21❤

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Harry*

Wzdrygam się na głośne "Nie", odbijające się echem od ścian domu. Otwieram zamglone oczy i rozglądam się po pomieszczeniu. Na początku nie mam pojęcia gdzie się znajduję. Ale to mija, jak tylko widzę przed sobą część blatu. Ziewam przeciągle, rozciągając przy okazji moje obolałe mięśnie. Po krótkim zaćmieniu wstaję i rozglądam się leniwie. Obracam głowę przodem do, wciąż uchylonego, okna kuchennego i nagle cała wczorajsza frustracja do mnie wraca.

Podchodzę i z trzaskiem zamykam okno. Od razu podchodzę do czajnika i nastawiam wodę. Wyciągam dwa, dość duże kubki i wrzucam do nich dwie torebki ziołowej herbaty. Jedyna rzecz, która tak naprawdę potrafi mnie uspokoić. Po zagotowaniu wody, zalewam je wrzątkiem prosto z czajnika. Biorę jedną z nich w dłonie, ogrzewając nią, nie tylko zamarznięte ręce, ale i nastrój. Z uśmiechem wdycham woń, wydobywającą się z kubka.

Otwieram powoli, oszklone, tarasowe drzwi, podziwiając wschodzące słońce, siadam wygodnie na białej, drewnianej ławce, okrytej grubym, brązowym kocem. Przymykam oczy, a moje ciało uspokaja się od dźwięku wody. Herbata coraz przyjemniej ogrzewa mi dłonie, a jej ciepła para delikatnie muska fragmenty mojej twarzy. Cudowny sposób na odprężenie się.

Siedzę w takiej pozycji, z przymkniętymi oczami, do momentu, aż nie słyszę cichego trzasku. Zaniepokojony spoglądam w górę, ale widzę tylko zadaszenie nad tarasem. Odkładam herbatę na mały stolik pasujący do ławki i wchodzę do środka. Pokonuje co dwa stopnie prowadzące na górę, pragnąc dowiedzieć się, co się dzieje. Kiedy tylko docieram na szczyt, niepokoją mnie uchylone drzwi łazienki. Podchodzę do nich i cicho je otwieram. Widzę Lou, stojącego przed lustrem do połowy nagiego. Jego dłonie są mocno zwinięte w pięści i przyklejone do lustra. Ten widok wprawia mnie w prawdziwy niepokój. Jego twarz całkowicie zakryta długawymi, poplątanymi włosami, nie wygląda tak jasno, jak przedtem. Jednak w pewien sposób urzeka mnie moja rozpięta, żółta koszula spokojnie zwisająca z jego maleńkiego ciała, zakrywająca przy tym miejsca intymne. Wygląda w niej olśniewająco, najchętniej zrobiłbym mu takiemu zdjęcie, ale nie wiem gdzie podziałem telefon.

-Lou? Co się stało?- pytam zmartwiony. Jakby wybudzając się z pewnego rodzaju transu, wzdryga się nieznacznie, po sekundzie zawieszając na mnie pusty wzrok. Jego oczy tak jakby zszarzały, a kości policzkowe w jakiś sposób się bardziej uwydatniły. Co prawdopodobnie jest spowodowane światłem. Niestety nie doczekuje się odpowiedzi. Lou tylko się patrzył, bez wyrazu, bez emocji, w jakiś punkt za mną.- Lou? Słyszysz mnie?- pytam.

-Tak.- mówi niewyraźnie.- słyszę.

-To powiesz mi, co się stało?- pytam kolejny raz.

-Nieważne. Chodźmy na dół, zrobiłeś przecież herbatę.- zbywa.

-Yyy okey, jak wolisz.- mruczę, by potem zacząć przygryzać wargę.- skąd wiedziałeś o herbacie?- pytam zaciekawiony, jak schodzimy ze schodów.

-Usłyszałem. Jesteś strasznie głośny, jeśli chodzi o robienie herbaty.- odpowiada półuśmiechem, niewinnie na mnie spoglądając.

-Nie wiedziałem.- mówię i uśmiecham się w odpowiedzi.

Gdy docieramy do kuchni, Lou od razu zajmuje miejsce przy blacie, czekając na herbatę. Ja wzbudzając jego zaskoczenie, podaję mu, wcześniej zrobiony przeze mnie, kubek.

-A ty?- pyta, wpatrując się w jeszcze gorącą ciecz.

-Ja mam swoją na tarasie.- odpowiadam, powoli do niego zmierzając.

-Pamiętałeś o mnie.- uśmiecha się delikatnie, w dalszym ciągu uparcie wpatrując się w kubek.

-No oczywiście, że pamiętałem. Poza tym, chyba nie lubię pić herbaty sam.- staję przed szklanymi drzwiami i obracam się, by dostrzec delikatny rumieniec widniejący na jego policzkach.

-Jeśli tak mówisz to... Mogę iść z tobą na taras?- pyta niepewnie, trzymając w obu dłoniach duży, różowy kubek.

-Oczywiście, że możesz.- mówię z czułością. Louis powoli wstaje, ściskając kubek w dłoniach, starając się nic nie wylać.- pomogę ci.- podchodzę, zabierając od niego herbatę.

-Dziękuję- mówi, podnosząc na mnie swoje jasnoniebieskie oczy.

-Nie ma za co. Na polu o tej porze jest tak ładnie, nie sądzisz?- pytam, otwierając jedna ręką drzwi i puszczam go przed siebie.

-Jest pięknie.- mówi, zatrzymując się na środku tarasu z jasnego drewna. Przymyka oczy, by po chwili je otworzyć, patrząc w zachwycie na niebo. Ja w tym czasie odkładam kubek i powoli spaceruję w stronę rzeźbionych balustrad, od których pod wpływem wieku, biała farba zaczęła mimowolnie schodzić. Przebiegam dłonią po jej brzegach, złuszczając przy okazji szczątki odpadającej farby. Wbrew pozorom, wygląda to ładnie w tym słońcu i przy tym niebie.

-To naprawdę śliczny dom.- mówi koło mnie Lou, na co na początku podskakuje, lecz jak tylko rozpoznaje jego głos, automatycznie się uspokajam.

-Tak. Nie strasz mnie tak więcej, prawie miałem zawał.- śmieję się, opierając się łokciami o rzeźbione drewno.

-Przepraszam.- chichocze.- nie miałem zamiaru cię przestraszyć.- mówi szczerze.- co to zawał?- pyta po chwili.

-Zawał? To jest, no... choroba.- odpowiadam.- choroba serca. Polega na tym, że jak ktoś ma słabe serce przez różne czynniki albo jak jest już starszy mam na myśli, że od trzydziestu wzwyż ludzie najczęściej na to chorują. To jak ta osoba się przestraszy, albo będzie miała skok jakiś emocji, czy poczuje się gorzej, to serce może jej się zatrzymać i... Umrze.- tłumaczę.

-To straszne.- odpowiada przejęty, z szeroko wybałuszonym spojrzeniem.

-Wiem, ale każdy kiedyś umiera.- pomrukuję gorzko.- istnieją gorsze choroby. - Takie jak rak płuc. Wzruszam ramionami, kątem oka zauważając jak Louis smutnieje. To sobie znalazłem temat, nie ma co.

Odsuwam się trochę przygnębiony, z powodu zniszczenia swobodnego nastroju. Obracam się w stronę długiej ławki, zdobiącej taras i siadam na jej brzegu bez entuzjazmu. Podnoszę pomału wzrok na Louis'ego, który w dalszym ciągu stoi w transie uparcie czegoś wypatrując pomiędzy drzewami.

-Może usiądziesz?- pytam, zauważając jak jego plecy trochę się napinają. Nie wiem jak mam na to zareagować.

-Chyba się przejdę, dobrze?- pyta nagle, wprawiając mnie w tym osłupienie.

-Czemu?- pytam od razu, nie mogąc zrozumieć czemu z tym tak nagle wyskoczył.- Zobaczyłeś tam coś?- pytam, zdając sobie sprawę, że przez cały ten czas uparcie patrzy się w głąb lasu.

-Nie!- odpowiada szybko. A mnie przebiegają dreszcze na to z jaką mocą to powiedział. Nie spodziewałem się tego w zupełności.- nic tam nie ma, po prostu idę się przejść i tyle.- mówi już normalnie, a ja nieufnie się wychylam i czujnie wypatruję się w to miejsce, w które jest obrócony, próbując dostrzec to, co on tam najprawdopodobniej widział. Jednak niczego tam nie dostrzegam.

-Jest wcześnie rano.- argumentuję po chwili, próbując go odwieść od tego pomysłu.- zrobiłem herbatę, wypijmy ją póki jest ciepła. Później się przejdziemy, obiecuję.- proponuję zamiast tego. Wzdycha, a jego ramiona opadają, obraca się powoli i mówi cicho.

-No dobrze.- poddaje się. Nieznacznie jeszcze zerka za siebie, jakby czegoś szukał, a to coś już prawdopodobnie uciekło, o ile tam było. Ja nic nie widziałem. 

Podchodzi do mnie taki nieobecny i siada ostrożnie koło mnie ze swoja herbatą w ręce. Siedzimy razem, cicho obserwując ruszającą się wodę. Herbata co jakiś czas ospale znika z naszych kubków, które straciły swoje ogrzewające dłonie zdolności.

-Zaraz wrócę.- mówię w pewnym momencie. Wstaję, odkładając herbatę na stolik i idę w kierunku łazienki.

Przy okazji zamykam uchylone okno w korytarzu, idąc na górę. Wchodzę do łazienki, załatwiając swoją potrzebę fizjologiczną, myję po wszystkim ręce i wychodzę. Kieruję się na schody, ale moją uwagę przyciągają otwarte drzwi do mojej sypialni. Podchodzę, by je zamknąć i w oczy rzuca mi się telefon, który jak gdyby nigdy nic leży sobie na szafce, obok dwuosobowego łóżka. Podchodzę oczywiście i go zabieram. Patrzę która jest godzina. Siedem po ósmej, kto by pomyślał. Normalnie o tej godzinie wstałbym wreszcie z łóżka, po wyciszeniu zbędnych budzików.

Wsadzam go sobie do kieszeni, zdając sobie sprawę, że dzisiaj jadę do domu. Zjeść niedzielny obiad. Spędzić czas z rodziną. A w dalszym ciągu nie mam pojęcia co zrobić z Louis'm. Nie wypada mi kolejny raz prosić chłopaków o pomoc i zostawić go na ich głowie. I tak zrobili wiele przez te trzy dni. Ale samego go też nie zostawię. Co jeśli coś mu się stanie, a mnie nie będzie?  Nie mam wyjścia, muszę go zabrać ze sobą. Tylko będę go musiał dobrze ukryć. Nie chcę, żeby mama, a tym bardziej Gemma go zobaczyły. Nie uwierzyłyby w moja historię.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

Hej syrenki🖤

I jest rozdział! Mam nadzieje, że się go fajnie czytało.

Beta: ^ głupoty wypisujesz, powinnaś wiedzieć, że jako subiektywne źródło odpowiem, że mi się bardzo podobało c: (plus nabiłam ci 1600 słów swoimi gadkami podczas poprawiania ;P)

(Wiem o tym :b Tak ładnie zawsze rozciągasz moje opko❤)

Dziękuję za gwiazdki i komentarze🖤

Miłego dnia🖤

Nocy🖤

Do następnego🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro