15❤

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Louis*

Ciemność nocy pomaga mi się wyciszyć. Leśny mech jest przyjemny w dotyku pod moimi nagimi stopami. Chciałbym się na nim położyć, tak jak na tym w wodzie, ale wiem, że gdybym to zrobił, już bym się z niego nie podniósł. Z daleka widać dwupiętrową, drewnianą chatę, która teraz może służyć mi za schronienie, o ile Harry mi pozwoli.

Ja bym sobie nie pozwolił, jestem niebezpieczny i nieprzewidywalny. Chociaż nie z własnej woli, to nadal stanowię zagrożenie. Wolałbym go nie narażać, nawet jeśli nie miałbym przez to, gdzie się podziać.

Spuszczam głowę. Nie chcę odchodzić... Boję się. Ale muszę teraz. Kręcę głową, dobrze wiedząc, że bym sobie nie poradził. Jest zimno... A ja nie mam na sobie nawet skrawka okrycia, muszę wrócić, chociaż na chwilę.

Z przepełniającą mnie niepewnością, wychodzę z gęstych krzaków z cichym jękiem, spowodowanym zadrapaniami. Zatrzymuję się przed ścieżką, wypełnioną milionem malutkich kamieni. Stawiam na nich niepewnie nogę, od razu ją cofając. Cały podjazd koło domu i drzwi wejściowych jest nimi wypełniony. Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, ale teraz nie chcę bardziej ranić moich, wystarczająco krwawiących, stóp. Chociaż, z tego co widzę, nie mam wyjścia. Przymykam oczy, stawiając pojedyncze kroki. Kamyczki boleśnie wbijają się w moje stopy, które zostawiają na nich błyszczącą, złotawą maź. Patrzę za siebie, dostrzegając, że zacząłem krwawić coraz bardziej. Tworząc tym prześwitującą ścieżkę, która bez problemu prowadziła do mnie. Jak tak dalej pójdzie, to przywieję tu jakiegoś niechcianego gościa, który będzie chciał skosztować tej jakże słodkiej i zarazem trującej cieczy. Wiele nadprzyrodzonych stworzeń, nie wiedzieć czemu, smakowała się w naszej krwi, chociaż była ona dla większości trująca.

Przełykam ślinę, nie ruszając się nawet o milimetr. Muszę coś z tym zrobić, inaczej będzie niedobrze. Pociągam nosem, obejmując się ramionami, jest naprawdę zimno. Wzdycham, z nadzieją patrząc na drzwi. Po chwili namysłu biorę jeden z paru kamyków obok mnie i z całej siły próbuję trafić w drzwi. Niestety, pierwszy kamyk nawet do nich nie dociera, przez co robię się jeszcze bardziej zirytowany. Próbuje jeszcze parę razy, trafiając w drzwi chyba dwoma kamykami. Z czego, jak na razie, nie uzyskałem żadnego rezultatu.

Obejmuję się mocniej ramionami, bo wiem, że to bez sensu, a Harry i tak by mnie nie usłyszał. Stawiam pierwsze dwa kroki, zaciskając mocno oczy przez rozcięcia, które się otwierają. Przeklęte kamyki. Pociągam nosem i staram się iść dalej. Nie mija nawet minuta, gdy drzwi otwierają się, a w nich dostrzegam Harry'ego, wyglądającego jak jedna z uchatek, wylegujących się w zimowym słońcu na wybrzeżach Kalifornii. Jak tylko mnie dostrzega, podbiega do mnie szybko, nie fatygując się z zamknięciem drzwi, które stoją otwarte, prawie że na oścież. Na początku wydaje się zadowolony moim widokiem, tak jakby jakiś ciężar spadł mu z serca, ale nie trwa to długo, bo jak tylko znajdujemy się twarzą w twarz, aż podniósł rękę i przykłada ją do ust.

-L-Louis.- mówi tylko, swoim ochrypłym od spania głosem i niepewnie dotyka mój zmarznięty policzek.- ale ty jesteś zimny.- wzdycha zmartwiony, narzucając na mnie swoje ciepłe okrycie.- jak ty wyglądasz.- wzrok zawiesza na moich nogach, które są czerwone i poharatane. Ledwo już na nich stoję.

Twarz Harry'ego w tym momencie jest dla mnie trudna do odczytania, ale podświadomie wiem, że jest tak zagubiony w tym wszystkim, jak ja. Zrobiłem mu na pewno straszne zamieszanie w głowie tym wszystkim. Wątpię, że ktokolwiek jest przyzwyczajony do zobaczenia syreny, a co dopiero syreny, która przybiera ludzką postać i próbowała zjeść ci duszę, za pomocą swoich mocy władania częściowo nad twoim umysłem. Mam jednak nadzieję, że tego dobrze nie pamięta. Nie chcę, żeby się mnie bał albo w moich oczach widział tylko tę głęboką, przerażającą czerń.

Spuszczam wzrok, wtulając się w ciepły materiał, który tak pięknie pachnie Harrym. Nie, to zły pomysł żebym go nosił, już teraz kręci mi się przez to w głowie.

-Lou? Wszystko dobrze?- pyta, kładąc swoją rękę na moim ramieniu. Ja kręcę przecząco głową, od razu zrzucam z siebie ubranie, które Harry na mnie nałożył.- Co ty robisz?- pyta się zażenowany, podnosząc rzecz spod moich nóg. Nic na to nie odpowiadam. Stoję tylko i za wszelką cenę uciekam od niego spojrzeniem. Zatrzymuję jedynie tęsknie wzrok na wodę, w której zawsze było mi w miarę ciepło.

-Widzę jak się trzęsiesz. Chodź, w domu jest ciepło.- ponownie mnie okrywa i kładzie tym razem dłoń w dole moich pleców. Zaciskam wargi i robię krok do przodu, przez który syczę cichutko. Harry, jakby sobie o czymś przypomniał, spuszcza wzrok na moje poranione stopy i mówi.

-Wezmę cię na ręce, dobrze? Widzę jak cię to boli, w domu to wszystko opatrzymy.- przybliża się, ale ja się cofam. Robi mi się powoli czarno przed oczami. Jestem zdecydowanie za blisko niego. Co ja narobiłem. Kręcę szybko głową, próbując się uspokoić i odgonić niechciane plamki.

-Louis, co ci jest? Zrobiłeś się strasznie blady...- słychać strach i zdezorientowanie w jego głosie, ale nie zwracam na to uwagi. Jak w jakimś transie, cofam się mino bólu, który mi towarzyszy. Nabieram chaotyczne powietrza, nie mogąc się uspokoić. Nie chcę go zabić, nie chcę na to patrzeć. Nie daję rady się temu oprzeć. Co mam teraz zrobić?

Nagle się potykam i upadam całym sobą na kamienie. Widzę zielone oczy, które są nade mną, próbując coś zrobić. Otwieram nieświadomie usta. Ale od razu zachłystuję się powietrzem. Kaszlę, prawie wypluwając sobie płuca, a moje ciemne oczy zachodzą łzami. Głowa mi pulsuje, a ciało piecze. Harry, pochylony nade mną, próbuje coś zrobić. Daje moją głowę na swoje kolana, lekko ją odchylając, dzięki czemu jest mi łatwiej złapać oddech. Zamykam oczy i przykładam sobie rękę do nosa. Moje ciało dygocze, ale jest już lepiej. Dalej czuję jego zapach, chociaż jest on o wiele słabszy.

Jego ręce oplatają mnie, ostrożnie podnosząc. Moja głowa ląduje w zgięciu jego szyi, gdzie zapach jest najmocniejszy. Nie wytrzymuję i krzyczę, gryząc sobie drugą rękę, prawie że do samej kości. Harry wzdryga się pode mną przerażony i szybko biegnie do domu, potykając się ze mną parę razy.

Moje oczy są zaciśnięte, usta zamknięte na mojej krwawiącej dłoni, dzięki której wyrazisty zapach przyćmiewa moją własną krew. Wzdycham z ulgą. Ogarnia mnie ciepło wydobywające się z kominka. Ja sam leżę na kanapie, dosuniętej bliżej tego właśnie gorącego urządzenia. Przerażony brunet biega po kuchni, stukając przeróżnymi rzeczami, przyprawiając mnie tym o ból głowy. Gdy przybiega z miską, ścierką i jakimś dziwnym pudełkiem, odzywam się ku jego zaskoczeniu.

-K-krew... M-musisz zmyć krew.- patrzę na niego zmrużonymi oczami. On kiwa jedynie szybko głową, mocząc i wyciskając ścierkę w misce. Zaczyna trzęsącymi się dłońmi ostrożnie wycierać moje stopy, przez co ponownie syczę i przyciągam je do siebie.

-N-nie ta krew. Krew z k-kamieni... O-ona stanowi z-zagrożenie... Pospiesz się...- zamykam oczy a on wybiega z domu.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

*Harry*

Jestem przerażony. Nie czuję, że się obudziłem. Cały czas mam złudne wrażenie, że to tylko jakiś zagmatwany sen, który zaraz zniknie. Chociaż obawiam się, że to prawda.

Przerażające krzyki z łazienki. Lou w wannie pokryty jakimś gęstym, żółtawym śluzem. Pogrążony we śnie, chociaż jego wyraz twarzy był niespokojny. Dziwna siła, odciągająca mnie od tego miejsca. Co najmniej jakbym był w jakimś transie. Miękka pościel, ciało mnie przygniatające i oczy. Czarne, wielkie oczy, w których nie było nic... Zupełnie nic. Wzdrygam się na samą myśl. Ta czerń mnie przeraża, ale bardziej przerażające jest to, że widziałem ją w jego oczach. Chociaż czułem wtedy, że to nie on. Nie Lou, który siedział ze mną na parapecie i nucił piosenki z radia. Nie chłopiec, który zachwycał się moim aparatem do tego stopnia, że wykończył mi baterie. To co widziałem nie było Louis'em. To był ktoś inny. To była mroczna postać, która mogłaby zabić bez mrugnięcia okiem, nie odczuwając żadnych wyrzutów. W jej oczach odbijała się pogarda i bezwzględność do wszystkiego co napotkały.

Biorę głęboki wdech i podnoszę zielonego węża ogrodowego. Rozciągam go i włączam. Woda rozpryskuje się na różne strony, uderzając o małe kamyczki i zmywając z nich jego złotawą krew. Która, jak powiedział Louis, stanowi zagrożenie i trzeba się jej jak najszybciej pozbyć. Tylko dlaczego? I jakie zagrożenie? Jak krew może stanowić zagrożenie? Ale nie zamierzam się sprzeciwiać, on wie lepiej. Będę musiał z nim o tym wszystkim porozmawiać. Nie wiem, ile tak wytrzymam w tej niewiedzy.

Zmywanie krwi z podjazdu idzie mi dość gładko. Już prawie skończyłem. Najgorsze w tym jest tylko to, że zadręczam się Lou. Powinienem od razu go opatrzyć, a nie zmywać jego krew z kamieni. Jak to w ogóle wygląda. Kończę i wyłączam wąż, po czym rzucam go gdziekolwiek i biegnę od razu do salonu.

Zauważam Lou zwiniętego na kanapie i pogrążonego w sen. Dalej jest okryty moją grubą kurtką, która daje mu ciepło. Podchodzę do niego cicho, żeby go nie obudzić i siadam na podłodze wyciągając wszystkie potrzebne mi rzeczy. Na początku zajmuję się jego nogami. Obmywam je i bandażuje, gdy są odkażone. Ma taką delikatną skórę. Szkoda tylko, że jest cala w siniakach. Jak do tego doszło?

Okrywam go bardziej kurtką, żeby mnie nie rozpraszał. Będę musiał go ubrać w jakieś ubrania, bo nie może być nagi, zwłaszcza gdy ma się ogrzać. Dobrze, że śpi naprawdę twardo. Nawet woda utleniona nie robiła na nim za dużego wrażenia, chociaż cichutko piszczał i wiercił się przez sen. Jak kończę nogi biorę się za głowę. Na szczęście nie ma żadnego rozcięcia spowodowanego upadkiem. Chociaż sprawdziłem całą jego głowę, wciąż nie wyciągnąłem swoich palców z gęstej czupryny. Naprawdę ma strasznie miękkie włosy. Takie, które można przyrównać do włosów niemowlaka. Niechętnie jednak wyciągam z nich dłoń, odsuwając nią kurtkę, pod którą kryje się piękne ciało.

Delikatnie, opuszkami palców przebiegam po jego klatce piersiowej. Wiem, że nie powinienem, ale to wydaje się silniejsze ode mnie. On po prostu jest taki doskonały, że nawet mnie nie przeraża to, że jest dla mnie tak wielką zagadką. Mam nadzieje, że dowiem się wszystkiego i będzie między nami dobrze. Na razie jednak muszę skupić się na siniakach i poharataniach na jego ciele. Biorę sprawdzoną maść, która zawsze pomagała mi, gdy miałem jakieś otarcia bądź siniaki i wsmarowuję ją w ciało Louis'ego. Przygryzam wargę, próbując nie patrzyć na dolne partie jego ciała, ale mi się to nie udaje. Jak można mieć tak piękną osobę przed sobą i na nią nie patrzeć. Wiem, że zachowuję się co najmniej jak zbok, ale to jest silniejsze ode mnie. Wcześniej jeszcze żaden chłopak nie przyciągał mnie tak jak on.

Wmasowuję mu maść, dalej marszcząc brwi na szeleszczenie za oknem. Te wiewiórki, jest ich tutaj mnóstwo. Dobrze, że dom jest szczelny, nie chciałbym mieć ich tutaj w środku. Szeleszczenie się powtarza, ale tym razem dalej tak jakby coś chodziło wokół domu. Wstaję z podłogi i okrywam Lou kocem. Zabieram kurtkę do korytarza, z zamiarem zawieszenia jej, ale nagle coś dostrzegam. Podchodzę zaciekawiony bliżej okna, chcąc sprawdzić co to jest. Z daleka dostrzegam ciemny cień, krążący po moim ogródku. Zerkam na wiszący zegar w oddali i widzę za dziesięć piątą. Co ktoś robi tu o tej porze? Zamiast zawiesić kurtkę, ubieram ją na siebie. Nikt nie będzie się kręcić po mojej posesji. Może to być jakiś złodziej, a tego mi jeszcze brakuje, żeby mnie okradł.

Wychodzę na zimne powietrze, rozglądając się dookoła. Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się okey. Tylko kamienie wyglądają na bardziej rozrzucone. Na pewno ktoś tutaj był. Podchodzę do tego miejsca, rozglądając się jeszcze raz. Nie widzę niczego podejrzanego. Wszystko jest tak, jak powinno być. Wiatr powiewa, ptaki zaczynają śpiewać. Wszystko jest pozornie normalne, gdyby nie cichy trzask za moimi plecami.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

Hej syrenki🖤

Jest rozdział trochę później ale jest^^

Jak myślicie co może być za Harrym?

Ehhh, muszę sobie zrobić zapas, bo to ostatni który mam.

Dziękuję za gwiazdki i komentarze🖤

Miłego dnia🖤

Nocy🖤

Do następnego🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro