2❤

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Harry*

Wpatruję się jak zahipnotyzowany w te błyszczące punkciki, które teraz patrzą na mnie z przerażeniem.

Są to oczy, z którymi sie jeszcze nigdy wcześniej nie spotkałem. A posiadające najpiękniejsze tęczówki, jakie kiedykolwiek widziałem.

Przypominają mi one ocean. Piękny ocean, który potrafi być zabójczy, a zarazem spokojny. Przyglądam się im z zachwytem. Dzięki czemu dostrzegam, że mają one złotego odcieniu obramówki. Są niesamowite.

Ale czym to jest? Przecież syreny nie istnieją, prawda?

Chodzą po mojej głowie przeróżne myśli, którym jednak nie poświęcam zbytnio uwagi. Pewnie dlatego, że jestem oczarowany pięknem postaci przede mną.

Jego skóra wygląda na jedwabiście gładką i sprawia wrażenie takiej delikatnej. Strasznie kusi mnie, żeby jej dotknąć. Mrugam i daję się ponieść tej chwili.

Jego pięknie uwydatnione kości policzkowe pochłaniają mój umysł. Delikatne rysy twarzy podkreślają to, co może kryć się w środku. Wygląda na takie niewiniątko. Przyglądam się jego wąskim, pełnym i jasno różowym ustom, które lśnią w blasku księżyca.

Moją uwagę zwracają tez uszy owej postaci. Przypominają mi one z wyglądu uszy elfa, lecz kształtem bardziej upodabniają się do płetw. Wygląda przez nie bardzo... uroczo? Tak, uroczo. O ile można tak nazwać syrena. Bo to syren, prawda?

Spoglądam na jego trochę przydługie, karmelowe włosy, które wydają się takie mięciutkie. Nawet jeśli są teraz mokre i troszkę poklejone, przez kupkę zaplątanych w nie wodorostów. Chwilę zajmuje mi pozbieranie myśli.

Mrugam szybko oczami i wychylam się poza barierkę do dryfującej siatki. Wyciągam niepewnie rękę, żeby ją rozplątać. Kiedy zaczynam to jako tako robić, do moich uszu dociera skomlenie pełne bólu. Przestraszony patrzę na stworzenie.

Skanuję całą jego, widoczną dla mnie, sylwetkę. Zatrzymując się na ogonie. Dzięki blaskowi księżyca dostrzegam coś w rodzaju krwi w wodze, o dziwnym złotawym kolorze, który prawdopodobnie wydobywa się właśnie z niego.

Niestety nie widzę jego rany. Ale wiem, że najbezpieczniej dla niego będzie, jeśli go wyciągnę i dopiero wtedy pomogę. Tylko jak się do tego zabrać? Nie chcę go zranić.

Jest bardzo zaplątany w tę sieć. W wodzie na pewno tego nie rozwiążę.

Wychylam się tak, żeby być najbliżej siatki i rannego stworzenia. Upewniając się, że stoję stabilnie. Wyciągam go, chwytając prawdopodobnie za jego brzuch, przez co piszczy donośnie.

Będąc trochę mokrym, kładę go ostrożnie na koc i przyglądam mu się z bliska, ocierając wodę z czoła. W oczy rzuca mi się ogromne rozcięcie na śliskiej płetwie. On krwawi. Dziwną, złotawą krwią, która jest prawie niezauważalna przez łuski, które mienią się odcieniami błękitu i jasnej zieleni.

Powinienem to opatrzyć. Najpierw jednak pozbędę się z niego tej sieci, żeby to sobie umożliwić.

Syren leży nieruchomo na beżowym kocu z zamkniętymi oczami. Z ledwością łapie oddechy. Jego klatka piersiowa porusza się szybko. Zaczynał się dusić. Otwiera przerażone oczy, które zachodzą łzami.

Nie, nie, nie pociągnąłem się za loki i bezradnie szukam jakiegoś wiadra z wodą, czy coś, albo chociaż noża do uwolnienia go z tej sieci. Po dosłownie kilku sekundach przewracam go na lewy bok i próbuje rozerwać siatkę rękami.

-Wytrzymaj jeszcze troszkę, proszę. Tylko się jej pozbędę!- szarpię za sieć, ale ona ani drgnie. Syren nieruchomieje. A ja razem z nim. To niemożliwe. Powtarzałem sobie w kółko. Odczuwam narastającą wilgoć pod powiekami. Co ja zrobiłem?! Chowam twarz w dłoniach. Przepraszam.

Otwieram powoli oczy i wpatruję się w wiotkie ciało. Zabiłem go. Kurwa, ja go zabiłem. Pociągam nosem, już nie kontrolując łez kumulujących się w moich oczach.

-Przepraszam cię.- szepczę ze ściśniętym gardłem do syrenki, którą miałem uratować. Czuję ogarniające mnie zimno w klatce piersiowej. Czy to tak właśnie czują się mordercy? Jak może im to sprawiać radość? Spuszczam głowę, zamykając oczy. Po chwili dociera do mnie świst, połączony z chaotycznym oddychaniem. Od razu otwieram szeroko powieki i podnoszę głowę. Bicie mojego serca przyspiesza dwukrotnie, gdy widzę poruszającą się kościstą klatkę piersiową osoby, którą myślałem, że zabiłem.

Ogarnia mnie ulga. Wielki uśmiech wpływa na moją twarz. Nie mogę powstrzymać się od przybliżenia do tej niezwykłej istoty. Moje szczęście automatycznie się ulatnia, jak tylko dostrzegam go z bliska. Leży na plecach i patrzył się w ciemne niebo. Na jego wychudzonym ciele widać wiele zadrapań i otarć, które łączą się z żółto-fioletowymi siniakami. Skóra jest teraz blada, wygląda jakby na zawsze odeszło z niej życie. Spływające łzy błyszczą się w blasku księżyca. Jego rozcięta rana wygląda jeszcze gorzej niż wcześniej, przez moje nieodpowiedzialne zachowanie.

Ocieram łzy i w przypływie odwagi spoglądam w jego piękne, niebieskie oczy. Zdają się być dokładnie takie same, ale jak się w nie bardziej zagłębisz, możesz dojrzeć fale cierpienia, które przesłaniają ich naturalny blask. Teraz jak na nie patrzę, widzę tylko matowe kolory bez żadnego blasku, bez życia.

Nie mogę tak tego zostawić... Nie mogę dłużej patrzyć, jak tak cierpi. Podnoszę się, napełniony chęcią do działania, jak i odpokutowania tej krzywdy, którą mu zrobiłem. Obracam się i kieruję szybkim krokiem do wejścia w podłodze. Zbiegam w dół rozkładanych schodów, zatrzymując się w wąskim korytarzu prowadzącym do *kambuzy. Muszę skrócić jego cierpienie...

Odnajduję jeden z bardziej ostrych noży, który mam nadzieję, że się nadaje. W błyskawicznym tempie wracam na górę.

Dochodzę do szczytu schodów, po czym się zatrzymuję. Ciężka, rybacka siatka przylega ciasno do bladej, delikatnej skóry. Klatka piersiowa nadal ciężko się porusza. Ta siatka przypomina mi trochę życie. Które może cię zgniatać, ranić i kaleczyć, a ty i tak nadal żyjesz i próbujesz się z niej wydostać. Nabierając dzięki temu doświadczenia. Im bardziej cię zgniatało i raniło, tym bardziej stawałeś się silny. A gdy już się z niej uwolniłeś, uczucie było nie do opisania.

Pokonuje ostatni stopień, powoli kierując się w stronę zranionego chłopca. Nie mogę przecież pozwolić, żeby się przestraszył. Chciałbym już jak najszybciej zacząć przecinać mu sznury.

Jak znalazłem się wystarczająco blisko, złapałem sznur z zamiarem rozcięcia go i uwolnienia syrena. Lecz uciekł ode mnie. Podniosłem na niego zdezorientowany wzrok, a to co zobaczyłem, sprawiło, że przeszły mnie dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Odczułem niewyjaśniony uścisk w podbrzuszu, jak lepiej dostrzegłem śnieżnobiałą, kościstą twarz, a na niej najbardziej odznaczające się wielkie przerażone oczy.

-Ja-a-a... przecież... N-nie...- przerwa mi głośne, prawie kocie, ale o wiele głośniejsze i chrapliwe syczenie, pomieszane z warczeniem. Nabieram gwałtownie powietrze, po czym ogarnia mnie nieprzyjemny ból uszu. Wyginam usta w grymasie i dostrzegam rząd na oko ostrych, śnieżnobiałych zębów. Jak tylko mój umysł zdąża to przyswoić, odskakuję tak daleko jak tylko potrafię.

-Ja pierdole!- krzyczę jeszcze bardziej przerażony, jak zauważam odbijającą się mroczną czerń w jego oczach.

-AGRRRRRR.- warczy głośno.

-Uspokój się, proszę! Nie chcę zrobić ci krzywdy. Przysięgam!- krzyczę ze znikomą nadzieją, że mnie zrozumie. Lecz istota mnie ignoruje i zaczyna warczeć głośniej.

Zatykam uszy rękoma i przygryzam wargę. Zamykam powieki i oddycham głęboko. Co innego mogę zrobić? Pozostaje mi tylko czekać.

Przełykam ślinę i w przypływie odwagi podnoszę wzrok, a nasze oczy się spotykają. Moje opuchnięte, przepełnione strachem i jego przerażające, a zarazem piękne.

-Przysięgam. Nie chcę ci zrobić krzywdy. Nigdy nie skrzywdziłem żadnej żyjącej istoty. Wiem, że się boisz... Ja też, ale proszę, daj sobie pomóc.- na moje słowa, jego oczy łagodnieją i zaczynają lekko pobłyskiwać.

Ciemny blask znika, zastąpiony jasnym błękitem. Kładzie się ostrożnie na brzuchu, nie odrywając ode mnie wzroku. Wtedy dostrzegam tę niemą prośbę o pomoc. Zbliżam się do niego, ignorując ciągłe uczucie strachu.

Jak podchodzę bliżej, zaczynam coraz lepiej słyszeć rytmiczne, głośne bicia serca. Większość ludzi by uznała to za zwyczajne, ale melodia wybijana przez nie, nie wydaje się zwyczajna. Pierwszy raz coś takiego słyszę. Wprowadza mnie ona w lekkie osłupienie.

Dostrzegam, że nie tylko ja jestem w szoku tym rytmem, a także głośnością. Syren wydaje się być bardziej osłupiony ode mnie.

Wygląda przez to na tak kruchego i delikatnego, że boję się go choćby dotknąć. Jego wielkie, szafirkowe** oczka błądzą po pokładzie, żeby w ostateczności spotkać się z moimi. Wydaje mi się teraz taki przerażony i zestresowany.

Unosi głowę, lekko ją przechylając i mruga kilkakrotnie oczami. W ostatniej chwili udaje mi się złapać jego głowę, zanim mdleje z osłabienia.

Z szeroko otwartymi oczami układam delikatnie jego głowę bezpiecznie na koc. Odwracam się i biegnę po apteczkę, którą zawsze mam na pokładzie. Stracił za dużo krwi. Bez zastanowienia, kiedy wracam, przykładam białą ściereczkę do jego rany, żeby zatamować krwotok. Biorę nóż i szybko przecinam wszystkie sznury, po czym wyrzucam je za pokład.

W międzyczasie wolną ręką szukam w apteczce opaski uciskowej. Kiedy wreszcie udało mi się naleźć odpowiednią rzecz, zabieram się do roboty. Całe opatrzenie jego rany zajmuje mi nie mniej niż piętnaście minut.

Patrzę teraz na ogon syrenki i jestem z siebie dumny, poradziłem sobie. Wycieram stróżkę potu z mojego czoła rękawem bluzy. Moje serce od tego wszystkiego już prawie wysiadło.

Co teraz? Przecież nie mogę wrzucić go nieprzytomnego do wody. Ale po jego łuskach widać, że powoli robią się suche. Nie mam pojęcia co robić. Nie mam na pokładzie żadnej wanny. Póki co mam trochę czasu, żeby pomyśleć. Ale co będzie później? Co zrobię, jak się obudzi?

Rana potrzebuje trochę czasu, żeby się w pełni zagoić. Nie wiem, czy przez ten czas będzie umiał w ogóle ruszać ogonem, a co dopiero pływać. Nabieram kolejną serię głębokich oddechów. Nie mogę nadal marnować czasu na myślenie, z którego i tak nic nie wychodzi.

Jeśli po tym wszystkim nadal będę zdrowy umysłowo, to będę musiał to opić. Uśmiecham się pod nosem i schodzę do składziku, żeby poszukać jakiegoś koca. Ten, na którym on leży, był cały zakrwawiony.

Na szczęście udaje mi się znaleźć duży, bordowy koc. Może nie jest najczystszy, ale na tę chwilę jest dobry. Jak wrócę do domu, będę musiał zrobić małe pranie. Biorę jeszcze po drodze prześcieradło z kajuty** i pędzę na górę. Przykucam i kładę koc na podłodze razem z prześcieradłem.

Delikatnie biorę syrenę na ręce. Jest taki drobny i leciutki. Biedactwo, jest naprawdę wychudzony, jak się obudzi, to muszę mu dać coś do jedzenia. Ale co on może jeść? A czego nie może? Znów zalewa mój umysł masa pytań, ale postanawiam zastanowić nad nimi później, teraz muszę go zanieść do łóżka.

Sięgam po koc, którym go wcześniej okryłem i kieruję się w stronę małej, jasnej sypialni z dwuosobowym łóżkiem. Kładę go na nim i wychodzę zamoczyć prześcieradło, żeby potem owinąć nim już lekko suchawy ogon. Jak wracam, owijam go nim i znów przykrywam kocem oraz miękką pościelą, tak aby było mu ciepło. Wygląda tak niewinnie, kiedy śpi. Pomyśleć, że kilkanaście minut wcześniej wyglądał jakby chciał mnie zabić.

Wychodzę z pokoju i cicho zamykam za sobą drzwi. Wspinam się na górę szukając ciszy, żeby przemyśleć tę całą sytuację. Opieram się o barierkę i trochę pogwizduję. Patrząc się w gwiazdy, których jest mnóstwo dzisiaj na niebie. Wiatr delikatnie wieje w moje włosy, a ja cieszę się tą błogością. Ona zawsze mi towarzyszy przy takich wyprawach. Nie powinienem żałować, że tu przypłynąłem. Powinienem się raczej cieszyć, że to właśnie mnie spotkało coś tak niezwykłego.

Zaczynam szukać znanych mi gwiazdozbiorów. Pamiętam jak z Gemmą i tatą wychodziliśmy do ogrodu w środku nocy. Rozkładaliśmy koce i szukaliśmy konstelacji gwiazd. To były naprawdę niezwykłe chwile. Mój tata uwielbiał kosmos i wszystko co z nim związane, ale najbardziej interesował się właśnie gwiazdami. Pamiętam, jak mówił, że jesteśmy jak gwiazdozbiór, bo razem tworzyliśmy jedność. Zabawne, że to tak doskonale pasuje do mojej rodziny "gdy jedna z gwiazd zgaśnie cały gwiazdozbiór się rozpada". Umarł na raka płuc dwa lata temu, a ja do dziś staram się po tym pozbierać. Może się wydawać, że już się z tym pogodziłem, ale wciąż odczuwam jego brak. Trudno wymazać tak bliską osobę z pamięci.

Wyciągam telefon i dzwonię do Nialla. Może on powie mi co dalej.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

Hey syrenki🖤

Mamy już drugi rozdział. :3

To was zaskoczyłam, dopiero drugi rozdział, a już Louis umiera.😂 Tego chyba jeszcze nie było nie licząc one-shotów.

*Kambuz- to jest tak zwana kuchnia na statku/jachcie.

**szafirkowe- tu chodzi o kwiatek jakby ktoś nie wiedział. :* O taki:

***kajuta- zamykane pomieszczenie mieszkalne o charakterze prywatnym na statku wodnym.

Jeden z najtrudniejszych rozdziałów ever. Kurde, chyba tysiąc razy go poprawiałam i zmieniałam treść całego.😂 Ale chyba się opłacało, bo teraz mam nadzieje, że jest w miarę okey.🖤

Natuś dzięki, że jeszcze masz siłę mi pomagać.🖤

Dziękuje wszystkim za gwiazdki i komentarze tak trzymać🖤

Miłego dnia🖤

Do następnego🖤

Poprawiony 🦊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro