiedzieć, że zależało mu na mnie. A może jednak nie zależało? Może to tylko moje wyobrażenie, które wysnułam na podstawie jego pokrętnych słów i zachowania i dlatego tak ciągle powtarzał mi, że mam pogodzić się z rodzicami.

Westchnęłam ciężko, odwracając się na drugi bok, ale wiedziałam, że tej nocy długo nie zasnę. W mojej głowie kotłowały się myśli już nie tylko o wypadku, ale i o niepewnej przyszłości. Nie wiedziałam, co robić, a Ian nie pomagał rozwiązać mojego dylematu. To znaczy, pomagał, zachęcając, żebym wróciła do domu, ale ja tego nie chciałam.

Odwróciłam się w kierunku drzwi, gdy usłyszałam, że się otwierają. Zacisnęłam usta, widząc stojącego w wejściu Iana. Mężczyzna po chwili zamknął za sobą drzwi, po czym ostrożnie podszedł do łóżka. Miałam wrażenie, że skradał się niczym tygrys polujący na swoją ofiarę. Usiadł przy mnie, po czym uniósł kołdrę i wsunął się pod nią, układając na boku. W milczeniu przyglądał się mojej twarzy, a ja zastanawiałam się, co mu chodziło pogłowie i dlaczego do mnie przyszedł. Przymknęłam oczy, gdy położył swoją dłoń na moim policzku, a potem pocałował delikatnie. Mówił, że lgnęłam do niego, a ja to samo mogłam powiedzieć o nim. Oddychałam miarowo, mając przymknięte powieki, po czym lekko oblizałam usta, gdy oderwał się ode mnie.

— Kocham cię — szepnął, przez co ja gwałtownie otworzyłam oczy. Znieruchomiałam na moment, zastanawiając się, czy on to powiedział naprawdę, czy ja sobie to wymyśliłam. — Naprawdę — powiedział, gdy wpatrywałam się w niego, a ja nie wiedziałam, jak zareagować. Bo co, jeśli się przesłyszałam? — Kocham cię — odezwał się kolejny raz. 

Zakryłam dłonią usta, gdy doszło do mnie, że on naprawdę to powiedział. Pomrugałam powiekami, czując napływające do oczu łzy, które po chwili spłynęły po moich policzkach. Miałam wrażenie, że ostatnio stałam się bardzo płaczliwa.

Przylgnęłam do niego wargami, namiętnie całując, a chwilę później odsunęłam się i uśmiechnęłam szeroko. Ze mną naprawdę było coś nie tak, bo najpierw się popłakałam, a teraz śmiałam się jak głupia. Czułam się tak szczęśliwa, że gdybym stała, to chyba uniosłabym się nad ziemię. Miałam wrażenie, że choć na chwilę wszystkie moje problemy odeszły w kąt.

 — Nie obiecuję ci, że będę idealny, ale mogę obiecać, że będę się starał, żebyś była ze mną szczęśliwa. Potrzebuję tylko kilku wskazówek, jak to zrobić — powiedział, a ja patrzyłam na niego, uśmiechając się lekko.

— Od babci dostałem już ochrzan, że nie zabieram cię na randki, a ty, za co chcesz mnie ochrzanić? — zapytał, a ja przeraziłam się, gdy usłyszałam, że Leona powiedziała mu o naszej dzisiejszej rozmowie.

— Ian... żebyś nie pomyślał, że ja coś jej nagadałam o tobie. To nie tak. Ona sama zaczęła temat, a ja nie wiedziałam, co mam mówić — tłumaczyłam się nerwowo.

— Okey, już, spokojnie. Po co się tak zaraz stresujesz? — zaśmiał się. Najwidoczniej nie był o to zły, chociaż trochę się tego obawiałam.

— Randką bym nie pogardziła — powiedziałam po chwili, spoglądając w jego oczy. — To nie musi być wyjście do restauracji. Wystarczy spacer, gdzie byśmy spokojnie porozmawiali nie o klubie, o twojej grupie, czy o... wypadku, który spowodowałam i ogólnie o złych rzeczach. Chciałabym, cię lepiej poznać.

— Pomyślę — odparł, po czym obniżył się lekko i wtulił we mnie, a ja przymknęłam oczy, opierając brodę na jego głowie. Uśmiechałam się sama do siebie, czując w końcu spokój.

***

Kilka dni później wróciliśmy do Fallbron, a ja poczułam się pewniej u boku Iana po jego wyznaniu. Od tamtego momentu naprawdę starał się być lepszy, chociaż ja z dnia na dzień serwowałam mu coraz większy emocjonalny rollercoaster. Miałam wrażenie, że ten durny detoks kompletnie mnie rozregulował. Potrafiłam być miła, a za chwilę obrywało mu się za błahostki. Śmiałam się, by po kilku minutach rozpłakać się rzewnie nawet tak bez powodu. Nie wiedziałam, co się ze mną działo, ale miałam nadzieję, że wkrótce wrócę do psychicznej równowagi, chociaż pojawiające się wciąż myśli o wypadku pewnie uniemożliwą mi to do końca.

Zatrzymałam się i niepewnie popatrzyłam na fasadę domu rodzinnego. Samochód stał na podjeździe, co oznaczało, że na szczęście ktoś w nim był. W końcu zdecydowałam się przyjść po podręczniki i trochę innych swoich rzeczy. W sumie to Ian mnie do tego zmobilizował. Myślałam, że przyjdzie ze mną, ale stwierdził, że nie chce zaogniać sytuacji i został w mieszkaniu. Poza tym podobno miał coś jeszcze ważnego do załatwienia, więc nawet mnie tutaj nie podwiózł.

Podeszłam do drzwi, po czym uniosłam dłoń i położyłam ją na dzwonku, który przycisnęłam po wzięciu głębokiego oddechu. Przełknęłam mocniej ślinę, gdy po chwili usłyszałam kroki, a następnie otworzyły się drzwi, w których stała mama.

— Samantho, wróciłaś! — krzyknęła zadowolona, a ja zaprzeczyłam ruchem głowy, odsuwając się o krok, gdy chciała mnie przytulić.

— Przyszłam tylko po kilka swoich rzeczy — powiedziałam, na co zacisnęła usta.
Ona naprawdę pomyślała, że po tym, co mi zrobiła, mogłabym ot tak jej wybaczyć i wrócić.

— Ale...

— Mam nadzieję, że nie będziesz utrudniać? — przerwałam jej, bo nie chciało mi się słuchać jej kolejnych bezsensownych tłumaczeń.

Mama zaprzeczyła ruchem głowy, wpuszczając mnie do środka, a ja od razu ruszyłam do swojego pokoju. Rozejrzałam się po jego wnętrzu, stwierdzając, że nic się w nim nie zmieniło od nocy, gdy stąd uciekałam i pakowałam się w pośpiechu, przez co trochę nabałaganiłam. Wyciągnęłam z szafy dwie walizki, po czym w jednej zaczęłam układać książki, zeszyty i różne inne rzeczy, które powinny mi się przydać, a do drugiej spakowałam niektóre ubrania. Pakując się, zastanawiałam się, gdzie ja się z tym wszystkim pomieszczę, bo do tej pory Ian nie zwolnił mi chociaż jednej półki w swojej szafie, nie wspominając już o półce w łazience. Stwierdziłam, że sama będę musiała się o to upomnieć. Skoro wyznał mi miłość i traktował mnie poważnie, to nie powinno być to dla niego problemem. 

Zapięłam walizki i odetchnęłam głęboko, rozglądając się po pokoju. Przymknęłam oczy, gdy poczułam zbierające się w ich kącikach łzy. Ja naprawdę po tym detoksie zaczęłam się nadmiernie mazać. Zacisnęłam usta, gdy spojrzałam na biurko, gdzie stało zdjęcie, na którym byłam z Adamem. Podeszłam do niego i więzłam fotografię do dłoni, po czym przejechałam po niej palcami. Obiecałam sobie, że rozwiążę zagadkę śmierci Adama, a nadal tego nie zrobiłam. Zastanawiałam się, czy Ian by mi w tym pomógł, bo w końcu miał większe możliwości, żeby rozeznać się w tej sprawie w innych podejrzanych grupach. Westchnęłam ciężko, odkładając zdjęcie na biurko, po czym ruszyłam z walizkami do wyjścia. Dziwnie się czułam, opuszczając pokój, wiedząc, że robiłam to na zawsze, bo jakoś nie wyobrażałam sobie tego, że rodzice cudownie zaakceptowaliby mój związek z Ianem.

— Zrobiłam herbatę, napij się ze mną — odezwała się mama, gdy przeszłam do pokoju dziennego. — Porozmawiamy spokojnie — dodała, uśmiechając się lekko.

— My naprawdę nie mamy już o czym ze sobą rozmawiać — odparłam, ruszając do drzwi.

— Proszę — powiedziała, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem — nie chcę tracić kontaktu z jedynym dzieckiem. — Pokręciłam głową, uśmiechając się pod nosem na te słowa. 

— Trzeba było nie wywalać mnie z domu, krzycząc, że jestem dziwką i mam iść do któregoś ze swoich klientów —  odparłam pewnie. Patrzyłam na nią z niechęcią, gdy ona posyłała mi błagalne spojrzenie.

— Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła i wróciła? — dopytywała, a ja tylko wzruszyłam ramionami. — Boję się o ciebie, wpadłaś w złe towarzystwo. — Uniosłam kąciki ust, na jej bzdurne wywody. — Nie uśmiechaj się tak — upomniała mnie. — Czy ty widziałaś siebie w lustrze?

— Zaakceptujecie Iana? — zapytałam. Patrzyłam, jak mama przybrała niechętny wyraz twarzy, więc wiedziałam, że miałam już o czym z nią rozmawiać.

— Cześć — powiedziałam tylko i ruszyłam z walizkami do wyjścia, a ona na szczęście już mnie nie zatrzymywała. W sumie nawet gdyby próbowała, to nic by nie wskórała. Odetchnęłam głęboko i w końcu ruszyłam w kierunku dzielnicy Figgin North.

— Kurwa, co za badziew! — Zmarszczyłam brwi, słysząc krzyk Iana, dochodzący z sypialni. — Ja pierdolę. — Narzekał na coś, więc postanowiłam sprawdzić, o co chodziło.

Odstawiłam walizki w korytarzu, po czym ostrożnie zajrzałam do pokoju. Ian chyba składał jakiś mebel, bo dookoła niego było pełno desek różnej wielkości i instrukcja, a on sam trzymał jedną z desek i dopasowywał do tego, co już skręcił.

— Co ty robisz? — zapytałam, wchodząc pewniej do sypialni, a on głośno westchnął.

— Składam szafę na twoje rzeczy — mruknął, przesuwając instrukcję bliżej siebie.

— Kupiłeś dla mnie szafę? — Zrobiłam wielkie oczy, nie dowierzając w to. Chciałam poprosić go o udostępnienie chociaż jednej półki, a on mi kupił nowy mebel. Ucieszyłam się z tego.

— Tak.

— Pomóc ci? — zapytałam, widząc, jak  z irytacją odrzucał jedną z desek, by następnie wziąć do dłoni inną.

— Nie, dam sobie radę — mruknął naburmuszony, a ja zmrużyłam oczy, przyglądając się jego dłoni.

— Co ci się stało w rękę? — Podeszłam do niego i chwyciłam go, ale on mi ją wyszarpnął. — Skaleczyłeś się? — Spojrzał na mnie niepewnie, zaciskając usta.

— Idź i zajmij się jeszcze przez chwilę czymś, a mnie nie denerwuj — burknął, wracając do przeglądania instrukcji. Ewidentnie był nie w humorze, więc postanowiłam zostawić go w spokoju.

— Jasne — powiedziałam i wyszłam z sypialni.

Westchnęłam ciężko, opadając na kanapę i w tym samym czasie zadzwonił mój telefon. Wyjęłam go z kieszeni, po czym zerknęłam na wyświetlacz. Poprawiłam się na kanapie, widząc, że dzwonił Dylan. Serce zabiło mi mocniej, a żołądek boleśnie ścisnął. Potraktował mnie w podły sposób, a teraz sam się kontaktował. Niby byłam ciekawa, czego chciał, ale bałam się, reakcji Iana, gdyby się dowiedział, że z nim rozmawiałam. Tak długo wahałam się, czy odebrać, że w końcu połączenie się zakończyło. Musiałam przyznać w duchu, że ulżyło mi wtedy i nie musiałam z nim rozmawiać. Jednak on po chwili znowu zadzwonił. Przygryzłam wargę, spoglądając na drzwi od sypialni, po czym przeszłam do kuchni, żeby jednak odebrać.

— Halo? — odezwałam się niepewnie.

— Cześć, Sam — przywitał się, a ja przymknęłam oczy, czując napływające łzy. Tak długo nie słyszałam jego głosu.

— Cześć — odparłam, drżącym głosem. Odchrząknęłam, żeby nie pomyślał, że emocjonuję się tą rozmową. — Co się stało, że dzwonisz?

— Dzwonię na prośbę Reya. — Uniosłam brwi, słysząc to.
Nie miałam pojęcia, że się pogodzili, a tym bardziej nie podejrzewałabym, że będzie się ze mną kontaktował na prośbę kolegi.

— Zostawcie mnie w spokoju, powiedz mu...

— Dasz radę przyjechać do szpitala? — przerwał mi, a ja znieruchomiałam.

— Do szpitala? — zapytałam niepewnie.

— Tak — przytaknął. — Rey został pobity — mówił dalej, a ja zszokowana rozchyliłam usta. — Prosił, żeby cię powiadomić, bo chce z tobą porozmawiać, a ty od niego nie odbierasz — dodał.

Zrobiłam kilka kroków, po czym wychyliłam się zza ściany aneksu kuchennego i spojrzałam na drzwi od sypialni, w której Ian składał szafę. Czy to możliwe, że to on pobił Reya? Miał na dłoni ranę, a na moje pytanie o nią wyraźnie się zdenerwował, ale przecież dał mi słowo, że nic mu nie zrobi. 

— To, co mu przekazać? — Zacisnęłam zęby, zastanawiając się co zrobić.
— Sam? — Westchnęłam cicho, słysząc zniecierpliwienie w głosie Dylana.

— Okey, przyjadę — odezwałam się. — Nie wiem, o której będę, muszę sprawdzić autobusy — dodałam po chwili.

— Do zobaczenia — odparł, po czym usłyszałam dźwięk zakończonego połączenia.

Ścisnęłam komórkę w dłoni, mając nadzieję, że Ian naprawdę nie miał nic wspólnego z pobiciem Reya.

*******************

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro