3❤

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Syren*

Przebudzam się kompletnie zdezorientowany i zalany potem. Zaczynając od tego, że nie powinienem zalewać się potem. Czuję, że to już blisko. Z trudem łapię oddechy. Powoli wszystko do mnie powraca. Przypominam sobie, co się stało jakiś czas temu. Ten chłopak... Te oczy... Ten zapach...

-Mmnniiiaaammm- mruczę na wspomnienie jego pięknego zapachu. Był taki delikatny, a zarazem wyrazisty. Nie! Nie mogę pozwolić, żeby kierowały mną instynkty. Pewnie chciał mnie zadźgać tym nożem. A ja myślę jaki on niesamowity. Oby nie wrócił! A co jeśli chce mnie poćwiartować, jak będę w pełni świadomy? Moje przemyślenia przerywa nagły ból w dole ogona. Mój ogon...

Z przerażeniem patrzę w dół i zauważam, że jestem przykryty, prawdopodobnie jakimś materiałem. To wyjaśnia, dlaczego jest mi tak gorąco. I jestem spocony. Co prawdopodobnie jeszcze bardziej to przyspieszy! Kurde, ile ja tak spałem?

Odkrywam ogon powoli i dziwię się na widok zawiniętego, mokrego materiału wokół niego, który jednak sprawia mi ulgę. Powoli próbuję ściągnąć ten materiał, ale gdy tylko mi się to udaje, uderza we mnie fala bólu, która wręcz rozrywa swoją intensywnością. Zaciskam zęby i syczę w poduszkę, na której leżę. Nie przejmuję się tym, że jest trochę wilgotna, bo ten ból mnie rozrywa. Gryzę się w nią mocno, prawie ją rozrywając. To tak cholernie boli, czuję, jak łzy spływają mi po policzkach jedna za drugą. A to dopiero początek. Rana pogarsza moja sprawę i to bardzo.

Cichutko szlocham. Już teraz wiem, że to nie będzie należeć do najprzyjemniejszych przeżyć w moim życiu, ale na pewno będzie jednym z najważniejszych. To dla mnie naprawdę trudne, a obecność tego człowieka wcale mi niczego nie ułatwia. Spoglądam załzawionymi tęczówkami jeszcze raz na mój ogon i widzę, że jest związany w jeszcze inny, biały materiał. Zastanawiam się czy i ten powinienem zdjąć. Ale z poprzedniego doświadczenia wnioskuję, że będzie lepiej jak go tak zostawię. Nawet go nie dotykam, bo nie chcę sprawić sobie jeszcze więcej niepotrzebnego cierpienia. Zraniłem się naprawdę głęboko i doskonale to czuję.

Biorę głęboki wdech. Muszę się stąd wydostać, myślę zdeterminowany. Rozglądam się po całym pomieszczeniu. Widzę jasne, drewniane ściany i podłogę. Po mojej lewej jest malutkie okienko. Przez które dostrzegam wschód słońca, którego złociste promienie rozpływają się po całym pokoju. Zachwycam się tym widokiem i postanawiam się do niego zbliżyć. Chcę choć na chwilkę zapomnieć o tym wszystkim.

Delikatnie przybliżam się w jego stronę, uważając na mój ranny ogon. Wycieram piąstką jeszcze mokre oczy i mrugam. Jasne promienie oświetlają moją, trochę bladą, twarz. A ja mimo bólu się uśmiecham.

Od urodzenia mieszkam w głębinach oceanu spokojnego. A tam za wiele światła nie dociera. Dlatego zachody jak i wschody słońca są dla mnie tak wyjątkowe.

Pamiętam, jak miałem jakieś dwanaście lat i postanowiłem, że musiałem zobaczyć, co kryje się na górze mojego świata. Byłem wtedy bardzo ciekawskim infantem*. Jak zapadł zmierzch, wymknąłem się z podwodnej jaskini, w której żyłem z liczną rodziną. Wtedy nie wiedziałem co to strach. Kierowałem się swoim sercem, które mnie prowadziło. Czułem się nieustraszony. Wiedziałem, że nikt mnie nie powstrzyma. Od dotknięcia tego cudownego, złotego blasku, który przebijał się przez lśniącą tafle wody. Byłem blisko. Wyciągnąłem rękę i zadrżałem, kiedy znajdowała się na powierzchni. Wtedy zacząłem się wynurzać. Jak delikatnie wynurzyłem głowę, od razu po tym otworzyłem oczy, przez co ten blask mnie chwilowo oślepił. Szybko jednak dotarłem do siebie. Nie potrafię opisać tego uczucia. To było cudowne mieć swoje marzenie na wyciągnięcie ręki.

Wpatruję się jak zaczarowany, w ten piękny obraz. Małe fale miarowo unoszą się i opadają. A ja opieram się o parapet i zaczynam nucić do siebie. Starą pieśń jaką nauczyła mnie mater**.

Poprzez senne drzew konary
Lśni księżyca blask
Roztoczyła noc swe czary
Miłość budząc w nas

Śpiewa pieśń nad lasem starym
Księżyc sponad chmur
Księżyc sponad chmur

Szumi z cichym drzew pogwarem
Leśnych ptaków chór
Ptaków cudny chór

Usłysz, luba, me wołanie
Usłysz dziś mój śpiew

Z utęsknieniem na spotkanie
Czekam w cieniu drzew

Niech nas do snu ukołysze
Cudnej nocy czar
Cudnej nocy czar

Zasłuchany w senną ciszę
Do twych przylgnę warg
Do twych przylgnę warg

Usłysz, droga, me wołanie
Usłysz dziś mój śpiew

Przyjdź, ach, przyjdź dziś na spotkanie

Czekam w cieniu drzew
Czekam w cieniu drzew

W cieniu cichych drzew...***

Wpatruję się w ten widok... I myślę. Czy ta legenda, zawarta w tej pieśni, jest prawdziwa? Czy naprawdę dawno temu piękna i odważna syrena uwiodła przystojnego mężczyznę, który tak bardzo ją pokochał, że aż napisał dla niej pieśń? Czy naprawdę spotykali się każdej nocy po zachodzie słońca i śpiewali do księżyca? Czy ich miłość przetrwała?

Spuszczam wzrok z okna i zdaję sobie sprawę, że przecież to niemożliwe. Nikt z żyjących ludzi nie umiałby pokochać takiego stworzenia, którym jesteśmy. Syreny nie mogą być z ludźmi. Nawet wtedy, gdy ich serce zabiło ten pierwszy, prawdziwy raz dla człowieka. Nawet, gdy odurzył ich jego zapach do tego stopnia, że potrafiły by mu oddać swoje, jeszcze czyste, serce.

Zwłaszcza, gdy jest się następcą Alfy**** jest to niemożliwe. Tęsknie tylko spoglądam na morze i obracam szybko od niego wzrok patrząc w stronę niewielkiego pokoju. Nie mogę teraz o tym wszystkim myśleć. To za dużo.

Mój wzrok wędruje w stronę drewnianych drzwi. Tak, to chyba wyjście. Mam je na wyciągnięcie ręki. Patrzę tylko przelotnie na swój ogon i stwierdzam, że dam sobie z tym radę. Nie takie rzeczy robiłem.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

*Niall*

Słyszę głośny dźwięk telefonu, który bezczelnie przerwał mi sen. Jęczę na to niezadowolony i wtulam się bardziej w poduszkę. Przeklinam tego, co do mnie zadzwonił i przerwał mi błogi odpoczynek. Zerkam na zegarek, na szafce nocnej i zauważam, że jest raptem dwadzieścia siedem po czwartej. Robię oczy jak spodki i planuję technikę mordu, jaką zastosuję na tym człowieku, gdy tylko dowiem się kto to jest. Odbieram.

-Niaaalllll- słyszę zachrypnięty głos tego jebanego palanta z lokami.

-Harry, do cholery, czy ty wiesz, która jest godzina?!- warczę w irytacji.

-Niall... Mam sprawę.- mówi ściszonym głosem.

-To nie powód, żeby mnie budzić. Mój sen jest święty.- podkreślam ostatnie słowo tak, żeby sobie w końcu wbił to do łba.- Niech zgadnę, znowu jesteś nie wiadomo gdzie i potrzebujesz podwózki. Mogłeś zadzwonić przynajmniej po ósmej!

-Yyyymm- odpowiada trochę zakłopotany- przepraszam, że dzwonię o tej godzinie, ale potrzebuje teraz twojej pomocy i auta, bo moje zostawiłem, na parkingu koło zatoki.

-Zatoki?- unoszę zdziwiony brwi.

-Przecież... Zacząłeś znowu żeglować!?- od razu się rozweselam. Jak tylko to usłyszałem, to powraca do mnie energia.- To dobrze Harry, że się przełamujesz. Tylko, co ty tam robisz o tej godzinie?- zamartwiam się. Nastaje cisza i po niej huk, zaniepokojony już mam coś powiedzieć, ale słyszę głos Harry'ego w słuchawce telefonu.

-Powiem ci na miejscu, spotkajmy się w chatce dziadków.- mówi na jednym wdechu- Pa.

Po tym się rozłącza, nawet nie dając mi zapytać co się dzieje i co to był za huk. Może i jestem zmartwiony, ale przeklinam pod nosem tego chłopaka. Nigdy nie potrafiłem go rozgryźć. Czemu nie zadzwonił do Liama albo Zayna?

No tak, bo od roboty po nocach, chuj wie gdzie, jest Niall.

Wstaję i podchodzę po cichu do szafy, żeby nie obudzić Donutki. Biorę pierwszą, lepszą koszulkę, bluzę i szare dresy. Akurat pada na czarną bluzę i zielony T-Shirt w tęczowe, śmiejące się pizze. Dobrze, że jest ciemno, bo jakby mnie ktoś w tym zobaczył, to spaliłbym się ze wstydu. Nosiłem ten T-Shirt tylko po domu. Bardzo mi się on podoba, ale nie powiedziałbym nigdy tego na głos, bo prawdopodobne wyszedłbym na takiego co się chwali, że lubi popalić. Problem tylko w tym, że ja nie palę.

-Wooff- podskakuję na dźwięk wesołego szczeknięcia mojej suczki.

Jest ona biszkoptowym maltańczykiem (maltipoo). Donut jest bardzo urocza i bardzo nadpobudliwa, lecz zdarza się, że czasami ma lenia i nikogo nie słucha, nawet mnie. Chociaż jest wytresowana. Rodzice z rozbawieniem mówią, że odzwierciedla mój charakter, ale nie wiem o co im chodzi.

-Donutka, cicho.- psinka tylko się na mnie pytająco patrzy i pobiega do fioletowego legowiska. By po chwili przybiec z różową piłką- Donut, nie teraz.- macham na nią, żeby dała mi spokój. Jednak ona pociąga mnie za nogawkę. Nie trwa to długo, bo jak puszcza, to przybiega ze smyczą w pysku. Przewracam na to rozbawiony oczami.

-Donut, zdechł pies.- kładzie się niczym truchło i cicho pisnęła- Zdechłe psy są cicho.- uśmiecham się pod nosem i wychodzę tak cicho, jak tylko mogę.

Schodzę po schodach i kieruję się do trochę zagraconego garażu. Stoję w samych skarpetkach koło auta. Kurde, gdzie moje klucze? Grzebię po kieszeniach. Spoglądam na moje stopy i chyba pasuje ubrać buty. Na szczęście znajduję je na ganku, tak samo jak klucze na wieszaku. Kiedy mam wreszcie na sobie buty i trzymam klucze, kieruję się do auta. Jak tak dalej pójdzie to i głowy zapomnę. Wsiadam do czerwonego jeepa rubicona i wyjeżdżam z garażu, potem go zamykając.

Jeżdżę pustą ulicą i modlę się, żebym nie zasnął po drodze. Normalnie dobrze sypiałem i byłem istnym wulkanem energii, ale teraz pewien gnojek przerwał mi sen. Czuję się strasznie niewyspany. Akurat dzisiaj do późna oglądałem komedię z Donutką i razem zajadaliśmy się popcornem, oczywiście bez soli, bo nie chciałem tak szybko zabić swojej kumpeli.

Po kilku minutach jazdy dostrzegam moje wybawienie. Parkuję auto i wbiegam do McDonalda, zamawiam dużą kawę, cole, dwie porcje dużych frytek, dwa masywne cheesburgery i oczywiście bananowy milkshake dla tej pindy. Mam nadzieję, że ta kawa postawi mnie na nogi.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

Gubię się może ze trzy razy, ale to tylko dlatego, że dawno tam nie byłem i jest ciemno. Nucę sobie wesoło piosenkę z radia i powoli popijam kawę z mlekiem.

Dziadkowie Harry'ego mieli naprawdę piękny dom nad jeziorem, gdzie wręcz uwielbialiśmy rozrabiać. Do dziś pamiętam te pokręcone rzeczy, które tam wyrabialiśmy. Niestety po ich śmierci, rodzice Hazzy trochę zaniedbali tę posiadłość, aż w końcu stała się dość opustoszała.

Jeżdżę wzdłuż drogi, koło której rozciąga się piękne jezioro. Nachodzą mnie przyjemne wspomnienia, które przeżyłem z chłopakami pływając w nim.

-Nigdy mnie nie złapiesz ty śledziu!- krzyczę wesoło do płynącego za mną Liama. A on mi odkrzykuje.

-Zobaczymy ty frytko!- łapie mnie za kostkę, na co ja nurkuję pod wodę. Jak się wynurzam, on aż płacze ze śmiechu. Wstaję na równe nogi trochę oszołomiony. Ale ochlapuję go wodą, na co on mi oddaje. Minęła już połowa wakacji i było niemiłosiernie ciepło, więc wszyscy stwierdziliśmy, że wybierzemy się do dziadków Harry'ego nad jezioro. Nocowaliśmy wtedy u babci Zayna, więc ona z chęcią zgodziła się odwiedzić z nami starych przyjaciół.

Nasze rodziny znają się od dobrych kilku lat. Mama Harry'ego jest najlepszą przyjaciółką taty Zayna i mamy Liama. Z tego co wiem, ta trójka zna się od podstawówki, więc nic dziwnego, że ich dzieci się wręcz uwielbiają. Moja mama przyjechała tu z dziadkami z Irlandii i szybko zaprzyjaźniła się z tą trójką. Z tego co mówiła mi babcia, byli nierozłączni. Mojego tatę poznała, jak przyjechał z wymiany na trzy miesiące. Od razu między nimi zaiskrzyło. Pochodzili na kilka randek i po wyjeździe taty do UK, dalej utrzymywali kontakt. Potem mama dowiedziała się, że była w ciąży z Gregiem, moim starszym bratem i tak jakoś wyszło, że tata przyjechał. Zamieszkał z mamą i po urodzeniu Grega wzięli ślub. Z pomocą rodziny i wiernych przyjaciół kupili dom, a potem byłem ja.

-Harry, Zayn chodźcie do nas!- krzyczy siedmioletni Liam. Harry z Zaynem bawią się razem na brzegu i z tego co pamiętam, nie mieli ochoty się z nami moczyć.

-Zayn, tu jest płytko, no chodź!- krzyczę po Liamie, bo wiem, że Zi boi się wody i nie potrafi pływać. Harry wtedy zerka pytająco na Malika, a on tylko wzdycha i kiwa na to głową. Wtedy zadowolony Styles przytula mocno Zayna i chce pociągnąć go do wody.

-Czekaj.- mówi Zi, wyrwa się Hazzie i podbiega do swojej babci, która zakłada mu żółte rękawki.

Harry po tym, nie marnując czasu, jak torpeda wskakuje do wody i podpływa do nas. Od razu zaczynamy się pluskać, jak to w naszym wieku przystaje. Po chwili dołącza do nas Zayn i dziadek Harry'ego. My z Liamem ścigamy się w pływaniu, a Zayn z dziadkiem uczy się pływać, lecz idzie mu to opornie.

-Patrzcie co mam!- śmieje się Hazz w pewnej chwili i zbliża do nas, pokazując małego węgorza, który wije się w jego dłoni. Ja z Li zaczynamy wtedy niemiłosiernie głośno krzyczeć i uciekać, gdzie pieprz rośnie. To był przerażający widok. Dziadek od razu się niepokoi i patrzy z Zuzu na uradowanego wnuka. Uśmiechnięty Hazz podchodzi wtedy bliżej dziadka i pokazuje rybę. Miny dziadka i Zayna, który robi się blady jak ściana, są bezcenne. Nawet z daleka to widać.

To były na pewno niezapomniane wakacje i jedna z wielu przygód, które przeżyłem razem z chłopakami.

Widzę z daleka jacht Stylesa, przycumowany do niewielkiego, drewnianego pomostka. Uśmiecham się nikle, a zza drzew wyłania się dana posiadłość. Parkuję na podjeździe i wysiadam z auta, oczywiście je zamykając. Chociaż nie wiem, czy na takim trochę zadupiu coś mu grozi. Lepiej dmuchać na zimne. Przekraczam furtkę i kieruję się w stronę troszkę przestarzałych, dębowych drzwi i wchodzę bez pukania, bo były otwarte.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

Hey syrenki🖤

*Infantem- dzieckiem po łacińsku, stwierdziłam, że w ich świecie będzie dużo łacińskich nazw (prawie wszystkie), żeby było ciekawiej. :3

**Mater- rodziciel/ka oczywiście po łacińsku. :*

A piosenka to:

***Serenada (Schubert, Stępień)- Franz Schubert lub Franz Peter Schubert i Wacława Stępienia. Jest naprawdę ładna i najbardziej pasowała mi do tego opowiadania, więc no, na pewno wam się spodoba.
:3

****Alfy- użyłam tu tego dlatego, że słowo "alfa" to nie tylko określenie przywódcy watahy wilków w abo, ale moim zdaniem ogólnie przywódcy i w każdym gatunku możemy znaleźć tak zwana samice albo samca alfa, który jest dominujący. Więc proszę, żeby nikt nie miał o to bólu pupy. Dziękuje ^^

Trochę późno, ale jest, to najważniejsze ^^

Dziękuje wszystkim, którzy nadal ze mną są. Jesteście kochani.

A tu jeepek Nialluśka. :D Wy też go sobie w takim wyobrażaliście?

I nasza Donutka:

A to na po prawdę humoru😂

I oczywiście dziękuje mojej dzielnej betuni, która nadal wytrwale pomaga mi poprawiać to wszystko. 🖤

Jakbym jej tutaj nie dziękowała, to by poszła w pierony xdd więc Dziękuje po raz drugi!

Dzięki jeszcze za gwiazdki i komentarze🖤

Udanego dnia🖤

Do następnego🖤

Poprawiony ✨

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro